20 lipca 2013

Grunwald po raz 604

Jak co roku, w sobotę najbliższą rocznicy bitwy grunwaldzkiej odbyła się inscenizacja, ściągająca na pola grunwaldzkie niezliczone tłumy. W malowniczej tej imprezie, zliczając uczestników i widzów, bierze udział tłum liczniejszy niż armie uczestniczące w bitwie, którą ona upamiętnia. Dobrze, że w XV wieku nie było samochodów, bo król Jagiełło utknąłby gdzieś koło Mławy w korku i bitwa by się nie odbyła.

A co każdy z nas wie o dacie 15.VII.1410 ?

Grunwald - W.Kossak
Aroganccy Krzyżacy przysłali heroldów z dwoma mieczami w obraźliwym geście. Podstępnie wykopali tzw. wilcze doły. Zwyciężyły wojska polsko-litewskie.  Ulrich von Jungingen poległ zaszlachtowany przez odzianych w skóry, półdzikich dzielnych chłopów. Potem Jagiełło guzdrał się i nie zdobył Malborka. A potem? W 1411 r. zawarto pokój w Toruniu. Niektórzy z nas po głębszym zastanowieniu powiedzą, że początkiem wojny był najazd Krzyżaków na Ziemię Dobrzyńską. Na całym naszym wyobrażeniu o wojnie 1409 - 1411 i samej bitwie grunwaldzkiej ciąży obraz Matejki i powieść Sienkiewicza. Nie zapominajmy, że oba dzieła powstały podczas zaborów, "ku pokrzepieniu serc". Krzyżacy byli utożsamiani z bezwzględnym zaborcą pruskim, a przypominana zwycięska bitwa, miała nas przekonać o tym, że teutońską potęgę złamać możemy. Cel słuszny. 



Wojna 1409 - 1411

Ciekawostką jest fakt, że Polska pod wodzą świeżo ochrzczonego Jagiełły, wypowiedzieć wojny państwu zakonnemu, opartemu na przywilejach cesarskich i papieskich nie mogła. Groziło to obróceniem się przeciw Polsce opinii całej Europy, a i restrykcjami papieża, z którymi wtedy każdy władca liczyć się musiał. Przyczyną bezpośrednią, było wspierane przez Litwę powstanie na Żmudzi i nasza związana z nim sprytna dyplomatyczna prowokacja. W rozmowie na zamku malborskim Ulrich von Jungingen oświadczył arcybiskupowi Mikołajowi Kurowskiemu, że działania litewskie zmuszają go do zbrojnego uderzenia. Kurowski równie stanowczo oznajmił, że krzyżackie uderzenie na Litwę spowoduje akcję zbrojną Polski. Dalsze ruchy zapalczywego wielkiego mistrza były zgodne z przewidywaniami. Zażądał zachowania neutralności, a kiedy król Władysław żądania te odrzucił, Krzyżacy z początkiem sierpnia uderzyli na Kujawy i Wielkopolskę. Wojska koronne dość szybko odbiły Kujawy wraz z Bydgoszczą i po trwającej 2 miesiące wojnie zawarto rozejm do lata następnego roku.
Obie strony czas rozejmu wykorzystały na przygotowania i zaciągi w całej Europie. I tak po stronie sprzymierzonych znaleźli się rycerze ze Śląska, Mołdawii, Czech, Moraw, a także Tatarzy. Na uwagę zasługuje tu udział tzw. pułków smoleńskich, a to dlatego, że ich liczebność ogromnie "wzrosła" w opracowaniach historycznych, za czasów dominacji sowieckiej. Znanym też jest przemówienie jednego z dworaków Breżniewa wygłoszone w Czechosłowacji w latach 60-tych. Nawiązując do rocznicy Grunwaldu wychwalał braterstwo broni oddziałów czeskich i smoleńskich, które w 1410 roku rozbiły Krzyżaków "przy udziale" Polaków i Litwinów. Fajne, nie? W rzeczywistości owe pułki smoleńskie to 3 spośród 40 chorągwi wystawionych przez Litwę.
Po stronie Krzyżaków walczyli rycerze z całej Europy zachodniej oraz księstw pomorskich i Inflant. Jeśli dziś określamy tą armię jako Niemców, to chyba tylko zgodnie z jedną z teorii pochodzenia słowa "niemiec". Tak w średniowieczu określano każdego przybysza z zachodu niemówiącego po polsku. Niemiec - niemy. Jak twierdzą niektórzy tak powstało to określenie, choć profesor Miodek obstaje przy innej etymologii.

