27 maja 2016

Koziołkowy "esej" o wolności ...

Jestem zwykłym byłym inżynierem. Piszę sobie tu dla siebie, dla rozładowania stresu, choć z całą pewnością także z wiarą, że istnieją jeszcze ludzie, którzy chcą myśleć i dyskutować nie popadając w histerię.
Znalazłem konkurs na esej:
"Wolność - wpływ aktualnych wydarzeń społecznych na definicję tego pojęcia oraz jego wartość"
Nie umiałbym napisać tak żeby liczyć się w konkurencji. Zacząłem jednak pisać tak... jak myślę. Tu jest to bezkarne (?), w życiu gorzej ... I tak po długim wahaniu zwyciężyła chęć wypowiedzi i z pewnością wielka moja próżność.


„Wolność kocham i rozumiem. Wolności oddać nie umiem…”

To fragmencik z piosenki „Kocham wolność” zespołu Chłopcy z Placu Broni, którą znają ludzie z mojego rocznika i nieco młodsi także. Obecnie w jakimś plebiscycie osiągnęła największą liczbę głosów, bo dla niektórych z nas, znów ma wymiar manifestu.

Kochamy wolność? Tak. Oddać ją? Nie !!! Słusznie! Tu chyba w żadnym gronie dyskusji nie będzie i sporu. I skoro od tego cytatu zacząłem, to mogę skończyć rozważania i wysłać „esej” takowy na konkurs? Wygram w kategorii NAJKRÓTSZY.

Nie mogę. Bo jest w tym fragmencie słowo ROZUMIEM. I tu jest kłopot. Bo każdy wolność pojmuje inaczej, Jako naród doświadczony jej utratą kilkukrotną w ciągu ostatnich wieków, cenimy ją szczególnie. Jesteśmy do niej przywiązani i wyczuleni na choćby cień jej ograniczenia. A że wolność do imponderabiliów się zalicza, to ma ona wiele definicji. Krótkich i rozbudowanych. Wiele, zatem żadnej jednoznacznej. Każdy też inne składowe tej wolności uznaje za najważniejsze. Jeśli spytam Was o oznaki wolności. Do czego musi mieć prawo i od czego musi być wolny, żeby wolnym się poczuć? To co? Wymienimy błyskawicznie pięć, może sześć punktów, a później zaczniemy dywagować. A i te pierwsze cechy wymienione, każdy wskaże inne…

Tysiące lat temu, odziany w skóry włochaty człowiek, nie płacił podatków, nie musiał występować do urzędu o zgodę na budowę domu, nie bał się mandatu za złe parkowanie, itp. Mógł robić co chciał. Ale jakieś ograniczenia są zawsze. Żeby żyć musiał z kijem, albo z jakimś bardziej wyszukanym narzędziem coś upolować. Przyrządzone czy surowe, zdobyte mięso zapełniało mu brzuch i był wolny… Do czasu kiedy znów nie musiał zapolować, żeby zaspokoić głód. W międzyczasie wypoczywał i cieszył się życiem bacząc żeby jego coś nie zjadło.

Z czasem zaczęliśmy kształtować jakieś zorganizowane wspólnoty, które dorosły do formy państwa. Państwo to pewna umowa społeczna. Powołujemy instytucje, urzędy, które wszyscy utrzymujemy. W zamian za to nie musimy indywidualnie zapewniać sobie korzyści, które z ich działania płyną. Żeby przepływ i wymiana dóbr materialnych i niematerialnych miała jakiś porządek, przez wieki ułożyliśmy prawa i reguły, którym podlegamy. Nawet najstarsi z nas, kiedy się urodzili, znaleźli się już w świecie gdzie wszystko zastaliśmy uregulowane prawami, nakazami. Nie zawsze dobrymi, nigdy chyba doskonałymi. Niektóre z tych reguł powodowały nasz bunt. Jako dziesięciolatek musiałem wrócić do domu przed zmrokiem, choć czasem żal było porzucić zabawę. Śmieszne? Wiem, ale na każdym etapie życia i w każdych okolicznościach jakiś zakaz lub nakaz jest dla nas najbardziej dolegliwym ograniczeniem wolności. Są także zakazy które nas nie bolą. Ot choćby zakaz paradowania nago po ulicy (mandat 500 PLN). Nikt tego zakazu nie traktuje jako ograniczenie wolności.

