28 grudnia 2017

Stefan Hula - koziołkowa refleksja

W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia rozegrano Mistrzostwa Polski w skokach narciarskich. Znam się na tej dyscyplinie sportu tak znakomicie jak na każdej, czyli... wcale. Nie przeszkadza mi to jednak cieszyć się oglądając widowiskowe zawody.
O tym co w skokach lubię i co podziwiam pisałem niemal dwa lata temu. Jeśli kogoś z Was to ciekawi to tu można sobie przypomnieć tamte dywagacje:
Dziwne to uczucie oglądać zawody ze spokojną pewnością, że wygra POLAK. Choć 100% pewności nie było, bo przyjechał jeden zawodnik z Czech. I też fajnie. Zaprezentował się porządnie.
Przyjemnie też patrzeć na bardzo młodych skoczków, którzy choć skaczą po 80 metrów to uczą się i może za rok lub dwa zaistnieją w Pucharze Kontynentalnym. A później w najwyższej klasie.
Oczywistym było, że o tytuł mistrza walczyć będą nasi najlepsi...

Stoch? Kot? Żyła? Kubacki?

Ten ostatni jest moim ulubieńcem. Od lat skacze porządnie, choć długo lądował z "prawoskrętem". Czekam kiedy jego ciężka praca da mu podium w zawodach Pucharu Świata. I... doczekam się!

Przelotna myśl przed drugą serią

W pierwszej serii świetnie skoczył Stefan Hula. Nasz mistrz, Kamil Stoch skoczył jeszcze dalej, ale lądowanie z dość niską ocena sędziów. W zeszłym roku kłopoty zdrowotne nie pozwoliły mu na udział w walce o mistrzostwo Polski. Zatem po pierwszej serii Stoch i Hula ex aequo Teraz...

Teraz to koziołek sobie myśli tak ...

Kamil Stoch osiągnął już wiele zwycięstw. W Mistrzostwach Polski także. Jest jeszcze młody i wiele może zgromadzić kolejnych pucharów, tytułów, medali. Stefan Hula to skoczek dobry, ale nie aż tak wybitny. Ma 31 lat, chyba nie będzie skakał tak długo jak N.Kasai. Z tytułu mistrza cieszyłby się bardzo. I choć radości pomierzyć się nie da to wyobrażałem sobie, że ta radość byłaby większa niż radość Kamila Stocha. Może się uda? Oby Hula skoczył w drugiej serii najlepiej jak tylko umie ...

I ... skoczył po tytuł Mistrza Polski !

W żadnym razie nie życzyłem Kamilowi źle. I nie cieszyłem się z jego dość nieudanego drugiego skoku. Cieszyłem się za to z tego, że Stefan Hula wytrzymał presję, której ciężar możemy sobie tylko wyobrażać. Skoczył znakomicie i wygrał z ogromną przewagą. Wygrał w obecności wszystkich swoich najmocniejszych kolegów z kadry.


  • 1. Stefan Hula - 123,5, 126,0 m - 254,3 pkt. 
  • 2. Piotr Żyła - 119,0, 120,0 - 231,9 pkt
  • 3. Kamil Stoch - 126,0, 111,5 m - 225,2 pkt.
  • 4. Dawid Kubacki - 108,0, 124,0 m - 219,3 pkt
  • 5. Maciej Kot - 115,5, 111,0 m - 206,4 pkt.
  • 6. Jakub Wolny - 107,0, 115,0 m - 197,8 pkt.
  • 7. Stanisław Biela - 106,5, 116,0 m - 197,7 pkt. 
  • 8. Andrzej Stękała - 99,0, 120,0 m - 184,7 pkt. 
  • 9. Karol Niemczyk - 105,5, 113,0 m - 172,8 pkt
  • 10. Krzysztof Biegun - 93,0, 117,0 m - 164,5 pkt.
Tak więc niespodziewanie miałem posmak emocji porównywalnych z tymi, które towarzyszą mi podczas oglądania zawodów rangi Pucharu Świata. Było bardzo fajnie. 
Koledzy pogratulowali zwycięzcy i chyba szczerze cieszyli się jego radością. Dobrze podsumował to Dawid Kubacki mówiąc, że jest ich pięciu zdecydowanie mocniejszych niż reszta i tak już jest, że cieszą się wszyscy, a tylko jeden z nich cieszy się najbardziej. 😊  Tym razem jest to:

Stefan Hula - Mistrz Polski 2017 !!!



 

24 grudnia 2017

Ulica Uśmiechu czy ... Straszliwej Męki Pańskiej ?


Kamieniec Ząbkowicki
Doszliśmy w swoim zacietrzewieniu i głupocie do takiej sytuacji, kiedy każdej inicjatywie nadajemy cechy walki politycznej czy ideologicznej. I choćby była to rzecz nie pierwszorzędnego znaczenia, to uruchamiamy retorykę największego kalibru. Tworzą się natychmiast dwie główne grupy, które żrą się ze sobą wściekle. Nie ma znaczenia waga sporu ani sens koncepcji obu stron. Także wiedza na dany temat jest nam zbędna. Bez niej nawet nam lepiej i łatwiej. Media wszelkiej orientacji dbają przy tym o nagłośnienie naszych awantur bo z tego żyją.
Nie wypada żebyśmy mieli ulice upamiętniające "bohaterów" czczonych przez administrację okupacji sowieckiej zwaną PRL. Chyba oczywiste. Jeśli mamy wątpliwości czy usunąć takich patronów, to zastanówmy się czy również nie powinniśmy "historycznie uszanować" nazw ulic np. Gdyni w ten sam sposób osobliwy. Nie byłoby zatem dziś ul.10-lutego i Skweru Kościuszki, a H.Goeringstrasse płynnie przechodzącą w Adolf Hitler Platz.  
Tacy "święci" jak Kniewski, Sawicka, Nowotko, Lenin, Świerczewski, Marchlewski i im podobni powinni być skazani na niebyt w przestrzeni publicznej. W historii zaś powinni być jasno określeni, zgodnie z ich rolą i wartością. Jak sądzę dziś w zaświatach znajdują się w tak wstrętnym miejscu, że nawet najbardziej kostropaty diabeł szczać tam nie chodzi.
Po odzyskaniu niepodległości w 1989 większość obrzydliwych patronów ulic zniknęła. Jednak nie wszyscy.
Uchwalono zatem w parlamencie w 2016 roku, że lokalne władze mają czas na zmianę nazw ulic do września 2017. Jeśli tego nie zrobią, decyzję o zmianach podejmie wojewoda w oparciu o opinię IPN. 
Czy wszyscy występujący za lub przeciw zmianie nazw ulic wiedzą wystarczająco dużo o konkretnym patronie? Mam wątpliwości...

Na początek scenka w taksówce:

Kurs z Sopotu do Wrzeszcza. Pan w wieku 30-40 lat i syn 10-12. Ponieważ ruch jest duży, dyskutujemy, którędy jechać. Pada nazwa ulicy, którą możemy ominąć najgorsze korki - Abrahama.
- Tato czemu ulica nazywa się Abrahama?
- Bo to na pamiątkę Abrahama Lincolna, który był prezydentem Stanów Zjednoczonych i był wielkim przyjacielem Polski. Pomógł nam w odzyskaniu niepodległości.
Tak wykształcony reprezentant klasy średniej przekazuje wiedzę historyczną swojemu synowi.
A Antoni Abraham? No cóż, skoro Wilson i Lincoln to jedna osoba, problem naszego niedokształcenia jest całościowy. A o Królu Kaszubów zapomnieliśmy już wszyscy i jedyny Abraham o jakim pamiętamy to postać z mitologii chrześcijańskiej. Ja przypomniałbym jeszcze o dowódcy Wielkopolskiej BK, generale Romanie Abrahamie. Ma swoją ulicę w Warszawie, Poznaniu i rondo w Świdwinie.

