27 lipca 2015

Anna

Mamy środek wakacji. Kto może i ma ochotę, wybiera się gdzieś na dłuższy lub krótszy urlop...
Przez lata dzieciństwa czytałem o miejscach w Polsce, które chciałbym zobaczyć - "dotknąć". Lubię ładne krajobrazy, przyrodę, ciekawą architekturę. Najbardziej fascynują mnie jednak miejsca i obiekty związane z historią. A te "naj" z "naj" to militarne pozostałości po obu wojnach światowych. 

Wilczy Szaniec

I tak czytając jako nastolatek, dostępne wówczas książki ze skąpymi ilustracjami, podróżując palcem po mapie, to miejsce typowałem jako jedno z pierwszych do zwiedzenia. Trochę z racji potęgi żelbetonowych kolosów, a trochę z racji mrocznej historii potwora dla którego je zbudowano. Byłem tam wiele razy, ale czekałem na to ponad dwadzieścia lat. Warto pojechać i zobaczyć. 
Pisząc kilka dni temu o pułkowniku von Stauffenbergu i jego hucznym występie w Wolfschanze pomyślałem, że warto wspomnieć o czymś jeszcze... Powstrzymałem jednak moją skłonność do piętrowych dygresji, która niemal każdą moją wypowiedź podobno potrafi  zapętlić.

Anna

Wszystkie obiekty kwatery Hitlera zostały z początkiem 1945 roku wysadzone przez opuszczające je wojska niemieckie. Podobny los spotkał Hochwald - kwaterę Himmlera w Pozedrzu. Dużo mniejszy to kompleks, ale z głównymi schronami takimi jak te w Gierłoży.  Dziś powszechnie używana nazwa to Czarny Szaniec.
Jest jednak system bunkrów tej samej konstrukcji, który nie został wysadzony. Rozległy i potężny, oddalony od kwatery Hitlera około 20 km. To OKH - kwatera Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (Oberkommando des Heeres) w Mamerkach (Mauerwald). Kryptonim tego kompleksu to... :
ANNA 
Jego trzy strefy miały zaś kryptonimy: Fritz, Quelle (źródło) i Brigiten Stadt (miasto Brygidy). 
Po 1945 roku w sposób mniej lub bardziej zorganizowany, oszabrowano OKH w Mamerkach z zachowanych urządzeń i instalacji. To normalna kolej rzeczy. Od pewnego czasu, wytrwali wolontariusze tworzą w Mamerkach trasy dla zwiedzających i ciekawe ekspozycje. Jest też wieża widokowa, z której można podziwiać tak przyrodę jak i militarne obiekty. Zwiedzanie jest bezpieczne i niemal komfortowe. Nawet panie w "szpilkach" i panowie w "tangolaczkach" mogą bez trudu przejść wyznaczone trasy.

Po zachodniej stronie szosy mamy budowle nieukończonego Kanału Mazurskiego. Imponujące, choć zrujnowane śluzy. A jeśli w ciszy nad brzegiem usiądziemy, to podpatrzymy pracowite bobry. Realizują tu swoje własne, mądre inwestycje. 
Na te koziołkowe wspominki zebrało mi się 26.VII. Zatem wszystkim Annom, które w Mamerkach były, składam życzenia imieninowe. A tym, które były i tak im się spodobały mazurskie wycieczki, że chciałyby tam wrócić, składam życzenia szczególnie serdeczne.

20 lipca 2015

Niemiecka finezja

Choć temat całkiem serio, to tytuł wygląda na żart. 
"Niemiecka finezja", to brzmi jak "rosyjska demokracja" czy "czeska łódź podwodna". Ale postaram się Was przekonać, że coś jednak jest na rzeczy...

