06 grudnia 2014

Wpływ Powstania Listopadowego na... rozwój mechaniki precyzyjnej

W Izraelu po cmentarzu wojskowym chodzi sobie turysta i ogląda nagrobki. Na jednym z nich czyta:
"Tu leży Izaak Abram Rozenkranc - żołnierz nieznany"
Zadziwiony pyta pracującego obok pejsatego grabarza:
- Panie przecież to bez sensu ! Jest imię, nazwisko, daty. To dlaczego dopisano "żołnierz nieznany" ?!
- Szanowny Panie. Izaak był wyśmienitym krawcem męskim, bardzo znanym i cenionym stąd po Jaffę. Ale jako żołnierz to on był BARDZO... nieznany.

Żołnierz i powstaniec

Nie pasuje ta anegdota do Antoniego Patka bo jako żołnierz zapisał się chwalebnie i jako "krawiec"...Antoni Norbert Patek herbu Prawdzic urodził się 14.06.1812. Po śmierci ojca, mając zaledwie 15 lat, musiał podjąć pracę aby utrzymać rodzinę. W dwa lata później zaciągnął się do wojska. Służył w 1 Pułku Strzelców Konnych Jazdy Augustowskiej. W Powstaniu Listopadowym pokazał, że rzemiosło wojenne opanował. Za swoją waleczność otrzymał Złoty Krzyż Virtuti Militari (nr 3489) i stopień podporucznika. Podczas walk był dwukrotnie ranny. W październiku 1831 r. wraz z licznymi żołnierzami powstania został internowany w Prusach. I tu rozpoczyna się wędrówka i tułaczka Antoniego Patka. 

Do Francji...

Na mocy zawartego między rządami Prus i Francji porozumienia, internowani powstańcy mogli emigrować do Francji, która jak historia następnych 150 lat pokazała, stała się jednym z celów kolejnych fal emigracji politycznej, a niekiedy ekonomicznej. Nawiasem mówiąc znów się zastanawiam skąd ta nasza odwieczna wiara w rolę Francji jako naszego sojusznika i przyjaciela, bo zawiedli nas tyle razy, że chyba lepiej jako obiekt uwielbienia było obrać sobie Wyspy Owcze.
Antoni Patek na polecenie gen. J.Bema zorganizował jeden z punktów tranzytowych dla uchodźców w Bambergu. Zarządzał tą placówką, a w końcu latem 1832 sam wyruszył do Francji. Przez pewien czas pracował tam jako zecer, ale pewnie zapach farb drukarskich go drażnił, bo przeniósł się do Szwajcarii. Tam zajął się handlem nalewkami, których zapach jest dużo przyjemniejszy. Zajmował się też swoją pasją jaką było malarstwo i grafika. Zmysł artystyczny przydał się wkrótce... Po jakimś czasie zmienił branżę po raz kolejny i wspólnie z Franciszkiem Czapkiem w 1839 założyli manufakturę produkującą zegarki.

Firmę rozwijać trzeba umieć !

Tworząc i rozwijając firmę, trzeba mieć wizję celu głównego, ale i plan pośrednich kroków. Zwykle mamy wielką, często mądrą, imponująca wizję, ale spotyka nas katastrofa. Bo patrząc w wielki cel, rozbijamy sobie nos na drobiazgach  lub też drepczemy w miejscu doskonaląc ponad miarę szczególiki wstępne. Kwestia równowagi w nastawieniu na cel oraz nastawieniu na problem.
Patek i Czapek tych błędów nie popełnili. Zaczęli od zakupów mechanizmów zegarków i oprawianiu ich w artystyczne obudowy. Właściwie małe dzieła sztuki. Wybrali też dobry sektor sprzedaży. Ich pierwsze wyroby, były zegarkami ozdabianymi elementami przemawiającymi do patriotycznie nastawionych polskich emigrantów. I w tym środowisku znaleźli podstawowy wolumen klientów. Dziś powiedzielibyśmy, że znaleźli niszę rynkową. Zadbali też o jakość. Mechanizmy kupowali wyłącznie u solidnych i uznanych zegarmistrzów. Mieli jednak trochę różną wizję rozwoju swojego biznesu.

 

Franciszek Czapek

Z pochodzenia Czech. Znany i ceniony zegarmistrz warszawski. Podobnie jak Patek uczestniczył w Powstaniu Listopadowym i tak jak on, po klęsce udał się na emigrację. Los zetknął ich w Szwajcarii gdzie w 1839 roku założyli wspólną firmę. Pierwszy efekt współpracy obu panów to... małżeństwo. Jednak nie Czapek został żoną (żonem?) Patka lecz Maria Adelajda Denizart, którą Antoni poznał właśnie dzięki swojemu wspólnikowi. Małżeństwo przetrwało, zaś drogi wspólników rozeszły się po sześciu latach. Biegunowo różne były pomysły Patka i Czapka na rozwój firmy. Patek wyszukiwał nowych rozwiązań technicznych i w ich zastosowaniu widział oręż, którym zdobędą rynek. Czapek natomiast uważał, że solidność wyrobów oparta na sprawdzonych i jak najprostszych rozwiązaniach powinna być dewizą ich produkcji i to zapewni zaufanie klientów. Nie znaleźli rozwiązania pośredniego i kiedy w 1845 roku umowa spółki wygasła, nie przedłużyli jej. Franciszek Czapek założył swoją firmę, która choć przetrwała niezbyt długo (1869) to swoje sukcesy miała. Chyba jednak najcenniejsze co F.Czapek pozostawił po sobie to książka Słów kilka o zegarmistrzostwie (Lipsk 1850). Opisał tam wiele zagadnień dotyczących mechanizmów i podzespołów zegarków, a także wpływ zjawisk zewnętrznych na ich działanie (temperatura, wilgotność). Z pewnością jego starannie zbierane obserwacje i doświadczenia były pomocne innym konstruktorom zegarków przy obmyślaniu i projektowaniu rozwiązań czy ich doskonaleniu. Może nie wszystkie... 
Dowodził Czapek między innymi, że wprowadzanie mechanizmu antywstrząsowego jest nieuzasadnione. Komplikuje konstrukcję przez co podraża ją i czyni podatną na awarie. Na ochronę zegarka przed upadkiem zalecał proste rozwiązanie:
"Najlepszym i najprostszym spadochronem jest złoty łańcuch, lub kogo nań nie stać, mocny sznurek, na którym się zegarek zawiesza i od upuszczenia zabezpiecza”
Dziś łatwo nam stwierdzić jakie koncepcje przetrwały próbę czasu, bo zweryfikowała je wieloletnia praktyka. Wówczas rozumowanie Czapka miało swoją logikę, choć dziś może budzić uśmiech.
Nie wiemy gdzie i kiedy zmarł Franciszek Czapek. Została po nim wspomniana, pisana przez 10 lat książka i kunsztowne zegarki wykonane w jego firmie. Niektóre z nich można podziwiać w Muzeum Historycznym Miasta Stołecznego Warszawy.

 

Adrien Philippe

Wiara we własny talent i słuszność działań jest niezbędna do osiągnięcia sukcesu. Ale drugim ważnym elementem jest umiejętność doboru współpracowników. To Antoni Patek wiedział, a może pomógł mu przypadek? Na wystawie w Paryżu (1844) poznał zdolnego młodego zegarmistrza A.Philippe. Sama wystawa była dla firmy Patka i Czapka wielkim sukcesem i kolejnym otwarciem. Wielkie wrażenie  zrobiły artystyczne walory ich zegarków na paryskiej publiczności. Adrien Philippe, wynalazca mechanizmu koronkowego (nakręcanie zegarka bez klucza), po odejściu Czapka został dyrektorem technicznym manufaktury Patka. Następną nowością wprowadzoną dzięki talentowi A.Philippe był niezależny sekundnik. A może współpraca Patka z nim przyspieszyła rozstanie z Czapkiem? To tylko mój koziołkowy domysł.
W 1851 firma zmieniła nazwę na Patek Philippe & Co., co podkreślało, że obaj wspólnicy są równoprawnymi partnerami. Był jednakże, o czym należy wspomnieć, trzeci wspólnik Wincenty Gostkowski. Z zawodu prawnik. Jakże dziś często zapominamy, że nawet w genialnych przedsięwzięciach, wsparcie prawnika bywa zbawienne.

