16 grudnia 2019

Wilkowyje czyli kontrkandydat dla A.Dudy

Jak twierdzi znaczna część z nas, mamy dobrego prezydenta i reelekcja Andrzeja Dudy jest dla Polski najlepszym rozwiązaniem. OK. Ja jestem coraz bardziej przekonany, że na taką Polskę, taki parlament i takiego prezydenta zasługujemy. Wszak nasi polityczni reprezentanci mają przystawać do naszego poziomu.

Szkoda bo ...

Polska to także mój kraj i miałem to szczęście, że nieoczekiwanie dla mnie, obserwowałem jego odrodzenie i rozwój. Niestety teraz, może żebym szczęściem się nie nie zachłysnął, dla równowagi muszę patrzeć na jego schyłek i nieunikniony moim zdaniem koniec. Splot okoliczności spowodował, że jeszcze kilka lat temu mogliśmy być jednym z 2-3 decydujących graczy w europejskim teamie. Nie chcieliśmy... bo po co!!! My Polacy, naród najwspanialszy na świecie mamy się z jakąś Unią Europejską układać ?!
Niemalże kilka dni po wyborach parlamentarnych 2015 roku słyszałem rozważania polityków i tzw. klasy paplającej na temat... jak najniższej PRZEGRANEJ w 2019. Kilka miesięcy temu ten styl rozmów stał się powszechny. To tak jakby w szatni przed meczem o puchar UEFA lub inny, piłkarze mobilizowali się do przegranej nie więcej niż jedną bramką. 
Minęły cztery lata rozważań nad rzekomą ułomnością (?!) elektoratu Kaczyńskiego. Mieliśmy protesty parasolkowe, tęczowe, KODowe i inne. Dawały nam poczucie spełnionego obowiązku oraz materiał do dalszej gadaniny. Pełny to obraz całkowitej bezradności. W przeddzień wyborów parlamentarnych coraz bardziej goniąca w piętkę opozycja próbowała nawiązać walkę na obiecanki. To trudne, bo PiS który tak chętnie i często głupio wyśmiewamy użył tego narzędzia wcześniej i doskonale. 
Dzień po przegranych z kretesem wyborach z pomocą iluzorycznej arytmetyki próbowaliśmy interpretować wynik wyborczy w stylu:
 "wynik mamy gorszy ale nie przegraliśmy" 
lub :
"jest nas mniej, ale jesteśmy bardziej wartościowi"
Problematyczną moim zdaniem większość w senacie, hołubimy jak feniksa który z popiołów się odrodził. Nie możemy się pogodzić z tym, że jako społeczność jesteśmy bezradni, niewyedukowani i nie radzimy sobie ze wspólnym przedsięwzięciem jakim jest państwo. Kiedyś już o tym pisałem. W związku z tym szukamy...

Mesjasza !

To także według mnie niedojrzałość. Wierzymy, że ta nieuporządkowana masa jaką jesteśmy, nagle okrzepnie i zmądrzeje jeśli na jej czele stanie jakiś przywódca. Wódz który zdobędzie poparcie milionów. Nagle tchnie w nas mądrość i rozwagę?  Uważam, że to mit. A jeśli nawet coś w tym jest, to i tak póki co wódz się nie znalazł.
Ale do przewodzenia bezmyślnym ludem "mesjasz" już jest i radzi sobie wyśmienicie. Jarosław Kaczyński, który doskonale wyczuwa jakimi środkami zbałamucić takich jak my. Nieświadomych, zagubionych, sfrustrowanych, niedouczonych. I zmarginalizować tych którzy nie układają wierszy na cześć zbawcy PRAWDZIWEJ Polski. Śmiejemy się z jego ciapowatego wizerunku. Po pierwsze takie  wyśmiewanie jest płaskie i niepoważne, a po drugie taki wizerunek może być dobrze przemyślanym elementem gry.
Ci którzy rozumieją, że "Polska w ruinie" to kierunek działania PiS miotają się szukając innego przywódcy czy lidera. Od pięciu lat coraz bardziej gorączkowo i chaotycznie.
Najpierw Ewa Kopacz skazana została na dowodzenie odwrotem na całym froncie. Kontratak miał poprowadzić Grzegorz Schetyna, którego nie umiem ocenić sprawiedliwie. Jest niemedialny i to go dyskwalifikuje w wyborczym świecie, który kieruje się już wyłącznie zasadami show typu "Mam talent" czy audiotele jakiegoś czwartorzędnego programu kablówki.
Mieliśmy Ryszarda Petru, który chyba wielu niezdecydowanych pchnął w stronę ... PiS.
Świeży powiew miały przynieść "dziewczyny opozycji". Kamila Gasiuk-Pihowicz i Katarzyna Lubnauer wnoszą wiele do świata polityki. Niestety tylko w sensie zabawowym. Choć zabawnie wcale nie jest.
Coraz szybciej pędzi ta karuzela nowych "nadziei". Może pani Gersdorf ? Autorytet, ale nie dla ludu. Ambitny Borys Budka? Może medialna prezydent Gdańska? 
I... wciąż oczekiwany Donald Tusk, wracający na białym koniu niczym gen. Anders. Już wiemy, że także nie.

A ja pomysł mam ...

Kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi zwracano uwagę na podobieństwo pani Kidawy-Błońskiej do S. Loren. Może coś w tym jest. Miało to wspomóc jej medialny wizerunek. 
I tym tropem moje myśli podążyły. Na lewicy znalazłem od razu quasi Borisa Karloffa. Ech, chyba nie to. 
Waldemar Pawlak? 
Kiedy słucha zadawanego jakiegokolwiek pytania przypomina B.Keatona. Też niewielki to atut. Szukam kandydata dalej ...
To może nie szukać podobieństw i pójść na całość? Wziąć postać z popkultury? Sophia Loren nie może niestety kandydować na prezydenta Polski z racji obywatelstwa. Prawdziwy Boris Karloff z tego samego powodu. Poza tym nie żyje. Co chyba także jest pewną przeszkodą.
Zatem ... 