Do zmiany w Gdańsku

Wojewoda Pomorski Dariusz Drelich 13 grudnia ogłosił, że:
ulica J.Wassowskiego zmieni swoją nazwę na ul. A.Walentynowicz,
ul. M.Buczka - na ul. J.Styp-Rekowskiego,
ul.St.Sołdka - na ul. K.Szołocha,
ul. W.Pstrowskiego - na ul. H.Lenarciaka,
ul. L.Kruczkowskiego na ul. I.Matuszewskiego,
ul. F.Zubrzyckiego na ul. F.Selmanowicza „Zagończyka”.
Zaś największy szum i emocje budzi zmiana nazwy ulicy Dąbrowszczaków na Lecha Kaczyńskiego. Czy z powodu przywiązania do historii Brygady im. J.Dąbrowskiego?
A może ze względu na Lecha Kaczyńskiego, którego już zupełnie nie postrzegamy jako człowieka?
Stał się tylko żetonem w szalonej grze pomiędzy skłóconymi stronnictwami.
Sami sobie odpowiedzcie.
Nie będę się rozwodził szeroko nad problemem. Podzielę się tylko kilkoma moimi myślami...

Józef Wassowski

Postać z pewnością nie jest godna uwiecznienia. No chyba, że przyjmiemy za jego zasługę poczęcie syna. To pewien nomen omen... WKŁAD. Może zmienić nazwę z Józefa na Jerzego Wassowskiego, którego talent wiele wniósł do naszego świata kultury. A i wnuk Józefa, Grzegorz Wassowski zapisał się i zapisuje się całkiem nieźle w naszej rzeczywistości.
Zatem zmiana nazwy ulicy z J.Wassowskiego na J.Wassowskiego. Może być?

Marian Buczek

Przez lata PRL był bardzo wygodnym symbolem rzekomo licznego ruchu komunistycznego w II Rzeczypospolitej. Odpowiednio uwypuklono niektóre szczegóły życiorysu tego tajemniczego człowieka. Dlaczego tajemniczego? Bo jest parę szczegółów, które nie pasują do jego domniemanych komunistycznych zboczonych przekonań. Profesor Paweł Wieczorkiewicz przyjmował nawet za prawdopodobne, że M.Buczek nie tylko komunistyczną szumowiną nie był, a mógł pracować dla polskiego kontrwywiadu. Czy gdzieś w archiwach leżą dokumenty, które to kiedyś potwierdzą?

Sołdek i Pstrowski

Stanisław Sołdek 1916-1970

Wincenty Pstrowski 1904-1948
Wpisują się w wizerunek tzw. przodowników pracy. Stoczniowiec i górnik. Czy pracowali z zapałem, żeby budować PRL? A może nie. Może jakiś skrawek Polski w sowieckim morzu okupacji? Nie na pewno, ale chyba mogę mieć wątpliwości?

Leon Kruczkowski

W najgorszym okresie stalinizmu był prezesem ZLP. W latach 1945-48 był wiceministrem w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Był także posłem do tzw. "sejmu". To wszystko prawda!
Ale chyba przechodniom patrzącym na tabliczkę z nazwą ulicy jego imienia kojarzy się z twórczością literacką Leona Kruczkowskiego, która jakąś wartością jest nadal. Czy się mylę?

"Mały Franek"

Franciszek Zubrzycki to postać karykaturalna. Przez całe lata PRLu był kreowany na bohatera walki partyzanckiej. Dowódca pierwszego oddziału Gwardii Ludowej. Te bandyckie nieliczne grupy, po 1945 roku były dobrym fundamentem do tworzenia bajek o komunistycznej partyzantce. Nie pastwmy się nad F.Zubrzyckim, który choć niczego nie dokonał, może był tylko drobnym łotrzykiem. Jednak wielce jestem zdziwiony, że zachowała się nazwa ulicy do dziś.

XIII Brygada Międzynarodowa im. Jarosława Dąbrowskiego

Była to złożona głównie z Polaków, jedna z sześciu Brygad Międzynarodowych walczących po stronie Republiki. Żołnierzami brygady byli ochotnicy. Emigranci polityczni i ekonomiczni. Ideowcy oczarowani komunizmem, ale i dewianci którzy komunizmem byli nieodwracalnie zakażeni. Często zdarzali się też szczerzy zwolennicy demokracji, którzy walcząc po stronie Republiki sądzili, że tejże demokracji bronią. Była też rzesza pięknoduchów i rzesza awanturników różnego pochodzenia.
Mieczysław Migała
1903-1937
Przedstawicielem tej ostatniej był np. niejaki Mieczysław Migała. Marynarz, aktywny uczestnik różnych strajków i demonstracji w Gdyni. Związkowiec, członek KPP. Chuligan pospolity, który znalazł swoje miejsce w historii bo wpisał się w ruchy polityczne. Zginął pod Saragossą. Dlaczego o nim wspominam? Bo doczekał się w PRLu uhonorowania. Miał swoją ulicę w centrum Gdyni i statek  swojego imienia: m/s Marynarz Migała.
Warto pamiętać, że Brygady Międzynarodowe to w szczytowym momencie siła 22-25 tys. żołnierzy. Przez całą wojnę przez szeregi tych formacji przeszło około 30 tysięcy ochotników. Całe siły wojsk republikańskich to około 800 tys. żołnierzy. Większość z nas jest zaskoczona tą proporcją? Bo o wojnie domowej w Hiszpanii wiemy niewiele i ten epizod historii raczej wyobrażamy sobie na bazie szczątkowych informacji czy wręcz haseł. A szkoda bo dostępnych źródeł jest wiele.

Czy Dąbrowszczacy zasługują na swoją ulicę?

Rola i ewentualne zasługi tej brygady są tak niejednoznaczne jak zasługi (?) jej patrona. Zachęcam do zapoznania się z życiorysem J.Dąbrowskiego. Przedstawicielom niektórych elektoratów pomogę, wyjaśniając, że gen. Henryk i Jarosław Dąbrowski to nie ta sama osoba. To Henryk poprowadził kabel energetyczny z Włoch do Polski.
Nie mam wystarczającej wiedzy historycznej, żeby zająć jednoznaczne stanowisko w ocenie Brygad Międzynarodowych.
W hiszpańskiej wojnie domowej zginęło około 3 tysięcy Polaków. Część z nich walczyła z wiarą w słuszne lub nie, idee. Zasługują na szacunek, bez względu na to co o tej wojnie dziś wiemy i jak ją oceniamy.
W obronie problematycznej chwały Dąbrowszczaków stają w większości ci z nas, którzy sądzą, że generał Franco to taki hiszpański Hitler rezydujący w Madrycie i mówiący po hiszpańsku. Zaciekli przeciwnicy Dąbrowszczaków to z kolei ci z nas, którzy wszystkich walczących po stronie republikańskiej widzą jako sołdatów z czerwoną gwiazdą na czapce, zasiedlonej przez wszy.

Jak będzie?

Nie wiem. Myślę, że nowi patroni ulic już na starcie mają przechlapane. Bo bez względu na swoje rzeczywiste zasługi, będą długo postrzegani jako promowani przez głupców, którzy nami rządzą. Głupców których samiśmy wybrali! (To przypominam przy każdej okazji). To nasze głosy lub obojętność spowodowała, że rządzą nami głupcy.  

A ulica STRASZLIWEJ MĘKI PAŃSKIEJ?

Chyba ponad 20 lat temu Wojciech Man i Krzysztof Materna wymyślili ten skecz. Czy mogli przypuszczać, że stanie się to rzeczywistością?
Man i Materna - KLIK
A jeśli chcecie to możecie poczytać o moich spostrzeżeniach dotyczących nazw ulic sprzed kilku lat...
Zmiany nazw ulic i figielki... - KLIK

07 października 2017

MY TAXI czyli dyplom w szufladzie

Tuż przed maturą zacząłem zastanawiać się nad swoją przyszłością. Już kończąc szkołę podstawową marzyłem o studiach na Politechnice Gdańskiej i późniejszej pracy projektanta statków. Nauka w Conradinum przekonała mnie, że to dobry kierunek i ciekawa praca. Przyszłość pokazała, że tak.
Ale była dopiero połowa lat osiemdziesiątych. Po krótkiej radości sierpnia 1980 przyszedł 13 grudnia 1981 i mrok, żal, marazm. Działo się źle i praca inżyniera po studiach dawała dochody niższe niż praca niepiśmiennego operatora sztanctygla. Jakąś ewentualnością była ucieczka na Zachód. Tyle, że bez szansy powrotu. Do takiej decyzji nie byłem zdolny. I tu przyszłość pokazała, że instynktownie wyczułem, że to nie rozwiązanie dla mnie. Zbyt słaba osobowość. Po roku 1989 głównie w związku z pracą sporo krajów odwiedziłem. Prawie wszędzie mi się podobało (z wyjątkiem Libii), ale nigdzie nie wyobrażałem sobie życia na stałe. Takiej już jestem konstrukcji.
Tak czy inaczej przyszłość 20letniego maturzysty rysowała się marnie. Ale mając lat 20 wydaje się nam, że wiemy o życiu wszystko, jesteśmy oczywiście dorośli (!) i mądrzy (!!!).

