Zmarła Lidia Korsakówna. Jak zwrócił mi uwagę jeden z anonimowych czytelników, mój blog to "bredzenie o nieboszczykach" i "zaśmiecanie internetu". Jego prawo, skoro tak uważa to widocznie tak mnie odbiera.
O tytułowym "osobliwym fatum" słów kilka...
Parę lat temu, siedząc przy kominku, gdzieś w jeleniogórskim, dyskutowaliśmy sobie o Gustawie Holoubku i jego fascynującej osobowości. Następnego dnia rano, jadąc samochodem usłyszałem w radio, że G.Holoubek zmarł. Jakiś czas później spytałem znajomą, czy nie wie, czym obecnie zajmuje się Wojciech Siemion. Koleżanka ta, obyta w świecie ludzi sztuki i kultury opowiedziała to i owo. Następnego dnia... (już wiecie?) ukazała się wiadomość o śmierci W.Siemiona w wyniku wypadku samochodowego.
Wczoraj oglądałem jeden z odcinków serialu "07 zgłoś się" pod tytułem "Bilet do Frankfurtu". Nawiasem mówiąc, o tym osobliwym serialu, koziołkowy felietonik jest w przygotowaniu od kilku miesięcy. Nieopublikowany, bo ważę słowa. Obejrzałem po raz chyba dwudziesty ten odcinek, bo.... lubię. I pomyślałem o tym co dzieje się z piękną aktorką, grającą tam podłą postać. Co przeczytałem o niej dziś, wiecie z pewnością. Boję się teraz pomyśleć o jakimkolwiek aktorze, którego lubię. Fatum?
Chyba w życiu zawodowym, Lidia Korsakówna nie miała zbyt wiele szczęścia do dobrych propozycji filmowych. Piękna i przyciągająca uwagę, wystąpiła jednak w wielu produkcjach telewizyjnych i filmowych. Najbardziej znaczące jej kreacje, to role teatralne w spektaklach teatru "Syrena". Niektórzy wspominają także jej zabawne role w kabarecie. "Korsakówna, do tablicy!" - wołał wredny belfer - Kazimierz Brusikiewicz. W "realu" byli małżeństwem, podobno udanym.
Każdy pamięta L.Korsakówną z jej debiutanckiego filmu "Przygoda na Mariensztacie". Pierwszy kolorowy film PRL-u, o odbudowie Warszawy i socjalistycznym współzawodnictwie pracy. Nie dziwmy się. Film z roku 1954. Gra aktorska straszna, ale jeszcze wtedy reżyserzy i aktorzy nie wyczuwali różnic. Kamera wymaga zupełnie innego aktorstwa niż teatralne. A przesłanie filmu? Cóż takie były czasy. Myślmy przychylnie. Odbudowa Warszawy, pomimo okupacji radzieckiej, to coś wartościowego.
Ja z koziołkowego łebka wydobywam wspomnienie o rolach Korsakównej w "Sprawie Stawrogina" (Biesy), budzącym dziś kontrowersje "Klossie", a chyba najbardziej utrwaliła mi się jako Marina z serialu "Królowa Bona". Dwórka intrygantka, mająca ogromne znaczenie dla biegu wydarzeń i mimo swej podłości zachwycająca. Nie mam wiedzy pozwalającej powiedzieć Wam, na ile serialowa Marina, ma odniesienie do jakiejś postaci historycznej.
Zakończenia nie będzie. Ani internetowej świeczki, ani stereotypowych frazesów.