23 listopada 2020

DS-8 "Koga" i trzy "Mojry"

Nie rozpoczynały ani nie ucinały nici życia studentów, ale na jej przebieg na pewnym odcinku wpływ wielki miały. 
W "Kodze" mieszkałem od października 1984 roku. Studia na I.O. były sześcioletnie. Ale, że materiał pierwszych dwóch semestrów mnie zafascynował szczególnie, to zgłębiałem go dwukrotnie.
Pojawia się często stwierdzenie, że w szkołach, gdzie dziś jest ochrona i monitoring, kiedyś wystarczała woźna z miotłą i ścierką, tak do utrzymania czystości jak bezpieczeństwa i dyscypliny. Tak. Kiedyś tak było. Oczywiście każdy ma swoje "kiedyś" i uważa, do czego ma moim zdaniem prawo, że jego KIEDYŚ jest bardziej kiedysiowe niż inne. 
W akademikach woźnych nie było. Były sprzątaczki. Dla nas niewidzialne, bo kiedy pracowały, my byliśmy na zajęciach, albo spaliśmy do południa.
Kluczowymi postaciami panującymi nad życiem akademika były panie portierki. Trzy. Zmieniały się co 12 godzin, chyba o 8ej i 20ej. Wydawały klucze, chyba rozdzielały pocztę. Łączyły też rozmowy telefoniczne, przy pomocy starodawnej centralki ze sznurami. To ważne, bo o tym w dalszym ciągu koziołkowej opowiastki. Pilnowały także, aby do akademika nie wszedł ktoś obcy. Goście wchodząc, opowiadali się do którego pokoju idą i zostawiali dowód lub legitymację. Po 22ej wszyscy goście musieli akademik opuścić. 
No a "waleci"??!! 
Spoko. Panie według swojego kodeksu "nie zauważały" tych, którym waletowanie było dozwolone. 
Zatem teraz o każdej z pań portierek słów kilka.

Pani Stasia

Kiedy na pierwszym roku, zupełnie zagubieni, staraliśmy się pojąć meandry akademikowego życia, łatwo nie było. Ale! Pokój mogłem wybrać. 
- Każdy jest taki sam - powiedziała p.Zenia, administratorka akademika.
Tak było, w teorii. W rzeczywistości z i tak dość zdezolowanego umeblowania, to co lepsze wybierali studenci lat wyższych, a w pokojach dla "kotów" zostawiali substytuty łóżek, krzeseł, stolików... Dramat. Nie wiążcie jednak tych "kotów" z tzw. falą znaną z wojska. Nikt się nad pierwszoroczniakami nie znęcał i krzywdy im nie robił. Istniała po prostu jasna i nienaruszalna hierarchia. Co najwyżej figle "młodym" czasem czyniono. Ot na przykład w sobotni wieczór, do pokojów studentów pierwszego roku pukało trzech i oznajmiało, że zbierają po 5zł (pół stołówkowego obiadu) na wieniec dla profesora Iksińskiego, który właśnie zszedł był. Płaciliśmy. Żaden profesor akurat nie umarł, a Iksiński to nazwisko jednego z tych kwestarzy, ale co tam. Na flaszkę uzbierali (około 100 zł). Była też zbiórka na "Dar Młodzieży"... Pływał już od roku, ale co to szkodzi?

Meble

W moim pokoju (913) zastałem jeden stolik ze złamanym blatem, piętrowe porządne łóżko i pojedyncze dla trzeciego mieszkańca. Było żelaznym barłogiem przy którym prycza w Stutthofie nie byłaby skrajnie odrażająca. Do tego dwa krzesła z których tylko jedno miało cztery nogi.
Po jednym z pierwszych dni zajęć, kiedy wchodziliśmy do akademika zaczepiła nas Pani Stasia:
- To klucz od graciarni, poszukajcie sobie jakichś mebli.
"Graciarnia" to pomieszczenie na parterze gdzie magazynowano niekompletne i zbędne meble. Zbędne, ale nie dla nas! Dobraliśmy sobie znośne krzesła, może nawet jakiś fotelik. Znalazły się też szuflady do naszego niekompletnego regału "Vera".
Pani Stasiu! Ogromnie podniosła Pani morale trzech wystraszonych "kotów"!

