01 marca 2015

"Więc pijmy wino szwoleżerowie..."

Szwoleżerowie to formacja lekkiej jazdy, wyodrębniona na przełomie XV i XVI wieku w armii Ludwika XII. Ze zbitki słów cheval i leger powstała nazwa chevau-léger.
W naszej świadomości szwoleżerowie to jeźdźcy w pięknych granatowo-amarantowych mundurach, którzy 30 listopada 1808 roku brawurową szarżą wtargnęli na przełęcz Somosierra i... do historii. 
Po stu z górą latach spadkobiercy ich chwały stanęli do ostatniej walki, 4 października 1939 roku pod Wolą Gułowską i 5 pod Kockiem. I po raz ostatni sławę polskich szwoleżerów pomnożyli.

Somosierra czy Samosierra? 

Już z samą nazwą mamy kłopot, bo choć pierwsza wersja wydaje się jedyną prawidłową, to nazwę Samosierra spotykamy wielokrotnie w literaturze, a któż ośmieliłby się Mickiewicza poprawiać.
Według wiedzy popularnej, sam obraz szarży mamy mniej więcej taki:
125 szwoleżerów ruszyło wąwozem do ataku na cztery baterie armat. Wąwozem skalistym i tak wąskim, że obok siebie mieściło się czterech jeźdźców. Tempo szarży i jej szalona brawura, zaskoczyły obrońców co dało szansę szwoleżerom. Wycięli obsługę kolejnych baterii i dotarli na przełęcz odnosząc zwycięstwo okupione jednak śmiercią niemal wszystkich atakujących...
Ktoś mądrze powiedział, że historia to nie wydarzenia, tylko to jak i co z nich w pamięci powszechnej pozostaje. Liczne tego są przykłady. Postanowiłem w ponad 200 lat po bitwie przeszukać źródła i porównać ich zawartość.

I Pułk Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej

Sformowany w 1807 roku, miał przede wszystkim być dowodem na trwałość sojuszu, który bynajmniej nie przez wszystkich w Polsce był uznany za najlepszą drogę do odzyskania państwowości. Żołnierzy i oficerów dobrano starannie pod względem pochodzenia. 
"Żeby być przyjętym do korpusu szwoleżerów, trzeba być właścicielem lub synem właściciela, nie mieć mniej niż 18-tu, a nie więcej nad 40 lat wieku i opatrzyć się własnym kosztem w konia, mundur, w rzęd i rynsztunek kompletny, stosownie do wydanego wzoru. Co się zaś tyczy osób, któreby nie były w stanie sprawić sobie zaraz konia, munduru, rzędu i rynsztunku, tym dana będzie zaliczka. Koń będzie mieć miary 4 stóp i 9 cali najwięcej, a 4 stóp i 6 cali najmniej."
/ art. 5 dekretu Napoleona wydanego 6.IV.1807 w Kamieńcu Suskim (Finckenstein)/
Pałac w Kamieńcu Suskim (spalony 22.I.45 przez żołnierzy radzieckich)
Mieli być reprezentacją szlachty i ziemiaństwa, stanowić część przybocznej gwardii Napoleona i podnosić wiarygodność zawartego przymierza. Większość wybrańców doświadczenie wojenne miała nikłe lub żadne. Nie oznacza to jednak, że nie nadawali się do walki. Każdy polski szlachcic w tamtych czasach konno jeździć potrafił co najmniej dobrze. Umiejętność celnego strzelania i "robienia szablą" była także elementem wychowania młodych mężczyzn z wyższej sfery.
Pułk zorganizowano zgodnie z regulaminem lekkiej jazdy francuskiej, co warto zaznaczyć, bo posłuży w wyjaśnieniu dwóch utrwalonych nieporozumień związanych z bitwą o przełęcz Somosierra. W starannie zaprojektowanych i wykonanych mundurach nasi szwoleżerowie prezentowali się wspaniale. W wieku XIX każde niemal wojsko było kolorowe i paradne. Zadufanych w sobie Francuzów z jaskrawo niebieskich kurtek i czerwonych spodni wyleczyły dopiero niemieckie karabiny maszynowe w 1914 roku.
I Pułk Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej przez tychże zapatrzonych w swoją "doskonałość" Francuzów był traktowany z lekceważeniem. Ot, zbiorowisko krzykliwych młodzików wystrojonych jak pawie. Do czasu... 