 

Sukces, sława i szacunek

Patek rozwijał firmę konsekwentnie stosując swoje zasady. Najnowocześniejsze rozwiązania doskonalone do maksimum, staranność wykonania i dbałość o formę. Powstawały w ten sposób zegarki będące nowoczesnymi wytworami techniki, ale i dziełami jubilerskimi. Patek i jego zdolni współpracownicy umieli ocenić, które nowości w ich dziedzinie wpłyną na kierunek rozwoju zegarmistrzowskiego rzemiosła. Oprócz wspomnianego mechanizmu naciągowego (koronki) i sekundnika punktem zwrotnym jest wypieranie zegarków kieszonkowych przez zegarki naręczne. I tu Patek wyczuł, że nie jest to nowinka jednego sezonu, a całkowita zmiana kierunku. Początkowo traktowano ten rodzaj zegarka jako element biżuterii dla kobiet, a zegarek kieszonkowy nadal miał pozycję wiodącą to z czasem sytuacja się zmieniała. "Pomocna" okazała się Wojna Światowa. Dla żołnierzy zegarek był niezbędny, a w warunkach frontowych zegarek noszony na ręce był bardziej funkcjonalny. I tak I Wojna Światowa grzebiąc miliony ludzi, pogrzebała także niemal ostatecznie zegarki kieszonkowe.
Można produkować wyroby doskonałe, ale muszą one znaleźć uznanie rynku. Inaczej dziś nikt by już nie pamiętał o Patku i jego manufakturze...
Dzisiejsze metody reklamy i promocji marki, wówczas nie istniały z oczywistych powodów. Ale niektóre mechanizmy rządzące rynkiem są ponadczasowe. Prekursorem sprawnych chwytów handlowych był wąż w raju, który "sprzedał" jabłko Ewie, posługując się metodami z których każdy wytrawny handlowiec korzysta do dziś.
Kiedy w 1851 na londyńskiej wystawie firma Patek Philippe & Co. zdobyła złoty medal, pierwszymi wybitnymi użytkownikami jej zegarków stali się, królowa Wiktoria i książe Albert. W 1868 firma wykonała jeden z pierwszych zegarków na rękę dla węgierskiej księżnej Kocewicz. Około 30 koronowanych głów (królewskich i książęcych) było w tamtym czasie klientami Patka. Bardziej skutecznej reklamy wyobrazić sobie nie można. Wszak każdy kogo było na to stać i chciał się dowartościować, wzorował się na elitach.  Sławni i szanowani użytkownicy nobilitowali zegarki Patka, a ci mniej znani ale wystarczająco bogaci starali się za nimi podążać, podpierając w ten sposób  swoją pozycję. Po niedługim czasie zegarki Patek Philippe stały się tym, czym kilkadziesiąt lat później Mercedes wśród samochodów.
Wśród późniejszych posiadaczy zegarków Patek Philippe byli: car Mikołaj II, papież Pius XII, Lew Tołstoj, Maria Skłodowska-Curie, Albert Einstein, Ryszard Wagner. 
Zegarek Patka posiada też Sophia Loren czy Claudia Schiffer. Specjalnie dla entuzjastów piłki kopanej wymienię Karla H. Rummenigge i Franza Becekenbauera.
Marce tej uległy też typy spod ciemnej gwiazdy jak np. Tito, Stalin czy Gorbaczow.
Nazwisk wymienić można wiele, a zamiłowanie do drogich markowych zegarków napędza wciąż koniunkturę dla tych wyrobów. Uwielbienie to może być zgubne w wyjątkowych sytuacjach, ale o tym najwięcej może chyba powiedzieć pewien nasz były minister... 

Więc lepiej wrócę do Antoniego Patka

Dbałość o rozwój firmy to jedna sfera działalności. Patek poświęcał się także działalności społecznej i politycznej. Podróżując po świecie w celach handlowych, wykorzystywał też swoje kontakty wspierając koła emigracyjne. Już od 1846 był członkiem Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Bardzo zaangażował się w pomoc emigrantom po upadku Powstania Styczniowego
Ta działalność dowodzi patriotyzmu, szerokich horyzontów, ale... jeszcze czegoś. Patek w miarę swojej rosnącej pozycji społecznej, automatycznie wzmacniał pozycję swojej marki. Jednocześnie wzrost popularności jego zegarków, czynił go postacią coraz bardziej znaną. Takie sprzężenie zwrotne dodatnie.
Z wielkim zaangażowaniem działał też Antoni Patek w środowisku szwajcarskich katolików. Za dokonania na tym polu od papieża Piusa IX otrzymał tytuł hrabiowski.
Osiągnął wiele. Od żyjącego w biedzie półsieroty, poprzez tułacza wojennego, do najwyższych zaszczytów i sukcesu, który trwa nadal.
Po śmierci Antoniego Patka w 1877 roku firma wielokrotnie zmieniała właścicieli, ale zachowała ciągłość myśli i rozwoju zgodną z ideą swojego założyciela. 
Nadal funkcjonuje według własnej tradycji co stanowi o jej sile i odrębności. Zegarki montowane są ręcznie z pomocą przyrządów optycznych, zgodnie z niezwykle starannymi procedurami. Każdy poddawany jest testom. Cały proces trwa kilka miesięcy. Dlatego Rolex wypuszcza na rynek rocznie kilkaset tysięcy swoich zegarków, a Patek Philippe dziesięciokrotnie mniej. Ale każdy kogo stać...  zapisuje się i czeka grzecznie w kolejce jak my 30 lat temu po pralkę Wiatka.
Od 1933 roku firmą kierują kolejne pokolenia rodziny Stern.   

28 listopada 2014

TVP Info, czyli goście których zabrakło (?)

Tak się jakoś złożyło, że od pewnego czasu po głównych blokach informacyjnych, na podległych kanałach pojawiają się zaproszeni goście i prowadzą ze sobą dyskusję przez 1-2 min, a przez kolejne 10-12 ujadają na siebie wzajem i na kogo popadnie. Prowadzący, bardziej czy mniej umiejętnie stara się nad tym zapanować. Zdarza się oczywiście, że mają coś interesującego do powiedzenia i co równie rzadkie potrafią mówić składnie. Cóż, jedni rozmawiać umieją, a inni umią.



Wczoraj rano zmarł St. Mikulski, którego kreacja była jednym z kilku elementów decydujących o tym, że serial Stawka większa niż życie osiągnął niebotyczny sukces i do dziś ma tłum sympatyków wśród kolejnych pokoleń. Serial ten i wszystko co wokół niego się działo i dzieje jest chyba fenomenem nie tylko produkcji telewizyjnej, ale i bezprecedensowym zjawiskiem socjologicznym.
Mikulski był cenionym aktorem teatralnym. W filmach bywało różnie. Grywał w filmach różnej jakości i jego role też bywały różne. Ja z dzieciństwa mam wiele pogodnych wspomnień i jednym z nich jest serial Pan Samochodzik i Templariusze, gdzie "Kloss" stworzył miłą postać. Choć przyznam, że Jan Machulski jako Pan Samochodzik (Wyspa złoczyńców) idzie ze Stanisławem Mikulskim "łeb w łeb".
Każdy z nas zmierza do kresu życia i wiedzy o tym czy coś nas po śmierci czeka. Normalna kolej rzeczy. Można powiedzieć, że umierając w wieku lat 85 dożyło się solidnego wieku. Kwestia punktu widzenia, który "przesuwa się" wraz z naszym własnym wiekiem.
Osierocił dwa koty. Zwierze nie rozumie czemu właściciel zniknął i cierpi. Nie powinniśmy umierać przed swoimi włochatymi członkami rodziny
Wszystkie programy informacyjne podawały wiadomość o śmierci Mikulskiego i kilka fragmentów wypowiedzi osób które znały go osobiście. Materiał chyba wszędzie ten sam. Wszyscy zgodnie oceniali sukces Mikulskiego w roli Klossa dodając także, że był jego złotą klatką. W opinii wielu osób był człowiekiem życzliwym, koleżeńskim. Oczywiście jeśli ktoś zechce to wypomni prowadzenie festiwalu kołobrzeskiego, członkostwo w PZPR i TPPR. Nie przyłączył się także do bojkotu w stanie wojennym. Naganne? Cóż zdecydowanie nie chwalebne. Ale przynajmniej nigdy się z tego głupio nie tłumaczył jak niektórzy z jego kolegów po fachu i nie próbował się kreować na kogoś kim nie był. Mnie i chyba wielu jakiś smutek dokucza po jego śmierci.
Może właśnie dlatego pomyślałem, że wczoraj do TVP Info można było zaprosić kolegów Mikulskiego i coś o nim i filmach opowiedzieć. A może młodych aktorów z którymi razem pracował na planie ostatniego swojego filmu Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć ?...