Robert Górski ?

Kabaretowy zawodowiec, co jak pokazuje przykład wyborów na Ukrainie, jest atutem. Cykliczne "Posiedzenie rządu" parodiujące Donalda Tuska podobało się. "Ucho prezesa" ma także wielu fanów. Zatem w ten sposób zsumują się dwa elektoraty?
Ta propozycja wydaje się atrakcyjna. Że absurdalna? Nic nie szkodzi. Przecież liczy się tylko wynik wyborczy. Jeśli ktoś mi powie, że podstawowym atutem kandydata na prezydenta musi być godność i postawa uosabiająca majestat prezydenckiego urzędu... to spytam go o Andrzeja Dudę.
Kilkanaście lat temu sondowano jaki byłby odzew gdyby w wyborach wystartował Tomasz Lis. Niegdyś dobrze zapowiadający się dziennikarz. 
Jak sądzę zrobiono te badania dla rozpoznania naszych cech i zachowań jako elektoratu. Tomasz Lis uwierzył, że to na poważnie i porzucając dbałość o jakość swojego zawodu, zaczął "błyszczeć". Najpierw kreował się recenzentem naszej sceny politycznej. Potem arbitrem tejże. Kiedy pycha wypełniła go całkowicie, uznał się za demiurga naszego politycznego podwórka. Być może jego drogę powtórzy Szymon Hołownia.
To tak na marginesie, żeby Wam wskazać, że kandydatura Roberta Górskiego nie byłaby najbardziej bezsensowna.
I kiedy już chciałem napisać maila do pana Górskiego, przypomniał mi się Coluche i wybory prezydenckie we Francji sprzed 40 chyba lat. Zgłosił swoją kandydaturę i rozpoczął kampanię, która jak sam ogłosił miała pokazać, że polityka to show i wyścig popularności opartej na czymkolwiek. Używał środków obrazoburczych. Wówczas jeszcze szokujących. 
Często wulgarnych. Zawsze prześmiewczych. Swój cel osiągnął. A czy w wyborach wielu Francuzów pokazałoby politykom środkowy palec głosując na komika? Nie wiemy. Wycofał swoją kandydaturę na miesiąc przed wyborami. 
I w tym momencie zrezygnowałem z namawiania pana Górskiego. Przecież szukam kandydata, który będzie pewniakiem w tym konkursie. A to już prosta droga do podlaskich... Wilkowyj.

Paweł Kozioł naszym prezydentem !

Ogromna jest rzesza sympatyków serialu "Ranczo". Niektórzy, tak jak ja oglądają powtórki wielokrotnie. Bawią się do łez. Wyszukują grepsy, aluzje, które dzięki wirującej rzeczywistości nabierają kolejnego, często przez przypadek znaczenia. Żałujemy, że nie ma kontynuacji. Choć moim zdaniem niesłusznie. Bo jak śpiewał W.Młynarski:
..."trzeba wyczuć kiedy w szatni, płaszcz pozostał przedostatni"...
W ostatnich dwóch sezonach "Ranczo" już chyba z trudem utrzymywało pewien poziom odróżniający je od tasiemców, których pełno we wszystkich programach TV.
Ostatni odcinek to wybór Pawła Kozioła na prezydenta. I to spróbujmy przełożyć na naszą rzeczywistość. Bo dobrze już nie będzie. Zatem niech będzie zabawnie. Może nie z honorem, a z uśmiechem Polska zejdzie ze sceny?
Ale przecież...

Paweł Kozioł nie istnieje !!!

Wiem. Nie istnieją także Wilkowyje. Ale to niemal nieistotna przeszkoda w kandydowaniu rubasznego wójta na prezydenta RP.
Serialowe miasteczko skupia najróżniejsze indywidualności będące reprezentantami czy symbolami różnych grup naszego społeczeństwa. Każdy z nas znajdzie tam siebie, swojego sąsiada czy krewnego. Wszyscy budzą naszą sympatię. I pijaczki spod sklepu i pogrążony w permanentnej depresji doktor Wezół. Nawet całkowicie pozbawiony etyki Czerepach jest lubiany. Trochę jak H.Brunner ze "Stawki większej niż życie". 
Wiem, że myśli moje pokrętne, na dodatek układam je nieporadnie w słowa. Szukam po prostu takiego sposobu który zgromadzi jak największą część elektoratu. I zjednoczy ją w poparciu kandydata. Skoro nie ma już, a może nigdy nie było (?) silnej inteligentnej grupy dążącej do stabilizacji Polski to zbieram większość jakkolwiek. Nie możemy być mądrzy? Bądźmy zabawni.

Atuty koziołkowego planu:

