25 lutego 2016

Od Borek do ... ?


To kolejna koziołkowa śmiechotka. Trochę pożartuję sam z siebie, a trochę powspominam o ciekawych ludziach, których spotkałem. Może to wyglądać na podsumowanie,
choć wierzę, że nie ostateczne.
Czasu jednak coraz mniej ...

 

W internecie mieszka diabeł !

Dostępność internetu kilkanaście lat temu była ograniczona, a jej jakość kulawa. W krótkim czasie jednak, jako niezbędne narzędzie pracy, internet udoskonalił się. Korzystałem z niego w Traffic-u i później w DeCAPie. Nie bardzo miałem czas na wykorzystywanie go do zabaw, wirtualnych poszukiwań i podróży. Kiedy w 2002 roku podłączyłem swój domowy komputer do sieci, zacząłem tego medium używać także dla rozrywki. Przejrzenie stron "FU-FU-FU" zajmuje niewiele czasu i po krótkim czasie nudzi. Zatem, strony informacji bieżących, coś o ludziach, filmie, historii itp.
Trafiłem, błądząc raczej, niż podążając świadomie, na stronę Wirtualna Polska i znalazłem zakładkę z grami.
Szachy - nie umiem. Warcaby - też. Kości ... nieee, 3-5-8, kierki ... nieee... I widzę ... 
BRYDŻ !
Jak już nieraz pisałem, ta fascynująca gra, towarzyszyła mi od końca szkoły podstawowej, a na studiach była głównym sposobem spędzania wolnego czasu. Proza życia spowodowała, że nie było czasu na brydżowe wieczory po skończeniu studiów. Wiele razy próbowałem programów do gry w brydża. Nie są nawet namiastką prawdziwej gry. Ośmielę się na stwierdzenie, że łatwiej napisać zadowalający program do gry w szachy niż dobry program symulujący brydża.
Kiedy zobaczyłem gry na WP sądziłem, że to także gra z komputerem.
Oj strasznie ten kozioł nierozgarnięty...
Popatrzyłem na wirtualne stoliki, gdzie jakieś nazwy graczy były i wolne miejsca. Niezbyt dobra grafika pomnożona przez kiepską rozdzielczość mojego monitora nie zachęcały. Mimo to kliknąłem na klawisz "kibic" i bez wielkiego zaangażowania patrzyłem na jakąś grę, przypominając sobie zapomniane zasady. Byłem przekonany, że to jeden człowiek gra z trzema generowanymi przez program GIBami ! Określenie GIB także było mi wówczas nieznane. Aż tu nagle "komputer do komputera" pisze:
"Muszę kończyć, mam obiad. Będę jutro."
Cóż to jest ??? Diabeł siedzi w monitorze?! Zacząłem się zastanawiać i przeżegnałem się kilkakrotnie. Po katolicku i na wszelki wypadek prawosławnie. Bo jak wiecie u chrześcijan prawosławnych, Duch Święty na drugim ramieniu siedzi.
Kiedy opanowałem zdumienie i pojąłem, że to platforma na której spotykają się prawdziwi ludzie, dołączyłem do stołu. Moim pierwszym partnerem był Andrzej, matematyk z Warszawy. Jak po kilku miesiącach się przekonałem, miły, inteligentny. Człowiek z klasą.
Usprawiedliwiłem się na wstępie, że nie grałem ponad 10 lat i do klasowych brydżystów się nie zaliczam. Akurat trafiłem na ludzi o takim poziomie kultury, którzy własnych ułomności i frustracji przy zielonym stoliku nie muszą odreagowywać, więc grało się sympatycznie. Z pewnością wiele moich zagrań przyprawiało partnera o zawrót głowy i szczękościsk, ale był wyrozumiały.
Nie mam tzw. "iskry bożej" i raczej grajkiem jestem niż graczem. Czytam, uczę się, gram starannie, ale szczytów nie osiągam zbyt często.