20 lipca 1944 i Schwarze Kapelle 

Dziś mija 71 lat od zamachu w Wilczym Szańcu. Zamachów na Hitlera jak twierdzą niektórzy pasjonaci tych zagadnień, było około siedemdziesięciu. Licząc te zrealizowane, udaremnione, czy zaniechane z różnych przyczyn. Nawet jeśli połowa to bajdy to i tak miał ten łajdak szczęście niebywałe. Najgłośniejsze, to chyba zamach w Monachium w 1939 roku i ten w Wolfschanze koło Kętrzyna (Rastenburg). Chyba najbliższy sukcesu, bo tylko Bóg lub diabeł mógł Hitlera ocalić. Który z nich? Chyba po prostu dębowy stół. Skończyło się na kontuzji i całkowicie podartych portkach Adolfa, których Ewa mu chyba nie zacerowała. Teraz jej bieliznę za to gdzieś w Ameryce licytują ... Poważnie !
Ruiny kasyna w Wilczym Szańcu
Wykonawcą bezpośrednim zamachu byli: płk. Stauffenberg i jego adiutant por. Haeften. Dla zainteresowanych szczegółami, dostępne są liczne materiały historyczne i popularne. Udany zamach miał być początkiem błyskawicznej operacji przejęcia kluczowych ośrodków władzy, tak wojskowej jak i cywilnej. Spiskowcy skorzystali tu z gotowego planu Walkiria. Planu opracowanego na wypadek wewnętrznych zamieszek czy buntów w Rzeszy. Dziś często jego nazwa przyjmowana jest błędnie jako kryptonim spisku. Zdarza się to nawet niektórym publicystom.
Tu stał barak w którym wybuchła bomba

Pułkownik Stauffenberg - bohater o wrażliwej duszy?

Claus Philipp Maria Schenk von Stauffenberg urodził się w 1907 roku. Bawarska arystokracja. Rodzina o długiej i dumnej historii. Wiara w budowę wielkich Niemiec i służba w wojsku niemieckim to obowiązek, ale i pasja von Stauffenberga. Przejęcie władzy przez NSDAP pod wodzą Hitlera nie powodowało zmiany tej drogi. Trudno się dziwić w pewnym sensie. Na mocy Traktatu Wersalskiego armia niemiecka sprowadzona została do rozmiaru i formy groteskowej. Zakaz posiadania niektórych rodzajów broni i ograniczenia ilościowe spowodowały, że Reichswehra była klubikiem miłośników wojskowości, urządzających manewry z tekturowymi makietami czołgów na podwoziach rowerowych. Hitler dał im pracę i przywrócił dumę. Mogli go nie lubić? Mogli. Mogli nawet pogardzać jako prostakiem, ale tak czy siak czuli wdzięczność za przywrócenie statusu, który ich satysfakcjonował. 
Na pytanie postawione w 1942 roku, czy należy odsunąć Hitlera od władzy, Stauffenberg odpowiedział:
"Tak! Ale najpierw musimy wygrać wojnę".
Opozycja ilościowo minimalna, istniała w armii od 1935 roku. Pierwszym jak uważam momentem, kiedy mogło dojść do przewrotu było ultimatum w roku 1938. Część generalicji była do tego gotowa, zdając sobie sprawę, że dojść musi do wojny która pogrzebie Niemcy. Traktat Monachijski spowodował, że sprawy potoczyły się inaczej. A Czesi z których uwielbiamy się naigrywać, co uważam za projekcję naszych kompleksów, byli gotowi się bronić i mieli szanse...
Atak na Polskę, nie był jak dziś myślimy przyjęty w Niemczech z radością powszechną. Budził obawy. Dopiero szybki dość sukces i następnie błyskawiczna kampania 1940 roku spowodowała, że Niemcy wręcz oszaleli w uwielbieniu dla Hitlera, przywracającego "wielkie Niemcy". 
Stauffenberg nie był od tego myślenia daleki. Uczestnicząc w wojnie z Polską postrzegał zajęte obszary jako dobre miejsce do kolonizacji, a ludność podbitego kraju jako przydatną siłę roboczą, wspierającą budowę Rzeszy. Z odrazą też pisał o ludności pełnej rasowych mieszańców i zacofanej wobec (w jego pojęciu) wyższego rasowo i kulturowo narodu niemieckiego. 
Dopiero późniejszy bieg wojny przekonał go, że "1000-letnia" III Rzesza nie przetrwa nawet 20 lat, a sposób prowadzenia wojny przez Hitlera doprowadzi Niemcy do ruiny jaką trudno sobie wyobrazić.
Celem spiskowców był pucz wojskowy, rozejm z Aliantami na najkorzystniejszych możliwych do wytargowania warunkach i dalsza wojna z ZSRR. Czy mogło się tak zdarzyć? Dziś lepiej chyba myśleć, że nie. Choć 27 lat wcześniej udał się przecież manewr odwrotny. Zaplombowany wagon wysłali Niemcy do Rosji. Taka "Puszka Pandory" na szynach, której obrzydliwa zawartość dobiła Rosję. Zawarty pokój w Brześciu pozwolił przerzucić niemieckie dywizje ze wschodu na front zachodni. 
Nie pomogło? Ale pomysł był dobry i w 1944 chcieli znów przerzucić dywizje, tyle że eszelony w odwrotnym kierunku by pojechały. 
Zgniatając zapalnik bomby chromą łapką, Stauffenberg nie o milionach zabitych, bestialstwach i niezliczonych zbrodniach niemieckich myślał... Myślał o ratunku dla "wielkich Niemiec". Był niemieckim militarystą i uczniem szkoły Bismarcka czy Hindenburga. W żaden sposób nie da się go umieścić wśród obrońców godności i bytu narodów mordowanych przez hitlerowskie Niemcy. A może jednak szminka?