Cezary Żak jest dobrym aktorem i jestem pewien, że świetnie sobie poradzi odgrywając rolę kandydata na prezydenta. Osoba która dziś mieszka w pałacu prezydenckim nie ma nawet 10% jego umiejętności aktorskich a niemal połowa z nas sądzi, że jest... prezydentem.
Zatem robimy tak. Cezary Żak za aprobatą scenarzystów "Rancza" utrzymuje wizerunek postaci odgrywanej w serialu i zdobywa głosy. Bo taki "swój chłop". Choć nieuczciwy to sympatyczny. Jego brat jest księdzem, zatem to zjedna pewną grupę wyborców. Wymierający elektorat sentymentalnie związany z PZPR także Kozioła zaakceptuje, ze względu na jego przeszłość w Polskiej Rzeczpospolitej Lu...belskiej. 
NIE ?! A kto głosował na Czarzastego?
Ważne jest też dobre obsadzenie sztabu wyborczego.
Szefem sztabu zostanie Czerepach-Barciś. Rzecznikiem prasowym Lucy Wilska-Ostrowska. Jej rolą będzie zapewnienie nas, że Czerepach nic złego nie knuje. Jakąś widoczną funkcję trzeba powierzyć Fabianowi Dudzie, który popierając "mojego" kandydata między wierszami będzie dawał do zrozumienia, że jest kuzynem... Wiecie przecież czyim. 
Na wiecach wyborczych zaśpiewa "Superduo" czyli Pietrek i Jola. Głosy wielbicieli Sławomira i Zenka Martyniuka oraz zapomnianej Shazy mamy zatem zapewnione.
Konferansjerem i moderatorem wieców będzie Jacek Kawalec czyli Witebski. 
W spotach wyborczych wystąpią Więcławscy, Wezółowie i inni bohaterowie serialu. Teksty przemówień i "spontanicznych" wypowiedzi napiszą panowie Brutter i Niemczuk. 
Znaczna część materiału do kampanii wyborczej jest zresztą gotowa. Wystarczy skompilować fragmenty serialu.

Idiotyczne ?

Hmm... to prawda. Ale jako wyborcy wykazaliśmy się już wielokrotnie taką głupotą, że właśnie na głupotę naszą stawiam. Nie możemy się od niej uwolnić. Nie możemy jej przemóc. Zatem przekujmy tę naszą słabość na narzędzie. Narzędzie sukcesu! 
Może gdyby po takich wyborach Cezary Żak został prezydentem nie w serialu a w rzeczywistości, zdalibyśmy sobie sprawę z tego co wyprawiamy z krajem, który rzekomo jest nam tak drogi.
Jeśli ktoś z Was wątpi, że można tak nam zawrócić w głowie fikcją srebrnego ekranu, to przypomnijmy sobie jak 40 prawie lat temu znaleźli się tacy, którzy zbierali fundusze na pomoc dla Isaury.
Jeżeli zaś ktoś z Was uzna mój plan za realny ale kandydatura sympatycznego Cezarego Żaka wyda mu się słabym punktem to i tu mogę wskazać pewną drogę...
W Łyskowie na poczcie pracował facet zajmujący się między innymi rejestrem przesyłek poleconych. Później starał się o pracę fordansera w Warszawie. Może on?




27 sierpnia 2019

1920 - komu i czy jest za co dziękować

O wojnie polsko-bolszewickiej 1919-20 wiemy zadziwiająco mało pomimo dostępnej literatury. 
Potrafimy wszyscy skojarzyć z nią Bitwę Warszawską. Niektórzy znają także jej datę. Mniej liczna grupa przywoła z pamięci ofensywę nazywaną czasem Misją Kijowską. Ten i ów dorzuci jeszcze wyprawę gen. Żeligowskiego na Wilno, z całym przekonaniem, że do tej wojny należy ją zaliczyć. Czy bitwa pod Komarowem, obrona Zamościa, walki w rejonie Grodna są Wam znane?
Bez względu na stopień znajomości tych wszystkich wydarzeń jesteśmy zgodni co do jednego. Była to wojna która w wypadku przegranej, pogrzebałaby naszą ledwie co odzyskaną niepodległość.
To ostatnia w historii wojna w której zwyciężyliśmy. Choć dopominanie się o uznanie świata i jego wdzięczność uważam za dziecinne, to duma z tego zwycięstwa jest zasadna. 
Wygraliśmy pomimo ilościowo skrajnie niekorzystnej proporcji. Wygraliśmy bo cywilizacyjnie górowaliśmy nad sowiecką Rosją. To przekładało się na taktykę, umiejętność wykorzystania techniki wojskowej, morale armii oraz całego niemal społeczeństwa.
Historycy nie są zgodni co do tego czy obroniliśmy swoje terytorium czy uchroniliśmy także całą Europę, która mogła być zalana przez rosyjską dzicz aż po Pireneje.

Czy ktoś nam pomagał? Czy komuś winniśmy wdzięczność? Kto nam przeszkadzał? A zainteresowanych wynikiem starcia było wielu.

Wrogowie

Sowiecka Rosja

Z tym potworem który nie należy do Europy ani do Azji toczył się bój o nasze przeżycie. I kultura europejska i azjatycka brzydzą się takim kompanem.

Litwa

Litwa pomimo wielu wieków związku z Polską, stawiając na samodzielność wybrała wrogość wobec Polski. Klęska Polski zabezpieczałaby panowanie Litwy nad Wileńszczyzną. Apetyty naszego sąsiada-krewniaka sięgały nawet dalej. W efekcie od początku wojny, aż do ostatnich walk w rejonie Grodna armia litewska walczyła ramię w ramię z armią bolszewicką. Nie umiem ocenić czy Litwini popełnili błąd, ale chyba na wybranej opcji nie zyskali.

Kto życzył nam źle ?

Chora idea komunizmu rozprzestrzeniała się po całym świecie jak zaraza. Sowiecka propaganda przedstawiała Polskę jako ostatnie ognisko niepokoju w Europie po zakończonej I Wojnie Światowej. Jako agresora w wojnie polsko-bolszewickiej.
Hasło III Międzynarodówki

Ręce precz od Kraju Rad !

znajdowało niestety pozytywny odbiór w wielu krajach Europy wśród klas niższych oraz pięknoduchów. A przede wszystkim różnych zdegenerowanych grup społecznych. Wzniecane strajki blokowały dostawy do Polski przez teren Niemiec, Czechosłowacji, Austrii a także do pewnego momentu przez Wolne Miasto Gdańsk. W tym ostatnim wypadku w miejsce zbuntowanych dokerów decyzją brytyjskiego gen. R.Hakinga do wyładunku statków skierowano żołnierzy brytyjskich. 
Nie jest to miłe, ale i w Polsce były środowiska przeciwne walce z nowym "państwem sprawiedliwości".  Na szczęście zbyt słabe aby sowieci mogli je wykorzystać do istotnej dywersji i poważnych niepokojów na zapleczu frontu.