Dyskomfort anonimowej gry

Jeśli ktoś z Was pamięta, to kilkanaście lat temu na Wirtualnej Polsce grało się na stoliku słupki kilkurozdaniowe, a wynik rozdania przeliczany był wg tabeli IMP. Nieco lepsze to niż zapis robrowy. O rozgrywaniu meczów i turniejach, nie było nawet mowy.
Niemal każdy wolny wieczór spędzałem przy tej zabawie brydżopodobnej. Odświeżałem teorię w oparciu o roczne wydanie miesięcznika "Brydż" z roku ... 1978 i spodobała mi się ta zabawa.
W krótkim czasie znalazłem grupę wirtualnych graczy z którymi dobrze spędzało mi się czas. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia jak wiemy. Skoro po latach wróciłem do gry dzięki internetowi, to marzył mi się prawdziwy brydż.
Okazało się, znów ku zdumieniu niezbyt rozgarniętego koziołka, że większość grających na WP, to prawdziwi brydżyści. Mało tego. Co 2-3 miesiące spotykają się i grają w realnym świecie. Pokusa była wielka ...

Wariacka wyprawa 

Możliwość zagrania po latach w turnieju, to pokusa nie lada. Nawet jeśli dostać baty, ale poczuć znów atmosferę prawdziwej rozgrywki. Bezcenne ! Poza tym jeśli się pozna ludzi, to później zabawa w internecie też bliższa prawdziwej grze. Partner choćby grał nawet z Cypru, przestaje być bezosobowym nickiem. Pokus zatem do wyjazdu wiele.
Nie sprzyjała tej decyzji moja praca. Dość trudny był to czas i nigdy nie wiadomo było o której godzinie dzień się skończy i o której zacznie kolejny. Nierzadko trudno było też zgadnąć gdzie ten dzień skończę i w jakim mieście będę musiał zacząć następny. Szef nas nie oszczędzał i wymagał wiele, ale i sam funkcjonował na obrotach grubo przekraczających ludzką wytrzymałość.
W piątkowe południe, przytłoczony zajęciami nie mogłem podjąć decyzji. Z Gdańska do Sulejowa kawałek drogi. Gorąco namawiała mnie na wyjazd Ewa z Wrocławia. Dwie osoby z Gdańska chciały się ze mną zabrać. Marnie argumentowałem, że zdecydować mogę późnym popołudniem. Postanowili czekać.
Raz się żyje ! Umówiłem się z Moniką i Rafałem, w ekspresowym tempie połatałem wszystkie służbowe sprawy i chyba około 18ej wyruszyliśmy. Od razu mi się humor poprawił. Moi pasażerowie okazali się młodymi sympatycznymi ludźmi i to był pierwszy dobry znak.
Jak na styczeń, droga była idealna. Sucho, bez śniegu i ruch niewielki. Butnie obwieściłem, że na 23-cią będziemy. Ale był to wieczór brzemienny w wydarzenia i znaki...
Kolejny był taki, że gdzieś koło Mławy samochód się zbiesił i przyspieszenie od 80 do 100 km/h mierzyć zaczęło się w minutach. Nie ma samochodów które się nie psują. Na szczęście są dobre serwisy. Telefoniczna diagnoza serwisu WiŻ doraźnie pomogła. Co 20-30 km postój na minutkę i tak skokami zmierzaliśmy do Borek nad Zalewem Sulejowskim.