I tak w swej "mądrości" znalazłem rozwiązanie ...

Bardzo imponował mi wówczas mój szwagier. Starszy o 7 lat, wydawał mi się przedsiębiorczy, mądry, zaradny itd. Wymyśliłem, że nie pójdę na studia bo co mi po nich. Po maturze razem z Włodkiem kupimy jakiegoś przechodzonego Fiata 125p za pożyczone pieniądze. Siądziemy we dwóch na taksówce w Warszawie i w krótkim czasie dorobimy się pieniędzy, nowszego samochodu, potem dwóch i będziemy opływać w dostatek. 
Faktem jest, że w owym czasie taksówkarze zarabiali dużo. Postoje taksówek to kolejki ludzi, podjeżdżające taksówki, które zabierały 2-3 pasażerów z których każdy płacił osobno. Cenę za kurs taksówkarze ustalali niemal dowolnie. Nierzadko też podjeżdżając na postój mówili w jakim kierunku mogą łaskawie jechać. 
Sam byłem nieszczęsnym uczestnikiem takiej scenki:
Dworzec Centralny. Pociąg się spóźnił i nie zdążyłem na ostatni autobus 130. Stoję w kolejce kilkunastu osób. Co kilka minut podjeżdża taksówka i PAN kierowca woła: 
- Bielany!
Łaskawie zabiera 1-2 osoby, które cieszą się, że los je wskazał.
- Wola!
Znów się do kogoś los uśmiechnął. A ja stoję marznę i czekam. Wreszcie...
- Mokotów !
- Może być dolny ? - pytam czepiając się skrawka nadziei
- Jaka ulica ?
- Sobieskiego ...
- NIE ! - moja nadzieja zgasła
W powszechnym mniemaniu zarobki taksówkarzy były ogromne. Ile w tym prawdy a ile legendy, którą sami uwiarygodniali swoim zachowaniem? Aroganccy, lekceważący. Traktujący pasażera per noga. Uważani byli także za ludzi o szerokich kontaktach i nieograniczonych możliwościach załatwiania spraw wszelakich.
I jeszcze ten obraz taksówki z lat 80tych. Fiat lub wiekowy Mercedes z brudnymi pokrowcami z baraniej skóry na siedzenia. Popielniczka pełna petów i smród. A i taksówkarz nie zalatywał lawendą zwykle.

Tato, Tato, jestem geniuszem!

Moim "fenomenalnym" pomysłem w pierwszej kolejności podzieliłem się z Tatą. Po buntowniczym okresie nastolatka, Ojciec stał się dla mnie najważniejszym autorytetem i najlepszym rozmówcą. Przyjmował wszystkie moje, choćby najgłupsze przemyślenia z powagą. Nie wyśmiewał, choć pewnie czasem z trudem się powstrzymywał. Gdy było trzeba udawał, że wie mniej niż wiedział naprawdę i nie pouczał. Zamiast tego zadawał pytania. Odpowiedzi w wielu wypadkach absurdalne, przyjmował i prowadził rozmowę tak żebym sam swoje teoryjki rozłożył na czynniki pierwsze i dostrzegł ich wartość realną.
Po latach zrozumiałem, że gdyby wystąpił w roli mentora i jawnie miażdżyłby mnie przewagą wiedzy i inteligencji, nic by nie osiągnął. Ja bym zaparł się nawet w najgłupszej idei i brnąłbym w nią na własną zgubę. On? Cóż by zyskał? Satysfakcję taką jak komandosi wygrywający walkę z plutonem pluszowych misiów.
Tata stał się moim doradcą i powiernikiem najskrytszych myśli do ostatnich Jego dni. Do ostatniej naszej rozmowy 09.01.2000. Chyba obaj nie wiedzieliśmy, że widzimy się ostatni raz. 
Do dziś kiedy jestem w trudnej sytuacji i rozterce pomagam sobie zastanawiając się co Tata na moim miejscu by zrobił. Mama miała dla mnie wielkie serce i rozpieszczała kiedy miałem lat 4 i ... 40. Tata był filarem na którym mogłem oprzeć każde moje przedsięwzięcie.
Ale opuszczając świat dygresji i wracając do mojego pomysłu z 1984 roku ...

Synu! Znakomity pomysł!

Może nie tymi słowami, ale podobnie Tata przyjął mój plan na życie.
Z uwagą wysłuchał jak opowiadam o swojej koncepcji. Przez taksówkę do dobrobytu i szczęścia. Z uznaniem kiwał głową. Potwierdzał. Gadaliśmy długo. Tata doprowadził swoimi sposobami do wniosku, który wydał mi się własnym, a był w rzeczywistości Jego mądrym drogowskazem.
Po kilku latach wyjaśnił mi także, że użył mechanizmu którego używają wobec mężczyzn inteligentne kobiety. Tak manewrują abyśmy ich pomysły i wizje przyjmowali za własne. Uznali za objaw swojego geniuszu. One zaś wtedy wspierają nasze działania i podziwiają. Tym można sobie kupić każdego faceta. Ja jestem przypadkiem skrajnym - narcyzem. Średnia to mężczyzna lubiący być docenianym i łasy na pochlebstwa. Jeśli inteligentny, to pochlebstwa nie mogą być zbyt toporne. Uważajcie drogie panie!
Wszystkie kobiety które podziwiałem a niektóre kochałem, miały ten mechanizm opanowany perfekcyjnie.
Ups...Znów MISZCZ dygresji pobłądził. Jaki zatem był ten wysterowany "mój" wniosek z wielogodzinnej dyskusji z Tatą:

Skoro taksówka to znakomity pomysł na dziś, to za kilka lat będzie nim także!

Mogę skończyć studia, które same w sobie są atrakcją. Jeśli okaże się, że jako inżynier nic nie zwojuję, to dyplom mogę schować do szuflady i zarabiać krocie jako taksówkarz. W razie niepowodzenia zaś... Wystarczy otworzyć szufladę i wyciągnąć dyplom. Jeśli zrobię odwrotnie i po maturze zostanę taksówkarzem to w razie niepowodzenia... Nie ma co otwierać szuflady. Będzie pusta.
Tak nie po raz pierwszy i nie ostatni Tata pomógł mi w wyborze drogi.

Dyplom w szufladzie

Nie umniejszam wartości dyplomu, ale moja droga zawodowa daleko odbiegła od branży okrętowej. Po pracy w BK Stoczni Gdańskiej, pracowałem na zlecenie stoczni Meyer Werft, HDW, Seebeck. Po załamaniu rynku stoczniowego przypadek rzucił mnie w świat handlu samochodami użytkowymi. 




Zaczynałem od podstaw czyli od pracy sprzedawcy. Wówczas jeszcze bez komórki. Tak... był kiedyś świat bez telefonów komórkowych. Miałem teczkę, kilka prospektów, oferty własnoręcznie układane i Fiata Uno. Za CRM służył mi zeszyt w kratkę formatu A4.
Sporo lat spędziłem w klubowych barwach MAN a później DaimlerChrysler (Mercedes). Mnóstwo zdarzeń dobrych i złych. Ważne, że wiele z nich było ciekawych. Zawodowo czułem się spełniony. Spotkałem też wielu ludzi. Czy dobrych czy złych? Interesujących.
Dyplom choć odłożony do szuflady przydał się. I formalnie i praktycznie. Bo inżynier to nie tylko człowieczek umiejący wyliczyć grubość blachy, wskaźnik przekroju. To przede wszystkim sposób myślenia. Przydaje się to na co dzień.
Trochę uśpiony powodzeniem w pracy i bardzo zmęczony ciągłymi podróżami, przyjąłem atrakcyjną jak sądziłem propozycję od człowieka któremu miałem powody ufać bez zastrzeżeń. Znaliśmy się niemal 20 lat. Od studiów. Praca prosta. Zarządzanie kilkuosobowym zespołem małej firmy. Bez ciągłych wyjazdów. Pieniądze i inne profity nieco mniejsze, ale stabilność i jasna przyszłość... Jednak cel był inny niż deklaracje. Mój "przyjaciel" cel ten osiągnął. Przyszedł dzień, który udowodnił mi, że jednak nie znam się na ludziach. Zostałem na lodzie. Spotkało mnie to przed czym przestrzegałem innych. Uważałem, że mnie to nie grozi. Strasznie dziecinna jest moja zarozumiałość i pewność siebie. Ale dalej je lubię, a siebie samego kocham bezgranicznie.
Krąg znajomych szybko zaczął się przerzedzać. Wiele osób jednak chciało mi pomóc. Tyle, że byli to akurat ci, którzy oprócz doraźnej pomocy za którą jestem im ogromnie wdzięczny nie mogli pomóc mi w powrocie na rynek pracy. Pracowałem zatem dorywczo gdzie i jak się dało. U socjopaty, którego funkcjonowanie zależało od dawek i rodzaju środków farmakologicznych. Dla kilku wizjonerów, którzy chętnie korzystali z moich bezpłatnych usług itp. Czasem nawet świadomie dawałem się wykorzystywać, żeby tylko mieć zajęcie, pozór pracy.
Kiedy wszystko się sypało skorzystano z okazji i zostałem wypatroszony z ostatniego kapitału jaki miałem na czarną godzinę. Tak dokładnie według porzekadła o rodzinie i zdjęciu. Zaś ktoś bardzo mi bliski i ważny przez lata, z dnia na dzień zerwał ze mną wszelki kontakt i zaczął się wstydzić naszej znajomości.

