11 listopada 2013

Historia jednego wagonu i "magiczna 11"

Mamy dziś 11.XI, chyba najważniejsze święto państwowe. Wesołe mimo pory roku jesiennej. Przyjęło się umownie, że tego dnia w 1918 roku odrodziła się Polska po latach zaborów. Wybór daty celny, bo 11 listopada podpisano zawieszenie broni na froncie zachodnim, a właśnie wynik I Wojny Światowej dał nam szansę powrotu na mapę świata. Zatem data przyjęta zgodnie, nie rażąca w II Rzeczpospolitej nikogo. Dziś chyba też nie? Gorzej byłoby, gdybyśmy się odwoływali do daty powołania pierwszych struktur odradzającego się państwa, bo było ich sporo, każde ugrupowanie miałoby sentyment inny. 
Z piątkowej informacji radiowej wiem, że w samej Warszawie manifestacji zgłoszono 11... Gdybyśmy jeszcze "rozbili" święto na różne np. cztery daty, a każda "jedynie słuszna", to mielibyśmy pewnie pochodów 4 x 11 = 44 i ... Mickiewicz by się cieszył.

No a co z tym wagonem !?

1918
Otóż jak wszyscy wiemy, rozejm podpisano w lasku Compiegne 11. XI. 1918 roku przed świtem. Zgodnie z tym dokumentem, po ponad 4 latach zaprzestano walk "11 dnia, 11 miesiąca o godzinie 11". Parlamentariusze obu stron spotkali się i podpisali rozejm w przygotowanym do tego celu wagonie kolejowym. 
1940
Niestety losy Europy, potoczyły się za sprawą pewnego austriackiego pacykarza i gruzińskiego rzezimieszka tak, że 22 lata później ( 2 x 11) Francja kapitulowała przed Niemcami. Zgodnie z życzeniem Hitlera, wagon sprowadzono i w tym samym miejscu odbyła się osobliwa ceremonia. Miało to dodatkowo upokorzyć Francuzów i zmazać hańbę 1918 r.. Hitler jak wielu Niemców uważał, że przegrana Niemiec w I WŚ, była efektem zdrady i spisku. Armia niemiecka zaś, mogła walczyć dalej i wygrać wojnę.
Radość ...

Po kapitulacji Francji, wagon przetransportowano do Berlina. Zniszczony został podczas bombardowania miasta w roku 1945 lub jak twierdzą inne źródła, przez Niemców tuż przed końcem wojny. W 1992 przekazano Francji fragmenty zniszczonego wagonu. Natomiast jego wierną replikę i inne pamiątki możemy podziwiać w Muzeum Zawieszenia Broni w Rethondes. 
W historii świata, która głównie jest historią wojen, zabytkami symbolizującymi ważne wydarzenia są zamki, fortyfikacje, czołgi, samoloty, nawet niezwykłe działa, a tu... zwykły wagon kolejowy.
No jest jeszcze pióro wieczne generała D. MacArthura, ale to zupełnie inna historia... 


09 listopada 2013

Gerard Cieślik - ulubieniec poznańskich kibiców

3 listopada zmarł Gerard Cieślik. Znany wszystkim piłkarz chorzowskiego Ruchu, reprezentant Polski, olimpijczyk (Helsinki 1952), dwukrotny król strzelców I ligi. Świetny napastnik, podziwiany i znany nawet niezbyt "oblatanemu" w piłce kopanej Koziołkowi, który urodził się kilka lat po zakończeniu kariery Cieślika. Szanowany był nie tylko za swój kunszt i talent piłkarski, ale jak podkreśla wielu, za to, że był porządnym człowiekiem i dżentelmenem na boisku i w życiu. Każdy wie, że strzelił dwie bramki w zwycięskim meczu z ZSRR na Stadionie Śląskim. Miało to wówczas szczególne znaczenie. Sportowe, takie jak bramka Domarskiego w 1973 (również październik), ale moralne dużo większe. Przynajmniej na boisku pokonaliśmy okupanta.
20.X.1957 Polska - ZSRR 2 : 1

Ale opowiem Wam o czymś innym...