Noc demonów

Szczęśliwie dojechaliśmy do OW Borki, który znałem ze szkoleń, a zapamiętałem z dobrego jedzenia i miłej obsługi. Tym razem na jedzenie było już mocno za późno. Zameldowaliśmy się w recepcji, zaniosłem bagaż do pokoju, zamieniłem garnitur na ludzkie ubranie i poszedłem szukać pawilonu gdzie trwał "wieczorek towarzyski", jak określiła go pani w recepcji.
Muzyka i dźwięki, które zwiastowały to co za chwilę zobaczyłem wskazały mi kierunek. Słychać było śpiewy i krzyki. Wszedłem na piętro i nie posiadałem się ze zdumienia. Gromada ludzi. Tańczących, biegających, przekrzykujących się. Sceneria trochę jak z surrealistycznych przedstawień. Zanim opanowałem zdumienie dopadł do mnie wrzeszcząc facet, którego nagi tors okrywała damska skórzana kamizelka. Wyściskał jak utęsknionego gościa i odbiegł w sobie znanym kierunku wyjąc radośnie.
Zameldowałem się organizatorom. Zapewnili, że partnera do gry sobie na sobotę znajdę i zaprosili do zabawy lub do brydża towarzyskiego w sali na piętrze.
Sala do gier obszerna i jasno oświetlona, ale obsadzone tylko trzy stoliki. Przy czym obsada o różnej kondycji. Przy pierwszym stole, czterech graczy całkowicie wyeliminowanych. Karty w garści i głęboki sen. Przy drugim, trzech mobilizowało czwartego, żeby nie odpłynął. Przy czwartym, cztery osoby grające i obok młoda dziewczyna w roli kibica. Przysiadłem, przedstawiłem się. Minę miała taką jakby straciła dorobek życia lub umarł jej kanarek. Po dłuższej chwili wykrztusiła:
- Naprawdę nie wiedziałam, że tak to wygląda. Też jestem tu pierwszy raz.
I tak... poznałem Ewę, która namówiła mnie na ten wyjazd. Naprawdę nie miałem żalu, o czym szczerze ją zapewniłem. Zebraliśmy komplet do następnego stołu i pograliśmy parę rozdań. Sympatyczna gra i stosowne napoje wprowadziły nas w dobry nastrój. Nawet Ewa zaczęła się uśmiechać. Noc była późna, więc dość krótka to była gra. Jednak zmęczenie i liczne emocje spowodowały, że trudno mi było zasnąć. Usiadłem zatem w holu i przyglądałem się hasającej, nieco już uszczuplonej gromadzie. Nagle zobaczyłem scenę, której nie zapomnę nigdy. Z kuchni wyszła elegancka pani, starannie ubrana, ze szklanką herbaty na tacy i majestatycznie przedefilowała pośród skacząco-tańczącej czeredy. Po chwili zniknęła w drzwiach swojego pokoju. Tak odbiegała swoją postacią i stoickim spokojem od scenerii, że była jak zjawa z innego świata. Osłupiałem i zdarzenie to będę pamiętał do końca życia. Była to Danka, z którą wiele jeszcze razy spotykaliśmy się na turniejach. Lubimy się chyba do dziś.
Oceniłem sytuację i uznałem, że turniej się nie odbędzie. Zatem w sobotę, po śniadaniu miałem zamiar wracać do Gdańska, odwiedzając Mamę po drodze. Znów jednak miałem się przekonać, że mądrość moja, jeśli w ogóle istnieje to gdzieś się wciąż głęboko skrywa.

The day after

Sobotni ranek przywitał mnie słońcem i dosłownie i w przenośni. Wszystko potoczyło się wbrew moim przewidywaniom znakomicie. Po śniadaniu zebrało się, tylko nieco przerzedzone, grono entuzjastów brydża i turniej się odbył. Jedna tylko para z tych które przystąpiły do gry nie sprostała trudnościom. Nie będących w stanie przejść od stołu do stołu po pierwszej rundzie sędzia wyprosił z sali. Gra toczyła się sprawnie, z emocjami w pozytywnym tego słowa znaczeniu i w dobrej atmosferze.
Drugi od lewej - "TUPOLEW"
I mnie los za daleką wyprawę nagrodził. Zagrałem ze studentem, którego nawet z netu nie znałem. Sympatyczny. Dobrze się nam grało i wielką przyjemność sprawiła mi jego radość z zajętego przez nas miejsca. Miał nick Tupolew, imienia nie pamiętam. Widzieliśmy się pierwszy i ostatni raz. Zginął tragicznie kilka miesięcy później... Nie wszystko w życiu jest zabawne.