Niemcy

Pokonani w Wielkiej Wojnie, targani wewnętrznymi walkami tracili swoje imperium. W relacjach z nami wymykała im się z rąk Wielkopolska, Śląsk... Korzystne byłoby gdyby Polska była słaba i pobita przez bolszewików lub gdyby zniknęła z mapy Europy. Chyba ta druga opcja mniej była im jednak na rękę w tym momencie, bo na wszelkie propozycje jawnego sojuszu z sowiecką Rosją nie reagowali.

Czechosłowacja

Zyskała kontrolę nad Śląskiem Cieszyńskim. To teren sporny w pewnym sensie do dziś. Choć całe szczęście złych emocji i napięć chyba już nie ma. W 1920 roku Czesi mieli powód aby obawiać się. Zwycięska armia polska, mogła zagrozić zajętym przez Czechów terenom. Więc lepiej aby przez Rosję została pobita lub bardzo osłabiona.

Wielka Brytania

Powojenny ład na kontynencie Brytyjczycy chcieli oprzeć na równowadze między Niemcami a Francją i Polska jako taka nie miała w ich planach znaczenia. A Rosja? D.Lloyd George dążył do ułożenia stosunków z bolszewickim "państwem", jasno dając do zrozumienia, że każde rozwiązanie kosztem Polski jest skłonny zaakceptować. Liczył na to, że Rosję można okiełznać a z czasem zneutralizować i podporządkować handlem i ekonomią. Mylił się. Udało się to dopiero kilkadziesiąt lat później pewnemu amerykańskiemu aktorowi.

Sojusznicy

Tu lista jest dość krótka, ale ma znaczenie. Nie tylko militarne.

Ukraina (URL)

Na froncie walczyły trzy dywizje ukraińskie. Ich stan osobowy był bardzo niski. Łącznie stanowiły siłę niewiele przekraczającą potencjał jednej pełnoetatowej dywizji. Jednak ta skromna armia odegrała istotną rolę.
Jednostki ukraińskie utrzymywały południowy skraj frontu co pozwalało na komunikację z terytorium Rumunii. Dlaczego było to istotne, o tym za chwil kilka.
Dobrze zapisał się dowódca Dywizji Strzelców Siczowych płk. Marko Bezruczko w obronie Zamościa. Sprawnie dowodził obroną miasta wiążąc konarmię Budionnego. Awansowany do stopnia generała-chorążego jesienią 1920. Internowany po pokoju w Rydze. Pozostał w Polsce. Był dobrym żołnierzem i uczciwym człowiekiem. Zmarł w Warszawie w 1944 roku.












Neutralni a życzliwi

To dość długa lista i trudno mi ułożyć ją w kolejności. Bo jak? Według sympatii? Wartości pomocy mierzonej w pieniądzach? Zatem kolejność wygeneruje koziołkowa maszyna losująca...

Francja

Dla Francji istotny był sojusznik w ewentualnych konfliktach z Niemcami. Dotąd była nim Rosja, póki istniała. Zatem Francuzi przystali na koncepcję D. Lloyda George'a. Nadzieją Francji było także wciąż możliwe zwycięstwo Wrangla. Gdy szanse na powodzenie negocjacji brytyjskich wygasły, Francja zdecydowanie opowiedziała się po naszej stronie.
Istotna była pomoc w postaci broni i wyposażenia oraz kredyty umożliwiające zakupy. W ten sposób nasza armia uzyskała:
  • 2 tys. dział
  • 3 tys. karabinów maszynowych
  • 560 tys. karabinów
  • 300 samolotów
Ale istotniejsza była misja kilkuset doświadczonych oficerów, którzy szkolili nasze tworzone oddziały. Tak w zakresie taktyki wojennej, organizacji sztabów jak i obsługi nowoczesnego uzbrojenia. Wśród dowodzonej przez gen. M.Weyganda grupy znalazł się młody oficer wyróżniający się wzrostem. Zauroczony Polską był jej przyjacielem do końca swoich dni. To Charles de Gaulle.

Węgry

Węgrzy w krytycznym momencie wojny przekazali nam całe zapasy amunicji tj. kilkadziesiąt milionów pocisków karabinowych, amunicję artyleryjską, 30 tys. karabinów Mauser, kilkaset kuchni i pieców polowych. W pewnym sensie rozbroili się. Czy wynikało to z wielowiekowej z nami przyjaźni? Może trochę tak. Przede wszystkim z rozsądku. Węgrzy przez kilka miesięcy istnienia Węgierskiej Republiki Ludowej doświadczyli komunizmu bardzo boleśnie. Wiedzieli, że bolszewickie zwycięstwo w wojnie z Polską oznaczać mogło przejście dzikich krasnoarmiejców przez Karpaty i zagładę dla Węgier. Nie obronili by się. Zatem wsparcie Polski wszelkimi siłami było jedyną realną obroną.
Przez Węgry przechodziły między innymi transporty amunicji ze składów francuskich w Grecji. Opatrzone przez Węgrów listami przewozowymi jako... żywność. Tak uczynili i chwała im za to. Polska symbolicznie zrewanżowała się Węgrom nie ratyfikując traktatu z Trianon.
Premierem Węgier był wówczas Pal Teleki. Kiedy 20 lat później znów był premierem, na propozycję udziału w agresji na Polskę odpowiedział:
Prędzej wysadzę nasze linie kolejowe, niż wezmę udział w inwazji na Polskę. Ze strony Węgier jest sprawą honoru narodowego nie brać udziału w jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciw Polsce
Pal Teleki hrabia Szek (1879-1941)

Wiedział, że wejście Węgier do II Wojny Światowej musi nastąpić jak najpóźniej. Taka była linia jego polityki. A odwołanie się do przyjaźni polsko-węgierskiej było ważnym gestem.
Kiedy wiosną 1941 niemieckie oddziały uderzyły na Jugosławię wkraczając niejako po drodze na Węgry, uznał, że jego koncepcja zawiodła. Popełnił samobójstwo. Polityk a człowiek honoru. Zadziwiające?