Czy wyciągnąłem dyplom z szuflady ?

Do smętnego końca zmierza ta bajka? Warto użalać się nad klęską której odwrócić nie można?  
Nie! 
Bo gdyby tak było to już bym jej nie pisał, tylko skręcał konopkę i szykował taboret.
Naprawdę był podobny...
Choć pokrętnie, to dyplom znów się przydał. Pojawił się inny kolega ze studiów. Sporo czasu razem spędzaliśmy, lubiliśmy się. Chyba byliśmy zaprzyjaźnieni. Później drogi się rozeszły. Przez ćwierć wieku widzieliśmy się kilka zaledwie razy, ale mnie zostały miłe wspomnienia.
Obu nam los przyłożył obuchem w łeb potężnie. Różnica jest jednak zasadnicza. Mac Gyver, umiał się podnieść sam i wymyślił własny sposób żeby zarabiać na życie. Niełatwy i wymagający, ale własny. Nie na darmo jak widać nasza koleżanka Asieńka dała mu taką ksywę.
Od kilku miesięcy jestem kierowcą jego taksówki. Pewnie wie, że ta propozycja pozwoliła mi uwierzyć, że nie utonę.
Gdyby nie studia Mac Gyver'a bym nie poznał. Zatem dyplom choć w szufladzie na zawsze już zostanie, to znów się przydał.

MyTAXI

Praca dorożkarza nie wymaga szczególnych zdolności. Nie wymaga kwalifikacji i nawet myślenia w zakresie większym niż podstawowe.
Obaj z Mac Gyver'em liczymy, że z czasem da nam nawet jakiś dostrzegalny zarobek. Na dziś zaś daje mi zajęcie i coś co w moim wypadku bardzo cenne. Świadomość tego, że mam po co rano wstać i mam coś do zrobienia.
Jest też trochę małych atrakcji. Można przyglądać się ludziom, życiu miasta. Bawić się "polując" na pasażera. Ratować wędrujące ulicą jeże... Wymyślam sobie różne cele, żeby uatrakcyjnić monotonną pracę taksówkarza. Zajęcie to ma ten mankament, że fizycznie bardzo wyczerpuje. Możecie mi wierzyć.


Nocny kurs na Politechnikę



Chwilami myślę, że uczestniczę w jakimś małym przełomie. Funkcjonowanie MyTAXI opiera się na nowoczesnym pomyśle. Pasażerom się system zamawiania i monitorowania podoba. Ja jako kierowca jestem nieco jak gracz w grze komputerowej. Czasem bywa zabawnie.
Właścicielem MyTAXI jest Daimler AG. Koncern potężny, o wielkich możliwościach. A mnie z racji dawnej pracy w DCAP bliski... Kozioł jest sentymentalny.
Luksusowe hotele oglądam teraz tylko z zewnątrz
Tekst choć niesponsorowany, jest świadomą moją reklamą MyTAXI ? Może trochę. 😉
Chcecie kod promocyjny? Nie trzeba. Wystarczy, że wsiadając do mnie powołacie się na "Koziołkowe myśli". Słowo!
A co będzie? Zobaczymy...

 

19 lipca 2017

Kozioł zerka na Francję... NIEOBIEKTYWNIE !!!

Mamy wynik prezydenckich i parlamentarnych wyborów we Francji. Choć raczej spodziewany, budził wiele emocji. Bo pewności nie było.
Przecież referendum w Wlk.Brytanii nie mogło (!) dać wyniku decydującego o wyjściu z UE, a dało. Przecież nawet infantylni Amerykanie nie mogli wybrać Trumpa!!! Nawet w alternatywie z wyjątkowo nieudaną kontrkandydatką, a wybrali. U nas także ostatnie wybory pokazały, że większość potrafi wybrać coś absurdalnego. Dlatego wybór Macrone'a i jego ad hoc zebranej partii, choć logicznie spodziewany, pewnym nie był. A może też jest absurdalny?

Jest się z czego cieszyć?

Z perspektywy Francuza - nie wiem. Z naszej - obojętne. 
Francja zagubiła swoją tożsamość wiele lat temu. Francji i Francuzów koziołek nie lubi. Ale nie wynika to z głębokiej znajomości polityki i francuskiej rzeczywistości, tylko z własnych jednostkowych doświadczeń i równie nieobiektywnych spostrzeżeń. Przede wszystkim zaś z koziołkowych "analiz" historii. Analiz w cudzysłowie bo pozwalam sobie często na historyczne dywagacje, nie mając stosownego wykształcenia.
Francja wzniecając rewolucję u kresu XVIII wieku zburzyła obowiązujący porządek. Eksperyment fascynujący, spektakularny itp. Niestety jednak nie dał nowego, trwałego i jakiegokolwiek wiarygodnego fundamentu nowego porządku. Wiara chrześcijańska w wersji koncernu watykańskiego, z nauką Chrystusa miała w wieku XVIII tyle wspólnego co dziś. Nic. A na tej doktrynie oparty był system władzy. Padł zatem. Z tych gruzów przez 200 ponad lat nie powstało nic co byłoby trwałe, w powszechnym mniemaniu niepodważalne i wskazywało jednoznaczne fundamentalne wartości. Na tyle niepodważalne, że nawet najwięksi antagoniści traktowaliby je jako aksjomaty. Cytując mojego przyjaciela Wojtka, globalny porządek świata potrzebuje kilku punktów tak trwałych, że Pan Bóg w nie nóżkę cyrkla wstawia zakreślając kręgi według swej fantazji.
Nie ma już i nie będzie takich fundamentów. Zatem każda konstrukcja filozoficzna, teologiczna czy polityczna podlega przekształceniom. Jej trwałość można mierzyć co najwyżej w dziesiątkach lat. Zastępowana jest następną. Optymiści powiedzą, że to rozwój, pesymiści, że chaos. Kozioł sobie myśli, że po prostu ruch i tylko na własny użytek usiłuje go ocenić. Najczęściej nawet sam sobie nie umiem odpowiedzieć czy wydaje mi się dany kierunek dobrym.

Marine le Pen ocaliłaby Francję !

Czegoś takiego nie powiedziałbym nawet po pijanemu. Ale są tacy, którzy tak twierdzą i może nawet tak myślą. Marine le Pen ma bardzo dobrze wypracowany wizerunek silnego przywódcy. Jaka jest naprawdę nie ma znaczenia. W polityce liczy się tylko wrażenie i przekonanie wyborców. Obiecywała różne radykalne ruchy. Realne, nierealne, ale wszystkie pociągające dla części wyborców. Wyjście z UE, bezpieczeństwo Francji po oczyszczeniu z terroryzmu islamskiego, może powrót do waluty własnej. To się wielu Francuzom podoba. Zapatrzeni w mit wielkiej i silnej Francji, a jednocześnie podatni i dający się uwodzić skrajnościom.
Nasi niedouczeni politycy wyobrażali sobie już porozumienie "wodzów" narodów. Póki Francja sterowana jest przez Niemcy, takie porozumienie nie jest możliwe. Myślę, że na szczęście dla nas. Bo kiedy Niemcy stracą kontrolę nad Europą czy samą Francją, sznurki przejmie Rosja. Co to dla nas znaczy chyba wiemy. Choć jak słucham obecnie rządzących, to widzę, że nie wszyscy.