"Zostawcie to Polakom..."

Znany nam z płócien, obraz Somosierry to najeżony skałami wąski wąwóz o pionowych ścianach. Gdyby taka była rzeczywistość, nasi odważni szwoleżerowie musieliby dosiadać kozic górskich, a nie koni. Sympatyczne i zwinne to zwierzęta, ale w kawalerii jakoś się nie przyjęły.
W.Kossak - szkic do panoramy
Obrazy malowane były z wyobraźni. Wizje artystów (Suchodolski, Michałowski) są symbolicznym przedstawieniem odwagi i umiejętności szwoleżerów, a nie przekazem rzeczywistej sytuacji. Jedynie Wojciech Kossak przed namalowaniem panoramy, udał się w 91 rocznicę bitwy do Hiszpanii i wraz ze swoim asystentem wykonał szkice, które pomogły w utrwaleniu wiernego wizerunku sceny na której rozegrała się fantastyczna szarża. Planowana przez niego panorama niestety nigdy nie powstała. Wykonane olejne szkice mające być jej podstawą, wystawione były w Zachęcie w 1901 roku.
Stanowiska obronne zajęły oddziały hiszpańskie w liczbie około 3.000 żołnierzy. W większości była to tzw. Milicja Andaluzyjska. Na przełęcz wiodła wąska, usiana kamieniami, dość stromo wznosząca się droga, ograniczona po bokach niewysokim kamiennym murkiem.
Wielce niekomfortowa to trasa sama w sobie. Zaś pod ogniem wspomnianych 3.000 żołnierzy, choć to oddziały "tylko" powstańcze, dawała każdej grupie śmiałków niemal stuprocentowe szanse zdobycia odznaczeń i awansów... tyle, że pośmiertnych.
Decydujące jednak o tym, że droga na przełęcz była drogą ku śmierci, były sześciofuntowe armaty ustawione w poprzek drogi. Trzy dwudziałowe półbaterie i już na samej przełęczy 10 dział. Według innej wersji 4-3-3-6 lub 4-4-4-4. Jednoznaczne według wszystkich są tylko: liczba stanowisk - 4 i łączna liczba armat - 16. Ich obsługę stanowili doświadczeni kanonierzy z armii regularnej i zapewniam, że nie chciałbym się znaleźć przed ich armatami.
Od rana 30 listopada 1808 roku po lewej i prawej stronie wspomnianej drogi posuwali się w natarciu piechurzy francuscy. Powoli ale z powodzeniem postępowali naprzód, dopóki osłaniała ich poranna mgła. Po jej ustąpieniu atak utknął, a na atakujących w ciągu minuty padało kilka pocisków armatnich i około 400 karabinowych. Nawet przy niedoskonałości ówczesnej broni i średnich umiejętnościach guerillas, na tak wąskim froncie wróżyło to długotrwałą i krwawą jatkę.
W takiej sytuacji Napoleon błysnął geniuszem i zdecydował  rzucić szwadron swojej gwardii przybocznej na pozycję pierwszej baterii. Miało to odwrócić uwagę obrońców od piechoty i dać jej szansę na zebranie się w szyk i kontynuację ataku. 
Czemu wybrał Polaków, mając do dyspozycji dużo bardziej doświadczone oddziały kawalerii francuskiej?
Otóż powód był prosty. Szwoleżerowie 1 Pułku rwali się do walki i postrzegali cesarza nie tylko jako geniusza wojny, ale jako zbawcę Polski. Zrobiliby wszystko, żeby zdobyć jego przychylność. 
mjr P. de Segur (1780 - 1873)
Oficerowie z otoczenia Napoleona (Montbrun i Berthier) zdecydowanie odradzali ten atak, nie mieszczący się w żadnych kanonach sztuki wojennej...
- Zostawcie to Polakom... - miał wówczas powiedzieć i wysłał z rozkazem majora Filipa de Segur, który otrzymał także zgodę na przyłączenie się do szarży. Była godzina 10.30.