Rumunia

Bardzo dobre stosunki dyplomatyczne z Francją pozwalały Rumunom na istotny wpływ na przebieg wydarzeń. Konieczna i efektywna obrona przed zagrożeniem bolszewickim wymagała wspólnej granicy z Polską. Dyplomaci rumuńscy naciskali zatem na przyznanie Polsce terenów Galicji.
Przez Rumunię drogą kolejową docierały do Polski transporty sprzętu i uzbrojenia. Pozostałe na terenie Rumunii po rosyjskiej armii składy broni i amunicji zasilały armię ukraińską. Pod kontrolą rumuńską była linia kolejowa wiodąca przez Słowację do Polski. Zadbali o to aby ta rachityczna jednotorowa linia zapewniła nam niezbędne dostawy. Przez Rumunię przechodziły także transporty z pomocą węgierską, ze względu na niechętną wobec nas postawę Czechosłowacji.

Stany Zjednoczone

Barwnym epizodem jest tu Eskadra Kościuszkowska. Wiąże się z nią wiele wzruszających i ciekawych opowieści. Znajdziecie w nich powiązania z historią wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych w osobie gen. K.Pułaskiego i jego przyjaciela J.Coopera, a także ... z filmem "King-Kong" z lat 30tych.
Merian C.Cooper i Cedric Fauntleroy









Udział amerykańskich lotników w wojnie 1920 roku jedni uznają za istotny inni symboliczny. Nie mam zdania z braku wystarczającej wiedzy. Szukam rzetelnej literatury i może kiedyś ...
Amerykanie przekazali nam uzbrojenie. To jakże potrzebne czołgi, samoloty i karabiny maszynowe.
Ale najistotniejsza to pomoc Misji Hoovera w postaci żywności. 
Przekazana wówczas nieodpłatnie żywność, konie i materiał siewny o wartości 50 mln $ uratowała nas w 1919 i 20 roku przed niewyobrażalną klęską głodu 

Włochy

Choć oficjalne stanowisko rządu było delikatnie mówiąc powściągliwe to znaczna część Włochów była Polsce przychylna. Istotną pomocą było umożliwienie polskiej misji wojskowej już z końcem 1918 roku werbowanie ochotników do armii gen. Hallera spośród jeńców armii austro-węgierskiej. To przede wszystkim przychylność dowódców włoskiej armii.

Łotwa

Na początku 1920 roku korpus gen. Rydza-Śmigłego pomógł zgodnie z podpisanym porozumieniem wojskowym wyprzeć bolszewików z Łotewskiego Dyneburga i całej Mangalii.
Po porażkach naszej armii z Rosją nad Autą na terenie Łotwy znalazły się rozbite polskie oddziały. Dzięki łotewskiej pomocy, szybko drogą morską powróciły do Polski. 

Finlandia

Kraj odległy, ale także dla nas istotny w tej batalii. Finowie udostępnili nam materiały pozyskane przez wywiad. Ważne było też wsparcie dyplomatyczne niewielkiej Finlandii. Mannerheim był postacią na arenie politycznej liczącą się. Jego głos po stronie Polski w jakimś stopniu był przeciwwagą dla szczekających sowietów przedstawiających nas jako agresora i awanturnika.

Watykan

To osobliwy gracz w każdej wojnie i niezwykle istotny także w wojnie polsko-bolszewickiej. W przededniu Bitwy Warszawskiej kiedy tak żołnierzy jak i cywili ogarniało zwątpienie, ogromną rolę odegrał kościół katolicki. Do oddziałów skierowano kapelanów, których duchowe wsparcie miało ogromne znaczenie. Jedenastu kapelanów odznaczono Orderem Virtuti Militari. A nie było to wówczas odznaczenie rozdawane jak okolicznościowa błyskotka. Nie mniej ważne było mobilizowanie całego społeczeństwa przez odezwy odczytywane w kościołach.
A.Ratti (1857 - 1939)
Symboliczne ale ważne znaczenie miało zachowanie nuncjusza papieskiego, który pozostał w Warszawie kiedy w sierpniu 1920 placówki dyplomatyczne ewakuowano z Warszawy. Tym nuncjuszem był Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI. Lubił Polskę i Polaków z wzajemnością zresztą.
Znalazłem także informacje o innych przedstawicielstwach dyplomatycznych, które pozostały w krytycznym momencie w Warszawie. To przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii i Turcji. Też ładnie! Tylko, że angielski personel z początkiem sierpnia ewakuowano do Poznania a Turcja z którą II Rzeczpospolita nawiązała stosunki dyplomatyczne w 1920 roku pierwszego swojego dyplomatę przysłała do Warszawy w roku ... 1924. Takich bajek wplecionych w historię jest wiele. Niektóre silniejsze są od prawdy.

Możemy mieć żal do wielu państw za to, że nie rzuciły się nam z pomocą militarną. Ale czy słusznie? Przecież w chwilę po zakończonej wojnie światowej mapa Europy była pełna znaków zapytania. Każdy przede wszystkim musiał zabezpieczać swoje interesy. Główni gracze Europy tj. Anglia, Francja i Niemcy patrzyli na wojnę polsko-bolszewicką jako jeden z elementów gry o układ sił w powojennej Europie. Z pewnością istotny ale nie jedyny. Dla nas była to gra o wszystko. Wygraliśmy ją. Bądźmy z tego dumni!

