Kilka lat temu jak co roku, wytypowaliśmy sprzedawców i ich szefów, na wyjazd do Amsterdamu. Jedni uważali to za atrakcję, inni za dopust boży. Polecieliśmy i wszystko odbyło się według schematu. Rozlokowanie w hotelu, krótka przerwa na odświeżenie, przejazd na teren targów, obowiązkowe dyrdymały i zwiedzanie wystaw własnych i konkurentów. Jak łatwo zgadnąć, nic oszałamiającego. Targi większe czy mniejsze, od połowy lat 90-tych, żyją same dla siebie i nie wnoszą niczego. Przerwa na obiad. Skok do hotelu i parę godzin przerwy.
Napięcie rośnie?
Rejs barką po kanałach przepięknego Amsterdamu i uroczysta kolacja w bardzo przyjemnej restauracji. Później wieczorny spacer z sympatyczną przewodniczką i komenda "Spocznij, rozejść się !". Każdy mógł robić to co chciał. W końcu, dorośli (?) ludzie. Jednemu tylko ze swojej grupy musiałem przydzielić eskortę, bo na kolacji zbyt wiele płynów przyswoił. I już mieliśmy wracać do hotelu lub raczej hotelowego baru, gdy mój kolega uczynił wyznanie porażające:
- Piotr, mam 19-letnią siostrzenicę. Wie, że poleciałem do Holandii. Jeśli dowie się, że nie spróbowałem... stracę cały autorytet budowany od jej dzieciństwa !
Wtedy zrozumiałem, że to jest ten moment. Być może jedyny w moim życiu, kiedy muszę stanąć na wysokości zadania jak karzeł przy pisuarze. Wszak mój kolega wzywał pomocy w ciężkiej opresji.
Ze wsparciem długonogiej ładnej przewodniczki, udałem się do coffe-shopu i kupiłem tuzin chyba skrętów. Po wybraniu grupy degustatorów, wróciliśmy do hotelu i przy recepcji poprosiłem żeby wybrali miejsce "nabożeństwa", a sam poszedłem sprawdzić jak ma się mój kolega który przesadził nieco z alkoholem. Ponieważ znalazłem go we właściwym miejscu, rzygającego tam gdzie należy, wróciłem do mojej grupy narkomanów in spe. Okazało się, że na miejsce ekscesów, wybrali... mój pokój.
Ze wsparciem długonogiej ładnej przewodniczki, udałem się do coffe-shopu i kupiłem tuzin chyba skrętów. Po wybraniu grupy degustatorów, wróciliśmy do hotelu i przy recepcji poprosiłem żeby wybrali miejsce "nabożeństwa", a sam poszedłem sprawdzić jak ma się mój kolega który przesadził nieco z alkoholem. Ponieważ znalazłem go we właściwym miejscu, rzygającego tam gdzie należy, wróciłem do mojej grupy narkomanów in spe. Okazało się, że na miejsce ekscesów, wybrali... mój pokój.
"Jaraliśmy" w 6-8 osób według zasad i sztuki. Tak myśleliśmy... Ja ponieważ przyszedłem ostatni, znalazłem niewygodne miejsce na parapecie (we własnej kanciapie!!!). Pomyślałem, że po 2 czy 3 zaciągnięciach stanę się Batmanem i pofrunę. Otóż nic z tego. Obrzydliwy smak i smród, ale żadnych wrażeń.
Jedynym ekscytującym momentem tego wieczoru był telefon od mojego kolegi około północy.
Jedynym ekscytującym momentem tego wieczoru był telefon od mojego kolegi około północy.
- Piotr, jesteśmy w burdelu !!! - powiedział do słuchawki, a właściwie zawył.
- Tu jest pięknie !!! - wykrzyczał i gwałtownie przerwał. Połączenie oczywiście.
My rozeszliśmy się zawiedzeni. A ja pomimo intensywnego wietrzenia pokoju obudziłem się w smrodzie, który przekonał mnie, że skręty które paliliśmy robione są ze zużytych skarpet piłkarzy Ajax'u.
