07 sierpnia 2013

Lidia Korsakówna i osobliwe fatum....

Zmarła Lidia Korsakówna. Jak zwrócił mi uwagę jeden z anonimowych czytelników, mój blog to "bredzenie o nieboszczykach" i "zaśmiecanie internetu". Jego prawo, skoro tak uważa to widocznie tak mnie odbiera. 

O tytułowym "osobliwym fatum" słów kilka...


Parę lat temu, siedząc przy kominku, gdzieś w jeleniogórskim, dyskutowaliśmy sobie o Gustawie Holoubku i jego fascynującej osobowości. Następnego dnia rano, jadąc samochodem usłyszałem w radio, że G.Holoubek zmarł. Jakiś czas później spytałem znajomą, czy nie wie, czym obecnie zajmuje się Wojciech Siemion. Koleżanka ta, obyta w świecie ludzi sztuki i kultury opowiedziała to i owo. Następnego dnia... (już wiecie?) ukazała się wiadomość o śmierci W.Siemiona w wyniku wypadku samochodowego. 
Wczoraj oglądałem jeden z odcinków serialu "07 zgłoś się" pod tytułem "Bilet do Frankfurtu". Nawiasem mówiąc, o tym osobliwym serialu, koziołkowy felietonik jest w przygotowaniu od kilku miesięcy. Nieopublikowany, bo ważę słowa. Obejrzałem po raz chyba dwudziesty ten odcinek, bo.... lubię. I pomyślałem o tym co dzieje się z piękną aktorką, grającą tam podłą postać. Co przeczytałem o niej dziś, wiecie z pewnością. Boję się teraz pomyśleć o jakimkolwiek aktorze, którego lubię. Fatum?
Chyba w życiu zawodowym, Lidia Korsakówna nie miała zbyt wiele szczęścia do dobrych propozycji filmowych. Piękna i przyciągająca uwagę, wystąpiła jednak w wielu produkcjach telewizyjnych i filmowych. Najbardziej znaczące jej kreacje, to role teatralne w spektaklach teatru "Syrena". Niektórzy wspominają także jej zabawne role w kabarecie. "Korsakówna, do tablicy!" - wołał wredny belfer - Kazimierz Brusikiewicz. W "realu" byli małżeństwem, podobno udanym. 
Każdy pamięta L.Korsakówną z jej debiutanckiego filmu "Przygoda na Mariensztacie". Pierwszy kolorowy film PRL-u, o odbudowie Warszawy i socjalistycznym współzawodnictwie pracy. Nie dziwmy się. Film z roku 1954. Gra aktorska straszna, ale jeszcze wtedy reżyserzy i aktorzy nie wyczuwali różnic. Kamera wymaga zupełnie innego aktorstwa niż teatralne. A przesłanie filmu? Cóż takie były czasy. Myślmy przychylnie. Odbudowa Warszawy, pomimo okupacji radzieckiej, to coś wartościowego.
Ja z koziołkowego łebka wydobywam wspomnienie o rolach Korsakównej w "Sprawie Stawrogina" (Biesy), budzącym dziś kontrowersje "Klossie", a chyba najbardziej utrwaliła mi się jako Marina z serialu "Królowa Bona". Dwórka intrygantka, mająca ogromne znaczenie dla biegu wydarzeń i mimo swej podłości zachwycająca. Nie mam wiedzy pozwalającej powiedzieć Wam, na ile serialowa Marina, ma odniesienie do jakiejś postaci historycznej.
Zakończenia nie będzie. Ani internetowej świeczki, ani stereotypowych frazesów. 

Po prostu szkoda !