Zatem bitwa pod Kurzętnikiem... albo lepiej nie !

Gdy czas rozejmu dobiegał końca, obie strony były gotowe do walki. Krzyżacy rozumując logicznie utrzymywali siły mające się przeciwstawić uderzeniu Litwinów z północnego-wschodu i Polaków z południa. Siły główne skoncentrowane były w okolicy Świecia.
Jagiełło i Witold rozpoczęli jednak rozgrywkę w sposób z którego możemy być dumni. Połączenie sił i uderzenie na stolicę zakonu. 30 czerwca wojska koronne dotarły do Wisły pod Czerwińskiem. Jeśli wierzyć przekazom, w tym samym niemal momencie pojawiły się łodzie z przęsłami mostu. Przęsła te budowano w Puszczy Kozienickiej pod kierownictwem "mistrza Jarosława". Tylko tyle o nim wiemy. Synchronizacja czasu marszu wojsk i spławiania elementów konstrukcji rewelacyjna. Montaż mostu i przeprawa trwały mniej niż dwa dni. Wszystkie atuty były w ręku naszego króla. Przewaga liczebna i zaskoczenie. Szybki marsz w kierunku Malborka zostawił Krzyżakom jedną możliwość. Blokowanie przepraw na Drwęcy.
Kurzętnik
10 lipca wojska sprzymierzone doszły do rzeki pod Kurzętnikiem. Przygotowana obrona pobliskiego zamku i przeprawy oraz teren utrudniający rozwinięcie szyku skłoniły Jagiełłę do wycofania i wyboru innego kierunku. Stąd nie mamy w historii bitwy pod Kurzętnikiem... Nasza armia skierowała się na Dąbrówno leżące w przesmyku między dwoma jeziorami. 13 lipca wieczorem po kilkugodzinnym szturmie, miasto zdobyto. Zostało ono spalone, a ludność w większości wymordowano. Jan Długosz usprawiedliwia to zapałem bitewnym i chęcią odwetu za brutalny najazd Krzyżaków rok wcześniej. Na wszelki wypadek, dodaje też słynny kronikarz, że gwałtów i mordów dopuścili się Tatarzy i Litwini. Jak było nie dowiemy się już nigdy. I tu "koziołkowy" wtręt. W ówczesnej mentalności i postrzeganiu zasad wojny, mordowanie ludności niskiego stanu było osłabianiem gospodarki przeciwnika i niczym więcej. Tak jak niszczenie zapasów, zabór bydła, koni itp.. Tego typu działanie było powszechne w każdej wojnie i stosowane przez każdą armię jeszcze 200 lat później. W czasach bliższych nam, traktowano to w kryteriach moralnych inaczej, ale stosowano równie często i ... chętnie.
Obrócone w gruzy i płonące Dąbrówno (wówczas Gilgenburg), stało się dla armii sprzymierzonych przeszkodą nie do przebycia. Wojska cofnęły się i od wschodu obeszły jezioro Wlk. Dąbrowa. 14 lipca upłynął na wypoczynku i porządkowaniu oddziałów

15 lipca 1410 - Grunwald

Samego przebiegu bitwy, a właściwie tego co o nim wiemy z zachowanych przekazów, opisywał nie będę, bo każdy źródła znaleźć może. Popiszę sobie tylko o kilku szczegółach.