Nie dajcie się zepchnąć do internetu !

Wróciłem ze zlotu w Borkach zachwycony i postanowiłem, że szansy danej przez los nie zmarnuję. 
Jeździłem na tyle brydżowych turniejów i zlotów ile tylko się dało. Poznałem wielu ciekawych i mądrych ludzi. Konfrontacja zachowań ze świata internetowej złudy z tymi w świecie realnym zwykle nie była rozczarowaniem. Z niewieloma wyjątkami i zaledwie kilkoma drastycznymi. Te spotkania dawały mi jeszcze satysfakcję w innym wymiarze. Brydż to okazja do obserwacji zachowań ludzkich, które czasem zaskakują, czasem są przewidywalne. Zawsze dają materiał do przemyśleń o innych, a także o sobie. Taki bonus. Dla mnie cenny. 
Weronika - "SARENKA"
Z różnych powodów skończyły się niektóre cykliczne spotkania. We Wrocławiu, organizowane przez Iskierkę i Hermesa. Turnieje poznańskie. Krakowskie turnieje Sarenki - Weroniki odeszły razem z nią... Nawet elitarne spotkania organizowane przez Fabiana zakończyły się. Pojawiły się jednak inne i tak to trwa nadal.
W międzyczasie rozwinęło się BBO i zabawa według możliwych do osiągnięcia brydżowych reguł w warunkach internetu, stała się całkiem fajna. Jeśli grywa się w brydża prawdziwego to świetne to miejsce do treningu, zabawy i zgrania z partnerem. Wszystko to całkiem ładnie pod warunkiem, że mamy możliwość gry. Ostatni turniej jaki grałem to Dąbrówno, ale... w 2012 roku. 
Od momentu zaprzestania gry w brydża, zabawa na BBO traci swój główny sens. Staje się rozrywką dość płytką, ale jednak lepszą chyba niż oglądanie 9999 odcinka kolejnego serialu w TV ?. Są oczywiście książki, które czytać lubimy i to wspaniale spożytkowany czas, ale ich nadmiar jak pokazuje przypadek Kajetana P. może być zgubny.
Chciałbym jeszcze kiedyś do brydża wrócić ... 
 

Uzupełnienie (26.02.2016)

Roger23
Kilka reakcji na FB, znaczy, że jakieś wspomnienia wywołałem. Kilka maili na adres sprzężony z blogiem świadczy o tym samym. Także o tym, że niektórzy z nas mechanizmy internetu opanowali, bo nigdzie i nikomu adresu tego nie udostępniałem. Dla piszących do mnie tą drogą informacja:
Jeśli chcecie, żebym Wasze myśli dołączył do bloga musicie to wyraźnie zadeklarować
Inaczej nie czuję się do tego upoważniony. 
Dzięki skrupulatności ZIZU alias GOSIACZEK w gromadzeniu historii zlotów, mogę uzupełnić swoje koziołkowe dumanie:


- organizatorami zlotu w Borkach byli: EVA23 i ROGER23 - D Z I Ę K U J E M Y !

Eva23

   


 










- wspomniany przeze mnie z sympatią, mój partner z turnieju w Borkach, TUPOLEW miał na imię Michał

- załączam też zdjęcie zbiorowe na którym znajomych znajdziecie


Prośba

Zwykle komentujecie "Koziołkowe myśli" na FB gdzie je anonsuję. Dla mnie to miłe, ale wpisy na FB są nietrwałe. Mój profil zniknie wraz ze mną i także Wasze komentarze, a blog "Koziołkowe myśli" zostanie. Piszcie zatem w komentarzach na blogu. Oczywiście jeśli uważacie, że warto :)