Na Macrone'a głosowali Arabowie !

Oczywiście, że tak. Także oni. Nie wiem jaki procent mieszkańców Francji stanowią ludzie pochodzenia i kultury arabskiej. Z pewnością to procent istotny. Począwszy od potomków uczestników muzułmańskiego najazdu sprzed ponad tysiąca lat, poprzez przybyszów z Algierii, Maroka i innych kolonii francuskich, aż do imigrantów z ostatnich dziesięcioleci. Część się zasymilowała, część zintegrowała, zachowując niektóre swoje kulturowe tradycje. Jeszcze inni przystosowali się w sposób minimalny, świadomie zachowując całkowitą odrębność. Często agresywnie ją zaznaczając.
Nie wszyscy Arabowie to terroryści i nie wszyscy terroryści to Arabowie. Warto też zastanowić się czy islam się radykalizuje czy radykałowie, a mówiąc wprost okurwieńcy, się islamizują. Mnie się wydaje, że to drugie. A jeszcze prościej. Szaleńcy realizujący się w zbiorowych morderstwach wybrali sobie atrakcyjny w ich mniemaniu szyld.
Tak czy inaczej, kolorowa część obywateli Francji mając wybór Macrone lub le Pen musiała głosować na tego pierwszego.
Też szastał obietnicami i hasłami, których przeniesienie w czyn może być problematyczne.
My oczywiście poczuliśmy się obrażeni kiedy podczas kampanii obiecał chronić jakąś fabrykę przed przeniesieniem do Polski. Chodziło mu o pozyskanie popularności jako obrońcy rynku pracy. Dotyczyło to akurat sytuacji z Polską w tle. W swej nadwrażliwości, fikuśnie rozumiejąc pojęcie honoru uznaliśmy, że była to wypowiedź skierowana przeciw Polsce. To atak na Polskę. Co najmniej jakby nam flota francuska zaminowała podejście do portu w Darłowie.
Jeśli pomyślimy o nieudolnym sposobie zerwania procedury zakupu śmigłowców, pomówieniu Francuzów o przekazanie okrętów Rosji za 1$, to wypowiedź o fabryce kuchenek, lodówek czy patelni z Polską w tle jest sensacyjką na ostatnią stronę gazetki gimnazjalnej.
Niezwykle łatwo oburzamy się dopatrując się wszędzie wrogości wobec naszego kraju. Traktujemy to jak świętokradztwo. A sami... swoim postępowaniem zamieniamy własną ojczyznę w szalet. 

Ale ma starą żonę !!!

No i to jest argument!
Skoro używają go przeciwnicy Macrone'a to znaczy, że żadnych poważnych zarzutów wobec niego nie mają. I to mnie trochę pociesza.
Choć nie wierzę żeby okazał się wielkim mężem stanu, rekonstruktorem chwiejącej się UE, ale chyba nie będzie rozrabiaką. A to mi wystarczy. Macrone optuje za wzmocnieniem strefy EURO i Europą dwóch prędkości co możemy uznać za niekorzystne dla nas. Prawda. Ale od kilkunastu miesięcy sami usuwamy się z UE i jeśli nie stanie się cud to zostaniemy tylko jej formalnym członkiem. A może nawet gorzej...
Co zaś do małżeństwa, to zastanawiają mnie wywody niektórych. Żona starsza o 24 lata, zatem on musi (!) być emocjonalnie niedojrzały. Niektórzy doszukują się w różnych pseudopsychologicznych analizach dowodów na jakieś szokujące odchylenia. Fu!!! Grzebanie komuś pod kołdrą jest nieeleganckie, a czynienie tego na forum publicznym to zwykłe chamstwo.
Ci sami strażnicy moralności jakoś nie zżymają się na myśl o 60latkach mających drugą bądź trzecią żonę w wieku córki lub wnuczki. To nie jest niedojrzałość emocjonalna?

Zresztą... ilu z nas dojrzewa?
- Mamo, mamo! Jak dorosnę będę taki jak tata!
- Synku, zdecyduj się. Albo jedno albo drugie.
 

  

21 maja 2017

Bardzo dobra Cola.

Coraz częściej dowiaduję się o śmierci kogoś ze znajomych. W tym także tych z którymi łączyła nas wspólna pasja brydżowa. To relacje szczególne. Bardzo rzadko te kontakty przenoszą się na inne dziedziny życia. Często nawet na turniejach, znając się już wiele lat wymieniamy ledwie kilka zdań. Są tacy z którymi rozmawia nam się lepiej, są tacy z którymi chemia nie teges. I to jest w porządku.
Powiedzieć można, że płytkie to relacje. Ja jednak wracam do określenia : relacje szczególne. I tak to widzę. Brydż w wersji sportowej czy quasi sportowej to połączenie świadomej i nieświadomej prezentacji swojej osobowości, charakteru z ich zaletami i ułomnościami. Czasem rozegranie kilku rozdań przy stoliku wystarcza pilnemu obserwatorowi żeby ułożyć sobie obraz człowieka. Subiektywny? Fakt. Ale przecież w relacjach z innymi opieramy się na tym jakimi ich widzimy, a nie na zadanych przez kogoś szablonach.
Krzysztof Skrobacki zmarł nagle. Wielka tragedia dla najbliższych i smutek chyba dla każdego kto go znał. Każda śmierć oprócz różnorakiego bólu i smutku przywołuje refleksje dotyczące tego który odszedł i nas samych. O tym pisałem wiele razy, bo od czasu kiedy dowiedziałem się, że żyję w "doliczonym czasie" myśl o rzeczach ostatecznych wraca do mnie często. 
Krzysztof "Nocki_69" /zdjęcie użyczone przez Piotra "Camelmana"/
I tak wieczorem po otrzymaniu wiadomości zacząłem wspominać Krzysztofa. Jest moim zdaniem prawdziwe stwierdzenie, że dopóki żywe są wspomnienia to człowiek, który z tego świata odszedł, będzie nadal istniał.
Poznałem Krzysztofa kilkanaście lat temu na jednym z turniejów. Nawet nie jestem pewien gdzie dokładnie i kiedy. Może Bydgoszcz, może Dąbrówno? Należał do grupy graczy, którą umownie nazywam szczecińską. Nie wiem czym zajmował się zawodowo. Nie wiem jaka była jego sytuacja rodzinna. 

Zatem jak mam Wam napisać jaki był ?!

Otóż nie mam zamiaru! Chcę się z Wami podzielić moim obrazem Krzyśka. Bo ten po nim w mojej pamięci zostanie. 
Pogodny, ale nie lekkoduch. Życzliwy, ale nie narzucający się. Wesoły, ale nie hałaśliwy. Jako gracz, obyty, panujący nad emocjami. Zważający na to aby rozdania były dobrą zabawą dla wszystkich CZTERECH graczy. To cenne. Myślę, że parę Amarantowa-Daimler lubił. My jego także.
Ponieważ wszystkich, którzy odeszli chcę wspominać pogodnie to przytoczę dwie drobne scenki z naszych brydżowych spotkań:
Bydgoszcz Polopen
Do stolika w kolejnej rundzie podszedłem lekko spóźniony.
- Przepraszam, ale musiałem wrócić do pokoju...
- BARDZO proszę, bez szczegółów - przerwał Krzysztof.
Bystrym ludziom czasem dobry żart udaje się w kilku słowach.
Tego samego dnia w wieczornej sesji turnieju znów los postawił nas przeciw sobie. Siedzieliśmy z Anną jako para stała i przyszedł do nas Krzysztof z partnerem. Na stoliku mieliśmy puste szklanki.
- Może napijecie się Coli ?
Ani Anna ani ja za Colą nie przepadamy, więc zgodnie podziękowaliśmy
- Nie dziękujemy.
- Ale to jest BARDZO DOBRA Cola - powiedział dobitnie.
Zrozumieliśmy w lot, a Krzysztof z wielkiej butli napełnił hojnie nasze szklaneczki. Dobra była rzeczywiście, a stężenie takie, że świeczki w oczach stanęły.

Głupstewka, prawda? Może i tak, ale czasem zapamiętuje się miłe, śmieszne drobiazgi. Wszak całe życie składa się z drobiazgów.