  • Pole bitwy Łodwigowo - Stębark - Grunwald, było bardziej pofałdowane niż dziś i znacznie bardziej zalesione.
  • Oddziały nasze maszerujące spod Dąbrówna rozciągnięte były na kilkanaście kilometrów i uformowanie szyku przed bitwą wymagało czasu. Stąd różne zabiegi odwlekające bitwę. Kiedy Krzyżacy stali już w polu przypiekani słońcem, wojsko polsko-litewskie nie siedziało w krzakach tylko maszerowało. Na początek bitwy zdążyć mogli tylko konni, a piechota mogła dołączyć do walki później. Przy czym piechoty chłopskiej w armii naszej nie było WCALE.
  • Poselstwo krzyżackie z symbolicznymi dwoma mieczami pozwoliłem sobie opisać, wraz z mało znaną interpretacją 30.III i jeśli ktoś zechce to znajdzie ten opis tu:
  • "Wilcze doły" mające chyba podkreślić podstępną naturę Krzyżaków, to bajka. Bitwa pod Grunwaldem była bojem spotkaniowym. Obie strony mogły jedynie uformować szyki, a o budowie pułapek czy umocnień nie mogło być mowy
  • Liczebność wojsk można określić jedynie liczbą chorągwi. 50 polskich i 40 litewskich przeciw 51 krzyżackich. Liczebność poszczególnych oddziałów czy to w kopiach czy w ludziach jest niemożliwa do ustalenia. Przyjmuje się, że nasze siły to minimum 30 tys., a krzyżackie 21. Jeśli liczyć czeladź i wszelkiego rodzaju służby, można pewnie każdej ze stron dodać po kilka tysięcy. Wśród armii krzyżackiej, braci zakonnych było ledwie 250. Zatem cała armia to świeccy poddani państwa zakonnego, wojska najemne oraz tzw. "goście zakonu" z różnych stron ówczesnej Europy.
  • W bitwie wzięła udział artyleria, którą używając dzisiejszej terminologii, możemy chyba zaliczyć do "broni hukowej". Użyta w polu nic nie znaczyła. Miotane pełne kule z mizerną celnością i szybkostrzelnością mogły być groźne w walkach oblężniczych. Natomiast przydatna i z czasem jakże istotna artyleria polowa, to daleka przyszłość.
  • Wielkiego mistrza zabił Mszczuj ze Skrzynna herbu Łabędź - przedchorągiewny chorągwi nadwornej.
    Herb Łabędź
    Wynika to z opisu Długosza, choć nie wprost. Dlaczego? Do walki dwóch rycerzy o tak wielkiej różnicy statusu dojść zgodnie z obowiązującym kodeksem nie powinno. W zamęcie bitewnym było to jednak dopuszczalne, ale wychwalanie Mszczuja w tych realiach było nie na miejscu. Ozdobny relikwiarz Ulrika von Jungingen otrzymał z rąk Mszczuja król, a zdobioną złotem, wartą 65 grzywien jakę... proboszcz kościoła w Kijach, któremu służyła za ornat. Wersja to śmierci Wielkiego Mistrza najpopularniejsza, choć są historycy, którzy poddają ją w wątpliwość i mają swoje racje. Z pewnością jednak widok wielkiego mistrza, osaczonego przez kudłatych wojowników to wizja autora, pięknego nota bene obrazu. Żaden tej rangi wódz nie mógł nawet w największym zamęcie pozostać bez sprawnej i silnej eskorty. Nie dopuściłaby ona, aby narazić majestat na walkę z niegodnym przeciwnikiem, a już absolutnie na walkę przeciw kilku przeciwnikom.   
  • Końcówka bitwy to bezładny odwrót Krzyżaków, a po zdobyciu ich obozu paniczna ucieczka. W pościgu wziął udział sam król Władysław. Uciekinierzy zasłali drogę trupami na długości prawie 20 km. Z 250 braci zakonnych przeżyło mniej niż 50. 

I co dalej?

