21 listopada 2022

Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warsz... NIE!!! WUJEK KRZYSIEK. Tak ma być!

To początek notatki w Wikipedii:
Krzysztof Dominik Wrocławski (ur. 28 września 1937w Radomiu, zm. 23 czerwca 2022 w Warszawie) – polski slawista folklorysta, kulturoznawca, historyk literatury macedońskiej, serbskiej i chorwackiej. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 1978–1981 dyrektor Instytutu Filologii Słowiańskiej

A któż to taki był, ten Krzysztof Dominik Wrocławski?


Dla mnie, Wujkiem Krzyśkiem.
Był stryjecznym bratem mojej Mamy. Mieszkaliśmy w Warszawie. Kontakty nie były częste, ale serdeczne. Takie normalne, rodzinne, bez sztucznego przesłodzenia. 
Mgliste są moje wczesne wspomnienia. Jakaś wizyta u nas na Służewcu i spacer, chyba w kierunku Okęcia. Nasza wizyta na Solcu. Wysokie piętro i balkon z rurową balustradą. Zapamiętałem. Bo lęk mój był poważny. Jako dziecko "parterowe" nie byłem przyzwyczajony do wysokich pięter.
Moi Rodzice, prócz wielkiej sympatii, mieli dla Wujka Krzysztofa szacunek i respekt. Wykształcenie i wiedza. Chętnie się nią dzielił. I nigdy nie dawał nikomu odczuć swojej wyższości. A zamiast tego mnóstwo serdeczności.
Tyle z mojego dzieciństwa od 0 do 14 lat (mniej więcej).

 

Ciocia Lidka (rocznik 1909)


Mama Wujka Krzyśka. Po śmierci swojego męża, przeniosła się z Radomia do Warszawy. I właśnie u swojego syna Krzysztofa spędziła resztę życia. Z zawodu nauczycielka, z pasji i zdolności malarka. I tu moje wspomnienie.
Po śmierci męża w 1972 likwidowała mieszkanie w Radomiu. Mój Tata jako posiadacz znakomitego pojazdu Warszawa, (choć "garbuska" to z silnikiem górnozaworowym!), pomagał wraz z moją Mamą w transporcie do Warszawy dóbr różnistych. Ciocia Lidka dała mi wtedy ciekawy podręcznik do nauki rysunku. Z opisanymi ćwiczeniami i wskazówkami. Ten podręcznik małemu chłopcu wskazał zawodową drogę: NIE PRÓBUJ RYSOWAĆ!!!
Do czasu kiedy mieszkałem z rodzicami, czyli do roku 1979, byłem świadkiem regularnych wizyt Cioci Lidki, u nas na Sadybie. Siadali sobie z moim Tatą przy stole, pili kawę i dyskutowali na tematy wszelakie. Przysłuchiwałem się pilnie, ale nic nie pamiętam, czego bardzo żałuję.
Choć... coś utkwiło mi w pamięci. Tata palił sporo, ale ciocia Lidka przebijała go miażdżąco w tej może niechlubnej konkurencji. Na dodatek paliła Extramocne, które chyba z węgla były. Mama stawiała im dwie popielniczki i często wymieniała. Zawsze było 2:1 dla Cioci.
Była elegancką, energiczną damą. Tak ją pamiętam.

 

Rok 1984...


Nie. Nie ten Orwella.
Mieszkałem na stancji u cioci Maryni, kiedy uczęszczałem do TBO Conradinum. W lipcu 1984 zdawałem na studia. I wtedy właśnie przyjechał na kilka dni Wujek Krzysztof z Małgosią i Emilką. Dnie spędzali na wycieczkach, ja na pilnej nauce (słowo!). Wieczorami siadaliśmy do stołu i przysłuchiwałem się gawędom cioci Maryni i wujka Krzysztofa. Właściwie jego opowieściom. Znał świat w zakresie nam niedostępnym. Miał wiedzę i wykształcenie, którymi nad nami górował. I miał umiejętność opowiadania w sposób przystępny dla każdego.
Były to fantastyczne wieczory.
Razu pewnego, ciocia zagadnęła:
- Krzysztof, byłeś niedawno na jakimś ciekawym zjeździe slawistów?
- Aaa... tak. Pierwszy dzień minął na powitaniach i były dwa dość nudne wykłady. Kiedy drugiego dnia po śniadaniu było także nudno, koleżanka zabrała mnie i dwóch innych kolegów nad piękne jezioro. Kupiliśmy wielką torbę czereśni i butelkę rakiji.  Wspaniały dzień!
Ciocia trochę się zawiodła. Inne było jej oczekiwanie. Całe życie (i słusznie) aspirowała do grupy inteligencji, a wciąż nie miała poczucia własnej wartości.
Wujek zaś nie miał skłonności do puszenia się swoimi osiągnięciami i wyczuwając klimat, zszedł na ścieżkę anegdot.
Kolejne i anegdotyczne opowiadanie to jego przygoda studenta geologii...