Moja prośba do Was

Każdy kto przeczyta niech jako komentarz wpisze jakieś swoje wspomnienie związane z Krzysztofem. Nie ma to być żadna laurka! Ważne żeby były to ślady dobrego wspomnienia. Zbierzmy tu trochę wspomnień o Krzysztofie "Nocki_69"

10 kwietnia 2017

10 kwietnia - dzień kary za zbrodnię !!!

Czas publicznie powiedzieć o tym kto szydzi z nas i chełpi się swoimi przestępstwami. W pełni korzysta nie tylko ze swobody ale z nieograniczonych przywilejów. Napominania i wezwania do przyzwoitości ma za nic. Odwołania do zasad moralnych także nic dla niego nie znaczą. Wciąż łamie prawo i jest pewien, że nie dosięgnie go kara. Postanowiłem, że odkryję przed Wami prawdę. Dziś czara występku, łajdactw i wszeteczeństw się przelała. 

Ale minął już czas przemówień. Czas na fakty i działanie!


Jak wiadomo KK surowo zakazuje:
  • wskakiwania na stół
  • chodzenia po nim
  • siedzenia i leżenia
  • ściągania obrusu...obrusa?

Oskarżony Tygrys alias Jarosław Psikuta od 12 lat łamał ten punkt Kodeksu Karnego ze szczególną uporczywością. Używałem wobec niego upomnień i pogadanek resocjalizacyjnych. Wielokrotnie karałem poprzez stanowcze ocholerowanie. Kara więzienia na 1-2 godziny, także nie rokowała poprawy. Zamknięty w klatce błogo zasypiał i spał póki nie został wypuszczony. Zresztą ma to w nosie bo w klatce sypia chętnie z własnej woli. 
Dziś dwukrotnie został przyłapany na stole kiedy wygrzewał się w słońcu. Ciężkie ocholerowanie skutkowało tym, że leniwie wstawał i z lekceważeniem schodził ze stołu przechodząc po najdłuższej możliwej ścieżce i kursie. Odwracał jeszcze w moją stronę pogardliwy wzrok i miauczał obraźliwie (jest stenogram).
Kiedy interweniowałem po raz drugi zadzwonił telefon i musiałem wyjść do drugiego pokoju. Dzwonił Oskar K. Wróciłem po kilku chwilach i zastałem sierściucha leżącego na stole.
W sprawie Oskara toczy się odrębne postępowanie o sprawstwo pomocnicze. Ten telefon nie mógł być przypadkowy!

Proces i wyrok

Każdy popełniający przestępstwo, a zwłaszcza zbrodnię bo do tej kategorii należy łażenie po stole, musi wiedzieć, że będzie ukarany. Wiedział to także wielokrotny recydywista Tygrys. 
Po wnikliwej analizie, przebadaniu materiału dowodowego, licznych eksperymentach i analizach wydałem surowy, ale sprawiedliwy wyrok. Wyrok na który czekało całe społeczeństwo:
Tygrys vel Jarosław Psikuta
skazany został na karę
ZEZDJĘCIOWANIA.
Karę najwyższą, okrutną ale sprawiedliwą:
ZEZDJĘCIOWANIE (zgodnie z wyrokiem z dn.10-04-2017)


A jaki z tego wniosek? Nauka? Przestroga?

Ferując wyroki, osądzając, bądźmy rozważni. Jeśli uznamy się za nieomylnych i nietykalnych, którzy sami mogą wyznaczać normy sprawiedliwości, nagły zwrot historii może spowodować, że ze swoich działań możemy być rozliczeni. W tym także z naszych wyroków ...

 

22 marca 2017

Tygrys przerywa milczenie !

Zwrot "przerywa milczenie" jest od dłuższego czasu używany w tytułach artykułów i artykulików, żeby zwrócić naszą uwagę. Mimo, że używany do znudzenia, do urzygu, to jednak działa! Widząc taki nagłówek czytamy treść... i po kilku zdaniach zwykle przekonujemy się, a niektórzy PRZEKONYWUJĄ się, że to sensacja żadna lub odgrzewana i to na starym oleju. 
To i ja do tego chwytu polecanego na trzeciorzędnych szkoleniach dla czwartoligowych wyrobników wierszówek, prowadzonych przez trenerów piątej kategorii odwołałem się w tytule.

Norman Davies

Z urodzenia Walijczyk, a z wyboru Polak. To ciekawa postać. Historyk oczarowany Polską, bada nasze dzieje wybiórczo i proponuje swoje własne spojrzenie. O tyle interesujące, że choć ogromnie Polsce przychylny to patrzy jednak nieco z boku, z pewnym dystansem. Dzięki temu wiele jego wniosków pobudza do refleksji i tym refleksjom nadaje nowy kierunek. Bardzo lubię czytać jego książki i słuchać wypowiedzi, wykładów.
W TV komercyjnej go nie zobaczymy, bo tu każdy program ma za zadanie przyciągnięcie widza masowego. W TV publicznej teraz raczej sporadycznie bo tu focus od kilkunastu miesięcy ustawiony jest według reguł do których N.Davies nie przystaje w żaden sposób. Nawet TVP Historia  w swojej ofercie programowej odchodzi od historii na rzecz czegoś co nazywałoby się polityką historyczną gdyby w tym zwrocie programowym był jakiś inteligentny pomysł.

Rozżalony akordeonista

Chyba kilkanaście lat temu oglądaliśmy w TV odcinkową opowieść N.Daviesa o II WŚ. Wiele miejsca poświęcił w swoich rozważaniach roli Armii Czerwonej. Nie umniejszając dokonań militarnych, wskazał absurdalne mechanizmy rządzące tą barbarzyńską armią. Mówił o zwycięstwach krasnoarmiejców, ale i o bezsensownym okrucieństwie i wielkiej głupocie, która niosła śmierć i zniszczenie. Także tym "wyzwalanym". 
Norman Davies ma swoje pozazawodowe pasje. Jedną z nich jest gra na akordeonie. W ostatniej scenie ww. opowieści pojawia się na tle zdjęcia rozbawionych żołnierzy sowieckich tańczących wokół czołgu. Przygrywa im żołnierz na akordeonie. Żartując gorzko mówi o swojej prywatnej pretensji do sowieckiej armii:  zaszargała opinię akordeonistom !

I tu Tygrys przerwie milczenie

Jak niektórzy wiedzą, żyję sobie w mieszkaniu należącym do kota Tygrysa. Jestem mu przydatny jako posługacz, więc póki będę grzeczny nie boję się eksmisji. Wypowiem się w jego imieniu, bo jak sądzę (bez pewności) nie umie się posługiwać klawiaturą. A co zupełnie pewne, śpi sobie teraz na zmywarce korzystając z jej ciepła i nie śmiem go niepokoić.

Zatem:

To, że ktoś lubi koty, a jest przez nas nielubiany nie powinno kotów dyskredytować! Nie przenośmy automatycznie złego charakteru kogoś kto kotem się opiekuje, na tegoż kota czy też koty jako całość futrzastej społeczności!!! 
Z drugiej strony zaś zastanówmy się. Jeśli ktoś bardzo szkodliwy i zły okazuje sympatię wobec zwierząt... może gdyby inaczej życie jego się potoczyło, mógłby być pożyteczny?
Ponieważ Tygrys jest na wyższym poziomie rozwoju niż człowieki to zwraca też uwagę na uszanowanie innych zwierzątek, których nazwa niefortunnie się kojarzyć może. Tygrys nie godzi się na dyskredytowanie wizerunku kaczek! Nawet w słusznych jak się człowiekom wydaje celach.

podpisano /z up./:
Koziołek - niegodny pełnomocnik Tygrysa

Wybaczcie żart w tak posępnych czasach


Pozwoliłem sobie na koziołkowy kolejny wygłup. Bo czuję się bezsilny. W moim pojęciu po raz kolejny zrezygnowaliśmy z Polski jako państwa. Tak dzielnie i czasem mądrze wiele razy stawaliśmy do walki o odzyskanie państwowej tożsamości. Za każdym razem kiedy osiągamy ten ważny cel pogrążamy się w jakimś szaleństwie wzajemnych waśni, które wcześniej czy później przynoszą nam klęskę. Znów to zrobiliśmy. Może umiemy tylko walczyć o Polskę, a kiedy Ją mamy jesteśmy jak małpa przy kranie. Jest mi smutno. Staram się ostatnio żartować z koszmarnej rzeczywistości, bo może to jakiś sposób?