1000 lat wstydu zamiast tysiącletniej Rzeszy ?

Tak ocenił jeden z niemieckich generałów "dorobek" dogorywającego państwa stworzonego w latach 30-tych przez Hitlera i jego współpracowników przy aktywnym poparciu większości Niemców. Większości która popierała go niemal do końca.
Niemcy nie chcieli i nie chcą chodzić we włosiennicy i posypywać głów popiołem przez wieki. Choć może za to co zrobili należałoby im się to. Dobrze i w sposób przemyślany prowadzą politykę historyczną.

Czyste ręce Wehrmachtu

Powoli i bez wrzawy lansowano już od końca wojny wizerunek armii niemieckiej, jako walczącej w niesprawiedliwej wprawdzie wojnie, ale zgodnie z zasadami. Zbrodni miały dopuszczać się tylko oddziały SS. Że to nieprawda? Wiemy i wiedzą Niemcy, ale trochę to działa.

Nieszczęsne ofiary cywilne

Upamiętnianie zabitych cywilów podczas bombardowań Hamburga, Kassel, Dortmundu nie budzi sprzeciwu, więc ten kierunek też był dobry. Za wielkie bombardowanie Drezna już się niemal wszyscy wstydzimy?.
A czy Warszawa, Wieluń, Rotterdam i Coventry to nazwy wojskowych fortec czy miast !?
A warto przytoczyć liczby. W II Wojnie Światowej zginęło ponad 60 mln ludzi. Cywile państw alianckich to 57% tej liczby. Cywile wszystkich państw Osi to...4%. Jakieś pytania?

Ofiary obozów

Dziś ciągle mówimy o milionach pomordowanych Żydów, bo tego zatuszować się nie da. Ale już nie o tym, że byli oni normalnymi obywatelami krajów w których mieszkali. Polski, Holandii, Francji, Węgier i wszystkich państw do których armia niemiecka dotarła. A o aryjskich obywatelach tych krajów mówi się na marginesie. Może trochę przerysowuję, ale chyba coś w tym jest?

"Dobre" nazewnictwo

Polskę, Belgię, Francję itd. zaatakowała armia niemiecka. Można mówić hitlerowska, bo pod wodzą Hitlera. Prawda ... 
Teraz mówimy wyłącznie: "naziści", zbrodnie "nazistowskie". Jeśli powiemy "niemieckie wojska hitlerowskie" jeszcze ujdzie, ale jeśli krótko: "Niemcy", to już niemal przyjmowane jest jak nietakt. A przecież ci "naziści" mieli jednak narodowość. I taki napis na obelisku w miejscu zamachu także brzmi zgodnie z tendencją:

"Dla upamiętnienia ruchu oporu przeciw narodowemu socjalizmowi"


Nie piszę tego wszystkiego żeby wzywać do odwetu na Niemcach, bo to ani potrzebne, ani mądre. Przyglądam się tylko jak wyciągnęli wnioski i wybrnęli z położenia narodu przeklętego przez wszystkich. I dziś dzięki tym ich przemyślanym staraniom nie patrzymy na nich z nienawiścią. I słusznie. Zatem odpowiedzcie mi:
Istnieje tytułowa "niemiecka finezja"?
A co z płk. von Stauffenbergiem? Dajmy im budować jego wizerunek jako przeciwnika zbrodni i haniebnego postępowania Niemców z lat II Wojny Światowej. Niech będzie nawet bohaterem. Bo przecież na odtrutkę, kogoś ci nieszczęśni Niemcy na pozytywnego bohatera tych czasów, które ich napiętnowały na zawsze, wykreować muszą. Poszukiwanie innych kandydatów na herosów, przeciwstawiających się ówczesnemu systemowi byłoby trudne, bardzo trudne ...  
 