W 1944 roku utraciliśmy wolność jako naród i pojedynczy ludzie. Walczyliśmy w straszliwej wojnie, wiele w niej dokonując. I choć niepokonani, znaleźliśmy się jednak w jej wyniku wśród przegranych. Polska zniknęła znów na niemal pół wieku. W 1989 roku tę wolność w postaci wolnego państwa odzyskaliśmy. Zawdzięczamy ją swojemu uporowi, ale także układowi sił zewnętrznych. To w czym bierzemy udział dziś, to egzamin. Egzamin z umiejętnego wykorzystania wolności. Bardzo źle nam idzie, a czas egzaminu jest ograniczony. Ucieszyliśmy się wolnością. Wręcz zawróciła nam w głowie. Zapomnieliśmy, że jak trudno ją zdobyć, tak stracić łatwo. Towarzyszy nam myśl, że skoro w naszym pojęciu to my obaliliśmy komunizm, to państwa Europy winne nam są wdzięczność.

Są nam wdzięczne? Może i tak. Ale nie są zobowiązane do czołobitności po wieki wieków. Nie jest też ich obowiązkiem dbanie o nas bardziej niż im samym to potrzebne. Powinno im to nakazywać sumienie?!


„Narody nie mają sumienia” Pisał Aleksander hr. Fredro. Państwa tym bardziej. Zatem o tę wolność dbać musimy sami. Nie walczyć, a przede wszystkim dbać. Bo jeśli przyjdzie nam znów walczyć, to znaczy, że po raz kolejny coś przegapiliśmy. Tak niestety w tej chwili, moim zdaniem się dzieje…

Naszą wolnością umiemy się bawić. Cieszyć. Ale nie bardzo wiemy co z nią zrobić. Przez lata PRL-u mogliśmy głosować lub nie, wynik wyborów i tak był ustalony. Od ćwierć wieku nasze czynne prawo wyborcze jest rzeczywiste. I jak z niego korzystamy, jasno widać.

Możemy wybierać swoich posłów, ale 50% z nas nie ma chęci pójść na wybory. Te same 50% burzy się widząc wyniki tych wyborów. Wybieramy bezmyślnie, kierując się nieodgadnionymi dla mnie przesłankami. Może żeby było śmiesznie? Może żeby „coś” się działo. I dzieje się. Przerażający wynik ostatnich wyborów to wielki dowód naszej niedojrzałości. Ale nie jedyny. Możemy sobie przypomnieć inne dowody „mądrości” naszej. O mało nie wybraliśmy kiedyś na prezydenta Stana Tymińskiego, którego na arenę ustawiła jakaś niewidzialna ręka znikąd. Został wyciągnięty jak królik z kapelusza i zdobył popularność w kilka miesięcy. Tak się właśnie bawimy wolnością. Jak małpa zegarkiem. Jeśli szybko nie nauczymy się żyć jak odpowiedzialni obywatele, to los owego zegarka marnie widzę.

