
Prolog
Tadeusz Mazowiecki - bliżej nieokreślona (dla mnie) postać opozycji w latach 1970-80. Człowiek o którym wiedziałem chyba niewiele. Nawet po 31 sierpnia 1980 nie zaistniał w mojej świadomości. Wybaczcie.. miałem wtedy 16 lat i zakończone niedocenianym dziś sukcesem strajki, pamiętam w obrazkach: Lech Wałęsa - trybun ludowy, wielki długopis i Matka Boska w klapie podziwianego przywódcy robotników.
Epizod pierwszy
Jesień 1990 roku. Przedwyborcze spotkanie na Politechnice Gdańskiej. Tłumy ludzi. T. Mazowiecki w czarnym grubym płaszczu, wchodzący po schodach z uśmiechem, bo witany był owacyjnie. Dobra pogodna atmosfera. Spokojne raczej wypowiedzi, pytania. Wróciliśmy z Maćkiem, moim "współspaczem" do akademika i długo w nocy gadaliśmy. Utwierdziło nas to spotkanie w przekonaniu, że wszystko będzie w porządku. Mazowiecki vs. Wałęsa, wynik może być tylko jeden. Fenomen Wałęsy jako przywódcy robotników to zbyt mało w konfrontacji z doświadczeniem, wykształceniem i obyciem. O jakże naiwna była nasza pewność...
Tadeusz Mazowiecki nie tylko przegrał z popularnym proletariuszem, ale i z nieznanym nikomu Tymińskim. Zrozumiałem wtedy co znaczy siła ludu, strasznej i nieświadomej niczego masy. W drugiej turze z zażenowaniem stawialiśmy "krzyżyk" przy Wałęsie, bo choć w roli prezydenta wiele wstydu nam przyniósł, to jego rywal ... lepiej nie myśleć.
Epizod drugi...brydżowy
Moja serdeczna koleżanka przyjaźniła się przez wiele lat z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem. Kiedyś zaproponowała, że mnie zaprosi na brydża do takiego szacownego składu. Wielce się do tego zapaliłem. Poznać takich ludzi i jeszcze zagrać z nimi w brydża. Bardzo to pochlebiłoby mej próżności, która jest ogromna. To wiecie? Jakoś się nie składało, a ja po przemyśleniu nie przypominałem o pomyśle. Pewnie by ze mną zagrali i byłoby miło, ale byłaby to sytuacja z cyklu "za pan brat świnia z pastuchem". Nawet gdybym umiał się zachować jak najsubtelniejsze różowe prosiątko i nie chrumkał, to chyba jednak... Powinienem znać swoje miejsce w szeregu. W kilkanaście miesięcy później profesor Geremek zginął tragicznie. Teraz z tego hipotetycznego stolika ubył premier Mazowiecki.
Ale z brydżem jest związana pewna pogodna historia. Otóż T. Mazowiecki w końcu lat 90-tych, zwołał u wspomnianej koleżanki brydża około północy, co nie było dla niego dziwną porą. Przyjechał prosto z jakiegoś dyplomatycznego rautu. Natychmiast podziękował kierowcy i odesłał go, mówiąc żeby sobie pojechał pospać i wypocząć. Wielokrotnie przekonałem się o tym, że ludzie których poziom kultury dorównuje poziomowi w hierarchii, traktują swoich podwładnych dowolnego szczebla ze starannym szacunkiem. To ładne.
Gra toczyła się ciekawie i zakończyła o świcie. Mazowiecki ze zdumieniem stwierdził, że jego płaszcz... pojechał w samochodzie. Nie było zimno, a do głowy by mu nie przyszło budzić kierowcę o piątej rano, żeby mu płaszcz przywiózł.
- To jak ja wyjdę do taksówki? W smokingu i z muszką? Jak ktoś mnie zobaczy to pomyśli, że kto ja jestem?!
- Nie martw się Tadeusz, pomyśli, że kelner z pracy wraca - odpowiedziała rozbawiona Hania.
W swoim roztargnieniu i braku zapatrzenia w siebie, T. Mazowiecki często sądził, że jeśli idzie ulicą to nikt go nie rozpoznaje. Wyszedł uśmiechnięty i spokojnie dotarł do hotelu.