Towarzyszy mi smutna myśl:

Jeszcze w połowie lat 80-tych nie wierzyłem, że za mojego życia Polska odzyska niepodległość. Stało się i cieszyłem się jak wszyscy. Natomiast teraz nie mogę się pogodzić z myślą, że jeszcze za mojego życia ta Polska znów padnie. 
Może jakiś prawdziwy Polak wytłumaczy mi, że się mylę?

Żeby nie kończyć tragiczną nutą ... 

Norman Davies kilka lat temu otrzymał polskie obywatelstwo, z czego był bardzo dumny. Polski paszport wręczono mu uroczyście co bardzo go zdumiało. W wywiadzie udzielonym po ceremonii powiedział, że spodziewał się zwykłej przesyłki poleconej. Może troszkę kokietował ☺.
- Skoro ma pan teraz polskie obywatelstwo, to jeśli będzie mecz Polska-Walia, komu będzie pan kibicował? - spytał dziennikarz
- Jeśli w piłce nożnej to oczywiście Polsce! - odpowiedział Davies bez wahania.
Ale po chwili dodał:
- Ale jeśli w rugby, to Walii.
Jak go nie lubić? 
 

28 lutego 2017

Terlikowski, Nergal, Frlijc. Czyli kto komu robi loda ?


Dopiero ze trzy dni temu dowiedziałem się, że nazywa się 

TO  fellatio.  

Pewna dziennikarka użyła tego określenia w radio, zduszonym i drżącym głosem. Skrępowanie lub rozmarzenie. Nie wiem. Nie znam. Jej sprawa.

Nergal jako uosobienie diabła

Nie jestem znawcą popkultury i muzyki w żadnym jej wydaniu. Mam II stopień umuzykalnienia, wystarczający do tego żeby rozróżnić kiedy grają a kiedy śpiewają. Mogę też poszczycić się tym, że muzyka w tańcu mi nie przeszkadza. A z tym tańcem... Trzy spotkałem Panie w swoim już zbyt chyba długim życiu, z którymi taniec sprawiał mi ogromną przyjemność. Niestety jednostronną. Współczuję im oczywiście szczerze.
Zatem o produkcji muzycznej Nergala mogę wypowiadać się, podpierając opiniami fachowców. Są różne, choć żadna nie ustawia go oczywiście w gronie profesjonalistów któregokolwiek gatunku muzyki. Jego popularność opiera się jeśli nie jedynie, to głównie na "szokujących" inscenizacjach, wypowiedziach czy tekstach pieśniczek. I taki wybrał środek do uzyskania popularności, często przez nas niestety mylonej ze sławą. Niektórzy okrzyknęli go satanistą, bluźniercą itp. 

I o to mu chodziło!

Najważniejsze żeby ludzie o nas mówili. Czy pozytywnie czy negatywnie to nie ma znaczenia. W zgrabny bon mot ułożył tę prawdę Wilde. Także skandalista, tyle że niezwykle inteligentny. Nie chce mi się "guglać" ale pewnie nadal Nergal gdzieś koncertuje. 
Ten szum wobec satanisty (?), skandalisty i artysty (???) niepokornego trochę trwał i... przygasł. Dobrze to określił pewien pan zawodowo będący księdzem, ale inteligentnym i umiejącym się wypowiedzieć:

"W scenerii dymów i świateł wyszedł na scenę człowiek ubrany w jakąś zbroję z wielkimi i ciężkimi skrzydłami. Tak ciężkimi, że dwóch ludzi musiało go podtrzymywać. Zaczął charczeć do mikrofonu. Ani to diabeł, ani satanista. Raczej żałosny spektakl"

/Zacytowałem z pamięci. Nie ręczę za każde słowo, ale za tenor przekazu TAK/
Nergal dotknięty ciężką chorobą nowotworową, wygrał z nią i na tym dramatycznym życiowym doświadczeniu także starał się pomnażać kapitał popularności. W sumie z sukcesem. Cały czas windował ją jako celebryta. Dziś chyba także, choć przyznam, że gówno mnie to obchodzi.
Jego popularność i sukces medialny zależy od nas. Nie mógłby i nie może zaistnieć jeśli nie będzie miał odzewu. A my ten odzew zapewniamy. Najbardziej zaś ci z nas którzy oburzają się i wzywają do konsolidacji wobec Nergala-szatana i do walki z nim. Budujemy jego wizerunek i nieistniejącą siłę.  

Kto wygrywa? Zawsze Nergal! 

Zatem, my mu robimy /.../ a jemu jest przyjemnie. Tyle, że Nergal w swoim kunszcie skandalisty to Liga Okręgowa, a może i niżej.
Bo...

"Klątwa" to poziom Ligi Mistrzów

Ogromny szum powstał i wręcz walka rozgorzała po premierze sztuki wg dramatu Wyspiańskiego. Między zwolennikami wolności wypowiedzi artystycznej a obrońcami świętych symboli, wiary i moralności. Powątpiewam w głębię przekonań i jednych i drugich.
Co do wolności, w każdej dziedzinie mam zdanie dość zdecydowane. Wolno mi robić wszystko co zechcę, dopóki moja wolność nie zaczyna ograniczać wolności innych. Jeśli tak się zaczyna dziać to albo ograniczam się zgodnie z obowiązującymi regułami albo biorę zabawki i idę na inne podwórko gdzie takie zabawki nikomu nie przeszkadzają. Jeśli zaś takiego "podwórka" nie ma, to muszę wybrać: przyjrzeć się samemu sobie i utemperować lub wystąpić przeciw całemu światu.  Tu znów mam wolność - wolność wyboru.
Gdzie zaś jest granica między formą artystyczną a jarmarcznym czy skandalizującym dla samego skandalu widowiskiem? To sprawa do dyskusji dla tych którzy na sztuce się znają. Ale ja sądzę, że to tylko kwestia odpowiedniego miejsca. Sztuka w teatrze a popisy innych kategorii gdzieś na peryferiach. W sensie geografii i kategorii widza także.
Wspomnianym obrońcom imponderabiliów wiele uwagi bym nie poświęcał. Symbole mamy w sferze religii, patriotyzmu, historii itd. liczne, ale różnej jakości i co pewien czas wymieniane. Czasem zmiana bywa zaskakująca.
Wiara jest bardzo osobistym własnym światem każdego z nas. Myślę, że jest tak ważna dla każdego, że nie ma ludzi niewierzących. Nawet ci którzy mówią głośno, że nie są wyznawcami żadnej wiary także wierzą! Wierzą w to, że nie należy wierzyć w nic bo to pozwala na zachowanie równowagi na drodze życia. Szukają jednak owej równowagi i szukać będą do końca swoich dni. A wojujący ateiści to ci którym szukanie sprawia trudność i swoje wątpliwości chcą zagłuszyć. Bez szans.
Biegający teraz wokół Teatru Powszechnego rozgorączkowani ludzie, może nawet wiedzą jakich symboli i świętości bronią. Nie wiedzą tylko dlaczego i co one znaczą, ale ta wiedza jest im zbędna. W większości są to tzw. praktykujący-niewierzący. Każdy z nas ma takich w swoim otoczeniu, ale póki nadmiernie nie psują nam humoru nie są chyba szkodliwi. Jeśli ktoś zechce ich zachęcać do myślenia, może próbować.
Jeżeli ktoś mówi o moralności, to byleby zbyt głośno nie krzyczał też nie zasługuje na naszą niechęć. Choć tu ostrożnymi bądźmy! Moralność to nic innego jak postawa którą przyjmujemy wobec tych, których nie lubimy. Zatem ten kto nam wygłasza moralne pogadanki, raczej nie jest nam życzliwy. Może, nas okraść, oszukać, albo inną szkodę wyrządzić.

Gręboszów i odważny głos Wyspiańskiego

Nigdy nie widziałem żadnej inscenizacji "Klątwy" St.Wyspiańskiego. Nawet nie znałem tego dramatu z tytułu. Ignorant ! Tekst przeczytałem kilka dni temu. Sztuka powstała pod wpływem prawdziwych zdarzeń w podtarnowskiej wsi. Jak sądzę miała u progu XX wieku swoje znaczenie i wymowę. Poruszała tematy skrywane, kłopotliwe, o których niewielu odważyło się dyskutować. Wyspiański spróbował. Czy mu się udało? To mogą oceniać profesjonalni krytycy literatury i teatru. W tamtym czasie taka wypowiedź artystyczna Wyspiańskiego, mogła moim zdaniem być określona jako głos istotny, odważny. To była pewna jego manifestacja poglądów. Manifestacja odważna wówczas, mimo że nie zagrażała mu falą hejtu w dzisiejszej skali. Bo Kraków był poza zasięgiem internetu. Czy inne miasta? Nie wiem.
Dziś powtórzenie tych samych pytań, które stawiał Wyspiański lub podobnych, nie wywoła trzęsienia Ziemi. Wszyscy o nich wiemy, niektórzy z nas te tematy poddają dyskusji. Żeby stały się wydarzeniem medialnym trzeba coś nowego wymyślić. I tu pojawił się Oliver Frljic, czyli ...