"Naprzód ! Niech żyje cesarz !"

Tak miał krzyknąć płk. Jan Leon Kozietulski podrywając do szarży 3 Szwadron. Inni twierdzą, że rozkaz był mniej pompatyczny, ale równie mobilizujący: 
"Naprzód psiekrwie ! Cesarz patrzy!"
Naturalne jest, że sentencje w takich okolicznościach wypowiadane przechodzą do historii często w wersji wygładzonej i dodatkowo zdobionej. Znany jest wszystkim casus gen. Cambronne'a (Waterloo). 
Wspomina też M.Wańkowicz, że przeprowadzając wywiad z jednym z uczestników bitwy o Monte Cassino, miał z nim taką wymianę zdań:
- Jak pan sądzi redaktorze. Z jakim okrzykiem ginie żołnierz podczas bitwy?
- Nooo... Chyba: "Niech żyje Polska" ?
- Nie. "Kurwa mać !"

W 8 minut do wiecznej sławy

płk. J.Kozietulski (1778-1821)
Ruszyli pokonując mostek i częściowo zasypany wcześniej rów. Dowódcą szwadronu był płk. J.Kozietulski, który zastępował nieobecnego Stokowskiego. Kozietulski stracił konia, zabitego salwą pierwszej baterii. Sam niegroźnie kontuzjowany jako pierwszy powrócił na pozycję wyjściową. Szwoleżerowie dopadli armat i sprawnie posiekali ich obsługę. 
W powstałym po zdobyciu baterii zamęcie, lekkokonnych organizuje na nowo kpt. J.Dziewanowski dowodzący 3 półszwadronem. Pomimo salwy drugiej baterii ruszyli tak szybko, że wystrzał ten był ostatnią w życiu czynnością większości kanonierów.
Nie można też zapominać, że po wysforowaniu się przed posuwające się po bokach drogi pułki piechoty francuskiej, szwoleżerowie rażeni byli ogniem karabinowym z lewej i prawej flanki.
Pomiędzy drugą a trzecią baterią Dziewanowski  spada z konia, ciężko ranny od wybuchu kuli armatniej. Umiera w szpitalu 4 lub 5 grudnia.
Po zdobyciu trzeciej baterii pozostałych zdolnych do walki, znów zbiera w szyk kpt. P.Krasiński, dowódca 7 półszwadronu. Także i on zostaje ranny i na ostatnią czwartą baterię rusza już ogarnięta bitewnym szałem nieliczna grupa. 
por. A.Niegolewski (1787-1857)
Jedynym oficerem, który dotarł na przełęcz był por. Andrzej Niegolewski. Oprócz niego wachmistrzowie Sokołowski, Dąbczewski i Roman oraz kilku innych szwoleżerów.
Tak śmiały i szalony atak wywołał panikę Hiszpanów. Jednak kwestią chwili było opanowanie sytuacji i los kilkunastu dzielnych jeźdźców byłby marny, a wyczyn całego szwadronu zniweczony. Na szczęście Napoleon widząc, że Polacy nie bacząc na nic, sami ruszyli dalej niż jego rozkaz zakładał, rzucił posiłki jakie miał pod ręką. 1 Szwadron 1 Pułku pod dowództwem kpt. Łubieńskiego wzmocniony plutonem Rostworowskiego i pluton szaserów z własnej ochrony.
Dzięki tym posiłkom możliwe było utrzymanie zdobytej przełęczy. Do niewoli wzięto prawie wszystkich z 3.000 obrońców. Zdobyto 16 dział i 5 sztandarów. Reszta z dziewięciotysięcznej armii gen. Benito San Juana, rozlokowana za przełęczą, drogi na Madryt nie była już w stanie obronić. 
A sam San Juan? Ranny przy czwartej baterii zdołał ujść z życiem, ale kilka dni później został zamordowany przez własnych żołnierzy.

Ilu było bohaterów ?