 

Jak pomylić zachód ze wschodem słońca

Byli na jakimś wakacyjnym obozie na Dolnym Śląsku. Odbył się Bal Geologa.
- Fajna impreza? - spytałem
- Świetna. Pierwszych nieprzytomnych, po dwóch godzinach wynoszono.
Los sprawił, że Wujek wczesnym rankiem po tej pijatyce musiał jako asystent jechać z jakąś panią doktor na pobranie skalnych próbek. Szczegółów nie pamiętam. Ale jechali pociągiem do jakiegoś miasteczka. Tam zarezerwowany hotel i następnego dnia o świcie koło 4tej następny pociąg.
Pierwszy etap z bólem przetrwali, dotarli do hotelu i ledwie przytomni umówili się na rano. Wujek padł na łóżko i.... zbudził się. Z obłędnym strachem zauważył, że dochodzi 4ta. Zebrał manatki, przebiegając załomotał w drzwi swojej "doktorki".
- Pani doktor, lecę po bilety, proszę się zbierać!!!
Odpowiedziało mu jakieś mamrotanie, którego nie zrozumiał. A chyba szkoda.
Biegł ulicami zdyszany, obarczony plecakiem i obowiązkowym czekanikiem. Trochę dziwiło go, to 4 RANO, słońce ledwo nad horyzontem, a ludzie spacerują sobie niespiesznie po ulicach. Wpadł na stację i przed kasowym okienkiem wycharczał prośbę o dwa bilety.
- Proszę pana pociąg jest 04:10.
- No właśnie!!! 
Była 16ta...

 

Kefir

Wujek starał się rozładować mój przedegzaminowy stres. Pomagał mi w testach przygotowawczych z angielskiego, ale również zwyczajnie poświęcał też swój czas na zwykłe rozmowy. Nie tylko to utkwiło mi w pamięci, że mówił mi mądre rzeczy. Zapamiętałem, że mówił w sposób przystępny dla 20latka, doskonale rozumiejąc, że moja percepcja jest ograniczona.
Wreszcie przebrnąłem egzaminy. Nie mam się czym chwalić. Trema zeżarła mnie i udało się tylko dzięki małej ilości kandydatów. Było mniej niż 2 na jedno miejsce.
Ale jednak sukces. Zatem opić trzeba.
Impreza w Sopocie w domu Czarnego, mojego przyjaciela. 
Po imprezie około 6ej rano wsiadam w pociąg w Sopocie. Ekspres "Kaszub".  
Zgodnie z planem, we Wrzeszczu ciocia Marynia ma mi przekazać pod opiekę mojego wówczas 6letniego kuzyna Karola, który jedzie do swojej babci do Warszawy.
Mimo ciężkiego stanu, na stacji Gdańsk Wrzeszcz wychylam się z okna...
Są!!!
Ciocia z Karolem i ... Wujek Krzysiek. Nigdy nie pojmę czemu chciało mu się wstać o tak okropnej godzinie. Podszedł do okna i podał mi kubek kefiru.
- Weź. To pomoże.
Wujku, to śmieszne dziś, ale zapamiętam i też jest to cząstka moich wspomnień. Kogoś to oburza?

 

Zjazdy rodziny Wrocławskich

Ostatnie nasze spotkania to zjazdy rodziny Wrocławskich 2004 i 2005. Imprezy wspaniałe, warte odrębnego wspomnienia. 
Tam moja żona po raz pierwszy spotkała Wujka. Była nim oczarowana. I z wzajemnością! Dużo rozmawiali. Wujek poświęcił jej wiele uwagi, co poczytujemy sobie za zaszczyt. A może powinienem być zazdrosny?😉

 

Wujku,
za te wszystkie epizody mojego życia wiążące się z Tobą, jestem Ci wdzięczny.
Nie powiem: "Do zobaczenia", bo nadal nie wiem i wiedzieć nie będę. Nie wiem jak TAM jest i czy w ogóle jest. Ty już wiesz, a ja się dowiem.

 
Wszystkie wykorzystane tu zdjęcia otrzymałem od Elżbiety Wrocławskiej, Małgorzaty Kiljańskiej i Emilii Wrocławskiej-Warchala.