Nie umiemy żyć pracą, codziennymi sprawami, cieszyć się normalnością. Musi się coś dziać. Historia tak zrządziła, że kiedy w XIX wieku kształtowały się mechanizmy organizujące społeczności w nowoczesne państwa, Polski nie było. Kiedy większość narodów europejskich uczyła się jak korzystać z powszechnych praw obywatelskich i jaka z tego wynika odpowiedzialność, my uczyliśmy się konspiracji i zorganizowanego oporu. Bo taka była konieczność, wynikająca z warunków w których się znaleźliśmy. Czy z własnej winy, czy z racji działań mocarstw ościennych, to osobna sprawa i dyskusja. Ale to, że czas ten, który inni na naukę, dziś pożyteczną mogli  poświęcić, my zmuszeni byliśmy strawić na innych działaniach, spowodował opóźnienie brzemienne w skutkach. Dwadzieścia lat chwilowej niepodległości, na naukę i praktykę to zbyt mało. Uważam jednak, że nie zmarnowaliśmy tego czasu między wojnami. Kolejne 50 lat nieobecności Polski jako państwa, to znów zatrzymanie rozwoju. Mało tego. To czas kiedy znów doskonaliliśmy się w działaniu opozycyjnym, konspiracyjnym itp. A że jesteśmy nacją bystrą, to czego się uczymy, uczymy się dobrze i szybko. Naturalne jest też to, że najlepiej opanowane umiejętności chcemy wykorzystywać.

Zatem mamy rząd, który WALCZY z korupcją i przestępczością, mamy KOD, który WALCZY w obronie prawa. Oprócz tego pojawiło się coś czego nie umiem nazwać, a wabi się ONR. Oni WALCZĄ także. Ciekaw jestem ilu z nich zna historię ONR z lat II Rzeczypospolitej? A różnych mniejszych i większych ugrupowań walczących mamy bez liku.

Po 1989 roku  wszyscy słusznym instynktem kierowani, chcieliśmy odsunąć się jak najdalej od brudnych łap Moskwy. Chcieliśmy przystąpić do NATO i Unii Europejskiej. To było dla nas sposobem na bezpieczeństwo i zachowanie tej wolności, która tak nam droga, a o której kształt wiecznie się kłócimy.

Jesteśmy teraz częścią Unii. Jej istotnym elementem. Podoba się nam, że nie ma ceł. Każdy może przekraczać granice praktycznie bez kontroli. Jest wiele udogodnień i korzyści, które tak spowszedniały, że nawet zapomnieliśmy jak było przedtem. To także wolność i to nam się podoba. Ale już prawa unijne, uważamy za narzucane i ograniczające naszą wolność. Bo nie nauczyliśmy się nawet myśleć o Unii Europejskiej jak o związku państw do którego należymy. Wciąż myślimy Polska i Unia, my i oni. Ten sposób myślenia dotyczy zarówno entuzjastów Unii jak i eurosceptyków.

Obmyśliliśmy sobie, że stworzymy frakcję państw, która co będzie robić? Walczyć o wolność. Wolność Europy. Bardzo nam się podoba taka mocarstwowa wizja. Domyślnie przyjmujemy, że to my Polacy będziemy tej grupie przewodzić. Pewnie mamy na to jakiś glejt od Pana Boga, który jest oczywiście Polakiem.

Tak wskrzeszamy koncepcję tzw. Międzymorza. Zapominamy, że koncepcja ta upadła kilkaset lat temu w lesie pod Koźminem. Wrócił do niej w nieco mniejszym wymiarze Józef Piłsudski. Ale była to racjonalna przymiarka. Porachował szanse, siły i środki. Być może z żalem, ale zaniechał realizacji. A my teraz malujemy mapki z Polską od morza do morza i mamy wizje jak po butapremie… Cóż możemy sobie pomarzyć o Międzymorzu pod berłem Polski. Swoboda tworzenia i głoszenia idei, to też wolność.

Od kilkudziesięciu lat do Europy napływają emigranci ze świata arabskiego. W ostatnim czasie to ogromna fala. Mamy z tym kłopot, choć jeśli ten ruch migracyjny nie da się zatrzymać, to problem sam się rozwiąże. Dzikie hordy pod hasłami islamu opanują Europę, a nasz los będzie dużo gorszy niż Wizygotów w VIII wieku. Czas pokaże.

Ale i tu mamy zagadnienia z wolnością związane. Hamując napływ imigrantów … ograniczamy ich wolność. Czyż nie? Przecież wolny człowiek ma prawo podróżować i osiedlać się gdzie chce. Temu nie zaprzeczycie. 
To oczywiście ponury żart. Nie dlatego sprzeciwiamy się temu napływowi Syryjczyków, Libańczyków i innych nacji, że chcemy ograniczać ich wolność, ale czujemy, że nasza jest zagrożona. Oni żądają od nas, przystosowania do ich „świętych” reguł. Nie mają zamiaru się podporządkować tym, które obowiązują w krajach do których dotarli. Zatem?