Cristiano Ronaldo skandalu

I to jest ta Liga Mistrzów. Nie mam pojęcia czy jest dobrym reżyserem. Nie wiem jaka jest wartość jego przemyśleń. Ale w dyscyplinie którą sobie wybrał jest mistrzem!
Według koziołkowego postrzegania świata, tą dyscypliną jest
zdobywanie rozgłosu,
popularności, 
wielbicieli
 

... i co najważniejsze, zaciekłych wrogów!  

 
Frljic w odróżnieniu od wielu z nas zrozumiał i nauczył się wykorzystywać pewne proste mechanizmy i ich NIEPROSTE zależności i efekty. Wyreżyserował przedstawienie trwające kilkadziesiąt minut tak żeby trwało 24 godziny na dobę! W teatrze, ale dzięki różańcowym pociesznym pochodom, także na ulicy. Dzięki fachowcom od recenzji teatralnych, dzięki tym którzy za fachowców się uważają oraz tym którzy choć trochę do tej grupy chcieliby się zbliżyć. 
Wszystkie te głosy ZA i PRZECIW wzmacniane są i rozpowszechniane przez media. Telewizja, radio, prasa itd. I każdy z tych głosów jest oczekiwanym przez Olivera Frljica efektem, zatem jego sukcesem. Wszyscy robią mu /.../.

Beneficjenci skandalu

Oczywistym jest, że korzyść osiągnął Frljic. O jego adaptacji "Klątwy" mówią już wszyscy. Nawet piszący te słowa koziołek. No to akurat "sukces" o którym Frljic się nie dowie 😆.
Są też jednak inni, którzy korzyść różnoraką odniosą.
Teatr Powszechny ma zapewnioną pełną widownię dopóki wystawiać będzie "Klątwę". A i inne w międzyczasie wystawiane sztuki pewnie będą miały nieco większą.
Szansę widzę też dla różnorakiej jakości recenzentów i krytyków teatralnych. Mogą się wypowiadać, lansować. Jeśli znajdą jakiś pomysł, to mogą wyprodukować ze skandalizującego przedstawienia pochodną, będącą skandalikiem ich autorstwa.
Ogromną szansę na promocje mają pikietujący teatr ludzie zrzeszeni w różnych organizacjach. Mają tu pole do działania PRAWDZIWI Polacy, PRAWDZIWI katolicy. Mają też szansę grupy dotąd niedostrzegane. Jutro może przecież przyjechać na pikietę do Warszawy "Koło Garncarzy z Pieścirogów" i urządzić pikietę przeciw, albo... przeciw-przeciw 😎
Znajdą się bez wątpienia znani i nieznani "filozofowie" przekonujący nas o wielkim i głębokim przesłaniu spektaklu. Do tej grupy też można się zapisać. Sprawa jest prosta. Hasło wolności słowa i prawo do nieskrępowanej wypowiedzi obudować jakimiś frazesami i górnolotnymi przemyśleniami. I już można zaistnieć.
Ciekaw jestem jak skorzysta z szansy aktorka wyrzucona z produkcji serialowej TVP, z powodu udziału w obsadzie "Klątwy". Unfortunatly, prezes TVP nie sprawdził przed swoją doniosłą decyzją, że pani ta już kilka miesięcy temu z serialu odeszła. Informacje o tej "restrykcji" zawierały określenie "znana aktorka". Nazwisko Julia Wyszyńska nic mi nie mówiło. Figlarnie mi się tylko skojarzyło z tematyką spektaklu i klerem w który on podobno uderza. Wnuczka? Wyszukałem i przekonałem się, że na określenie "znana aktorka" zapracowała w serialowych produkcjach. Sympatyczną buzię kojarzę, ale tylko z epizodu w "Misji Afganistan". Innych seriali z jej udziałem nie śledziłem.
Jeśli ma talent oraz wiarę w siebie, to z chwilowej popularności skorzysta i przyjmując ciekawe i ambitne role teatralne czy filmowe wejdzie przebojem do grupy aktorów wysokiej próby. Tego jej życzę. Jeśli tej trudnej ścieżki nie wybierze to ma inną. Wywiady dla pism wszelakiej jakości, spotkania w programach telewizyjnych i opowiadanie o swoich przeżyciach artystycznych. Tyle, że cały czas krążących wokół wygasającej sensacji jaką będzie "Klątwa" Frljica z Wyspiańskim... w tle. Bardzo dalekim tle. Tę drugą opcję wybierze pewnie większość z obsady.

Terlikowski. Mój faworyt

W tytule nie przypadkiem umieściłem go na pierwszym miejscu. Bardzo mi tu pasuje i jest ciekawostką.
Zdobywanie popularności, które za swoją bazę przyjmuje prowokowanie w obszarze wiary, zwłaszcza wiary chrześcijańskiej jest bardzo proste. Tym prostsze, że pierwsze szeregi obrońców tych wartości to ludzie o małej osobowości, niewyrobieni, pogrążeni w kompleksach. Łatwo ich sprowokować i wywołać reakcje dającą prowokującemu rozgłos. Tak sobie działa nieszczęsny Darski czy groteskowy Frljic i wielu innych.
Terlikowski jest inny, a jednocześnie taki sam. Też prowokuje i w prowokacji szuka swojej szansy.
Słuchając jego wypowiedzi, czytając jego felietony zastanawiamy się. Jak człowiek może wygadywać takie głupoty? Odpowiedź nasuwa się automatycznie. Jest taki jak myśli którymi się z nami dzieli.
Ja przedstawiam sobie to inaczej. Terlikowski nie jest wiejskim mędrkiem po szkółce parafialnej, choć takim nam się jawi.
Wybrał sobie dziedzinę działania i uznał, że chce zaistnieć. Musi być w pewien sposób inteligentny skoro zrozumiał, że nie wejdzie do TOP10 z tym co ma do opowiedzenia światu, krocząc wprost. Wybrał inną drogę. Występuje z absurdalnymi tezami, jakimiś głupstwami, ale w nurcie przeciwnym do tego dziś antychrześcijańskiego, w którym tak liczni upatrują swoją szansę na popularność. Dokonał realnej samooceny, uznał że nie może się wybić w dyscyplinach mocno obsadzonych i wybrał taką gdzie może być w czołówce. Plecie banialuki jako obrońca "wiary". Nie, nie podziwiam, ale rozumiem. Nie uważam jego wypowiedzi i manifestów za szczególnie szkodliwe. Trafiają do przekonania tylko tym, którym i tak już nic nie zaszkodzi.
On także, podobnie do Nergala czy Frljica czerpie swoją satysfakcję z głosów oburzenia, wrogości. Każdy taki głos to robienie mu... A chyba według zasad wyznawanych przez niego to zakazane?


Klikając na pierwszy klawisz tej koziołkowej wydumki, zdawałem sobie sprawę, że nolens volens... przyłączam się do rzeszy tych którzy wszystkim Frljicom, Nergalom i Terlikowskim pomnażają popularność. Robią im /.../ !!! Bo choćby w mikroskopijnym wymiarze, ale jednak ich promuję. Mam jednak nieskromne przeświadczenie, że ci którzy "Koziołkowe myśli" czytają są ludźmi lubiącymi myślenie. Nie należą do tych którzy "wiedzą" a do tych którzy tak jak ja chcą się uczyć. 
Może też piszę sobie czasem do Kogoś z kim na każdy temat mógłbym dyskutować, a nie mogę bo daleko.
A co do skandalizujących inscenizacji, to mojemu poziomowi intelektu wystarczy Chochlik i Skierka wjeżdżający na motorach w "Balladynie". Taki "szokujący" motyw w klasycznym przedstawieniu teatralnym zwraca uwagę, zadziwia, śmieszy lub oburza. Krzywdy jednak nie robi nikomu. Nie daje pożywki głupcom wszelakiej maści i orientacji.