Nic z tych rzeczy !

Znów mieliśmy dwoje niezaspokojonych paplających wciąż o tym samym. Sfałszowane wybory - piszczy ona. Wstyd i karygodne pomówienia - gardłuje on. Sensu w tym nie ma, żadnych konkretów, ale taki mało zabawny kabaret trwa już 10 dni. Do niedzieli będzie przerwa, a później jak sądzę ze 2 tygodnie następnych pyskówek.
Nudzi mnie to, bo już nawet nie drażni. Jest to kilkanaście osób pojawiających się w różnych konfiguracjach w tych samych programach. 
Jaki sens miało mielenie ozorem również przez dwa tygodnie o trzech ciołkach, którzy polecieli na wycieczkę do Madrytu wyłudzając na to pieniądze z kasy sejmowej? W zwykłej firmie za tego typu oszustwo i kradzież wylatuje się z hukiem bez dłuższych dywagacji przełożonych. Gdzie tu sens jakichkolwiek rozważań?
A swoją drogą, jeśli ktoś już chce koniecznie opowiadać o fałszerstwie wyborów i uważa się za polityka to dlaczego nie wie jakie są procedury i w jakich okolicznościach można oczekiwać powtórzenia wyborów? 
Czy dziennikarz, choćby początkujący, nie powinien wiedzieć, że ryczałt, dieta i zaliczka na delegację to zupełnie różne rzeczy? Tu wszyscy głośno krzycząc, używali kilku różnych określeń nie znając ich znaczenia. Wszak sroka czy sraka... to chyba mniej więcej to samo?
I tak łowimy sensacyjki lub je wymyślamy. Tłuczemy tematy, które można zamknąć kilkoma krótkimi zdaniami. 

Politycy i dziennikarze są coraz głupsi?

Jeśli tak to zastanówmy się. To my ich wybieramy i promujemy. Jednych głosowaniem innych tzw. oglądalnością. Zatem takich mamy reprezentantów jacy sami jesteśmy.
To ja już wolę przełączyć kanał i obejrzeć po raz setny agenta J-23, który już niestety nadaje w innym świecie, a może nie? Albo popatrzeć co nowego piszą pasjonaci Stawki większej niż życie na swojej stronie:

klik...

18 listopada 2014

O tym jak Świerczewski Drezno zdobywał...

W marcu tego roku, pozwoliłem sobie na opisanie dość upiornej postaci niejakiego Karola Świerczewskiego pseudo Walter, który był chlubą PRL. Jednym ze zdarzeń historii, w którym miał swój udział była bitwa w której życie straciło wielu polskich żołnierzy. Zbyt wielu... I z myślą o nich, a nie sowieckim generale, ubranym w imitację munduru polskiego, szukałem w źródłach informacji o tej krwawej bitwie ostatnich tygodni wojny. Nie będę tu przeprowadzał własnej analizy bitwy, bo nie mam do tego kwalifikacji. Posłużę się opiniami historyków do których udało mi się dotrzeć. Chciałem znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego straty były tak ogromne. Czy choć trochę mi się udało? Oceńcie.

 

Dramatis personae

Iwan Koniew (1897-1973)
Marszałek Armii Czerwonej, dowódca 1 Frontu Ukraińskiego, któremu podlegała 2 Armia LWP podczas Operacji Łużyckiej. W końcowej fazie wojny rywalizował z Żukowem w wyścigu do Berlina, co miało ważący wpływ na genezę i przebieg bitwy pod Budziszynem.









Karol Świerczewski (1897-1947)
Generał Armii Czerwonej, przydzielony do LWP i dowodzący w Operacji Łużyckiej 2 Armią.
Kilka słów o nim znajdziecie klikając w ten link:
 W "obronie" K.Świerczewskiego...










Ferdinand Schoerner (1892-1973)
W ostatnich dniach wojny mianowany feldmarszałkiem. 29.IV.1945 został w zgodzie z testamentem Hitlera dowódcą wojsk lądowych, co miało raczej znaczenie symboliczne, w sytuacji kiedy jakakolwiek całościowa organizacja walki nie istniała. Dla naszych rozważań jego najistotniejsza rola to dowodzenie grupą broniącej rejonu górnej Odry (Grupa Armii Środek).

 

 

 

 

Dwie "prawdy"

Pierwszą wersję stworzono zgodnie z potrzebami komunistów i dopóki trwała w Polsce ich władza, wyglądało to mniej więcej tak:
  • po sforsowaniu Nysy, oddziały 2 Armii LWP i 53 Armii (radzieckiej) rozwinęły natarcie na Drezno i Budziszyn (Bautzen)
  • Niespodziewane uderzenie z południa silnych i doborowych jednostek Grupy Armii Środek zmusiło 2 Armię LWP do przerwania natarcia i obrony przed przeważającymi siłami wroga
  • Kosztem wielkich strat zatrzymano i rozbito niemieckie zgrupowanie, które mogło przerwać pierścień oblężenia wokół Berlina
  • żołnierze niemieccy różnych formacji wykazali się podczas bitwy niezwykłym bestialstwem wobec jeńców i rannych
Drugie spojrzenie, to różne opinie wskazujące na:
  • prymitywne metody prowadzenia wojny w stylu sowieckim, powodujące gigantyczne straty w ludziach
  • samowolę Świerczewskiego w decyzjach operacyjnych i jego kardynalne błędy spowodowane wrodzoną głupotą oraz notorycznym pijaństwem
Ta druga interpretacja pojawiła się po odzyskaniu niepodległości, a zatem swobody wypowiedzi. Chyba to po swojemu rozumiem. Przez ponad 40 lat słuchaliśmy o wielkim poświęceniu Armii Czerwonej i jej podległemu LWP. O "wyzwoleniu" Polski i braterstwie broni. Aż nas od tego mdliło. Wojsko podlegające polskiemu rządowi określane było jako Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. Przekonywano nas o jego drugorzędnym znaczeniu. Formacje zorganizowane jako LWP miały być w naszej świadomości jedyną polską armią. Zatem dziś wolność kusi do przesady w drugą stronę. A śmiałość wypowiedzi nic nie kosztuje.