Pierwsza odpowiedź jest dla mnie niezwykle prosta : każdy kto uczestniczył w tej szalonej szarży to bohater. Bo wyczyn to był wielkiej odwagi i determinacji. Trudnych do wyobrażenia, tak dziś jak i wówczas.
Druga odpowiedź jest trudniejsza, bo wypada podać konkretne liczby. Ponieważ operujemy tu szwadronem, łatwo jest pobłądzić. Szwadron liczebnością zrównujemy z kompanią piechoty czyli nieco ponad 100 ludzi. Zwykle tak, tu jednak nie. Organizacja 1 Pułku Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej zakładała, że każdy szwadron składa się z dwóch półszwadronów czyli kompanii. Zatem w tym wypadku 250 szwoleżerów w dwóch kompaniach (3 - Dziewanowski i 7 - Krasiński). Ponieważ pułk w walkach udziału jeszcze nie brał, to stan powinien być pełny. Jednak z Francji nie nadeszły jeszcze wszystkie uzupełnienia.
Rozbieżności w kwestii liczby są wśród historyków duże i nie będę udawał, że wiem więcej niż autorzy badań z których zaczerpnąłem wiedzę. Ale dla mojego własnego wyobrażenia o bitwie trzymam się liczby 250 pomniejszonej o kowali, furierów. Dodać można ochotników (kilku?), którzy do ataku dołączyli. Nie pomniejszam tej liczby o spóźniony pluton Niegolewskiego, który do szarży dołączył po sforsowaniu pierwszej pozycji artylerii hiszpańskiej, ale rolę odegrał nie mniej ważną niż reszta. Zatem około 200 i tej wersji będę bronił jak niepodległości.

Dlaczego szarżowali czwórkami?

Fakt ten łatwo i rozumnie łączymy z wąską przestrzenią drogi po której galopowali szwoleżerowie. I słusznie. Szczupłość miejsca zdecydowała o szyku, ale to nie oznacza, że mieściły się w poprzek drogi tylko cztery wierzchowce. Regulamin lekkiej jazdy francuskiej przewidywał, że jeśli szwadron nie może atakować w szyku rozwiniętym, to czyni to plutonami w kolumnie czwórkowej. Pośrednich możliwości nie ma.
Tak właśnie ruszyli. Szyk wielokrotnie mieszał się i łamał. Sądzę, że przed ostatnią baterią nikt już w zamęcie bitewnym nie próbował nawet trzymać jakiegokolwiek porządku. W tym momencie mogli tylko zwyciężyć dzięki szybkości lub zginąć. 
I jedno i niestety drugie zdarzyło się wachmistrzowi Wiktorowi Romanowi. Ranny dwukrotnie, dopadł z kolegami dział czwartej baterii i zginął jako ostatni w tym ataku. Jego zasługi w pośmiertnej nominacji na podporucznika określił Napoleon tak:
"Dowodził pierwszym plutonem szwadronu, który odbył szarżę na Sommo-Sierra i dał przykład nieustraszonego męstwa, co mu zjednało mój szacunek" 
Pokonali zatem dystans około 2,5 km. i różnicę poziomu ponad 200 m. po wąskiej, kamienistej drodze z kilkoma zakrętami  w szatańskim tempie. Od mostku skąd ruszyli, do pierwszej baterii mieli około 300 m. Odległości pomiędzy następnymi bateriami to 600 - 800 m. Czy trwało to dokładnie 8 czy 10 min., nie jest chyba ważne. Nikt nie mierzył wówczas czasu z dokładnością do "jednej Bródki".