19 lutego 2019

Wreszcie Polacy zjednoczeni !

Wiadomość ta dla wielu z Was może być zaskoczeniem. Większość mi nie uwierzy, ale doczytajcie do końca. Postaram się wykazać w sposób jasny i moim koziołkowym zdaniem niepodważalny, że jest coś co nas łączy ponad podziałami.
Linie podziału istnieją między nami od wieków i jeśli ktoś choć trochę nie brzydzi się wiedzą historyczną, wie o tym doskonale. Podziały rysują się w sprawach błahych. Jeden woli wypoczynek nad jeziorem drugi wędrówki po górach. Ktoś relaksuje się słuchając Chopina, inny Szpaka. Jeden szczytuje prowadząc sportowe auto, inny jeżdżąc na rowerze górskim. Te różnice, dają się pogodzić i tylko w niektórych przypadkach są przeciwnościami wykluczającymi zgodę. Można kochając góry, pojechać nad jezioro Serwy i odnaleźć tam relaks i piękno natury. Inne niż w górach. Kochając każdą nutkę Chopina, można zachwycić się fenomenem Szpaka. Po męczącym i satysfakcjonującym wyczynie na górskiej trasie rowerowej można wsiąść w Ferrari i pomknąć autostradą do domu. Prawda, że błahe te różnice i nie ma się o co kłócić? Ale warto pamiętać, że "błahe" te wybory decydują o tym jak czerpiemy przyjemność życia. Na ile krótki czas jego, umiemy wykorzystać. Róbmy to co sprawia nam radość i satysfakcję, a radością dzielmy się. Bacząc by dzielenie to nie było zadręczaniem innych.
Zatem takie przykłady błahych(?) podziałów ogarniamy? Radzimy sobie z nimi? Nie psując życia innym? Różnie. Ale chyba dajemy radę.
Są jednak linie podziału w sprawach dla wielu zasadniczych. W imię tych spraw niemal każdy gotów jest na spór zaciekły. Uważamy też, że nie ma tu miejsca na kompromis. Może i byśmy to miejsce znaleźli gdybyśmy chcieli dyskutować i w dyskusji tej szukać wiedzy. Ale tego nie lubimy. Bo męczące i wymaga myślenia. Wolimy występować ze swoim zdaniem i torpedować poglądy innych. Bo nie są naszymi partnerami w dyskusji. Są dla nas przeciwnikami, a chyba już najczęściej wrogami. Z wrogiem zaś się nie dyskutuje, tylko się go niszczy.

 

Pomysły polityczno-ekonomiczne

Różne bywały. Czas, wzrost potencjału ludzkiego, wiedza, technologia, weryfikowały ich przydatność. Wymyślano różne drogi i bardziej czy mniej udane systemy trwały, póki nie przeforsowano nowszego, innego. Różnymi sposobami do tych systemów przekonywano, a czasem przymuszano. Aż pojawili się... komuniści. Ich cechą wyróżniającą nie była jak mi się wydaje głupota, choć widać ją wyraźnie. Oni pierwsi przekonywali, że nie wynaleźli a ODKRYLI mechanizm. Mechanizm doskonały. I tu już miejsca na dyskusję nie było. 
Na szczęście byli tacy, którzy umieli liczyć i zdawali sobie sprawę, że system, który żyje ze zjadania dorobku poprzedników nie może osiągnąć równowagi.
Zatem jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieliśmy partie lewicowe, prawicowe, centrowe i różniste inne. Forsowały swój pomysł na gospodarkę i politykę. 
Dnia pewnego przy śniadaniu ktoś wpadł na pomysł wyśmienity. Ten pomysł, nie wiem czy fachowo, nazywam populizmem. Żeby zdobyć władzę trzeba mówić to co przyciągnie większość. Nieistotne czy ma to sens. Nieistotne czy ma to coś wspólnego z rzeczywistością. Mówmy to co da nam głosy wyborców.
I według tego schematu dobiera sobie partia X czy Y program. Nie musi prowadzić on do jakiegoś celu nadrzędnego. Celem jest zwycięstwo w wyborach. Konserwatyści, liberałowie, socjaliści itd. to tylko "koszulki" które dana drużyna ubiera.
I tu nie ma już miejsca na porozumienie, wypracowanie kompromisu. Wygrać. Przeciwników wyeliminować. A ewentualne porozumienia partii są tylko elementem gry o władzę.
Pocieszynka: Tak jest nie tylko w Polsce.