Po bitwie, która była dla Krzyżaków absolutnym pogromem, wojska sprzymierzone ruszyły na Malbork 17 lipca. Dość absurdalny jest zarzut, że natychmiastowy forsowny marsz umożliwiłby zajęcie stolicy, obsadzonej przez nieliczny i przerażony garnizon. Pomijając obyczaje, które nakazywały pozostać zwycięzcy na polu bitwy, to armia po całodziennym boju, nie jest w stanie bez odpoczynku ruszyć w drogę. Padną i ludzie i konie.
Zajmując po drodze, niemal bez walki krzyżackie zamki, dotarła armia polsko-litewska 25.VII pod Malbork. Obroną stolicy dowodził Henryk von Plauen, komtur Świecia i wielki mistrz zakonu in spe. Nie brał udziału w bitwie i na wieść o klęsce, natychmiast przybył ze swoją chorągwią do stolicy. Przy XV-wiecznym uzbrojeniu i technice, tak potężny zamek zdobyty być nie mógł. Oblężenie, aby zakończyć się sukcesem, musiałoby doprowadzić do zagłodzenia obrońców. W tym wypadku wymagałoby to ... lat. Obóz oblegających, przy łatwych do wyobrażenia warunkach sanitarnych, zaczęły nękać choroby, a i zaopatrzenie w żywność licznej armii nastręczało trudności. W rezultacie zaniechano oblężenia we wrześniu, a część oddziałów powróciła na swoje tereny.
Krzyżacy bardzo szybko otrząsnęli się po klęsce i ich wojska w październiku liczyły już 10 tys. zbrojnych. Oddział dowodzony przez Michała Kuchmeister'a opanował Tucholę. Po zdobyciu miasta, do oblężenia zamku pozostawiono niewielką część oddziału, a większość z 4 tys. podążyła na południe...


Bitwa pod Koronowem 10.X.1410

Celem szybkiego marszu było opanowanie obronnego klasztoru cystersów w Koronowie i dalej ruch w kierunku Bydgoszczy. Król Władysław zdążył jednak wysłać około 2 tys. zbrojnych, którzy zagrodzili drogę Krzyżakom Kuchmeister'a. Nawiasem mówiąc, owi "Krzyżacy" to w trzech czwartych wojska z zaciągów na Śląsku i w Czechach. Zaskoczeni obecnością obrońców zaczęli się cofać, ścigani przez lekką jazdę tatarską, która dobrze wiedziała do czego służy łuk. Nie widząc szans na oderwanie się od nieprzyjaciela Kuchmeister uporządkował swoje wojska na wzgórzu kilka kilometrów od Koronowa. Wojska koronne również sprawiły szyk i rozpoczęła się bitwa o zupełnie innej dramaturgii od Grunwaldu.
Koronowo - pomnik
Odbył się szereg pojedynków jeden na jeden toczonych do pierwszej krwi. Rycerze w normalnych starciach bitewnych nie dążyli do zabicia przeciwnika, a jego pokonania. Tak nakazywał obyczaj i ... ekonomia. Z wyfiletowanego przeciwnika można było co najwyżej zedrzeć zbroję, co oczywiście czyniono. Zabrać broń i konia. Natomiast, pokonany ale żywy, a jeśli trzeba opatrzony starannie, jechał sobie do domu i przysyłał ustalony wcześniej okup. Okup ten był też osobliwie targowany. Pokonany nie mógł dążyć do jego zaniżenia. Wszak wielkość wykupu była miarą jego wartości.
Bitwa koronowska była dwukrotnie przerywana. Podczas odpoczynków, opatrywano rannych, a rycerze przeciwnych armii spotykali się, częstowali winem i wymieniali podarunki, jeńców i konie. Taki był styl rycerski odchodzącego średniowiecza. W trzecim starciu (hokejowo - w trzeciej tercji), wojska polskie zdobyły sztandar wroga. Dokonał tego Jan Naszan z Ostrowic herbu Toporczyk, wysadzając z siodła frankońskiego rycerza Henryka - chorążego wojsk krzyżackich.  Wywołane tym zamieszanie było początkiem ucieczki wojsk Zakonu. Zdobyto liczne łupy i wzięto do niewoli wielu znacznych rycerzy. Do niewoli trafił też M.Kuchmeister von Sternberg. Jeńcy po przetransportowaniu do Bydgoszczy zostali przyjęci ucztą, wyprawioną na rozkaz króla. To również wynikało z obyczajów - wspaniałomyślność wobec pokonanego przeciwnika. W tym wypadku starano się przede wszystkim zadać kłam propagandzie krzyżackiej jakoby Polacy zachowywali się jak barbarzyńcy nie szanujący obyczajów wojennych. Michał Kuchmeister von Sternberg jako jeniec znaczny, osadzony został na chęcińskim zamku, który wielokrotnie służył jako przymusowa rezydencja tzw. "więźniów stanu". Wywczasował się tam do lata 1411, a w 3 lata później został wielkim mistrzem zakonu.
Chęciny - ruiny zamku
Bitwa pod Koronowem była ostatnim wielkim starciem tej wojny. Odebrała szanse Krzyżakom na odwrócenie jej biegu. Strona polska również wojną była wyczerpana.
Krzyżakom pewien sukces specyficzny jednak przyniosła. Otóż grupa udająca polskich jeńców doprowadzona została na zamek w Tucholi jako świadkowie i żywy dowód pogromu wojsk koronnych pod Koronowem. Obrońcy zamku uwierzyli i poddali się...








