21 czerwca 2013

Kabarety i ich przemijanie

Ostatnio zapisane koziołka przemyślenia, wywołała wiadomość o śmierci A.Pernala, związanego z kabaretem "Potem". Idąc tym tropem, popadłem w rozważania o tym co nas czeka. Ale pomyślałem też sobie, o kabaretach i ich "życiu" różnej trwałości. Ono też przemija. Dlaczego i jak?
Bo wyczerpuje się zasób pomysłów. Bo zmienia się zapotrzebowanie. Bo zespoły tworzące dany kabaret rozchodzą się lub zmieniają skład. Tych "BO" można mnożyć wiele.
Dziś ilość zespołów kabaretowych jak sądzę, jest taka jak dawniej. Łatwiejszy jest tylko ich dostęp do mediów. A nasz dostęp do występów na żywo, jest ograniczony jedynie czasem, odległością i finansami. Mamy zatem przegląd wielu. Tych dobrych i tych marnych, ale dobrze promowanych. Pojawiają się konstrukcje oparte na wspólnych występach artystów z kilku formacji, przyciągających liczną publiczność. W kwestii dowcipu, w tym także scenicznego, gustów jest bez liku. Każdego bawi co innego.
Mnie jakoś nie śmieszy, kolejny skecz oparty na tym, że chłopek w żółtym oczojebnym sweterku, po raz kolejny, stara się rozśmieszyć, udawaniem pedzia. 
Wystąpił ten kabaret na nasze zlecenie, dla klientów koncernu. Występ zapowiadał i przeplatał swoimi monologami, niezrównany Piotr Bałtroczyk. Siedzący obok mnie gość stwierdził:
- Panie Piotrze, to chyba dziwne, że zapowiadający jest zabawniejszy od zapowiadanych?
Wystąpiła tu sytuacja, określana jako związek prostytucji z muzyką: 
"Coś tu k... nie gra! "
Ale atrakcyjnych, śmiesznych i błyskotliwych kabaretów nie brak. Każdy coś dla siebie znajdzie.