Wyścig o zaszczyty

por. Niegolewski kłuty bagnetami
Pierwszym uhonorowanym na polu bitwy był porucznik Andrzej Niegolewski. Wysłany ze swoim plutonem na zwiad nie zdążył na początek szarży. Dołączył do szwadronu przed drugą baterią, zebrawszy uprzednio kilku zdezorientowanych szwoleżerów, którzy zostali przy pierwszej baterii. Był jedynym oficerem, który z garstką kilkunastu jeźdźców zaatakował i rozproszył obsługę ostatniej baterii. Od pocisku armatniego poległ jego koń i padając przygniótł jeźdźca. Dwóch Hiszpanów podbiegło do nieszczęśnika i z przystawienia wypaliło mu z karabinów w głowę. Jak to przeżył? Sam się zdziwił. Na dodatek za chwilę został 9 razy pchnięty bagnetami. Wyratowany i półżywy, ale przytomny, został przez kolegów odniesiony w bezpieczne miejsce.
"...nadjechał cesarz i krzyżem Legi Honorowej mnie zaszczycił. Ja najmłodszy oficer, pierwszym go jako szwoleżer zdobył, a do tego zdobyłem go sobie w dzień moich imienin. Pierwszy to raz było, żem od ojca nie dostał wiązarka (podarunku) na imieniny, ale za to dostałem go z rąk cesarza za krew dla Ojczyzny przelaną"
/ze wspomnień por. Andrzeja Niegolewskiego/
Po bitwie (1 grudnia) Napoleon rozkazał urządzić paradę i stojąc przed defilującymi szwoleżerami zdjął kapelusz w geście najwyższego szacunku. 
Ale już za chwilę robi się mniej elegancko, a momentami niesmacznie...
W wydanym kilka dni później biuletynie jak diabeł z pudełka pojawia się gen. Montbrun jako... dowódca szarży. Natomiast biorący rzeczywiście udział w szarży de Segur, jest tam przedstawiony jako jeden z najbardziej zasłużonych dla zwycięstwa. Sam w swoich wspomnieniach opisuje, że galopował na czele, kilkadziesiąt kroków przed szwadronem... Cóż, nie zawsze szlacheckie pochodzenie zapewnia szlachetność charakteru. 
Jedynym Polakiem wymienionym w biuletynie jest kapitan Dziewanowski.
Szaser Gwardii Cesarskiej
Niestety i kilku naszych rodaków nie umiało się zachować godnie. Kpt. Tomasz Łubieński, który poprowadził 1 Szwadron, do końca życia upierał się, że to on i jego oddział zadecydował o zdobyciu przełęczy. Mimo, że szarżował na milczące już armaty, a na przełęcz dotarł dopiero po plutonie francuskich szaserów.
Jeszcze dalej w przechwałkach i fantazjach godnych Papkina, posuwa się Wincenty hr.  Krasiński, który twierdził, że skoro był dowódcą pułku to on jest zwycięzcą. Niezwłocznie zamówił stosowny obraz, który namalował H.Vernet. W momencie szarży był kilka kilometrów od pola bitwy.
Obraz zamówiony przez hr.W.Krasińskiego
Dość... Wstyd nawet pisać. Sądzę, że gdybym przeniósł się do roku powiedzmy 1825 i posłuchał wojennych opowieści w karczmach Królestwa Polskiego to "dowódców" spod Samosierry naliczyłbym ze 100, a "uczestników" z 10 tysięcy.

Czy warto było ?

Można się zastanawiać jak ocenialibyśmy decyzję Napoleona i wyczyn naszych szwoleżerów gdyby atak zakończył się klęską. 
Stało się jednak inaczej. Nieszablonowa decyzja przyniosła efekt ponad oczekiwania. Błyskawiczna realizacja rozkazu, a po niej instynkt który nie zawiódł Dziewanowskiego i nakazał mu kontynuację natarcia. Zapłacił życiem za sukces który na zawsze zostanie w historii wojen, a o którym w każdej szanującej się akademii wojskowej wykłada się do dziś.
Czysty i bezduszny rachunek zysków i strat jest oczywisty. Gdyby na przełęcz przypuszczano ataki kolejnych pułków piechoty, straty szły by w tysiące i bitwa toczyłaby się wiele godzin, a może i dni.
Tu lista strat najczęściej określana jest jako:
18 zabitych i zmarłych z ran i około 40 rannych. Oraz 60 poległych koni. 
Profesor Andrzej Zahorski podawał szczegółowo: 14 zabitych, 43 rannych i 23 kontuzjowanych. Zatem straty w skali całego przedsięwzięcia były małe.