16 lipca 2013

Kolej żelazna i niefortunne "lobby"

W malowniczej miejscowości Kasina Wielka istnieje równie malownicza stacja kolejowa. Jest to przystanek na linii C.K. Galicyjskiej Kolei Transwersalnej z Czadcy do Husiatynia. Od kilku lat stacja przestała funkcjonować z powodu likwidacji ostatnich połączeń osobowych. 
Budynek stacji swoimi walorami przyciągał ekipy filmowe, które kręciły tam fragmenty takich obrazów jak Lista Schindlera, Katyń, czy porażający wytwór pt. Szatan z siódmej klasy z 2006 roku, przy którym nawet siermiężna i źle grana wersja o 46 lat starsza, wydaje się arcydziełem.

Obecnie miejscowa społeczność stara się o uruchomienie regularnego ruchu pociągów w stylu retro, jako atrakcji przyciągającej turystów. Za sprawą Justyny Kowalczyk, Kasina Wlk. słynna jest już na cały świat. Uruchomienie kolei turystycznej to dobry pomysł i życzę wszystkim dążącym do jego realizacji powodzenia. Okolica warta jest odwiedzenia, a im więcej atrakcji, tym lepiej.
Wspomnę, że maniacy tacy jak ja, kojarzą też tą okolicę ze zmaganiami 10 Brygady Pancerno-Motorowej pułkownika St. Maczka.
Słuchając wczoraj audycji na temat tego "kolejowego" przedsięwzięcia przypomniała mi się inna historia związana z koleją...

Wojnicz to niewielkie miasteczko o długiej i zacnej historii. W połowie XIX w., było też silnym ośrodkiem gospodarczym, głównie za sprawą przemysłu drzewnego oraz piwowarskiego. Przy tego rodzaju działalności rozwinęło się tu też kilka dużych firm transportowych, monopolizując przewozy w całej okolicy. W transporcie znalazło dobrą pracę wielu wojniczan. 
Kiedy w 1856 r. rozpoczęto z błogosławieństwem miłościwie panującego Franciszka Józefa, budowę kolei Kraków - Lwów, trzeba było wyznaczyć stacje/przystanki na trasie. Oczywistym wyborem był Wojnicz. Zgodnie jednak z prawem, wymagana była akceptacja władz lokalnych. Istotny wpływ na decyzję mieli ci, którzy byli największymi przedsiębiorcami. Posiadacze licznych flot transportowych, złożonych z ciężkich wielokonnych wozów transportowych zjednoczyli się tworząc tytułowe... 
  
niefortunne lobby.