Może warto się posłużyć jedną z definicji, a właściwie jej częścią:

„Granicą mojej wolności jest punkt w którym zaczyna ona ograniczać cudzą wolność”

To chyba zrozumiałe i nie budzi sprzeciwu? Do prostego porównania odwołałem się rozmyślając o tym:

Wynajmuję pokój studentom. Nie mogą hałasować po 22ej bo ja chcę spać. Nie zgadzam się żeby sikali do zlewu i mam do tego prawo. Ograniczam ich wolność, ale są u mnie i albo podporządkują się moim zasadom, albo niech „emigrują” dalej. Oni zaś nie mogą żądać ode mnie żebym nie oglądał TVN, bo to stacja, która obraża ich ideały. Jeśli ktoś z czytających jest z innej opcji to TVN może skreślić i wpisać TV Trwam lub właściwie zbliżającą się do niej TVP.

Pisał kiedyś jeden brodaty prorok komunizmu:

„Wolność to świadomość konieczności”

Przyczynił się do rozszerzenia okropnej zarazy na cały świat, ale to zdanie jakąś wskazówką jest. Szukajmy tego co w naszym pojęciu jest najistotniejszym elementem wolności. Uczmy się jej. Przyjmijmy ograniczenia nadrzędne. Usuwajmy te które są szkodliwe czy niepotrzebne, a pogódźmy z tymi których nie możemy lub nie powinniśmy łamać. Obyśmy jedne od drugich rozróżnić umieli ...

Jak pisałem wcześniej, w czasach kiedy tworzyły się i dojrzewały państwa obywatelskie, Polski nie było. Nadrobienie tych lekcji na których mamy „nieobecny usprawiedliwiony” wymaga czasu. Możemy nie zdążyć, a może się udać. Czas pokaże. Nasze obecne spory i kłótnie, dotyczą rzeczy ważnych i błahych. A nasz zapał marnujemy często na te drugie. Mam wrażenie, że jako społeczeństwo, mamy taką dojrzałość i świadomość jak Francuzi tydzień po zburzeniu Bastylii. To chyba ponad 200 lat spóźnienia.

W ostatniej scenie „Emigrantów” AA wypowiada taką kwestię:

„…bo wolność będzie prawem, a prawo wolnością. Wszyscy tego chcemy. Wszyscy do tego zmierzamy. Jeżeli więc mamy jeden cel, jeżeli wszyscy chcemy jednego. To co nam przeszkadza stworzyć taką dobrą i mądrą wspólnotę?”



Tak widzę nasze trudne dochodzenie do jakiegoś w miarę uniwersalnego, rozsądnego zagospodarowania wolności za którą tęskniliśmy. Dziś ją mamy i nadmiar (?) swobody zamienił nas w niezborny i często nierozumny tłum.

Ot i tyle. Głosowanie nie było zbyt gorące. Trzy eseje otrzymały po 2 głosy, kilka po jednym. Koziołkowe przemyślenie zbyt było koziołkowe, żeby stawać w szranki z profesjonalistami. Ale... warto rozmawiać. Tak bym powiedział, ale to tytuł kabaretowego programu prowadzonego przez pewnego trogloerudytę, więc wyjęzyczę się tak: Wymieniajmy myśli, wygłaszajmy swoje opinie. Pamiętajmy też żeby słuchać co mówią inni, przede wszystkim po to żeby rozumieć co chcą nam przekazać, a nie jedynie po to żeby celnie ripostować. Bo to zły nawyk naszych czasów.