 

Proporcja sił

W przededniu Operacji Berlińskiej proporcja sił w ludziach była około 4 do 1 na korzyść armii radzieckiej. Nie jest to jednak prosty rachunek matematyczny. Ilość, choć też niedokładnie, da się określić, ale jakość dużo trudniej oszacować. Tak jest w wypadku całego wschodniego teatru wojny jak i w wypadku rejonu działania 2 Armii LWP. Jej siły to około 90 tys. żołnierzy, 300 czołgów i 130 dział samobieżnych. Siły te zgrupowane były w 5 dywizjach piechoty, korpusie pancernym i kilku mniejszych jednostkach. To poważna siła, ale jednostki te to oddziały świeżo zmobilizowane w końcu 1944 r. Część rekrutów to polscy żołnierze AK i BCh z Lubelszczyzny i Kielecczyzny, którym udało się uniknąć losu kolegów, zamordowanych przez NKWD lub wywiezionych w głąb Rosji. O udziale Świerczewskiego w egzekucjach pisałem (Kąkolewnica). Reszta to roczniki powołane pod broń bez żadnego doświadczenia bojowego. Kadra oficerska od szczebla dowódców kompanii to niemal wyłącznie sowieci. Szkolenie i koordynacja działań na takim poziomie jak w Armii Czerwonej, czyli niemal żadne (kto przeżyje ten się nauczy). Nadużyciem byłoby obarczanie za to winą Świerczewskiego, bo taka była norma. 2 Armia miała także braki w wyposażeniu, nawet tak podstawowym jak mundury i ekwipunek osobisty.
Z drugiej strony mamy oddziały którymi dysponował Schoerner. I tu szacunki są jeszcze trudniejsze. Ilość jednostek... nieokreślona. Liczebność w ludziach i sprzęcie... nieokreślona.
Dlaczego?
Wymieniane jednostki to liczba kilkunastu, ale ich stany osobowe to czasem 20% stanów etatowych. Co do jakości w sensie wyszkolenia i doświadczenia też rozpiętość duża. Wymienia się 10 DPanc SS, 1 DPanc-Spad H.Goering, improwizowaną dywizję Brandemburg oraz niezliczone niewielkie jednostki w sile batalionu czy kompanii. Część z tych oddziałów to weterani, a część to "zmiotki" z rezerw.
Z kilku źródeł przyjmuję, że po stronie niemieckiej mamy siły 80-90 tys. żołnierzy i około 400 czołgów i dział samobieżnych. Dość "lekko" pozwalam sobie na szacunki +/- 10 tys. ludzi. Ale to 10 tys. indywidualnych życiorysów i istnień ludzkich.

 

Karol zdobywa Drezno

Drezno 1945
Tu może zawiodę niektórych czytelników, ale zdobycie Drezna to nie pomysł pijanego Świerczewskiego, a działanie według rozkazu dowódcy frontu (Koniewa). Nieudolne wykonanie tego rozkazu, to już zasługa Świerczewskiego, ale też nie całkowicie.
16.IV rozpoczęto forsowanie Nysy Łużyckiej. Działania jednostek w tego typu przedsięwzięciach są niezwykle staranne, zgrane w czasie i zorganizowane... tylko na manewrach. W warunkach prawdziwej wojny nie wszystko można zaplanować i także element przypadkowości decyduje o czasie operacji, poniesionych stratach, a często o powodzeniu lub klęsce. Tak było i tu. Udało się ale z trudem. Niemal całe siły pancerne przeprawiano na odległych sąsiednich odcinkach. Takie przypadki są nieuniknione, a w wypadku dowodzenia wg zasad sowieckich bałagan był normą.

Przykład bałaganu i radzieckiej recepty na jego opanowanie przytoczę za prof. P.Wieczorkiewiczem:
Przeprawa na Odrze. Kolumna pancerna stoi na wschodnim brzegu. Przez most pontonowy z zachodniego brzegu przetaczają się kolumny wozów z rannymi. Do przyczółka mostu podjeżdża łazik i wyskakuje z niego gnom w kurtce pancerniaka, bez dystynkcji. Podbiega do dowódcy przeprawy i pyta:
- Szto eto za bardach?!
Oficer tłumaczy, że transport rannych nie pozwala na przeprawę. Krzykliwy kurdupel strzela mu między oczy i zwraca się do stojącego najbliżej oficera:
- Teraz ty dowodzisz. Wiesz co robić?
Ruszają czołgi miażdżąc i zrzucając do rzeki furmanki z rannymi. Tym kurduplem był marszałek Związku Radzieckiego Gieorgij Żukow, do dziś przez niektórych określany mianem bohatera.

Koniec końców polscy żołnierze przeprawili się przez Nysę i odepchnęli obronę niemiecką. Zgodnie z wyznaczonymi zadaniami, 2 Armia dość szybko posuwała się w kierunku Drezna. Kiedy 21.IV nastąpiło niemieckie uderzenie z południa, rozciągnięta była  w marszu na zachód na przestrzeni 35-40 km. 53 Armia, kierująca się na Budziszyn posuwała się nieco wolniej, przez co idące w szpicy natarcia 2 Armii, trzy dywizje piechoty i korpus pancerny, nie miały osłony od południa. 

 

Kierunek Berlin ! Czyli kto i dokąd się wybierał

Dla Koniewa jedynym istotnym celem było uderzenie na Berlin i wygranie rywalizacji z Żukowem w wyścigu do Bramy Brandemburskiej. Zatem ubezpieczające południową flankę 2 Armia LWP i 53 Armia nie były dla niego zbyt istotne w konfrontacji z głównym jego osobistym celem. Inna kwestia to zdobycze. Mentalność sowieckich wodzów i kacyków nie różni się wiele od sposobu myślenia dawnych dzikich plemion żyjących z grabieży. Saksonia była łakomym kąskiem. Na zachód od Drezna znajdowały się ważne ośrodki przemysłowo-zbrojeniowe i kto do nich dotrze pierwszy, wywiezie sprzęt i dokumentacje, dające skokowy postęp technologiczny. To, jaką część Niemiec zajmą Rosjanie a jaką Amerykanie i Anglicy nie było w żaden sposób przesądzone. Dziś wie to każdy, a nawet przed 89 rokiem wiedzieli ci których wiedza o historii wykraczała poza zakres edukacyjnej wartości serialu Czterej pancerni i pies...
Uderzenie niemieckiej grupy Schoernera w powszechnym przekonaniu (jeszcze kilkanaście lat temu także moim) miało na celu rozerwanie pierścienia wokół Berlina. Nie jest to prawidłowa interpretacja. 19.IV kiedy rozpoczęły się pierwsze działania niemieckie, były jeszcze realne szanse na odtworzenie ciągłości frontu na południe od stolicy III Rzeszy. Zaniechanie takiej próby poprzez zamknięcie się w obronie okrężnej wokół Berlina byłoby głupotą. Niemieccy dowódcy w znacznej części byli zbrodniarzami, ale nie... idiotami. Pośrednim celem było także zajęcie składów wojskowych w miejscowości Koenigswartha. Uzupełnienie zapasów dla jednostek, które od trzech miesięcy były niemal nieustannie w walce było niezbędne. Jeśli cofniemy się o niecałe 6 lat wstecz, to takie samo założenie przyświecało gen. F.Kleebergowi kierującemu SGO Polesie na magazyny w Stawach.

 

Uderzenie

Nie będę szczegółowo opisywał kolejnych wydarzeń bo są dostępne i przystępnie zredagowane opracowania historyczne. 







 

 

Zatem w skrócie:

  • Niemieckie natarcie przechodzi przez jednostki 52 Armii i uderza w lewe skrzydło rozciągniętych jednostek 2 Armii LWP
  • Praktycznie unicestwiona zostaje radziecka 16 BPanc przydzielona do 2 Armii. Ocalało około 100 żołnierzy i 3 czołgi z ponad 60
  • Niemcy wzięli do niewoli sztab 5 DP. Jej dowódcę płk. A. Waszkiewicza potwornie torturowali i następnie zamordowali. Ciało odnaleziono po kilkunastu dniach. Waszkiewicz, płk. Armii Czerwonej, po przydzieleniu do LWP nosił mundur z dystynkcjami generała brygady LWP
  • Pomimo okrążenia głównych sił 2 Armii, Świerczewski nakazał kontynuację natarcia na Drezno i dopiero około południa 22.IV zawrócił korpus pancerny, który był już na przedpolach miasta. To oczywiście błąd powodowany beztroską bądź całkowitym niezrozumieniem sytuacji. Jednak warto wspomnieć, że jeszcze dzień później ze sztabu frontu napomniano Karolka, aby nie tworzyć paniki, bo niemieckie uderzenie nie jest poważnym zagrożeniem i należy kontynuować główne zadania. Zatem nie jeden Świerczewski w tym gronie był matołem
  • Niemcy 24.IV zdobyli Budziszyn i odparli krwawo kontratak 1 Korpusu Pancernego
  • 25.IV opanowaniem sytuacji zajął się osobiście marsz. Koniew. W rejon walk skierował kilka sowieckich dywizji oraz nakazał wycofać spod Drezna 8 DP
  • Pozostawiona na podejściu do Drezna 9 DP po kilku godzinach znalazła się w okrążeniu. Dopiero 26.IV dotarł do dywizji rozkaz wycofania. Przy zabitym oficerze łącznikowym Niemcy znaleźli rozkazy i mapy z naniesionymi kierunkami przemieszczania dywizji. Wykorzystali informacje przygotowując zasadzki w dogodnych miejscach. Pomogła im też lekkomyślność dowódcy 9 dywizji płk.Aleksandra Łaskiego, który nakazał odwrót w dzień, trzema nieubezpieczonymi kolumnami. Niemcy nie brali jeńców. Wymordowali nawet kolumnę ewakuacyjną szpitala polowego (około 300 rannych) pod miejscowością Horka. Cała dywizja straciła niemal 50% żołnierzy. Płk. Łaski ranny, dostał się do niewoli
  • Walki stabilizujące front trwały do końca kwietnia, a zdziesiątkowana 2 Armia skierowana została w rejon Pragi

 

Skąd tak wielkie straty ?