Nikto nie je doma

Zadziwiało nas, że przy ponad 300 mieszkańcach portierki dobrze orientowały się kto jest kto, kto co i kto z kim.
Do akademika można było zatelefonować. Wydzwaniało się numer akademika, odbierała portiernia i prosiło się piętro. Na każdym piętrze przy windzie stał telefon. Dzwonił do urzygu, aż w końcu ktoś go odebrał. Dzwoniący prosił o przywołanie podając nazwisko i numer pokoju. Skomplikowane? Ale działało. Zapewniam, że świat bez komórek także istniał.
Razu pewnego, wieczorem, zadzwonił mój Tata i poprosił o połączenie z X piętrem. Pani Stasia bezbłędnie rozpoznawała po głosie.
- Dobry wieczór. Pan do pana Kamody? Nie ma go. Wyszli z panem Robertem i na pewno nie wrócą przed północą.
Rzeczywiście tak się zdarzyło. 
Chyba od IV roku mieliśmy zwyczaj ze Speedym, moim współlokatorem (1015), każdego 6ego dnia miesiąca, po odebraniu stypendium, spędzać wieczór w barze "Parnas" na Zaspie. 3xSpitz z colą, kawa i jeszcze jeden Spitz. Potem wymarsz nieco po północy w stronę akademika. Z trampka. Taksówkami studenci raczej nie jeździli. Kiedy dotarliśmy, lekko halsując, do akademika, p.Stasia jak zawsze z uśmiechem otworzyła drzwi.
- Dzwonił pana tata, ale nic pilnego. Powiedziałam, że pana nie ma. Jutro zadzwoni.
Drobna rzecz, a miła. Bo pani Stasia po prostu była miła i życzliwa. I my staraliśmy się tę jej życzliwość odwzajemniać. Choćby na przykład tak:

Nie budzić pani Stasi!

Kiedy razu pewnego skończyła się wódka na imprezie, trzeba było o koło 3ej nad ranem iść na melinę do Zosi. Ale... Kto dziś na portierni? Pani Stasia. Budzić trzeba, żeby wypuściła i wpuściła. Żal😟 Zatem wydelegowany kolega wyszedł przez okno na dach tzw. łącznika i tam z wysokości pierwszego piętra zszedł po piorunochronie. I tą samą drogą wrócił. Bardzo byliśmy dumni, że nie zakłóciliśmy snu naszej ulubionej portierki.

Są rzeczy na świecie za które leje się w mordę

Zdarzyła się także sytuacja bardzo nieprzyjemna. Jeden z mieszkańców sąsiedniego akademika przyszedł podpity w nocy i chciał wejść. Pani Stasia nie mogła się na to zgodzić. Cham pozwolił sobie nie tylko na pyskowanie, ale i rękoczyny. Pani Stasia przez kilka dni miała zabandażowaną rękę. Nikt z nas nie mógł pojąć jakim trzeba być ch... (złamanym w trzech miejscach), żeby nie uszanować naszego ulubionego "cerbera". Nie byłem świadkiem tego zdarzenia. Daję słowo, że dziś naprawdę nie pamiętam kto to był. Ale pamiętam doskonale jak spotkaliśmy go kilka dni później z przepięknie posiniaczoną obitą mordą. Nie wiem kto wykonał wyrok. Mówiło się, że to WOLF. Legendarna, istniejąca wówczas w DS-8 grupa. Ktokolwiek gnoja ukarał, chwała mu za to.

Taksówkarz

Na parkingu przed akademikiem stał sobie taksówkarz. Z któregoś z okien poleciała butelka, która na szczęście chybiła i samochodu i stojącego obok kierowcy. Wybryk głupi i już nie tylko szczeniacki, a chuligański. Wystraszony i podenerwowany taksówkarz wpadł na portiernię i wykrzyczał swój stres.
Stan obecny

Pani Stasia ze zrozumieniem wysłuchała, ale starała się jakoś ułagodzić. Zresztą jak ustalić z którego z kilkudziesięciu okien flaszka poleciała?
- Wie pani. Ja rozumiem. Młodzi, głupi. Sam przecież młody kiedyś byłem. Machnąłbym ręką i do pani nie przychodził. Ale jak wsiadałem do samochodu to usłyszałem: 
"Dawajcie szybko następną, bo spierdala!"
Skandaliczne zachowanie i karygodne, ale coś zabawnego w nim znajduję.