16 lipca 2015

Referendum którego się wstydzę

Wszyscy z uwagą, ciekawością, a przede wszystkim z obawą śledzimy losy Grecji. Naród to i kraj cieszący się raczej powszechną sympatią. Balansują teraz na krawędzi bankructwa lub też już poza nią, utrzymywani jeszcze w przestrzeni jakimiś manewrami własnymi i ich wierzycieli. Bankructwo państwa to coś katastrofalnego? Gorszego niż drobnego przedsiębiorcy, któremu się nie powiodła produkcja lub sprzedaż ? Myślę, że w optyce przedsiębiorcy i kraju to taka sama katastrofa. Tylko skala inna. Konsekwencje podobne, tyle że w jednym wypadku dla kilku osób i ich rodzin, a w drugim dla milionów. Przyczyn takiego stanu w jakim Grecy się znaleźli można szukać w błędach ich ekonomii, może w błędach polityki ekonomicznej Europy, a może gdzieś indziej? I chyba od tego trzeba zacząć. Jakie są przyczyny krachu greckiego, wie lub może wiarygodnie wnioskować tylko specjalista
Ja? No...może jednak bez żartów :). 

Referendum greckie

W krytycznym momencie, a właściwie już po nim, zadano Grekom w referendum pytanie, czy godzą się na wyrzeczenia i obniżenie standardu, żeby spłacić zobowiązania. Jaka mogła być odpowiedź? Oczywiście - NIE! Kto z nas pytany o gotowość do dalszych wyrzeczeń, podczas kiedy jego sytuacja już jest zła odpowie - TAK?
Grecja w powszechnej wiedzy to kolebka demokracji. Systemu obarczonego niezliczonymi ułomnościami, ale podobno najlepszego. Zatem... vox populi - vox Dei ? Jeśli wola Boga miałaby objawiać się w głosie mas, to Bóg ten musiałby być upośledzonym chomikiem pod wpływem LSD. Tak uważam. Nie wiem czy warunki i wymagania UE vs. Grecja są słuszne. Nie wiem co należy zrobić, ale wiem, że o tych posunięciach nie powinien decydować głos mas, a analiza kilku, kilkunastu, czy może kilkudziesięciu specjalistów !

Polskie referendum

Przez wiele lat z tym określeniem kojarzyłem jedynie referendum z 1946 roku, mające swoim wynikiem w jakiś sposób legitymizować władzę namiestników sowieckich. Frekwencja i głosowanie nie miało znaczenia. Wynik i tak był ustalony. 
Jeśli miałbym coś dodać do tej ponurej farsy to to, że proste i chwytliwe hasło komunistów: 
"3 x TAK",
jednym ruchem pędzla można było przemalować na:
 "3 x AK".
Takie zwycięstwo "na schodach". Gorzkie wszystkie te wspomnienia z tamtych lat, kiedy nawet największy patriotyzm i inteligencja nic nie mogły przeciw okupacji sowieckiej.  
W niepodległej Polsce co jakiś czas pada pomysł ogłoszenia referendum w jakiejś sprawie. Mam wrażenie, że waga sprawy nie jest tu dla wnioskodawców istotna. Liczy się wzrost poparcia ludu.
Zgodnie z obowiązującym prawem, referendum ogólnokrajowe ogłasza się, gdy decyzja poddana temu mechanizmowi demokracji bezpośredniej:
  • zmienia Konstytucję RP
  • daje zgodę na ratyfikację jakiejś umowy, oddającej pewne kompetencje władzy państwowej organizacji międzynarodowej (np. zgoda na przystąpienie do UE) 
  • dotyczy spraw o szczególnym znaczeniu dla państwa
I ten trzeci przypadek daje pole do popisu, a przy okazji deprecjonuje wagę referendum. Przecież określenie "szczególne znaczenie dla państwa" jest bardzo pojemne, dla każdego może być to co innego. Przy dobrej kampanii medialnej może to być wszystko... Krzyże w każdym urzędzie, ruch lewostronny, in vitro, zakaz handlu w niedzielę czy choćby sankcje karne za ... COKOLWIEK. Na szczęście konstytucyjnie niedopuszczalne jest poddawanie pod referendum kwestii dotyczących: amnestii, obronności państwa i podatków. Dobre i to.
Bo już wyobrażam sobie referendum w którym tacy jak ja czy Wy decydujemy o wyborze helikoptera dla wojska czy zniesieniu podatków.
Ostatnio referendum stało się kiełbasą wyborczą. Kampania prezydencka, która zaczęła  się nijako i zmierzała do oczywistej reelekcji, nagle zmieniła swój obraz jak dobry film sensacyjny. Jednym z chwytów było obiecywanie referendum. Po co? To chyba proste. Każdy z nas, niedojrzałych w większości wyborców, lubi usłyszeć, że to ON podejmie decyzję. Troszku smieszno, troszku straszno ...
Żadnej decyzji wymagającej wiedzy fachowej nie powinien podejmować ogół, a mówiąc wprost - tłum.