Rozumując pozornie słusznie, niedopuszczenie do budowy stacji kolejowej, dawało im utrzymanie monopolu na transport. Władze Wojnicza oparły się planowanej inwestycji i Leon Sapieha posiadający koncesję na budowę linii im. Karola Ludwika, musiał znaleźć inne miejsce na budowę stacji kolejowej. Tak więc kolej ominęła Wojnicz i stację pobudowano w odległym o 12 km Tarnowie. Zatem lobby transportowców osiągnęło sukces, którego efekty szybko dały się zauważyć.
Kolej w krótkim czasie i tak przejęła większość transportu towarów. W 10 lat później Wojnicz utracił prawa powiatu, a w1935 także prawa miejskie na ponad 70 lat. 
Dworzec kolejowy w Tarnowie
A Tarnów? W 50 lat po budowie linii kolejowej liczba mieszkańców podwoiła się. Rozwinął się różnoraki przemysł i do dziś miasto jest ważnym ośrodkiem regionu. Administracyjnie Tarnów jest miastem powiatowym, do którego należy gmina Wojnicz.
To tak sobie koziołek dziś podumał o tym jak kolej żelazna wpływa i wpływała na koleje losu.
Dobranoc:)

09 lipca 2013

Mecz Janowicz - Murray i ...sensacja

Wszystkich, którzy po przeczytaniu tytułu zaniepokoili się, że mój umysł uległ nagłej katastrofie, uspokoję na wstępie. Nie jest gorzej niż było i zorientowałem się, że Jerzy Janowicz nie wygrał. Zajął w tym meczu miejsce drugie, a Murray przedostatnie.
A w miarę poważnie, to mecz mi się podobał i choć od pewnego momentu nasz zawodnik nie był w stanie powstrzymać dzielnego Szkota, to walczył i nie było tu różnicy klas. Wierzę, że jeszcze wszystko przed nim, a to co osiągnął to i tak sukces bez precedensu.

 

No a teraz o tytułowej sensacji... 

Tytułową sensacją i wielką przyjemnością było, zaproszenie do udziału w komentarzu Bohdana Tomaszewskiego...
Tu się Polsat wykazał ! Choć nawet wśród komercyjnych stacji, Polsat i jego "odgałęzienia" w koziołkowych rankingach nisko stoją, to tu sprawili mi przyjemność. Sami powiedzcie czy tylko mnie?
Bohdan Tomaszewski to znany dziennikarz, publicysta, autor scenariuszy, a przede wszystkim komentator sportowy. Rozpoznawalny głos, osobliwy styl i klasa. Komentował Wyścig Pokoju, zawody lekkoatletyczne, olimpiady, a przede wszystkim tenis, który uwielbia. Sam ma w tej dyscyplinie zawodniczą przeszłość.
Pan w wieku lat 93, już oczywiście tą energią co dawniej nie dysponuje. Głos nawet zmieniony i nie od pierwszego zdania rozpoznawalny. Wielkiej klasy dowiódł jednak po raz kolejny. Zdając sobie sprawę ze swoich możliwości, nie starał się zastąpić komentatora, który mu towarzyszył. Tak, w tej konfiguracji, to komentator był uzupełnieniem B.Tomaszewskiego, a nie odwrotnie. Wtrącał swoje uwagi i refleksje w sposób delikatny i wyraźnie poddawał się rygorom transmisji często pytając: "Mogę teraz jeszcze coś powiedzieć? Czy po przerwie?" Po czym pojawiała się reklama klajstru lub inszych wyrobów. Przyznać tu trzeba, drugiemu z panów (nazwiska niestety nie zarejestrowałem), że prowadził dialog z seniorem umiejętnie i zachowywał się taktownie.
Co do meritum samych wypowiedzi dotyczących techniki i taktyki gry, nie zajmę stanowiska. Znam się na tenisie tak dobrze jak na problemach wegetacji jabłek na Antarktydzie. Choć właściwie.... Znam około tuzina fachowych określeń tenisowych, a prawie połowy z nich także znaczenie. Wiem ile setów trzeba wygrać. Z tej rangi wiedzą w innych dziedzinach, wielu przewodzi poważnym komisjom...
Z wypowiedzi B.Tomaszewskiego utkwiła mi w pamięci jedna. Na meczu tenisowym obowiązuje pewna etykieta zachowań. Dotyczy zawodników i publiczności. Widzowie zobowiązani są do zachowania ciszy, a oklaski i owacje dopuszczalne są po zakończeniu wymiany piłek. Zdarza się, że sędzia ucisza niesfornych kibiców i przerywa w razie potrzeby mecz. Tu zdarzyło się to także, raz lub dwa. Pan Tomaszewski po jednym z wybuchów owacji publiczności zwrócił uwagę na ważną rzecz. Jeszcze 20 lat temu publiczność oklaskiwała świetne zagrania swojego faworyta, natomiast zdobyty punkt wskutek błędu przeciwnika nie był powodem do owacji. Okazywanie radości w takim wypadku uważane było za brak taktu i grubiaństwo. Teraz jest inaczej. Czy to fenomenalne zagranie zawodnika któremu kibicujemy, czy też kiks "wroga", wiwatujemy. Takie czasy...