Podczas Operacji Łużyckiej 2 Armia LWP straciła:
prawie 5.000 zabitych
ponad 10.000 rannych
około 2.800 zaginionych
prawie 60% czołgów oraz 20% dział i moździerzy 
Te straty to 27% wszystkich strat poniesionych przez jednostki złożone z polskich żołnierzy w latach 1943-45 na froncie wschodnim. 
Komuniści przez niemal pół wieku przekonywali nas, że Wojsko Polskie pod Monte Cassino w "niepotrzebnej walce" poniosło nadmierne straty. Tam poległo...  924 żołnierzy polskich.

Koniec wojny

Świadomość bliskiego końca wojny w sposób naturalny powodowała przekonanie, że właściwie opór niemiecki jest już mizerny. Niemiecka armia w rozsypce i byle natarcie było szybkie to sukces jest pewny i powrót do domu bliski.  Myślę, że chaotyczne działania ofensywne tak można częściowo tłumaczyć. To prawda, ale i w ostatniej godzinie wojny ktoś zginąć musi. Poza tym pamiętajmy o tym, że Rosjanie w żadnym etapie wojny nie liczyli się ze stratami w ludziach. Wyprodukowanie samochodu, czołgu czy samolotu było wyzwaniem. Ale rzucenie do walki kolejnej dywizji, choćby na zatracenie, dla bolszewickiej mentalności to decyzja i czynność łatwa. Nie liczyli strat w ilości ludzkich istnień tylko w dywizjach. I nie sądźmy, że tu w jakiś szczególny sposób szafowali życiem polskich żołnierzy. Swoi także byli traktowani jako mięso armatnie. Jeśli ktoś z Was wątpi, poczytajcie o eksperymencie na poligonie Tockoje (1954), w czasach pokoju.

Rozpoznanie

Nawet nie będąc ekspertem można rozumieć, że ten z przeciwników który lepiej rozpozna siły, zamiary i rozlokowanie wroga ma większe szanse na powodzenie w walce. Zamiast długich wyjaśnień napiszę tylko, że według etatów w dywizji niemieckiej istniał wyspecjalizowany pododdział rozpoznawczy w sile batalionu, zaś w armii radzieckiej była to kompania. Szczytem kunsztu radzieckich dowódców było tzw. "rozpoznanie bojem". Wysyłamy kompanię czy batalion i patrzymy... Gdzie błyska, tam zaznaczamy krzyżyk na mapie. W razie braku mapy, na kartce w kratkę. Natomiast wysłany na rozpoznanie oddział zwykle znika z ewidencji. To i tak subtelność, bo bywały poważne bitwy gdzie nawet takiego barbarzyńskiego zabiegu zaniechano i uderzenie na ślepo było metodą (przykład - Międzyrzecki Rejon Umocniony).
Koniew dysponował 2 Armią Lotniczą, która mogła monitorować cały teatr działań. Zadziwiającym jest fakt, że czas bitwy pod Budziszynem to czas niemal całkowitej swobody w powietrzu eskadr Luftwaffe w tym rejonie. Jak to możliwe, trudno sobie wyobrazić...
Nie miał zatem Świerczewski wystarczających informacji ze sztabu frontu. Sam nie dysponował doświadczonymi oddziałami rozpoznawczymi. Czy zatem miał prawo dać się zaskoczyć? 
Chyba nie :
Zasady sztuki wojennej mówią, że nawet nie mając w dyspozycji typowych oddziałów rozpoznawczych, dowódca ma obowiązek prowadzenia działań rozpoznawczych wszelkimi innymi środkami
(ppłk. dr K. Gaj )
Zaniedbano rozpoznania na szczeblu frontu, ale i armii, za co już całkowitą odpowiedzialność ponosi Świerczewski i jego sztab. 
O istnieniu zgrupowania niemieckiego wiedziano. Zlekceważono jego obecność, nie doceniając jego potencjału ofensywnego.

Na własnym "boisku"

Warto zwrócić uwagę na znajomość terenu. Rejon Drezno - Budziszyn to teren pagórkowaty i urozmaicony lasami. Zrozumiałe, że Niemcy znając go, umieli warunki terenowe wykorzystać. Jeśli nawet nie znali go z przedwojennych wycieczek i pikników Jungvolku, to ich mapy były dokładniejsze od tych którymi dysponowali Polacy i Rosjanie. Wiele oddziałów polskich wpadało w zasadzkę w dolinach czy jarach zamykanych z dwóch stron pojedynczymi unieruchamianymi pojazdami. Reszta to zwykła jatka i żadna determinacja i ponadprzeciętna odwaga żołnierzy nie mogła ich uratować. Tak stało się z wycofującą się 9 DP o czym wspominałem już i wieloma innymi oddziałami.

Łączność

W większości książek znalazłem informacje o zadziwiająco sprawnej łączności pomiędzy sztabami niemieckimi wszystkich szczebli. Zadziwiającej, bo przecież generalnie armia ta była w odwrocie i wiele dywizji działało rozczłonkowanych w dużym chaosie. 
W konfrontacji z tym faktem są braki łączności i bałagan informacyjny w strukturze wszystkich jednostek 1 Frontu Ukraińskiego. Tym tłumaczę sobie sytuacje w których artyleria bez osłony piechoty stawiała opór oddziałom pancernym lub też piechota bez wsparcia broni ciężkiej walczyła w beznadziejnych sytuacjach. Łatwo nam dziś powiedzieć, że to szaleństwo dowódców batalionów, kompanii, plutonów... Ale jeśli brak było jakiejkolwiek informacji, to chyba mieli prawo wierzyć, że "ktoś" panuje nad całością i jakaś pomoc lada chwila nadejdzie. Tak to po koziołkowemu rozumiem...

Zaciętość i okrucieństwo

Dlaczego oddziały niemieckie w obliczu widocznej już klęski walczyły tak zaciekle? Wyjaśnień jest kilka. Od powszechnie znanej obietnicy cudownej broni, która miała zmienić układ sił poczynając, do szansy na separatystyczny pokój na zachodzie. Pamiętajmy też, ze w walkach brały udział jednostki SS. Ci żołnierze wiedzieli, że po przegranej wojnie odpowiedzą za zbrodnie wojenne głową. W tym starciu brały też udział takie jednostki jak 600 DP stworzona z jeńców sowieckich. Jakie mieli perspektywy? Zwyciężyć lub zginąć w walce. Nie dodaję im heroizmu, chcę tylko powiedzieć, że nie mieli wyjścia, ale nie mam dla nich odrobiny współczucia. Katowanie płk. Waszkiewicza przed śmiercią to zbrodnia. Nie ma wytłumaczenia, ale ma jakieś choćby iluzoryczne uzasadnienie (zdobycie informacji). Egzekucja rannych pod Horką nie da się już w żaden sposób usprawiedliwić. SS-mani i jednostki złożone z Ukraińców i Rosjan? Nie tylko! Wermacht już w 1939r. pokazał, że zwycięzcom wolno wszystko. Pod Ciepielowem czy pod Jedwabnem. Nie byli to szlachetni rycerze, jak czasem dziś myślimy.
Wojna trwająca już szósty rok powodowała, że zdziczenie dosięgało w jakimś stopniu wszystkich. Prof. Z.Wawer twierdzi, że i po stronie żołnierzy 2 Armii LWP zdarzały się przypadki rozstrzeliwania jeńców.   