Julia

Pani o romantycznym imieniu usposobienie miała neutralne. Relacje z nami, mieszkańcami na zasadzie proszę-dziękuję. Nie utkwił mi w pamięci żaden epizod z jej udziałem. 
Zapamiętałem historię, którą opowiadała mi koleżanka po latach. Wówczas pracująca w administracji.
Julia w kilka tygodni po odejściu na emeryturę, pewnego dnia zrobiła dla domowników bardziej wyszukaną kolację. Posiedzieli jak zwykle wieczorem gawędząc. Pani Julia zebrała się do spania nieco wcześniej niż zwykle. Przygotowała na rano wyjściową sukienkę itp. Poszła się wykąpać. Powiedziała dobranoc i poszła spać. Rano... już się nie obudziła.

Halinka

Halinka przy drobnej Julii i filigranowej Stasi była jak czołg. Budziła respekt i czasem grozę. Gabarytami i wiecznie nachmurzoną twarzą. Nie uśmiechała się prawie nigdy. Jeśli się zdarzyło, groza chyba jeszcze większa. Jak uśmiech szatana. 
Tak jak żal nam było, że wracając w środku nocy budzimy panią Stasię, tak gdy na portierni była Halinka "Buldog", naciskając dzwonek odczuwaliśmy irracjonalny lęk. A niby "dorośli mężczyźni".
- Kto dziś na portierni?
- Chyba... Halinka...
- O k... !
To częsty dialog.
Nawet kiedy byłem już szefem Rady Mieszkańców i czasem coś z nią ustalałem, to czułem lekki niepokój. Aż nadszedł szczególny wieczór...
Powszechnie wiadomym było, że Halinka ma zwyczaj podsłuchiwać rozmowy telefoniczne. Łączyła i zostawała na linii. Nic strasznego się za tym nie kryło. Zwykła ciekawość nudzącej się na dyżurze starszej pani. Nikomu to nie przeszkadzało, a i w tamtych czasach oczywistym było, że naprawdę sekretnych rozmów nie prowadzi się przez telefon. Halinkę zdradzał lekko świszczący astmatyczny oddech, który w słuchawce rozmawiający słyszeli. Miałem już wówczas jednoosobowy funkcyjny pokój z telefonem. Zaraz, zaraz... żadne och i ach. Po prostu z portierni łączenie na pokój, a nie na korytarz. Choć przyznam, że był to wówczas luksus.
Wspomnianego wieczora dość długo gadałem z rodzicami i słyszałem cały czas miarowe posapywanie "Buldoga". W pewnej chwili mówiąc coś, urwałem i spytałem:
- Prawda pani Halinko?
Trzask słuchawki. Zarechotałem złośliwie i rozmowa toczyła się już bez "towarzystwa".
Od tego dnia relacje z Halinką przybrały nowy wymiar. Zawsze starałem się wobec niej być uprzedzająco grzeczny, ale od mojego żartu... z wzajemnością. Cóż, połączyła nas wspólna tajemnica.

I takie to trzy Mojry strzegły świata studenciaków. Trochę ludzkiego trochę małpiego. Pewnie miały czasem ubaw, a czasem gówniarze byli wkurzający. I to jest właśnie moje "kiedyś". Dziś DS-8 numer zachował, ale nazwy KOGA już nie ma. Po długim gruntownym remoncie i przebudowie ma tzw. węzły tj. dwa pokoje i łazienkę. Jeden pokój dwuosobowy i "jedynka". A pomyśleć, że w latach 80tych należał do lepszych bo w każdym (!) nominalnie trzyosobowym pokoju była... umywalka. 
Wożę czasem studentów. Staję na papierosa na wspomnianym placu, gdzie nieszczęsnego taksówkarza omal nie trafiła butelka. To samo? 
Drzewa urosły do piątego piętra, nie ma już elewacji w biało-bordowym kolorze. 
DS-8 KOGA lata 80-te
Na placu gdzie stały czasem 2 czasem 4 samochody, dziś stoi ze 30.
Są inni (?) studenci, inne panie portierki, nawet hałas przejeżdżających pociągów który "umilał" nam czas jest inny.