Legenda - jej cienie i blaski

Bezprecedensowe zdarzenie jakim była szarża pod Somosierrą oprócz otwarcia drogi na Madryt przyniosło wiele skutków pośrednich. Echo niektórych z nich brzmi do dziś, choć czasem brzmienie to fałszywe...

"Honor najdzielniejszym z dzielnych !"

Tak zakrzyknął Napoleon przyjmując dzień po bitwie defiladę 1 Pułku Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej. Z dnia na dzień lekceważone dotąd oddziały polskie, stały się obiektem zasłużonego podziwu. Każdy dowódca zabiegał o ich udział w swoim korpusie, stąd były ciągle detaszowane i wzięły udział w niezliczonej liczbie bitew i potyczek. Sam Napoleon uciekając po klęsce z Rosji zażądał aby osłaniali go nasi szwoleżerowie-lansjerzy. Nie z sympatii. Dlatego po prostu, że polskie oddziały zachowały w większości wystarczającą dyscyplinę i porządek.

Moda na amarant

Sława polskich lekkokonnych spowodowała, że formowane z żołnierzy innych narodowości pułki, często brały za wzór umundurowanie polskich szwoleżerów. Przykładem mogą być Holendrzy. Kopiowano nawet unikalny amarantowy kolor mundurów. Z tym charakterystycznym kolorem wiąże się anegdotyczna historia opisana przez Szymona Kobylińskiego:
Opowiadają badacze(...), że chciano mieć albo czerwień cynobrową, jak tło naszego narodowego godła, albo karmazynową, która z granatem polowego munduru przypominałaby barwy „górnych chorągwi Rzeczpospolitej”. Jednakże importowany barwnik dał z żelazistą wodą warszawską niespodziewany odcień, onże amarant, a już brakło czasu i sukna na nową serię krawiecką. Ruszyło tedy bractwo, chcąc nie chcąc, w różowawych amarantach i dopiero somosierrska chwała uczyniła z tego koloru znak najwaleczniejszych, wchodząc do pieśni(...)i do tradycji naszej jazdy
Prawda to czy bajka? Ale fajnie, że kolor amarantowy przetrwał w tradycji naszych formacji wojskowych.

"Pijany jak Polak"

Takie negatywne określenie do dziś jest znane i choć wiele wypiliśmy, aby je uwiarygodnić to ma swoje pochodzenie od stwierdzenia chwalącego naszych żołnierzy. Naprawdę?
Napoleon widząc umiejętności i rozumną waleczność polskich żołnierzy miał powiedzieć do Francuzów: 
"Pijcie jak Polacy, ale walczcie jak Polacy!"  
Jakoś sobie mili Francuzi przekazu tego do serca nie wzięli w całości, a zapamiętali w części i całkiem innym znaczeniu. 

Warto też sięgnąć do Bismarcka, którego za przyjaciela Polaków mieć chyba trudno, ale...:
Szarża pod Samosierrą w XIX wieku była przedstawiana i gruntownie analizowana w szkołach wojskowych na całym świecie. Jak głosi anegdota, podczas jednego z takich wykładów w pruskiej Kriegsschule, w obecności samego Bismarcka, jeden z oficerów zażartował:
- Pewnie Polacy byli tak pijani, że ich konie poniosły
- Być może, ale tchórzy konie poniosłyby w przeciwną stronę - zareplikował kanclerz
Chyba go polubię.

Ręka w rękę z okupantem

Francuskie korpusy ruszyły na Hiszpanię przeciw powstaniu. Nasi żołnierze wzięli w tym udział istotny. I tu budzi się oburzenie. Bo w naszej tradycji pielęgnujemy obraz obrońców wolności i niepodległości. Zatem przyłożenie ręki do tej wojny było czymś nagannym. 
Przepraszam, ale tylko w opinii pięknoduchów. 
Napoleon orędownikiem powszechnej miłości narodów i pokoju nie był. Ale były to inne czasy. Może okrutne, traktujące pomniejsze nacje i społeczności instrumentalnie. Konflikt interesów i ustalanie hierarchii rozstrzygano wojną. Polskie oddziały Księstwa Warszawskiego oddano do dyspozycji tego, od którego spodziewaliśmy się wsparcia w realizacji naszych celów. Używał ich według uznania. To źle? Nie sądzę, a z pewnością nie było w tym hipokryzji.