Tajemnicę naszego niepowodzenia, wyjaśniła nam koleżanka. Jako, że była nowym pracownikiem i najmłodszą z nas, zbyt długo zbierała się na odwagę. Podobno należy się zaciągać nieco inaczej niż zwykłym papierosem. Z miłą tą koleżanką, wiąże się jeszcze jedno. Przedstawiła się nam na pierwszym spotkaniu i dodała, że jest "dzieckiem stanu wojennego". Na nasze zdumienie odpowiedziała:
- Urodziłam się we wrześniu 1982 roku...
Już jako dziecko zostałem dotknięty plagą narkomanii
Otóż do naprawy plastikowych samochodzików i innych zabawek, mój Tata używał kleju "TRI". Dostępny w każdym kiosku, sprawdzał się znakomicie. Z początkiem lat 70-tych wycofano go ze sprzedaży, bo podobno służył do odurzania się. A naprawa moich zabawek !!?? 😪😪
Podobne właściwości miał rzekomo proszek "IXI" podgrzewany na patelni. Butaprem w torbie foliowej i inne chore pomysły to lata nieco późniejsze.
W latach 70-tych czy 80-tych, właściwie każdy wiedział o narkotykach czy ich substytutach. Nawet będąc w szkole podstawowej wiedziałem, że można pojechać na skwer koło kina "Atlantic", czy przejść się pasażem za Domami Centrum i zakup był w zasięgu ręki. Nikomu jednak normalnemu, wychowywanemu, czy choćby hodowanemu w normalnym domu do głowy to nie przychodziło. O narkotykach myśleliśmy, jako o truciźnie, a widok wałęsających się półprzytomnych ćpunów i ich smród, odstraszał skutecznie. O wiele bardziej pożądliwe myśli powodował mój kolega z klasy Zenek Z., siedzący w parku na ławce z winem "patykiem pisanym" w jednym ręku i kolankiem koleżanki w drugim. Zenek studiował szkołę podstawową 10 lat.
Z pewnością udoskonaliła się dystrybucja dragów i marketing, bo dla handlujących od hurtowników po detalistów to zarobek gigantyczny. Dopóki będą chętni do zabijania się w ten sposób, a będą zawsze, ten proceder nie zniknie.
Tu kończy mi się zapas dobrego humoru
Tak długo narkomania jest dla nas czymś odległym i właściwie z innego świata, póki nie dowiemy się, że problem ten dotyczy kogoś nam znajomego, komu dobrze życzymy. Tak temat nieistniejący, po jednej informacji staje się powodem ponurych przemyśleń.W latach 70-tych czy 80-tych, właściwie każdy wiedział o narkotykach czy ich substytutach. Nawet będąc w szkole podstawowej wiedziałem, że można pojechać na skwer koło kina "Atlantic", czy przejść się pasażem za Domami Centrum i zakup był w zasięgu ręki. Nikomu jednak normalnemu, wychowywanemu, czy choćby hodowanemu w normalnym domu do głowy to nie przychodziło. O narkotykach myśleliśmy, jako o truciźnie, a widok wałęsających się półprzytomnych ćpunów i ich smród, odstraszał skutecznie. O wiele bardziej pożądliwe myśli powodował mój kolega z klasy Zenek Z., siedzący w parku na ławce z winem "patykiem pisanym" w jednym ręku i kolankiem koleżanki w drugim. Zenek studiował szkołę podstawową 10 lat.
Czemu i co się zmieniło?
Może dlatego, że ta droga na dno wydaje się dziś łagodniejsza, stopniowa? Można popróbować czegoś "niegroźnego", potem trochę mocniejszego i zanim się młody człowiek zastanowi, zaczyna się spirala nie do powstrzymania. A mając lat kilkanaście czy 20, rozumu ma się tyle co piec kaflowy. To jedno się nie zmieniło.Z pewnością udoskonaliła się dystrybucja dragów i marketing, bo dla handlujących od hurtowników po detalistów to zarobek gigantyczny. Dopóki będą chętni do zabijania się w ten sposób, a będą zawsze, ten proceder nie zniknie.