Światopogląd

Chyba nie ma kraju, narodu, plemienia bez wiary w jakiś byt nadrzędny. Koziołki nie mogą tego ogarnąć i znając swoje ograniczenie nie próbują wyjaśnić skąd to się bierze. Wiedzą przynajmniej, że nie "Z KĄD". Zatem to co teraz napiszę jest tylko obserwacją. Bez jednoznacznych wniosków. Ograniczę się też do naszego polskiego podwórka i chrześcijaństwa w wersji katolickiej i "katolickiej". 
Przede wszystkim wiara, religia, kościół to w powszechnej dyskusji synonimy. Tu mam wątpliwości. Niektórzy nie mają ich i każdego kto śmie krytykować największy koncern na świecie, który szczerze za system organizacyjny podziwiam, określają jako wroga wiary. Diabła pierdzącego siarką i sikającego napalmem. 
Z drugiej strony, każdego kto chodzi do kościoła i wypełnia powinności wynikające z reguł watykańskiego koncernu, chętnie określamy pogardliwie i zarzucamy mu bezmyślność. 
A nie przychodzi nam do głowy, że ktoś uczestnicząc w bardziej czy mniej podniosłych misteriach znajduje sposób na równowagę w życiu? 
Może przez lata ćpający człowiek, wydobył się z upadku chodząc w Himalaje. I to był jego sukces, jego droga. Poszedł i za którymś razem zginął. Wydano teraz o nim książkę. Nie oceniajmy go.  Wspinaczka była jego ... religią.
Inny, pijący przez lata, wydobył się z nałogu i stał się opętanym piewcą wiary w Boga. Ze wszystkimi śmiesznostkami wyobrażeń tegoż Boga jako brodacza siedzącego na chmurce. Nie śmiejmy się z niego! Jemu się udało. Znalazł swoją ścieżkę. Może jest trochę śmieszny, a może mu zazdrościmy?
Może zazdroszczą mu najbardziej, wojujący ateiści? Wojują z organizacją, wytykając jej najróżniejsze dewiacje. Przeróżne łajdactwa obyczajowe księży. Grę pozorów hierarchów kościelnych nastawionych na zysk, zabawę i splendor. 
Ci wojujący ateiści szukają jak każdy z nas swojej drogi, miejsca w świecie. Ich prawo. Nie wierzą? Otóż oni także są WIERZĄCY. Wierzą w to, że Boga nie ma! Szukają tylko potwierdzenia swojej wiary. Mają do tego prawo. Moim zdaniem w swoim zapale popełniają jeden błąd. Wieszczą rychły upadek organizacji kościoła katolickiego. A to potęga licząca sobie niemal dwa tysiące lat. O tak ogromnych zasobach finansowych i wciąż dostępnym potencjale, że poradzi sobie w każdej sytuacji.
I tu porozumienie czy kompromis, nie są moim zdaniem możliwe. Możliwy byłby rozejm, ale do tego mamy zbyt rozpalone emocje.
Gdzieś w cieniu są ci wierzący w nadprzyrodzoną siłę, byt doskonały, którego doświadczymy po śmierci. Nie jazgoczą, nie oburzają się. Zastanawiają się nad postacią tej siły wyższej. Może czasem znajdują partnerów do dyskusji i rozważań. I są tacy, którzy koniec życia na tym świecie uważają za koniec absolutny. Ale ani jedni ani drudzy, głosu w awanturze tej nie mają. Bo nie są krzykliwi. A Bóg? Jeśli istnieje, zastanawia się co źle zaprojektował.

Preferencje seksualne i tolerancja

Jedni uważają, że mamy ludzi żyjących w relacjach kobieta-mężczyzna oraz ... różne odchylenia. Inni dostrzegają w najróżniejszych innych konfiguracjach różnorodność i barwność osobowości ludzkich. Określają się wzajemnie jako : homofoby lub zboczeńcy.
Tych dwóch stanowisk nic zbliżyć nie może. Nie ma kompromisu. 
Rozsądnym moim zdaniem byłoby przyjęcie neutralności. Mogę w swojej sypialni robić co i jak zechcę, jeśli (!) krzywdy nikt przy tym nie ponosi.
Ale zrobiliśmy już kilka kroków dalej i nie ma odwrotu. Mamy brutalne ataki na ludzi odmiennych od nas i natrętne manifestacje inności. Tu nie mam stanowiska. Nie interesuje mnie to. Ale drażni mnie ostentacja i obłuda. Nie zgadzam się także na zrównanie pojęć tolerancja i akceptacja.  Z dumą obnosi się ze swoją tolerancją tzw. "klasa paplająca" promując być może nieświadomie tolerancję represywną.
Widzę wciąż narastający i sztucznie rozdmuchiwany konflikt. Po co? 

Takie trzy wyraziste linie podziału przywołałem, a jest ich wiele. Moim zdaniem nie powstały dziś, ani wczoraj. ale właśnie w ostatnich latach stały się nie tylko podziałem a frontem walki.
Z tej walki na wielu frontach wyłania się coś wspólnego. coś co nas paradoksalnie jednoczy. Bo to nasza wspólna cecha. Cecha, która zdominowała sposób postrzegania jednych przez drugich. Sposób argumentowania, wyrażania poglądów i sympatii. Ona jest też coraz częściej fundamentem naszych stanowisk w tej nomen omen okopowej wojnie.

Tą cechą jest głupota. ONA NAS JEDNOCZY!

Jest cechą łączącą nas ponad wszelkimi podziałami. Głupota rozszerza się szybciej niż AIDS. Zapomniane nota bene, bo przestało być medialnie atrakcyjne. Szybciej niż ASF, choroba wściekłych krów i inne. 
Przywołałem zaledwie trzy pola na których dzielimy się drastycznie. a każdy z Was może podać inne równie jaskrawe przykłady. Nosicielami tej zarazy są ci, którzy po zakończeniu formalnej edukacji, z dyplomem w ręku, wierzą że posiedli kres wiedzy. Nie muszą zatem myśleć, uczyć się, bo wszystko już wiedzą. Wzmacniaczami są zaś... pozostali. Po obu stronach dowolnej linii podziału słychać wspólną melodię. Melodię głupoty. Ona nas nad tymi podziałami łączy. 
    Ten wysyp koziołkowych żalów wywołała kolejna awantura. Awantura o wycinkę drzew związaną z budową przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Drobna to w sumie rzecz, ale dyskusja o niej pokazuje nasz świat awantur. Nikt nie sięga do argumentów ekonomicznych czy jakichkolwiek. Warto czy nie? Jedynym powodem protestów jest przypisanie tej inwestycji PiSowi. Jak dla mnie trochę mało.