"Kozietulszczyzna"

Dobry i odważny żołnierz, płk. Jan Leon Kozietulski stał się symbolem Samosierry. Dzięki  Brandysowi jednoosobowo. Bo jedyne to chyba, a z pewnością pierwsze nazwisko, które z bitwą tą się nam kojarzy. Zasłużył na pamięć i szacunek. 
Ale w latach PRL stał się też symbolem głupoty. Stworzono mit mówiący o bezsensownej brawurze przynoszącej jedynie straty. Mit ten mógł zafunkcjonować tylko dzięki naszej niewiedzy. Samosierra przedstawiana była jako hekatomba i to w imię zniewolenia ludu. Marian Brandys w swoich książkach próbował przeciwstawić się temu fałszowi, co w owych czasach ani łatwym ani bezpiecznym dla kariery nie było.
Żal mi płk. Kozietulskiego, bo choć nie był jedynym bohaterem bitwy o przełęcz i może nie najważniejszym, to niczym nie zasłużył sobie, aby swoim nazwiskiem firmować wizerunek obłąkanego, głupiego watażki rzucającego się z motyką na słońce.
Taki też wizerunek podtrzymuje, niewątpliwie zdolny reżyser, w swoim filmie pokazując szarżę 1808 roku jako bezładną galopadę pijanych kabotynów. Na potrzeby tego samego filmu, dla zwiększenia realizmu, w jednej ze scen, zrzucono w przepaść konia. Takiego łajdactwa koziołek nie wybacza NIKOMU ! 
W kolejnym filmie o czasach późniejszych ten sam "mistrz" pokazał nam ułana-idiotę tnącego szablą czołg. Dziś dowiadujemy się, że to była mistrzowska alegoria.
Zdjęcie z inscenizacji bitwy w 200 rocznicę

Ciąg dalszy nastąpi

Wiele czasu zajęło mi wertowanie źródeł do tego hiszpańskiego wątku koziołkowych rozważań. Źródła nie zawsze łatwo dostępne, a czasem językowo (dla mnie) trudne. Ale warto było ! Wiele się dowiedziałem, a jeśli ktokolwiek z Was coś ciekawego dla siebie tu znajdzie, to radość moją pomnoży.
Napotkałem kilka powiązanych wątków stanowiących pewną logiczną kontynuację wspaniałej "premiery" 30.11.1808. Przygotowuję koziołkowe zapiski o tym i pewnie wkrótce opublikuję jako kolejną "usypiankę":
  • jednak była szarża w Hiszpanii w scenerii skał i przepaści
  • dlaczego szwoleżerowie stali się lansjerami ?
  • czy mamy w swej historii oddziały pacyfikacyjne?

Ciąg dalszy... nastąpił: 

"Od szwoleżera do lansjera"....KLIK

 

9 komentarzy:

  1. nie masz racji w paru sprawach , a w niektórych przekręcasz słowa . Do wojny z Hiszpania został Bonaparte sprowokowany przez intrygi Anglii. Była to typowa wojna prewenyjna. Zdolności zwłaszcza kawaleryjskie Polskiej młodzieży szlacheckiej były już wczesniej znane w Europie , jak tez ich miłość do koni. Logiczniejsze jest stwierdzenie Napoleona : gdy któryś z marszałków mruknał, " tylko pijany mógł wydac taki rozkaz , a drugi rzekł: tylko pijany mógł go wykonać, na co Bonaparte odparł: chciałbym aby wszyscy byli pijani jak Polacy. OK. 3 miesiący temu Łysiak miał spory art, o tym W Sieci

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wersji powstania powiedzenia "pijany jak Polak" jest kilka. Co do słów, miejsca i okoliczności. Twoja jak piszesz jest "logiczniejsza". Może barwniejsza raczej. Kto mógłby (nawet w żartach) powiedzieć "Trzeba być pijanym żeby taki rozkaz wydać" mając na myśli Napoleona? Pewnie by go nie zgilotynowali, ale bezpieczna by to wypowiedź nie była... Tak czy siak fajnie tu się czyta bo autor i siebie i swoje pisanie chyba z przymrużeniem oka traktuje, a że nie ma już chyba 12 lat to się niepotrzebnie nie zacietrzewia
      Anatol /Iłża/