Kto dowodził ?

I tu wrócimy do Świerczewskiego. Można domniemywać, że Koniew zdawał sobie sprawę z nieudolności Karolka, który nie miał żadnego doświadczenia w dowodzeniu tak dużym związkiem jak armia. Był w sztabie 2 Armii oficer sztabu frontu. Nic w tym dziwnego, ale można się zastanawiać czy jego rolą było usprawnienie współpracy front - 2 Armia czy korygowanie błędów nieudolnego Waltera. Jeśli to drugie, to albo był równie głupi jak Świerczewski lub pili po równo.
Osobista ingerencja Koniewa to także nie mistrzostwo. Pozostawienie wspominanej już tu kilkakrotnie 9 DP o tym świadczy. Może się marszałkowi zagubiła chorągiewka na mapie sztabowej ?. Opanował sytuację dorzucając do gry 8 dywizji. Taka była historia zwycięstw armii radzieckiej wszędzie. Jeśli ginie 100 damy 1000 następnych i tak do skutku. To sukces?

Niepełny cmentarz

Polegli polscy żołnierze w liczbie około 5.000 pochowani są na cmentarzu w Zgorzelcu. 2.800 to zaginieni. Co się z nimi stało ? Zaginieni to często ofiary silnych eksplozji w bezpośredniej bliskości. Mówiąc wprost - rozerwani na strzępy. Popatrzcie na pomniki w małych miejscowościach w Niemczech, a i u nas na Mazurach czy Pomorzu upamiętniające poległych mieszkańców w I Wojnie Światowej. Wymienieni są zabici ale i zaginieni (Vermisst). To znaczny procent upamiętnionych. Myślę, że i pod Budziszynem taki los mógł spotkać wielu, ale nie aż tylu. Polscy żołnierze ginęli tam często w małych izolowanych grupach, zagubieni w zamęcie i chaosie. Zaraz po bitwie, ale i dziś nie są znane dokładne miejsca wszystkich walk. Po bitwie, choćby z racji sanitarnych, miejscowa ludność grzebała znalezione zwłoki prowizorycznie. Są to dziś groby bezimienne, a czasem nie zachował się żaden widoczny znak. Pamiętający te pospieszne pogrzeby mieszkańcy opuścili ten rejon, sami zginęli lub zmarli.  Dziś nie ma już świadków tych wydarzeń prawie wcale.
W latach 70-tych działała komisja poszukująca i ekshumująca takie mogiły. Po pewnym czasie działań tych zaniechano. 
W 2007 r. podczas prac budowlanych przypadkiem odkryto szczątki 10 naszych żołnierzy (9 mężczyzn i 1 kobieta). Pogrzebani, a właściwie pospiesznie zakopani zostali w leju po bombie. Po guzikach i orzełkach stwierdzono, że to Polacy. Jeden z żołnierzy miał przy sobie orzełka w koronie. Na czapce polskiego godła nosić nie mógł, więc miał go w kieszeni.
Takich zapomnianych i nieoznaczonych grobów jest pewnie wiele. Tam prawdopodobnie jest miejsce spoczynku 90% z tych 2.800 zaginionych. Ich rodziny nigdy nie będą mogły zapalić świeczki na ich porządnym grobie... Może to mało ważne?

Nawet znając bitwy frontu wschodniego i jakość sowieckiej sztuki wojennej masakra pod Budziszynem jest czymś wyjątkowym. Dla nas chyba szczególnie bolesnym jest fakt, że ginący w tych walkach polscy żołnierze tracili życie w ostatnich dniach wojny, która była już całkowicie dla nas przegrana. Niemniej jednak, a może tym bardziej winniśmy im pamięć i szacunek. Brakowało im wyszkolenia, dobrego dowodzenia, ale z każdej relacji do której dotrzeć możecie wynika, że nigdy nie zabrakło im woli walki i odwagi.


 


 



03 listopada 2014

Casablanca

Parę miesięcy temu chcąc zrobić komuś prezent, wymyśliłem montaż zdjęć i potrzebne mi było kilka ujęć z filmu Casablanca. Poszukałem, znalazłem, z mozołem układałem, poprawiałem. Nie wiem czy się mój pomysł spodobał, ale praca nad nim miała swoje następstwa...
Odkurzyłem płytkę z filmem Casablanca, obejrzałem po raz kolejny i przypomniałem sobie o historii tego melodramatu, który miał być jedną z wielu produkcji określanych jako klasa B, a przeszedł do historii kina jako jeden z najsłynniejszych filmów.

"To, że w zamierzeniu trzeciorzędna produkcja, zamieniła się w prawdziwy skarb filmowy jest najszczęśliwszym ze szczęśliwych wypadków przy pracy"
Andrew Sarris

Tanio i szybko

Casablanca to scenariusz oparty na sztuce M.Burnetta i J.Alison Wszyscy przychodzą do Ricka, która nigdy nie została wystawiona. Kilka osób pisało go i przerabiało, nawet w momencie kiedy film był już w realizacji. Niemal do końca zdjęć nie było decyzji jak film ma się skończyć. Z kim zostaje Ilsa? Z mężem czy kochankiem? (Ja zakończenie bym zmienił).
"Louis, myślę że to początek pięknej przyjaźni"
Nawiasem mówiąc, całą scenę finałową z Rickiem i kpt. Renault wychodzącymi z lotniska, nakręcono na polecenie producenta jeszcze raz, pod jego dyktando, gdy film był już gotowy. Hall Wallis zebrał całą ekipę i nakręcił te kilka minut z krótkim dialogiem własnego pomysłu.
Hall Wallis - producent
Fundusze na produkcję były bardzo skąpe, a czas na jej realizację to kilkanaście dni. Ot jeden z 50 filmów tej kategorii wypuszczanych w roku przez Warner Bros. Bajkowa i egzotyczna sceneria Maroka to dobre tło filmu, tyle że z papieru i dykty zmontowane w halach wytwórni. W momencie realizacji filmu alianci lądowali w Afryce opanowanej przez Vichy i chyba tam kręcenie filmu wymagałoby wyposażenia uroczej Ilsy w hełm i kamizelkę kuloodporną. Ale jest dziś w Casablance bar taki jak w filmie... w którym nawet byłem i burbona się napiłem (8,50 dirhamów).
Nawet końcowe sceny na lotnisku kręcone są w hali. Stojący w oddali samolot to niewielka papierowa makieta, a pracujący przy niej mechanicy to karły (dla zachowania odpowiedniej proporcji). Przypatrzcie się tej scenie. Wiedząc o tym da się to zauważyć.
Michael Curtiz - reżyser
Reżyser dobrany był dość osobliwie. Dwóch odmówiło, a trzeci M.Curtiz (Michaly Kertesz) przyjął propozycję, bo było mu dość obojętne jaki film kręci.
Obsada dwóch głównych ról to też przypadek raczej. Do roli Ricka typowano kilku aktorów, między innymi R.Reagan'a. Ostatecznie wybrano H.Bogart'a, a nie był on jeszcze wówczas gwiazdą, choć dostrzeżono jego talent i charakterystyczny styl po filmach Skamieniały las i Sokół maltański. Rolę Ilsy Lund mogła zagrać A.Sheridan lub M.Morgan. Ostatecznie wybrano Ingrid Bergman, szwedzką, mało znaną i początkującą  w Hollywood aktorkę. Wątpliwości budził fakt, że Bergman i Bogart nie znali się i nie było wiadomo jak ułoży się ich współpraca na planie. Okazało się, że szybko się porozumieli i współpraca ułożyła się świetnie.
Dziś oglądając film, przyjmujemy, że Casablanca to słynny film z dwoma gwiazdami w rolach głównych. Tak, ale.... kolejność. Film wyprodukowany jako nic nie znaczący, stał się przebojem wszech czasów, a Bogart i Bergman razem z nim wybili się na popularnych aktorów. I dobrze, bo ich dalsze role dały nam wiele przyjemnych wrażeń..