    04 lutego 2019

    Wyrównaliśmy poziom

    Magdalena Ogórek pojawiła się w przestrzeni publicznej za sprawą towarzysza Millera, który wysunął ją na odstrzał w kampanii prezydenckiej. Słowa: publicznej i wysunął, mogą budzić jakieś skojarzenia wszeteczne. Apage! 
    Czy L.Miller zrobił to dla żartu czy z głupoty? Nie wiem. Może z bezsilności i rozpaczy, wobec wymierania elektoratu PZPR. Dlaczego pani Ogórek zgodziła się? Także nie wiem. Jej potencjał intelektualny nie wyklucza, że nie zupełnie wiedziała w czym
    uczestniczy i jakie są jej szanse. Być może wystarczającą pokusą była przejażdżka na motocyklu.
    Nie udało się. Zatem chętnie zatrudniła się w zespole propagandowym żoliborskiego Mahdiego. Dobrze się tam sprawdza bo ma wszelkie do tego niezbędne zalety i ułomności. Warto zwrócić uwagę, że przy przyjętej konstrukcji propagandy TVP jej ułomności są zaletą!

    Po co komu Ogórek?

    Jeden z czołowych reprezentantów PiS w w swojej wypowiedzi, kilka miesięcy temu, lekko zażenowany przyznał, że sposób przetwarzania i przekazywania informacji przez media podporządkowane jego partii jest siermiężny i prostacki. Uzasadnił to jednak potrzebą dotarcia do szerokich mas. I miał rację. Propaganda PiS jest w swej skuteczności znakomita dzięki dobraniu właściwych środków i mechanizmów. Właściwe - wcale nie musi oznaczać wyrafinowane i skomplikowane. Jesteśmy społeczeństwem, którego większość odbiera tylko proste bodźce. Jeśli kogoś to obraża, to przepraszam. Choć niezbyt szczere to przeprosiny.
    W tej koncepcji mediów M.Ogórek jest niemal idealna. Własnego wizerunku nie ma. Jest plastyczna i posłuszna. Dla przykładu, Andrzej Kopiczyński wiarygodnie w serialu Ewy i Czesława Petelskich odtwarzał dywagacje Kopernika o astronomii, a przecież nie musiał wiedzieć nawet czy Ziemia jest okrągła. Zadaniem szanowanego przeze mnie i chyba wielu, Andrzeja Kopiczyńskiego było aktorstwo. Magdalena Ogórek ma to samo zadanie. A przy zadaniu które wykonuje, poziom umiejętności aktorskich jest niemal bez znaczenia.
    Dla statystycznego obywatela naszego kraju, znikającego z mapy politycznej świata, ma cechy pozwalające ucharakteryzować ją na intelektualistkę. Intelektualistkę akceptowaną przez masy, które z zasady intelektualistów nie akceptują.
    Gdyby jakieś zawirowania spowodowały, że straci pracę w TVP, to bez kłopotu pójdzie gdziekolwiek i dowolną ideę będzie promować. Ewentualnie tabletki na cokolwiek. Pójdzie tam gdzie ją przyjmą. Bo nie ma charakteru? Myślę, że nie ma świadomości. Możecie współczuć... Ja nie współczuję.

    Hurrrra! Pokazaliśmy "IM" !!!

    Wczoraj na pl. Powstańców Warszawy wychodzącą z pracy M.Ogórek otoczyła grupa manifestujących swoją dezaprobatę dla propagandy rządu. Niezwykle nas to ucieszyło(?). Ta spontaniczna (???) manifestacja w naszym pojęciu uderzyła w podstawy systemu, który ustanowił  PiS. Podstawą tą jest propaganda w wydaniu, które scharakteryzowałem powyżej.

    Naprawdę coś pokazaliśmy? Co pokazaliśmy? Komu wymierzyliśmy "cios"? 

    Pani M.Ogórek? Raczej nie. Pewnie była wystraszona, ale jak sądzę incydent ten, moim zdaniem zdecydowanie paskudny, da dobry materiał do wielu programów z jej udziałem. Łatwo będzie budować na tym kolejne narracje wzmacniające grupę PRAWDZIWYCH Polaków. Swoją drogą M.Ogórek miała darmową reklamę. Z pewnością nie było to przyjemne, ale cena czasu antenowego z jej udziałem wzrosła.
    Pokazaliśmy przede wszystkim to, że jesteśmy już u kresu. Niezborne protestujące grupy tylko się miotają. Wymierzyliśmy cios w nasze gasnące marzenia o normalności. Takie burdy pokazują też, że prostactwo i  agresja nie są przypisane jakiejś opcji politycznej. My WSZYSCY tacy jesteśmy. Dla swego wewnętrznego komfortu przyjęliśmy, że zwolennicy oraz wyznawcy PiS to ludzie ułomni intelektualnie. Zatem my jesteśmy powyżej tych nieszczęśników. Tak nie jest! Uczestnicy tego niby protestu, przez kogokolwiek sprowokowanego, reżyserowanego lub nie, są żywym dowodem na powszechność i ponadpartyjność głupoty.
    To, że władzę przejął PiS jest winą nas wszystkich. Gdybyśmy umieli dbać o swój kraj, swoje codzienne potrzeby, tak aby pogodzić swoje indywidualne ambicje ze wspólnymi regułami, tacy jak Kaczyński i jego dworacy nie zaistnieliby nawet na chwilę. 
    PiS to nie przyczyna naszej klęski. To skutek naszej głupoty. Bo z niej powstał i nią się żywi.

    A kto wczoraj naprawdę stracił? 

    Najprościej... My wszyscy. Znów pokazaliśmy, że jednoczymy się tylko PRZECIW. Umiemy i lubimy. Na dodatek ten akt sprzeciwu wymierzony był przeciw komuś kto sam jest nikim, a odtwarza tylko bardziej czy mniej udatnie zleconą rolę.
    Cichym przegranym jest...  
    Bayerische Motoren Werke. Bo teraz każdy wie, że M.Ogórek jeździ BMW.