18 maja 2016

12 maja czyli brydż z Mariolą

Dzień jak co dzień. Choć nie do końca. 
Od czterech lat już skręca mnie tęsknota za turniejami brydżowymi. Taka rozrywka wciąż jednak jest dla mnie niedostępna. Ale jak się nie ma kawy Jacobs... to się pije Dobrzynkę
Co czwartek w Rumi odbywa się spotkanie brydżowe, w jakiś sposób nawiązujące do gier turniejowych. Kameralnie, sympatycznie i jeśli któremuś z panów nie puszczą hamulce to całkiem fajna zabawa. 
Nie mam w Trójmieście stałej pary do gry, zatem kto nie ma z kim zagrać to mnie sobie wypożycza. Taki puszczalski gracz ze mnie.
Tym razem postanowiła poddać się męce ze mną Mariola wymieniona w tytule.

 

Zamach Majowy

W drodze słuchałem radia wrogiego Polsce i PRAWDZIWYM Polakom. 12 maja to rocznica. Rocznica Zamachu Majowego i jednocześnie śmierci Marszałka. Nie w tym samym roku! Wyjaśniam niektórym, ale ci którzy tak mogliby pomyśleć, raczej na taki blog jak mój nie zaglądają. Ciekawa rozmowa dość sensownej dziennikarki z historykiem i różne szczegóły dotyczące tego dramatycznego wydarzenia sprzed 70 lat.
Dowiedziałem się, że w naszym sejmie postulowano uczczenie ofiar zamachu z 1926 roku. Ale porozumienie w tej kwestii okazało się nieosiągalne. Jedni uważają, że był to przewrót który pogrzebał młodą demokrację II Rzeczpospolitej. Drudzy zaś są zdania, że Zamach Majowy uratował Polskę przed całkowitą destabilizacją. Jedni i drudzy mają swoje racje, niektórzy nawet argumenty co w dzisiejszych sporach jest już orężem niezwykle rzadko używanym. Tak czy owak pomyślałem, że spór zostanie z nami na wieki. Może i dobrze. Pod warunkiem, że umiemy go wykorzystać jako lekcję historii. A spór obecnego sejmu? Oni nawet głosując w kwestii ustalenia aktualnej pory roku głosowaliby niejednomyślnie.

Zagraliśmy. Jak zazwyczaj było sympatycznie. Trochę śmiechu, trochę emocji. Jakieś fajne wymiany spostrzeżeń w drodze powrotnej. Miałem znów na chwilę pogodny nastrój i to dla mnie najważniejsze z tego wieczoru.

20.30 ...

Było chyba parę minut po 21ej kiedy jadąc usłyszałem, że zmarła Maria Czubaszek. Smutno mi się zrobiło. Nie wiedziałem, że chorowała i wiadomość była dla mnie zaskoczeniem. Każdy kiedyś umrzeć musi. Życie tak jest szkodliwe, że wcześniej czy później śmierć powoduje. Zawsze jednak żal nam kiedy odchodzi ktoś nam bliski lub jak w tym wypadku choć obcy to pozytywnie postrzegany, mądry i błyskotliwy.
Zacząłem sobie dumać...
Wiele tekstów Marii Czubaszek bawiło nas od lat. Także w czasach całkiem nie do śmiechu. Sama o sobie mówiła, że nie jest autorem, twórcą czy literatem, a tekściarzem. Traktowała pisanie jak pracę i nie potrzebowała natchnienia tylko... kilku wiszących nad nią niezapłaconych rachunków. Pisała skecze, monologi, teksty piosenek, scenariusze i książki. Pamiętamy ją z czasów ITR, IMA czy "60 minut na godzinę". W ostatnich latach mogliśmy jej specyficzny styl żartu obserwować w TV. Była częstym gościem programu "Szkło kontaktowe".
Pomyślałem, że jak zwykle w takich okolicznościach, będzie wiele wspomnień i zastanowiłem się nad swoimi. Wybrałem dwa:

Parówki

Sam parówki lubię choć wiem z czego są robione. Maria Czubaszek otwarcie mówiła, że nie umie gotować, prać, sprzątać. Zatem miała osobliwe danie którym posilała się często. Były to parówki podgrzewane czy też pieczone nad palnikiem kuchenki. Były częstym jej śniadaniem, a jej męża kolacją. Funkcjonowali w przeciwfazach. On prowadził życie nocne, ona dzienne. Ale jakoś im się chyba dobrze ono układało. Tak opowiadała. O wszystkim. O sobie, o swoim życiu. O przemyśleniach. Otwarcie z humorem, ironicznie. Czy wszystko było prawdą? Nie wiem. I to także ma swój urok.