Klęska i sukces

26.11.1942 odbyła się premiera filmu, która spotkała się z bardzo chłodnym przyjęciem publiczności. Producent zdecydował, że nie warto powielać taśm i wprowadzać filmu do powszechnej emisji. Tu pomogła polityka i historia. Premiera zbiegła się w czasie, niemal co do dnia z lądowaniem aliantów w Maroku i Tunezji. W styczniu 1943 w Casablance odbyło się ważne spotkanie Roosevelt - Churchill. Nazwa Casablanca stała się nośna i wprowadzony wówczas do szerokiej dystrybucji film odniósł ogromny sukces. Także jego fabuła znalazła inne zrozumienie wśród Amerykanów, zdających sobie sprawę z koniecznej i bliskiej konfrontacji z Niemcami w Europie. W pewnym sensie w niezamierzony przez twórców sposób Casablanca stała się filmem propagandowym.

- Jeśli w Casablance jest grudzień 1941, to która godzina jest w Nowym Jorku ? - pyta Rick i sam sobie odpowiada:
- Założę się, że w Nowym Jorku śpią. Założę się, że śpią w całej Ameryce.

Od przebudzenia Ameryki zależał wówczas los świata.

Posypały się nagrody, w tym 8 nominacji do Oscara (3 statuetki). Krytycy filmowi wychwalali film, co nie świadczy chyba o niczym, a publiczność oszalała z zachwytu. A to już coś z pewnością znaczy. 
Wiele lat po premierze, Zygmunt Kałużyński umieścił Casablankę w swoim zbiorze 50 recenzji (Kanon królewski). Wytknął filmowi tylko jeden błąd scenariusza: 
"Inrid Bergman nie powinna się zadawać z Humhrey'em Bogart'em tylko... z Zygmuntem Kałużyńskim"
Czyż nie perełka ? Kochamy ten "tani" melodramat do dziś, może dlatego, że....

... Casablanca wciąż żyje

Noc w Casablance (1946)
Powstały liczne produkcje nawiązujące do filmu Curtiza. Parodie (Noc w Casablance), Hawana z Redfordem, a nawet animowana parodia ze zwierzątkami. W.Allenowi za którym nie przepadam, zawdzięczamy, że Rick pojawia się w zręcznie wmontowanych kadrach, w filmie Zagraj to jeszcze raz Sam, 30 lat po premierze Casablanki.
Odniesienia do scen, odwołania do fabuły pojawiają się w niezliczonych filmach z wyższej i niższej półki. Niektóre sentencje i dialogi żyją własnym życiem i nawet nie zauważamy lub nie wiemy skąd wzięły swoje źródło.


... cyniczny i obojętny Rick

Takim się kreuje i izoluje od otaczających go wydarzeń. 
"Waszym zajęciem jest polityka, moim prowadzenie lokalu" 
czy 
"Nie nadstawiam karku za nikogo"
Dość brutalnie odtrąca zaloty panienki, niezbyt ciężkiego prowadzenia, ale jednak mocno pijaną każe odstawić bezpiecznie do domu swojemu pracownikowi. Dowiadujemy się też o jego udziale w wojnie w Abisynii i Hiszpanii, ale on kwituje to stwierdzeniem, że robił to co mu się wówczas opłacało. Od samego początku, pomimo takiego wizerunku Rick budzi sympatię widza. To chyba osobisty czar H.Bogart'a i sposób gry. 
I wówczas i teraz określa się Bogart'a mianem amanta i mocnego człowieka. To dobrze zbudowany wizerunek, choć warunki temu nie sprzyjały. Był człowiekiem w średnim wieku (ur. w 1899 r.) dość niskiego wzrostu, a czy uroda jego jest pociągająca? No to jednak trudno mi ocenić z pewnych względów.
Ten wzrost przy kręceniu filmu stanowił pewne wyzwanie dla kamerzystów i ekipy przygotowującej plan. Ponieważ Bogart był nieco niższy nawet od drobnej Ingrid Bergman radzono sobie różnymi sposobami. Odpowiednie kadrowanie, specjalne wkładki do butów i poduszki w scenach gdzie siedział obok partnerki. W scenie pożegnania na lotnisku posłużono się prostym zabiegiem. Rick obejmuje Ilsę stojąc na... skrzynce po pomarańczach.
A skrzynki nie widać ...
W całym filmie znalazłem tylko jedno ujęcie w którym można zauważyć, że Rick to niewysoki mężczyzna. Przejście przez salę restauracji w jednej z początkowych scen filmu. Mały wzrostem, ale wielki sercem i charakterem. Czyż nie?
Bogart w Casablance stworzył postać budzącą westchnienia pań i zazdrość panów (moją także). Z pewnością zasługa to całej ekipy, ale gdyby był kiepski, to ówczesna technika nie poradziłaby sobie.
Zawsze marzył mi się taki płaszcz i kapelusz
Niski wzrost pomógł Bogartowi w ostatnich miesiącach jego życia. Choć słowo "pomógł" jest może w tym wypadku niezręczne. Kiedy był już tak słaby, że nie mógł zejść z sypialni do salonu, wciskał się do małej windy kuchennej i w ten sposób dołączał do czekających na niego przyjaciół. Odwiedzali go do ostatnich dni, a te odwiedziny przynosiły mu prawdziwą radość. Choroba nowotworowa pokonała go ostatecznie 14.I.1957.
Rick Blaine, Philip Marlowe czy Sam Spade  i inni kreowani przez Bogarta to postacie o konstrukcji specyficznej. To ludzie zamknięci w sobie, cyniczni, ale szlachetni i daleko im do miana ludzi sukcesu. Są w pewnym sensie przegrani. Doświadczeni życiem, mają świadomość, że ich przedsięwzięcie skazane jest na klęskę. Ale liczy się sama walka o słuszną sprawę. Są o tym przekonani i mają tego świadomość. Tak jak świadomość ceny jaką przyjdzie im zapłacić. Mimo to nie rezygnują, a zmagają się zarówno z podjętym zadaniem jak i własnymi słabościami i nałogami. Wielu aktorów do dziś próbuje w swoich rolach nawiązać do tego stylu, z lepszym lub gorszym skutkiem. Dowód to na to, że Bogart stworzył pewien kanon, a to kolejny powód żeby miał swoje poczesne miejsce w historii kina.
Bogart w sposób plastyczny i wiarygodny tworzył swoich bohaterów, nadając im styl będący charakterystycznym dla tego aktora. Wśród krytyków pozostaje do dziś w użyciu termin "człowiek bogartowski" podkreślający odrębność i kategorię takich postaci filmowych. Mnie ten styl przywodzi na myśl bohaterów z powieści Remarque'a, które lubię. Chyba nie tylko dlatego, że trochę zapomniany ten pisarz i ja urodziliśmy się 22 czerwca ?




28 października 2014

Mój bohater ostatniej szarży

Ostatnim aktem bitwy nad Bzurą była bitwa pod Łomiankami. Ocalałe jednostki Armii "Pomorze" i "Poznań" po przejściu Bzury pod Brochowem, walczyły tu o przedarcie do oblężonej stolicy. Momentem kluczowym tego manewru była szarża 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich i niewielkiej części 9 Pułku Ułanów Małopolskich w rejonie wsi Dąbrowa Leśna. W historii szarża ta nazywana jest szarżą pod Wólką Węglową.

Bohaterowie czy szaleńcy ?

