24 kwietnia 2013

Tajemnica lotu Warszawa - Kraków

AN - 24
Kilka dni temu, mój kuzyn przypomniał sobie, że jako kilkuletni chłopiec, w połowie lat 70-tych, leciał z Warszawy do Krakowa. Ponieważ Adam interesuje się lotnictwem, chciał dociec jaki to mógł być samolot. Ze względu na wagę sprawy, natychmiast powołana została komisja, w osobach mojej ciotki i mnie. Posiedzenie odbyło się w kuchni, przy smacznej kawie. Mieliśmy też opinię konsultanta w osobie wujka, zajętego w pokoju swoimi sprawami, ale wspierającego nas. Po krótkim podsumowaniu dostępnej wiedzy uznaliśmy, że musiał to być samolot radziecki AN-24. Pewność nasza wynikała z tego, że do końca PRLu, w PLL "Lot" latały tylko samoloty radzieckie. Spisano raport, który jest już zamknięty. 
A mnie się przypomniało, że...

Oprócz lat tuż po II WŚ, kiedy w barwach "Lotu" używano różnych pozyskanych maszyn, był ciekawy epizod zakupu samolotów zza "żelaznej kurtyny".
Vickers Viscount
Z początkiem lat 60-tych, zakupiono od British Airways 3 samoloty Vickers Viscount do obsługi tras międzynarodowych (Kair, Amsterdam, Rzym). Nasi piloci przeszli szkolenie w W.Brytanii celująco. Byli podziwiani, między innymi za umiejętność lądowania z wykorzystaniem radiolatarni, co już wtedy było w świecie archaizmem. Samoloty te jednak nie miały szczęścia. Już po kilku tygodniach eksploatacji, w grudniu 1962 r., pierwszy rozbił się na Okęciu, przy podchodzeniu do lądowania. Zginęło 28 pasażerów i załoga.

Zimą 62/63 drugi Viscount, miał niezwykłą przygodę...

W śnieżycy, dwukrotne podejście do lądowania w Warszawie nie udało się. Paliwa było zbyt mało, aby dotrzeć na lotnisko zapasowe. Wtedy odezwał się w radiu nieznany głos, który podał częstotliwość radiolatarni w Łęczycy (lotnisko wojskowe) oraz kierunek i długość pasa. Był to żołnierz, pełniący służbę na wieży kontrolnej. Złamał procedury, zdając sobie sprawę, że może uratować samolot przed niechybną katastrofą. Lądowanie na wojskowym lotnisku w Łęczycy odbyło się bez przeszkód, ale wywołało spore zamieszanie. Władze wojskowe zareagowały błyskawicznie... aresztując załogę i pasażerów. Nie wiemy kim był wojskowy kontroler lotów, który zachowując przytomność umysłu, uratował kilkadziesiąt osób. Dziś byłby doceniony, a wówczas.... Mam nadzieję, że przynajmniej nie dosięgła go kara z ręki tzw. LWP, za zdradę tajemnic wojskowych. 
Historię tą usłyszałem od znajomego mojego Taty, wiele lat temu, a jej opis w artykule prasowym 2-3 lata temu, przypomniał mi o niej.
W 1965 r. podczas burzy Viscount PLL Lot rozbił się w Belgii. Samolot leciał bez pasażerów. W tej sytuacji eksploatacja jedynego pozostałego samolotu, stała się nieopłacalna. Sprzedany został do N.Zelandii.

1 komentarz:

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.