Z innej strony patrząc...

W powszechnej opinii, także własnej, jesteśmy narodem szczególnie i przesadnie ceniącym sobie swobodę i wolność. Można to przeczulenie wytłumaczyć tym, że wolność tą przez ponad 200 lat kilka razy nam odbierano czy ograniczano. 
A jednak co jakiś czas, prawie każdy z nas wypowiada myśl :
Powinien przyjść KTOŚ kto weźmie wszystkich za mordę i zrobi porządek !
Sprzeczność? Pozorna. Wtedy gdy tak się wypowiadamy lub tylko myśl taka nam towarzyszy, ten porządek (?) wyobrażamy sobie wyłącznie jako zgodny z naszym indywidualnym obrazem porządku.

Referendum 1987 i mój wstyd

Dziś zapomniane, wówczas absolutnie nieistotne. Zadano nam dwa pytania, których nawet nie przytoczę, bo można je streścić w jednym:
Czy zgadzasz się żeby było trochę gorzej, żeby później było coraz lepiej?
Jeśli horyzont czasowy tego "później" to nie wieki a kilka lat, odpowiedź zawsze będzie: TAK. 
I tu warto się zastanowić. Dobrze konstruując pytanie referendalne, zawsze otrzymamy odpowiedź taką jaką chcemy. Nawet komuniści rozumieli ten mechanizm.
Na wybory w PRL nie chodziłem, stosunek do świata sowieckiego miałem jednoznaczny, choć nigdy czynnie nie włączyłem się do jakiejś opozycji czy konspiracji. Z tą sensowną nie miałem kontaktu, a ta głupia, choćby ze słusznymi celami, nie interesowała mnie. 
Na wspomniane referendum, jak większość moich znajomych się nie wybierałem, ale... Odwiedził mnie kolega z roku, z którym rozważaliśmy sposoby na start w dorosłe życie. Praktycznie były dwie możliwości. Wyjazd na Zachód i ułożenie sobie tam życia bez szansy na powrót lub wyjazd na czas dozwolony, zarobienie pieniędzy na mieszkanie i jakiś początek. Może nieco lepszej niż średnia, egzystencji w PRL. Do obu tych wariantów niezbędny był paszport. 
Dziś nawet nie pamiętamy jak trudnodostępny był to dokument. Może mieć go każdy, a wydanie go jest tylko kwestią procedury administracyjnej. I na dodatek leży sobie w szufladzie naszej, a nie szufladzie agendy SB jaką było wtedy Biuro Paszportowe.
Tak sobie gadaliśmy i Krzysztof przestrzegł mnie, że jeśli nie pójdę na referendum to mogą mi paszportu nie wydać.
I co? Ugiąłem się. Poszedłem. To, że oddałem głos nieważny to bardzo wątły listek figowy. Nie mieliśmy pojęcia, że za dwa lata komuniści przegrają, ale i to nas nie tłumaczy.
Oczywiście wstyd ten nie dręczy mnie codziennie i nie nęka jako koszmar senny (mam inne), ale czasem mi się ta uległość sprzed lat przypomina i przychodzi gorsze rozważanie:
A gdyby sowiecka okupacja trwała i kiedy poszedłem do pracy w 1991 r. istniałby PZPR? Amulet w postaci czerwonej książeczki był dla wielu kuszącym środkiem do łatwej kariery. 
Co zrobiłbym ja ???