 

W zakładce o kampanii 1939 r. (1939 - migawki) wypunktowałem szarże naszych kawalerzystów, których wiarygodne opisy znalazłem. Żadna z nich nie była aktem desperacji zahaczającej o głupotę, a w większości przyniosły oczekiwany efekt. Nie inaczej było w wypadku szarży pod Wólką Węglową. 
W zamyśle gen. R.Abrahama, dowódcy Grupy Operacyjnej Kawalerii, przerwanie pozycji niemieckich miało zostać wykonane w szyku pieszym. I tak był atak ten przygotowywany przez płk. E.Godlewskiego, dowodzącego ułanami 14 pułku.
Płk. Edward Godlewski
Rozpoznawcze patrole dostarczyły jednak informacji o znacznych siłach niemieckich. Atak spieszonych kawalerzystów bez wsparcia broni maszynowej i artylerii skończyłby się wielkimi stratami. W tej sytuacji płk. Godlewski zdecydował, że jedynym dającym szansę sukcesu sposobem jest błyskawiczna i zaskakująca szarża siłami całego pułku. I tak 19.IX około godziny 15ej rozpoczęła się szarża chyba w aspekcie determinacji porównywalna z tą z 1808 roku...
Por. Marian Walicki
Atak poprowadził 3 szwadron dowodzony przez por. M.Walickiego. Dzielny porucznik został śmiertelnie ranny w początkowej fazie walki. Podjęty przez Niemców z pola bitwy, zmarł na punkcie opatrunkowym. Poległ także jego koń Zeus. Zginęło 105 ułanów, około 100 odniosło rany. Straty wśród koni trudne do określenia, ale bardzo duże. Pole bitwy poprzegradzane było różnymi przeszkodami. Płoty, krzaki nie sprzyjają szarży, a zmęczone kilkudniowym marszem i walkami konie potykały się na na nich. Wiele koni rannych trzeba było dostrzelić. To niestety konieczność w warunkach wojennych i jedyny sposób na oszczędzenie cierpień tym czworonożnym dzielnym żołnierzom. Wertując publikacje o bitwie natrafiłem na opisy tak potwornych kontuzji i ran koni, że trudno spokojnie je czytać i oszczędzę Wam cytatów.
Najcięższe straty były skutkiem ostrzału karabinów maszynowych i pojazdów pancernych zgrupowanych w rejonie wsi Mościska, których obecności patrole rozpoznawcze nie dostrzegły.
Mimo wszystkich niekorzystnych okoliczności szarża była jednak sukcesem. Straty sięgające 20% są ceną za przedarcie się pułku na Bielany i otwarcie na kilkadziesiąt godzin drogi, którą przeszła reszta zgrupowanych jednostek do Warszawy. Niemieckie jednostki, w tym 1 Dyw. Lekka wycofały się ponosząc straty około 50 zabitych i 70 rannych.

Dlaczego "ostatnia szarża" ?

 

Przecież były jeszcze szarże pod Krasnobrodem, Husynnem, Morańcami... To prawda. Ale właśnie szarża 19.IX była ostatnią szarżą w historii wojska polskiego, wykonaną siłami całego pułku.
Pomnik 1000lecia Jazdy Polskiej
Warto też pamiętać o naprawdę ostatniej szarży polskich ułanów. 1.III.1945 podczas walk o wieś Borujsko, wobec zatrzymania ataku piechoty, do szarży ruszyła grupa 220 ułanów z 1 BK LWP. Szarżą dowodził por. Zbigniew Starak, absolwent CWK w Grudziądzu i żołnierz kampanii 1939 r. Zaskoczenie było całkowite, obrona niemiecka pękła. Po przełamaniu pierwszej linii kawaleria wraz z piechotą i czołgami z powodzeniem uderzyła na wioskę. Straty kawalerii to 7 zabitych i 10 rannych. O tych dzielnych żołnierzach także pamiętajmy i szanujmy ich. Choć nie dane im było walczyć w szeregach armii polskiej to byli to także polscy żołnierze. Ginęli za Polskę, a nie za sukces sowieckiej okupacji.
Porucznika Staraka oglądamy często. Gdzie? W Warszawie. Na Polach Mokotowskich stoi pomnik 1000lecia Jazdy Polskiej. Do rzeźby ułana pozował właśnie on. 

"Mój" bohater spod Wólki Węglowej

 

Wiele razy pisałem o moim szacunku i podziwie dla żołnierzy, biorącym się przede wszystkim stąd, że odwaga w walce to coś co przekracza moje wyobrażenia. Ja nie umiałbym sobie na polu bitwy poradzić z własnym strachem.
W tej szarży każdy z kilkuset jej uczestników jest dla mnie bohaterem. Można tu wymieniać por. Mariana Walickiego, prowadzącego szarżę. 
"W imię Panienki Jazłowieckiej, szwadron marsz, marsz!" - skomenderował i ruszył na czele swoich podkomendnych.
Inne nazwiska to Korolewicz, Krupa, Scholz, Iwanowski... Czy choćby dowódca pułku, płk. Godlewski, który pod proporcem dowódcy również brał udział w szarży. Potwierdzają to wspomnienia oficerów z jego otoczenia, a nie wiem czemu kilku autorów opisujących zdarzenie poddaje to w wątpliwość.
Czytając relacje uczestników bitwy uwagę moją zwróciła historia - epizod pocztu sztandarowego pod dowództwem wachmistrza Jana Przybyły. Tuż przed atakiem płk. Godlewski osobiście przypomina kpr. Feliksowi Maziarskiemu, który był sztandarowym pułku, jak wielka na nim odpowiedzialność spoczywa. Napomina też towarzyszących mu ułanów, aby go chronili i w razie potrzeby ratowali sztandar. Są to plutonowi: Gajda na "Sarnie", Wasyluk na koniu "Dux" oraz Mendocha.
Kpr. Feliks Maziarski
Podczas szarży Maziarski zostaje ranny w lewą rękę, jego klacz Topola także zostaje raniona. W tej sytuacji sztandarowy wzywa pomocy. Ale nie dla siebie. Unosi kilkakrotnie sztandar prawą ręką i woła: 


"Jestem  ranny, ratujcie sztandar !!!" 

Plutonowy Gajda już nie żył, a plut. Wasyluk spadł z konia ciężko ranny. Na polecenie dowódcy pocztu, wach. Przybyły, podjeżdża do kpr. Maziarskiego, kpr. Mieczysław Czech i przejmuje sztandar. Dociera z nim szczęśliwie na Bielany. Za ten czyn kapral Czech otrzymuje Virtuti Militari kl. V (nr 12132) z rąk gen. Rómla, który wręcza mu order odpięty z własnego munduru. Chyba jedyny to wart odnotowania czyn generała, który w kampanii 1939 nie zapisał się zbyt chwalebnie.
Kpr. Mieczysław Czech

Kpr. F.Maziarski pomimo rany dotarł do Warszawy, a szarfę sztandarowego przekazał zakonnicy ze szpitala przy ul. Bonifraterskiej, aby ukryła ją w kaplicy szpitalnej. Jaki był los tej szarfy nie wiem. Nie znalazłem w żadnej książce informacji.
Dziś trudno nam zrozumieć dlaczego ranny żołnierz w zamęcie bitwy stara się uratować sztandar swojego pułku, nie myśląc o własnym ratunku. Przecież sztandar to "tylko" ozdobny kawałek materiału o wartości niewielkiej... Prawda? Ja sądzę, że nie i dlatego podziwiam odwagę "zwykłego" kaprala 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. 




Może jeszcze z Jego wspomnień, o mianowaniu na funkcję sztandarowego:

"Jako najmłodszy wiekiem podoficer pułku, byłem bardzo zdziwiony, a jednocześnie zaskoczony okazanym mi zaufaniem i poczytywałem to za honor i poczułem dumę, oddanego całym sercem nowemu swemu zadaniu ułana Rzeczypospolitej" 
Pamiątkowy obelisk w miejscu z którego ruszyła szarża

Kapral Feliks Maziarski, kawaler orderu Virtuti Militari kl. V (Krzyż Srebrny nr 12354) oraz Krzyża Walecznych walczył w szeregach AK pod pseudonimem "Szofer" (KEDYW - Lwów). Wyemigrował do Szkocji następnie do Kanady, gdzie zmarł 15.III.2003.
Udany reportaż z inscenizacji szarży: