02 listopada 2013

"Wesołych Świąt"....

Tak żegnał się kolega, wychodząc wczoraj z biura. Ot, taki czarny humor. W okolicy 1 listopada, przy zwykle jesiennej aurze i zawsze krótkim dniu, rozmyślamy o tych zmarłych, którzy byli nam bliscy w takim czy innym tego słowa znaczeniu. Rodzina, przyjaciele, znajomi oraz ci których znaliśmy tylko z gazet czy ekranu, ale lubiliśmy ich wizerunek. I tak zaczynamy retrospekcję, rozmyślamy o przemijaniu i wyprawie za granicę śmierci która czeka każdego. Nawet jeśli jest jeszcze odległa, czego wiedzieć nie możemy, to jest blisko, coraz bliżej, z każdym dniem bliżej.
Koziołkowe, listopadowe przemyślenia nie różnią się od Waszych. Ale wczoraj Wojtek wychodzący z biura i to jego "Wesołych Świąt !" pchnęło mój łepek na inne tory zaduszkowych rozmyślań ...

Wszystkich Świętych w dzieciństwie...

Najwcześniejsze wspomnienia to te, kiedy miałem kilka lat i jakiś metr wzrostu. Wieczorem przyjeżdżał wujek Kazik z ciocią Stasią, ekskluzywnym pojazdem Syrena. Przywoził z trudem zdobyte chryzantemy, bo wszystko wtedy się "zdobywało". Przywoził też dobre jabłka albo miód. Najbardziej cieszyłem się jak przyjechał z nimi Marek, kuzyn który był dla mnie zawsze wzorem. W niektórych kwestiach jest nim do dziś. Następnego dnia cmentarz bródnowski i Legionowo.
Odwiedzaliśmy groby Zosi, cioci Danki i babci Andzi. Nie miało to dla mnie, kilkuletniego dzieciaka, wymiaru żałobnego. Żadnej z tych bliskich pokrewieństwem osób nie znałem. Zmarły długo przed moim przyjściem na świat. Jedna miała lat 60, druga 30, a trzecia... 2 dni. W mojej świadomości były tylko tymi uświęconymi miejscami 2 x 1 m, o których pamiętać należy. Zapalanie świeczek mnie jako najmłodszemu było przydane. Wielka to frajda. Lepienie kulek ze stearyny, co groziło nieusuwalnymi plamami na kurtce i porteczkach. W ten dzień Tata przymykał oko na takie rzeczy. Niech się Piotruś bawi ...


Nieodłączny aspekt historyczny

Historia jest jak wiecie moją pasją, choć nie zdążę już jej ogromu przestudiować tak jakbym chciał. Na Bródnie idąc do grobu mojej siostry Zosi, droga wiodła wzdłuż muru. Pod murem cmentarnym jest zwykle pusto. Tam chowani są samobójcy i odrzuceni. Jeden tylko był tam grób. Pochowano tam siostry Snopkówny, łączniczki AK, skazane na śmierć za zdradę. Kopczyk ziemi, prosty metalowy krzyż i niemal nieczytelna tabliczka. Tata pokazał mi ten grób. Po latach powszechnie (?) znanym stał się fakt, że te dwie młode dziewczyny zginęły wskutek pomyłki sądu podziemnego. Pomyłki którą spowodowało fałszywe oskarżenie prawdziwego zdrajcy - Motora. O tym poczytajcie w książkach C.Chlebowskiego. Od początku lat 70-tych Snopkówny nie leżą samotnie. Podczas epidemii grypy, miejsca pod murem także zostały "zasiedlone".


A później ?

W 1997 r. zmarł wujek Kazik. Na groby jeździłem wożąc rodziców... coraz starszych. Zacząłem zauważać, że tych odwiedzających nasze rodzinne groby jest coraz mniej, a grobów coraz więcej. Tata zmarł 13 lat temu i rytuał 1 listopada się zmienił. Przyjeżdżałem do Warszawy i jechałem z Mamą na grób Taty. Nie ma też już od pięciu lat cioci Stasi, którą tak wszyscy lubiliśmy. Lista tych których brak wydłuża się. Od roku nie ma też Mamy. W ostatnich miesiącach życia bezradna, gasła z nadzieją na spotkanie oczekiwane przez 12 lat.


A teraz?

Teraz w ten wietrzny, co nad morzem zwyczajne, jesienny wieczór, o tych wszystkich co odeszli myślę. Nie myślę smutno, bo byli i są dla mnie dobrym wspomnieniem. Brak mi ich, co zrozumiałe. I Taty, który nauczył mnie wiele, a już w dorosłym moim życiu był dla mnie najlepszym doradcą. Mamy bezmiernie wyrozumiałej, którą w ostatnich miesiącach życia dopadła podłość okrutna i niezasłużona. Myślę o wujku Zbyszku, który życie miał bardzo trudne, a nie stracił pogody ducha nigdy i wielu ludziom tą pogodą pomógł.
Wspominam też bliższych i dalszych znajomych, którzy wiele, choćby przez moment, wnieśli do koziołkowego świata. Krzysztof - Bibelot, Sarna, Witek ...