W finale Wimbledonu, Andy Murray wygrał z Djokovicem gładko 3 : 0, a więc łatwiej niż z J.Janowiczem. Taka tam koziołkowa pociecha.

03 lipca 2013

Awans z bezdomnego kundelka na kosmonautę...

Kilka dni temu przeczytałem "rewelacje" o przyczynach wypadku, w którym zginął J.Gagarin. Sprawa ta wyjaśniona była ponad 10 lat temu, po ujawnieniu dokumentów. Ale jak wiele innych "sensacji", ta znów została odgrzana. Z Gagarinem wiąże się też wiele mitów i trudnych do zweryfikowania teorii o tym czy to on był pierwszym człowiekiem w kosmosie, czy też był kolejnym, a pierwszym, który wrócił żywy. Jest też wersja wydarzeń opisana w książce Istvana Nemere (w Polsce wydana w początku lat 90-tych). Stara się on wykazać, że Gagarin był dublerem kolejnego kosmonauty, który eskapady nie przeżył, więc podstawiono Jurija i ogłoszono sukces. Książka moim zdaniem jest interesującą spekulacją i trudno mi ocenić wiarygodność przytaczanych w niej argumentów. Zostawmy wyjaśnienie przyszłym pokoleniom badaczy, a sobie wybierzmy tymczasem taką historię, jaka nam odpowiada. 
Ilu kosmonautów zginęło podczas testów, prób i nieudanych lotów w ZSRR, nie wiemy. Ja postudiowałem sobie o prawdziwych pionierach radzieckiej drogi do podboju kosmosu...


Łajka i jej towarzysze

Łajka to rasa, a właściwie grupa ras psów. Każdemu z nas kojarzy się jednak z pierwszym psem, który odbył udany lot w kosmos. Pewnie część pamięta też żart o tym, że Rosjanie wysłali Łajkę, żeby pilnowała Księżyca przed Amerykanami. Wszak łajka po rosyjsku znaczy "oszczekiwacz".
Ani nie była pierwsza, ani nie była psem tejże rasy. A z jej punktu widzenia, lotu z pewnością udanym nazwać nie można.
W końcu lat 40-tych Rosjanie rozpoczęli program mający na celu loty załogowe w kosmos. Amerykanie do prób używali małp, które pod wieloma względami są do ludzi podobne. O jakże często... 
Rosjanie wybrali psy z kilku powodów. Chyba najważniejszym z nich, były wcześniejsze ich doświadczenia w badaniach z udziałem tych zwierząt. Wyłapano na przedmieściach Moskwy kilkadziesiąt bezdomnych kundelków, które w pobliskim ośrodku zbadano pod kątem przydatności do roli eksperymentalnych astronautów. Najważniejszym kryterium były rozmiary piesków. Zespół S.Koroliowa dokonał licznych doświadczeń i prób przed wystrzeleniem pierwszych ludzi w przestrzeń kosmiczną. I tu ogromna rola czworonożnych, kudłatych pionierów.
Pierwszy lot z załogą Cygan i Dejzik to 22.VII.51. Psy szczęśliwie powróciły w kapsule, która opadła na spadochronie. Co ciekawe, bez oporów ponownie pozwalały się w niej umieścić, jakby ich przeżycia nie spowodowały traumatycznej bariery. Niestety Dejzik zginął w jednym z kolejnych lotów tydzień później. Doradcy partyjni postanowili, że Cygan jako uczestnik pierwszego udanego lotu, ze względów propagandowych nie może być więcej narażany i będzie odsunięty od dalszych lotów. Ot, sowiecka logika.
Zabawny incydent wydarzył się we wrześniu tegoż roku. Na dzień przed planowanym startem dwóch psów, Nietiopa i Smiełyj, ten drugi dał dyla w step. Ponieważ inne psy były wtedy "w delagacji" w innym ośrodku, zastępcy nie było. Pomysłowy personel złapał pierwszego z brzegu wałęsającego się psa, który po umyciu i pospiesznym przygotowaniu poleciał z Nietiopą. Po szczęśliwym lądowaniu, zdziwionemu Koroliowowi wyjawiono prawdę. W raporcie umieścił przypadkowego dublera pod imieniem ZPD - Zastępca Podłego Zdrajcy.
Łajka przed startem
Wszystkie te loty to wystrzelenie i lądowanie w kapsule na spadochronie. Pierwszy lot z wejściem na orbitę i kilkakrotnym okrążeniem Ziemi to misja wszystkim nam znanej Łajki. Lot niestety bez szans powrotu. Nie było jeszcze wtedy opracowanej metody powrotu statku kosmicznego z orbity i bezpiecznego lądowania. Start nastąpił 3.XI.57. Łajka mogła przeżyć w kabinie kilka dni, podczas których monitorowanie jej stanu, dawałoby wiele istotnych danych naukowcom. Niestety na skutek błędu zadanych parametrów, rakieta weszła na zbyt wysoką orbitę i temperatura w kabinie doszła do około 40 st. Łajka umierała około dwóch godzin, w ciężkich męczarniach. Niejeden debil skazuje na taką śmierć, swojego psa zamykając go w samochodzie w lipcowy upał. Ale to inny temat. Tymczasem rozgłośnie podawały informacje o dobrym samopoczuciu czworonożnej astronautki. Mechanizm propagandowy jak w wypadku komunikatów o stanie zdrowia Breżniewa czy paru innych.
Biełka i Striełka po powrocie z kosmicznej eskapady
Pierwsza psia załoga, która wystrzelona  na orbitę powróciła na Ziemię to Biełka i Striełka. W sierpniu 1960 r. psiaki okrążyły 18 razy nasz glob i szczęśliwie wylądowały. Fetowano je jak bohaterów, urządzając nawet konferencje dla dziennikarzy z ich udziałem. Chruszczow podczas pobytu w USA, obiecał żonie prezydenta Kennedy'ego jedno ze szczeniąt Biełki lub Striełki. I tak po paru miesiącach Puszynka w specjalnie przygotowanej klatce ze złotymi prętami poleciała do Białego Domu. Prezent miły, ale w świetle rywalizacji o prymat w kosmosie, miał też pewien podtekst ironiczny. Choć przyznam, że nie podejrzewam towarzysza Nikity o autorstwo tak finezyjnego żartu.

Puszynka
Warto dodać, że wszystkie psy użyte do eksperymentów, były przez pracowników zespołu Koroliowa traktowane po koleżeńsku, z przyjaźnią. Sam Koroliow choć surowy dla podwładnych, na rozpieszczanie "astronautów" patrzył z życzliwością, a sam często kontrolował czy mają wszystko czego im trzeba. Kiedy raz stwierdził, że woda w ich miskach jest zbyt ciepła, zbeształ pracownika za zaniedbanie. Każda śmierć psa podczas prób, była dla naukowców smutnym przeżyciem, mimo, że od początku wiadomym było, że bez ofiar się nie obejdzie. Bo choć Rosja w każdej formie państwowości, stanowiła i stanowi zagrożenie dla świata, to Rosjanie są takimi samymi ludźmi jak my.
Z 48 psów latających w kosmos, zginęło 20, ale zamiast błąkać się bez domu po przedmieściach Moskwy, miały opiekę i niemal luksus przez cały okres swojej ciężkiej pracy. 
Co ciekawe, żaden z nich nie był psem rasowym, a co zdumiewające (!) nie należały do KPZR ani nawet do Komsomołu...