W pierwszej połowie lat 50-tych Ruch Chorzów rozgrywał ligowy mecz wyjazdowy z Lechem Poznań. Ruch był wtedy niemal niepokonany (trzykrotny mistrz Polski). Lech choć słabszy, nie był "kopciuszkiem". Spotkały się dwa tercety "ABC" : Anioła, Białas i Czapczyk - Lech oraz Alszer, Brajter i Cieślik - Ruch.  Wynik meczu 3 : 1 dla Ruchu Chorzów. Świetna gra Cieślika i jego trzy bramki. Po meczu, poznańscy kibice wtargnęli na murawę, dopadli Cieślika i (!!!) ... na ramionach zanieśli go do szatni.
Po meczu z ZSRR
Kto z nas to dziś zrozumie? Kibice "Kolejorza", choć zawiedzeni porażką swojego klubu podziękowali Cieślikowi za piękne widowisko. Dziś... chyba nierealne?
W tamtym również czasie, zwyczaj nakazywał, że:
na boisko wchodzili sędziowie, następnie drużyna gości i na koniec gospodarze (inaczej było na meczach międzypaństwowych). Kiedy wbiegali goście, widownia witała ich brawami, bo to byli jej GOŚCIE !
Jeszcze w końcu lat 70-tych mogłem pójść na stadion Legii i otwarcie kibicować krakowskiej Wiśle. Grali tam Kmiecik, Gonet, Musiał, Nawałka, których podziwiałem. Z pewnością, siedzący obok kibice warszawscy, w duchu życzyli mi kokluszu i pryszczy na języku, ale nie musiałem się obawiać, że mnie pobiją. 


Przez pół wieku sport w każdej chyba dziedzinie rozwinął się ogromnie, a my kibice? Coraz bliżej nam do powrotu na drzewo...


G.Cieślik wiernie kibicował swojemu Ruchowi


"Dwóch Wspaniałych" z dwóch pokoleń

06 listopada 2013

Wierzyłem, że będzie naszym prezydentem ...

Premier Tadeusz Mazowiecki poważany był nawet przez swoich przeciwników politycznych. Jeśli zarzucamy mu błędy, to nikt szanujący własne słowo nie ośmiesza się, przypisując mu złe intencje. O ile pamiętam, nawet Zagryziakowie go napiętnowali "dopiero" po latach, kiedy popadli w całkowitą aberrację. O znaczeniu określenia "gruba kreska" pisać nie warto, bo ci którzy znaczenia wypowiedzi w której owa figura słowna się pojawiła, nie rozumieli... nie zrozumieją nigdy. A ci którzy dla gawiedzi przeinaczyli słowa premiera, nie warci są uwagi i atramentu. Nawet wirtualnego i nawet koziołkowego. Dziś kiedy premier Mazowiecki odszedł tam dokąd wszyscy zmierzamy, każdy oddaje mu szacunek. Mógłbym dołączyć do tych słów, które z całą pewnością należą się pierwszemu po 50 latach premierowi polskiemu, który nie musiał sprawować urzędu na emigracji. Ważniejsi ode mnie i większej wiedzy ludzie napisali i napiszą o nim dużo dobrych słów. Ja napiszę o tym co bezpośrednio ze mną związane i ważne tylko dla mnie. Kto chce ten mi odpowie...

Prolog

Tadeusz Mazowiecki - bliżej nieokreślona (dla mnie) postać opozycji w latach 1970-80. Człowiek o którym wiedziałem chyba niewiele. Nawet po 31 sierpnia 1980 nie zaistniał w mojej świadomości. Wybaczcie.. miałem wtedy 16 lat i zakończone niedocenianym dziś sukcesem strajki, pamiętam w obrazkach: Lech Wałęsa - trybun ludowy, wielki długopis i Matka Boska w klapie podziwianego przywódcy robotników.

Epizod pierwszy

Jesień 1990 roku. Przedwyborcze spotkanie na Politechnice Gdańskiej. Tłumy ludzi. T. Mazowiecki w czarnym grubym płaszczu, wchodzący po schodach z uśmiechem, bo witany był owacyjnie. Dobra pogodna atmosfera. Spokojne raczej wypowiedzi, pytania. Wróciliśmy z Maćkiem, moim "współspaczem" do akademika i długo w nocy gadaliśmy. Utwierdziło nas to spotkanie w przekonaniu, że wszystko będzie w porządku. Mazowiecki vs. Wałęsa, wynik może być tylko jeden. Fenomen Wałęsy jako przywódcy robotników to zbyt mało w konfrontacji z doświadczeniem, wykształceniem i obyciem. O jakże naiwna była nasza pewność...
Tadeusz Mazowiecki nie tylko przegrał z popularnym proletariuszem, ale i z nieznanym nikomu Tymińskim. Zrozumiałem wtedy co znaczy siła ludu, strasznej i nieświadomej niczego masy. W drugiej turze z zażenowaniem stawialiśmy "krzyżyk" przy Wałęsie, bo choć w roli prezydenta wiele wstydu nam przyniósł, to jego rywal ... lepiej nie myśleć.

Epizod drugi...brydżowy

Moja serdeczna koleżanka przyjaźniła się przez wiele lat z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem. Kiedyś zaproponowała, że mnie zaprosi na brydża do takiego szacownego składu. Wielce się do tego zapaliłem. Poznać takich ludzi i jeszcze zagrać z nimi w brydża. Bardzo to pochlebiłoby mej próżności, która jest ogromna. To wiecie? Jakoś się nie składało, a ja po przemyśleniu nie przypominałem o pomyśle. Pewnie by ze mną zagrali i byłoby miło, ale byłaby to sytuacja z cyklu "za pan brat świnia z pastuchem". Nawet gdybym umiał się zachować jak najsubtelniejsze różowe prosiątko i nie chrumkał, to chyba jednak... Powinienem znać swoje miejsce w szeregu. W kilkanaście miesięcy później profesor Geremek zginął tragicznie. Teraz z tego hipotetycznego stolika ubył premier Mazowiecki.
Ale z brydżem jest związana pewna pogodna historia. Otóż T. Mazowiecki w końcu lat 90-tych, zwołał u wspomnianej koleżanki brydża około północy, co nie było dla niego dziwną porą. Przyjechał prosto z jakiegoś dyplomatycznego rautu. Natychmiast podziękował kierowcy i odesłał go, mówiąc żeby sobie pojechał pospać i wypocząć. Wielokrotnie przekonałem się o tym, że ludzie których poziom kultury dorównuje poziomowi w hierarchii, traktują swoich podwładnych dowolnego szczebla ze starannym szacunkiem. To ładne. 
Gra toczyła się ciekawie i zakończyła o świcie. Mazowiecki ze zdumieniem stwierdził, że jego płaszcz... pojechał w samochodzie. Nie było zimno, a do głowy by mu nie przyszło budzić kierowcę o piątej rano, żeby mu płaszcz przywiózł.
- To jak ja wyjdę do taksówki? W smokingu i z muszką? Jak ktoś mnie zobaczy to pomyśli, że kto ja jestem?!
- Nie martw się Tadeusz, pomyśli, że kelner z pracy wraca - odpowiedziała rozbawiona Hania.

W swoim roztargnieniu i braku zapatrzenia w siebie, T. Mazowiecki często sądził, że jeśli idzie ulicą to nikt go nie rozpoznaje. Wyszedł uśmiechnięty i spokojnie dotarł do hotelu.







02 listopada 2013

"Wesołych Świąt"....

Tak żegnał się kolega, wychodząc wczoraj z biura. Ot, taki czarny humor. W okolicy 1 listopada, przy zwykle jesiennej aurze i zawsze krótkim dniu, rozmyślamy o tych zmarłych, którzy byli nam bliscy w takim czy innym tego słowa znaczeniu. Rodzina, przyjaciele, znajomi oraz ci których znaliśmy tylko z gazet czy ekranu, ale lubiliśmy ich wizerunek. I tak zaczynamy retrospekcję, rozmyślamy o przemijaniu i wyprawie za granicę śmierci która czeka każdego. Nawet jeśli jest jeszcze odległa, czego wiedzieć nie możemy, to jest blisko, coraz bliżej, z każdym dniem bliżej.
Koziołkowe, listopadowe przemyślenia nie różnią się od Waszych. Ale wczoraj Wojtek wychodzący z biura i to jego "Wesołych Świąt !" pchnęło mój łepek na inne tory zaduszkowych rozmyślań ...

Wszystkich Świętych w dzieciństwie...

Najwcześniejsze wspomnienia to te, kiedy miałem kilka lat i jakiś metr wzrostu. Wieczorem przyjeżdżał wujek Kazik z ciocią Stasią, ekskluzywnym pojazdem Syrena. Przywoził z trudem zdobyte chryzantemy, bo wszystko wtedy się "zdobywało". Przywoził też dobre jabłka albo miód. Najbardziej cieszyłem się jak przyjechał z nimi Marek, kuzyn który był dla mnie zawsze wzorem. W niektórych kwestiach jest nim do dziś. Następnego dnia cmentarz bródnowski i Legionowo.
Odwiedzaliśmy groby Zosi, cioci Danki i babci Andzi. Nie miało to dla mnie, kilkuletniego dzieciaka, wymiaru żałobnego. Żadnej z tych bliskich pokrewieństwem osób nie znałem. Zmarły długo przed moim przyjściem na świat. Jedna miała lat 60, druga 30, a trzecia... 2 dni. W mojej świadomości były tylko tymi uświęconymi miejscami 2 x 1 m, o których pamiętać należy. Zapalanie świeczek mnie jako najmłodszemu było przydane. Wielka to frajda. Lepienie kulek ze stearyny, co groziło nieusuwalnymi plamami na kurtce i porteczkach. W ten dzień Tata przymykał oko na takie rzeczy. Niech się Piotruś bawi ...


Nieodłączny aspekt historyczny

Historia jest jak wiecie moją pasją, choć nie zdążę już jej ogromu przestudiować tak jakbym chciał. Na Bródnie idąc do grobu mojej siostry Zosi, droga wiodła wzdłuż muru. Pod murem cmentarnym jest zwykle pusto. Tam chowani są samobójcy i odrzuceni. Jeden tylko był tam grób. Pochowano tam siostry Snopkówny, łączniczki AK, skazane na śmierć za zdradę. Kopczyk ziemi, prosty metalowy krzyż i niemal nieczytelna tabliczka. Tata pokazał mi ten grób. Po latach powszechnie (?) znanym stał się fakt, że te dwie młode dziewczyny zginęły wskutek pomyłki sądu podziemnego. Pomyłki którą spowodowało fałszywe oskarżenie prawdziwego zdrajcy - Motora. O tym poczytajcie w książkach C.Chlebowskiego. Od początku lat 70-tych Snopkówny nie leżą samotnie. Podczas epidemii grypy, miejsca pod murem także zostały "zasiedlone".


A później ?

W 1997 r. zmarł wujek Kazik. Na groby jeździłem wożąc rodziców... coraz starszych. Zacząłem zauważać, że tych odwiedzających nasze rodzinne groby jest coraz mniej, a grobów coraz więcej. Tata zmarł 13 lat temu i rytuał 1 listopada się zmienił. Przyjeżdżałem do Warszawy i jechałem z Mamą na grób Taty. Nie ma też już od pięciu lat cioci Stasi, którą tak wszyscy lubiliśmy. Lista tych których brak wydłuża się. Od roku nie ma też Mamy. W ostatnich miesiącach życia bezradna, gasła z nadzieją na spotkanie oczekiwane przez 12 lat.


A teraz?

Teraz w ten wietrzny, co nad morzem zwyczajne, jesienny wieczór, o tych wszystkich co odeszli myślę. Nie myślę smutno, bo byli i są dla mnie dobrym wspomnieniem. Brak mi ich, co zrozumiałe. I Taty, który nauczył mnie wiele, a już w dorosłym moim życiu był dla mnie najlepszym doradcą. Mamy bezmiernie wyrozumiałej, którą w ostatnich miesiącach życia dopadła podłość okrutna i niezasłużona. Myślę o wujku Zbyszku, który życie miał bardzo trudne, a nie stracił pogody ducha nigdy i wielu ludziom tą pogodą pomógł.
Wspominam też bliższych i dalszych znajomych, którzy wiele, choćby przez moment, wnieśli do koziołkowego świata. Krzysztof - Bibelot, Sarna, Witek ...