19 lutego 2019

Wreszcie Polacy zjednoczeni !

Wiadomość ta dla wielu z Was może być zaskoczeniem. Większość mi nie uwierzy, ale doczytajcie do końca. Postaram się wykazać w sposób jasny i moim koziołkowym zdaniem niepodważalny, że jest coś co nas łączy ponad podziałami.
Linie podziału istnieją między nami od wieków i jeśli ktoś choć trochę nie brzydzi się wiedzą historyczną, wie o tym doskonale. Podziały rysują się w sprawach błahych. Jeden woli wypoczynek nad jeziorem drugi wędrówki po górach. Ktoś relaksuje się słuchając Chopina, inny Szpaka. Jeden szczytuje prowadząc sportowe auto, inny jeżdżąc na rowerze górskim. Te różnice, dają się pogodzić i tylko w niektórych przypadkach są przeciwnościami wykluczającymi zgodę. Można kochając góry, pojechać nad jezioro Serwy i odnaleźć tam relaks i piękno natury. Inne niż w górach. Kochając każdą nutkę Chopina, można zachwycić się fenomenem Szpaka. Po męczącym i satysfakcjonującym wyczynie na górskiej trasie rowerowej można wsiąść w Ferrari i pomknąć autostradą do domu. Prawda, że błahe te różnice i nie ma się o co kłócić? Ale warto pamiętać, że "błahe" te wybory decydują o tym jak czerpiemy przyjemność życia. Na ile krótki czas jego, umiemy wykorzystać. Róbmy to co sprawia nam radość i satysfakcję, a radością dzielmy się. Bacząc by dzielenie to nie było zadręczaniem innych.
Zatem takie przykłady błahych(?) podziałów ogarniamy? Radzimy sobie z nimi? Nie psując życia innym? Różnie. Ale chyba dajemy radę.
Są jednak linie podziału w sprawach dla wielu zasadniczych. W imię tych spraw niemal każdy gotów jest na spór zaciekły. Uważamy też, że nie ma tu miejsca na kompromis. Może i byśmy to miejsce znaleźli gdybyśmy chcieli dyskutować i w dyskusji tej szukać wiedzy. Ale tego nie lubimy. Bo męczące i wymaga myślenia. Wolimy występować ze swoim zdaniem i torpedować poglądy innych. Bo nie są naszymi partnerami w dyskusji. Są dla nas przeciwnikami, a chyba już najczęściej wrogami. Z wrogiem zaś się nie dyskutuje, tylko się go niszczy.

 

Pomysły polityczno-ekonomiczne

Różne bywały. Czas, wzrost potencjału ludzkiego, wiedza, technologia, weryfikowały ich przydatność. Wymyślano różne drogi i bardziej czy mniej udane systemy trwały, póki nie przeforsowano nowszego, innego. Różnymi sposobami do tych systemów przekonywano, a czasem przymuszano. Aż pojawili się... komuniści. Ich cechą wyróżniającą nie była jak mi się wydaje głupota, choć widać ją wyraźnie. Oni pierwsi przekonywali, że nie wynaleźli a ODKRYLI mechanizm. Mechanizm doskonały. I tu już miejsca na dyskusję nie było. 
Na szczęście byli tacy, którzy umieli liczyć i zdawali sobie sprawę, że system, który żyje ze zjadania dorobku poprzedników nie może osiągnąć równowagi.
Zatem jeszcze kilkadziesiąt lat temu mieliśmy partie lewicowe, prawicowe, centrowe i różniste inne. Forsowały swój pomysł na gospodarkę i politykę. 
Dnia pewnego przy śniadaniu ktoś wpadł na pomysł wyśmienity. Ten pomysł, nie wiem czy fachowo, nazywam populizmem. Żeby zdobyć władzę trzeba mówić to co przyciągnie większość. Nieistotne czy ma to sens. Nieistotne czy ma to coś wspólnego z rzeczywistością. Mówmy to co da nam głosy wyborców.
I według tego schematu dobiera sobie partia X czy Y program. Nie musi prowadzić on do jakiegoś celu nadrzędnego. Celem jest zwycięstwo w wyborach. Konserwatyści, liberałowie, socjaliści itd. to tylko "koszulki" które dana drużyna ubiera.
I tu nie ma już miejsca na porozumienie, wypracowanie kompromisu. Wygrać. Przeciwników wyeliminować. A ewentualne porozumienia partii są tylko elementem gry o władzę.
Pocieszynka: Tak jest nie tylko w Polsce.

Światopogląd

Chyba nie ma kraju, narodu, plemienia bez wiary w jakiś byt nadrzędny. Koziołki nie mogą tego ogarnąć i znając swoje ograniczenie nie próbują wyjaśnić skąd to się bierze. Wiedzą przynajmniej, że nie "Z KĄD". Zatem to co teraz napiszę jest tylko obserwacją. Bez jednoznacznych wniosków. Ograniczę się też do naszego polskiego podwórka i chrześcijaństwa w wersji katolickiej i "katolickiej". 
Przede wszystkim wiara, religia, kościół to w powszechnej dyskusji synonimy. Tu mam wątpliwości. Niektórzy nie mają ich i każdego kto śmie krytykować największy koncern na świecie, który szczerze za system organizacyjny podziwiam, określają jako wroga wiary. Diabła pierdzącego siarką i sikającego napalmem. 
Z drugiej strony, każdego kto chodzi do kościoła i wypełnia powinności wynikające z reguł watykańskiego koncernu, chętnie określamy pogardliwie i zarzucamy mu bezmyślność. 
A nie przychodzi nam do głowy, że ktoś uczestnicząc w bardziej czy mniej podniosłych misteriach znajduje sposób na równowagę w życiu? 
Może przez lata ćpający człowiek, wydobył się z upadku chodząc w Himalaje. I to był jego sukces, jego droga. Poszedł i za którymś razem zginął. Wydano teraz o nim książkę. Nie oceniajmy go.  Wspinaczka była jego ... religią.
Inny, pijący przez lata, wydobył się z nałogu i stał się opętanym piewcą wiary w Boga. Ze wszystkimi śmiesznostkami wyobrażeń tegoż Boga jako brodacza siedzącego na chmurce. Nie śmiejmy się z niego! Jemu się udało. Znalazł swoją ścieżkę. Może jest trochę śmieszny, a może mu zazdrościmy?
Może zazdroszczą mu najbardziej, wojujący ateiści? Wojują z organizacją, wytykając jej najróżniejsze dewiacje. Przeróżne łajdactwa obyczajowe księży. Grę pozorów hierarchów kościelnych nastawionych na zysk, zabawę i splendor. 
Ci wojujący ateiści szukają jak każdy z nas swojej drogi, miejsca w świecie. Ich prawo. Nie wierzą? Otóż oni także są WIERZĄCY. Wierzą w to, że Boga nie ma! Szukają tylko potwierdzenia swojej wiary. Mają do tego prawo. Moim zdaniem w swoim zapale popełniają jeden błąd. Wieszczą rychły upadek organizacji kościoła katolickiego. A to potęga licząca sobie niemal dwa tysiące lat. O tak ogromnych zasobach finansowych i wciąż dostępnym potencjale, że poradzi sobie w każdej sytuacji.
I tu porozumienie czy kompromis, nie są moim zdaniem możliwe. Możliwy byłby rozejm, ale do tego mamy zbyt rozpalone emocje.
Gdzieś w cieniu są ci wierzący w nadprzyrodzoną siłę, byt doskonały, którego doświadczymy po śmierci. Nie jazgoczą, nie oburzają się. Zastanawiają się nad postacią tej siły wyższej. Może czasem znajdują partnerów do dyskusji i rozważań. I są tacy, którzy koniec życia na tym świecie uważają za koniec absolutny. Ale ani jedni ani drudzy, głosu w awanturze tej nie mają. Bo nie są krzykliwi. A Bóg? Jeśli istnieje, zastanawia się co źle zaprojektował.

Preferencje seksualne i tolerancja

Jedni uważają, że mamy ludzi żyjących w relacjach kobieta-mężczyzna oraz ... różne odchylenia. Inni dostrzegają w najróżniejszych innych konfiguracjach różnorodność i barwność osobowości ludzkich. Określają się wzajemnie jako : homofoby lub zboczeńcy.
Tych dwóch stanowisk nic zbliżyć nie może. Nie ma kompromisu. 
Rozsądnym moim zdaniem byłoby przyjęcie neutralności. Mogę w swojej sypialni robić co i jak zechcę, jeśli (!) krzywdy nikt przy tym nie ponosi.
Ale zrobiliśmy już kilka kroków dalej i nie ma odwrotu. Mamy brutalne ataki na ludzi odmiennych od nas i natrętne manifestacje inności. Tu nie mam stanowiska. Nie interesuje mnie to. Ale drażni mnie ostentacja i obłuda. Nie zgadzam się także na zrównanie pojęć tolerancja i akceptacja.  Z dumą obnosi się ze swoją tolerancją tzw. "klasa paplająca" promując być może nieświadomie tolerancję represywną.
Widzę wciąż narastający i sztucznie rozdmuchiwany konflikt. Po co? 

Takie trzy wyraziste linie podziału przywołałem, a jest ich wiele. Moim zdaniem nie powstały dziś, ani wczoraj. ale właśnie w ostatnich latach stały się nie tylko podziałem a frontem walki.
Z tej walki na wielu frontach wyłania się coś wspólnego. coś co nas paradoksalnie jednoczy. Bo to nasza wspólna cecha. Cecha, która zdominowała sposób postrzegania jednych przez drugich. Sposób argumentowania, wyrażania poglądów i sympatii. Ona jest też coraz częściej fundamentem naszych stanowisk w tej nomen omen okopowej wojnie.

Tą cechą jest głupota. ONA NAS JEDNOCZY!

Jest cechą łączącą nas ponad wszelkimi podziałami. Głupota rozszerza się szybciej niż AIDS. Zapomniane nota bene, bo przestało być medialnie atrakcyjne. Szybciej niż ASF, choroba wściekłych krów i inne. 
Przywołałem zaledwie trzy pola na których dzielimy się drastycznie. a każdy z Was może podać inne równie jaskrawe przykłady. Nosicielami tej zarazy są ci, którzy po zakończeniu formalnej edukacji, z dyplomem w ręku, wierzą że posiedli kres wiedzy. Nie muszą zatem myśleć, uczyć się, bo wszystko już wiedzą. Wzmacniaczami są zaś... pozostali. Po obu stronach dowolnej linii podziału słychać wspólną melodię. Melodię głupoty. Ona nas nad tymi podziałami łączy. 
    Ten wysyp koziołkowych żalów wywołała kolejna awantura. Awantura o wycinkę drzew związaną z budową przekopu przez Mierzeję Wiślaną. Drobna to w sumie rzecz, ale dyskusja o niej pokazuje nasz świat awantur. Nikt nie sięga do argumentów ekonomicznych czy jakichkolwiek. Warto czy nie? Jedynym powodem protestów jest przypisanie tej inwestycji PiSowi. Jak dla mnie trochę mało.