Maria Czubaszek na nartach

W jednej z rozmów z Arturem Andrusem opowiadała o swoim zamiłowaniu do obcasów. Była drobna, niewielkiego wzrostu. Zawsze chodziła w butach na obcasie. Mówiła, że nawet zamiast domowych papuci nosi pantofelki na obcasie. 
Jeździła z przyjaciółmi na zimowe wypady w góry. Bawiła się dobrze, ale jazdy na nartach nigdy nie próbowała. Ktoś ze znajomych stwierdził, że powodem jest to iż nie wynaleziono butów narciarskich... na obcasie. Fajne?
Ja zawsze lubiłem kobiety w butach na obcasie. Wtedy widać jak potrafią się z gracją poruszać. Dla mnie to jakiś symbol elegancji. Może fetysz? M.Czubaszek też miała wiele gracji. Sama o sobie mówiła, że urody jest "nienachalnej" i to prawda. Była jednak kobietą elegancką i z klasą. A być ładnym? To prezent od losu. Żadna zasługa.
Dojechałem do domu. Swojego nielubianego bordowego "mustanga" zamknąłem w garażu. Pochłaniając łapczywie kolację oglądałem Michała Szpaka, który awansował do finału. Ucieszyłem się, choć niezbyt muzyką popularną, poważną czy jakąkolwiek się pasjonuję. Nie znam się na tym zupełnie. Apetytów na wynik finału nie miałem, bo choć nie jestem wyznawcą teorii spiskowych to wiem czym jest Eurowizja. To przedsięwzięcie finansowe i pewne rzeczy są ustalane zgodnie z potrzebą tego biznesu. Może szkoda, bo byłoby fajnie gdyby były festiwale piosenki (byle nie discopolo), gdzie decyduje rzeczywiste głosowanie.

Zapomniany

Siadłem do komputera przejrzeć maile i aktualności i znów natrafiłem na wiadomość o śmierci...
29 kwietnia zmarł Wojciech Cacko-Zagórski. Może były wcześniejsze informacje a ja je przeoczyłem? Możliwe, choć wątpię. Nawet dość rzetelny portal "Filmpolski" nie umieścił do dziś osobnej informacji, a zwykle to robi. Tylko w biogramie jest informacja o dacie śmierci i miejscu pochowania. Cóż. Codziennie umiera mnóstwo ludzi. Każdy z nas czeka w tej kolejce. A przynajmniej kilka osób znanych, w większym czy mniejszym kręgu umiera każdego dnia. Kogoś można przeoczyć.
Wojciech Cacko-Zagórski w filmie był aktorem drugiego planu. Pamiętamy go z "Konopielki" jako Kuśtyka. Wciąż powielana i przywoływana scena kłótni w delikatesach z filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?". Tam go widzimy. Zaś w filmie "Brunet wieczorową porą" opowiada koledze o operacji i wycięciu niewłaściwej nerki. 
Choć nigdy nie zobaczyliśmy go w żadnej głównej roli, to jeśli ktoś raz widział, nie zapomni. Niezwykła fizjonomia. Myślę, że nie obrazi się na mnie, ale przywołam tu określenie Marii Czubaszek : "nienachalna uroda". Też pamiętajmy o nim.

Następnego dnia w TVP1 w Teleexpressie podano oczywiście informację o śmierci Marii Czubaszek. Była to jedna z ostatnich wiadomości. Po informacjach kościelno-rządowych, po codziennym telehicie. Cóż... taki czas. Myślę, że Maria Czubaszek i to skomentować umiałaby z uśmiechem.