Nie inaczej było w PRL

Tyle, że dostęp do kabaretów, jak do wszystkiego, był reglamentowany.
Takie zjawiska jak "Kabaret Starszych Panów" czy "Dudek" przeszły do historii i będą zawsze w pamięci. Nie nazwę ich KULTOWYMI, bo na dźwięk/widok tego określenia... mam torsje. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbuje kopiować czy naśladować "Dudka" czy "Starszych Panów", bo to niemożliwe. Co ciekawe, kabaret J.Przybory i J.Wasowskiego miał swoich wielbicieli wśród wszelkich grup, bez względu na pochodzenie czy wykształcenie. Mimo, że był to humor w wielu wypadkach oparty na aluzjach, niedopowiedzeniach, grze słów.
Spytany przez reportera, prosty robotnik, o to, co podoba mu się najbardziej, po namyśle stwierdził:
- Wie pan..., bo oni tacy grzeczni. 
Frappant !!! - zakrzyknąłby oberleutnant Lukas. Nachodzili Starszych Panów psychopaci, kryminaliści i krętacze. A oni, z racji dobrego wychowania i życzliwości, bez oporu,  dawali się wykorzystywać i poniewierać. Samo to zestawienie postaw, było bazą do wielu fenomenalnych scenek i skeczy.
Oba te kabarety zakończyły działalność w momencie swojej niemalejącej popularności. 
Bo...  "...trzeba wyczuć kiedy w szatni, płaszcz pozostał przedostatni..." śpiewa W. Młynarski.
Lata 70-te to wysyp, choć przez dozownik, w postaci budynku przy ul.Mysiej, kabaretów bazujących na dowcipie politycznym. A ściślej, wymierzonym przeciw komunistom. Trudność i barierę stanowiła wspomniana cenzura, zakazy występów lub odcięcie od TV czy radia. Łatwość natomiast, to fakt, że niemal każdy dowcip, byle był wymierzony w PZPR czy sowietów, przyjmowaliśmy z entuzjazmem. I nic w tym dziwnego. Śmialiśmy się i cieszyliśmy, że w taki choćby sposób, obca nam władza jakoś jest piętnowana.
Jednym z ówczesnych kabaretów był "Kabaret Pod Egidą", stworzony i kierowany przez J.Pietrzaka. Jan Pietrzak miał ogromny wkład w artystyczny rozwój warszawskich "Hybryd". Z jego pomocą zaistniało tam wielu wartościowych ludzi estrady. W "Egidzie" występowali satyrycy i aktorzy lubiani i popularni. Wiele świetnych, pamiętanych do dziś skeczy. Jednak rodzaj dowcipu , tworzony przez samego Pietrzaka, to często podwójnie podkreślona pointa, jeszcze jedno podkreślenie i na koniec wyjaśnienie. Żeby nawet najmniej lotny widz zrozumiał?
Przyszedł rok 1980. Pietrzak napisał, trafiającą do naszej mentalności balladę "Żeby Polska...". Nie była to już satyra, a pewna forma refleksji artystycznej. Być może wtedy uznał, że ma jakąś misję do spełnienia.
Po odzyskaniu niepodległości, świat kabaretu także się przeistoczył. Inny profil, inny dowcip, trochę inne wymagania. Niektórzy artyści tej sfery, zajęli się inną działalnością. Inni znaleźli nowy, akceptowany przez nas wizerunek i do dziś dostarczają nam radości.
Jan Pietrzak swoją "Egidę" utrzymał. Na początku lat 90-tych, jeden z moich krakowskich kolegów powiedział, że w towarzystwie, dobrze jest zaznaczyć, że nie chadzamy na spektakle "Egidy". Taki odwrotny snobizm.
Następnie były próby felietonów (nawiasem: niezłych). Działalność polityczna. Wszystko to Pietrzakowi nie dało wystarczającej popularności i/lub satysfakcji. Postanowił zatem zostać mentorem i głosem naszego sumienia. Wszystko to rozumiem, bo jeśli znajduje widownię, która jego wizerunek akceptuje, znaczy to, że odnosi sukces. Trochę zaniepokoiło mnie stwierdzenie Pietrzaka, kiedy ubolewał nad tym, że w ciągu 20 lat straciliśmy "waleczność i umiejętność organizowania się przeciw władzy". Fakt... ja straciłem. Dobra to czy zła władza, ale my ją mądrze czy głupio wybieramy. Czy jedynym zarodkiem naszej konsolidacji może być bunt?
Pietrzak brnie dalej. Postanowił przedstawiać siebie, jako prześladowanego przez bliżej nieokreślone siły rządzące światem. Zorganizował Towarzystwo Patriotyczne, które po zebraniu stosownych funduszy, zwoła spotkanie darczyńców, aby wspólnie zastanowić się czemu owa organizacja ma służyć i jaki ma cel. Kolejność zabawna, kabaretowa.
Nie naśmiewam się z niego. Wierzę też, że jego wystąpienia nie są niczym więcej niż żalem spowodowanym niespełnieniem. Ale przyznam też, że go nie żałuję, bo swoje niewątpliwe osiągnięcia z lat ubiegłych deprecjonuje sam.


Ktoś inny mnie martwi

Paweł Kukiz. Piosenkarz rockowy, którego piosenki "Na falochronie", lubię słuchać ciągle. Wystąpił też w kilku filmach, gdzie jak oceniam "koziołkowym aparatem", wypadł nieźle. W wywiadach sprzed 2-3 lat opowiadał o swoim życiu. Jak mimo zawirowań je ułożył. Co go fascynuje, co ceni. Z dystansem do siebie i świata, ale i z barwnymi emocjami. Spodobał mi się. I nagle w ostatnim czasie, skusiła go wizja...
Może go los ustrzeże i nie znajdzie się ktoś, kto na jego prostoduszności zechce rozgrywać swoje koniunkturalne intrygi.