      Usuń
    2. "Pijany jak Polak"... Znalazłem opis powstania tego powiedzenia związany z bitwą pod Frydlandem. Nie wiem czy bardziej wiarygodny, ale też barwny. Może DaimlerPPO zechce się do tego odnieść? Łysiaka szanuję za zainteresowanie czytelników czasami Napoleona i uwielbiam zgrabne sformułowania. Szkoda, że dziś pisze jakieś dziwaczne rzeczy.

      Robert K.

      Usuń
  2. Też tak jak Ty przeżyłam fascynację Łysiakiem. To znakomita beletrystyka nawiązująca do historii i przede wszystkim świetne lekkie pióro. Szkoda, że dziś sam siebie dyskredytuje. Ale i Ty i Łysiak i ja w konfrontacji Napoleon contra Anglicy wybieramy Napoleona:)
    Napisz coś konkretnego i staranniej bo ciekawy temat tu Daimlerbbo poruszył. Gdzie nie ma racji? Bo wszędzie przytacza opinie, a nigdzie nie wyrokuje. No chyba tylko przy tej liczbie armat. Że gdzieś słowa przekręcił? O pijakach? To co napisał nie przeczy Twojej wersji o słowach Napoleona. Taka także istnieje w źródłach różnych i nie występuje tam "któryś" z marszałków tylko pada konkretne nazwisko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu wstydzicie się podpisać? Tylko Anatol z Iłzy przedstawił się. Spotkałam kiedyś Daimlera piszącego tu dość ciekawe /czasem/ rzeczy. Zimny i nieprzystępny, ale znośny w rozmowie. A napisać anonimowo: "nie masz racji w paru sprawach" i nie umieć tego rozwinąć to "trolowanie" jedynie. Szkoda, bo pogadać zawsze warto...
    Grażyna /Książenice/

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiem kim Pan jest z zawodu. Kilka razy spotkaliśmy się. Wręczał mi Pan nagrodę na Targach w Olsztynie. Nie przypuszczałem, że interesuje się pan historią i umie pisać tak zgrabnie. Z tych artykułów, które przeczytałem przebija się coś... Niechęć do Francuzów, obrzydzenie dla komunistów i personalna pogarda wobec Wajdy. Czy na te konkretne tematy zechce pan coś napisać. Tu w komentarzach czytelnicy ubolewają nad W.Łysiakiem, który ciekawe i często pasjonujące książki pisał, a dziś sam pozbawił się wizerunku, który kiedyś budowała jego literatura. Też go Pan żałuje?
    Pozdrawiam
    Janusz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Januszu,
      Każdy ma swoje sympatie i antypatie. Niechęć do Francuzów wynika z moich indywidualnych doświadczeń i przekonań. Są MOJE-absolutnie nie mozna ich kwalifikować jako obiektywne. Komuniści? Cóż choć odeszli jako siła decydująca o losach świata, to są obecni, także w każdym z nas. Bo ten jad zatruł nas na wiele pokoleń. A.Wajda moim zdaniem, mimo talentu reżyserskiego i jeszcze większego talentu autokreacji, jest tym czym jest i po co o nim pisać?
      Łysiaka nie żałuję. Znalazł swoje miejsce pisząc fantastyczne książki. Porywające treścią i narracją. Kiedy wyczerpały się pomysły, zajął się tym co przynosi mu utrzymanie. Rozumiem, nie pogardzam, nie kpię, ale i... nie współczuję.

      Usuń
  5. Bardzo dziwne. Historia którą opisałeś niby wszystkim znana, a wiele tu szczegółów połączonych w całość. Ładna opowieść. A nawiasem... Czemu Cię atakują komentatorzy? Pod niektórymi feletonami aż razi sama nienawiść bez starania jej ukrycia. Kasuj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po co kasować? Chcą "zaistnieć" a inaczej nie umieją.

      Usuń

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.