1939 - "migawki"

  • Bateria im. H. Laskowskiego

  • Polski nalot na Gdańsk

  • Westerplatte

  • Wizna  

  •  Kawaleria 1939 

  •  Uzbrojenie - nowoczesność czy "muzeum" ? 


Bateria im. H.Laskowskiego

Znana i niestety jedyna wówczas nasza bateria artylerii średniej, to bateria im. kmdr. Heliodora Laskowskiego złożona z 4 dział kalibru 6'' Bofors. Umieszczona na cyplu półwyspu miała ostrzał na otwarte morze, wejście do Zatoki i redę Gdańska. Warto poczytać a źródeł jest mnóstwo, o historii baterii i jej udziale w wojnie 1939.
Heliodor Laskowski był oficerem, który opracował i przeforsował całą koncepcję systemu artylerii na Helu. Zmarł przedwcześnie, na kilka miesięcy przed ukończeniem budowy baterii. Spoczywa w Nieszawie, gdzie się urodził i gdzie pamiętają o nim (chyba?) mieszkańcy.
Okrutny los spotkał kpt. Z.Przybyszewskiego, świetnie dowodzącego baterią w 1939 r.. Po wojnie powrócił do służby w  Ludowym Wojsku "Polskim" i został zamordowany przez komunistów, po sfingowanym procesie. W latach czterdziestych, na stanowiskach Baterii Laskowskiego (trzech z czterech), umieszczono radzieckie działa 130 mm. Jedno ze stanowisk zachowało się i jest dostępne do zwiedzania. Oryginalne Boforsy Laskowskiego można zobaczyć w MWP w Warszawie i MMW w Gdyni.

"Saragossa"
 Ciekawym miejscem jest też zespół schronów bojowych na przedpolu Jastarni. Cztery bunkry to: Sabała, Saragossa, Sęp i Sokół. Nie zdążono przed 1.IX wyposażyć ich w kopuły z działkami ppanc 37 mm.
Figiel historii sprawił, że nie wzięły udziału w walce nigdy. W 1939 r. linia walk nie dotarła do tej pozycji. Niemcy po zajęciu Helu, przystosowali umocnienia do swoich potrzeb i ... również nie przydały się. Po 1945 roku LWP wykorzystywało jeden schron jako punkt obrony przeciwdesantowej.
Dziś w jednym z bunkrów jest ciekawa ekspozycja, dostępna w sezonie letnim, a schron Saragossa... służy plażowiczom. 
Budowli tego typu na półwyspie jest kilkadziesiąt. Polskich z lat II Rzeczpospolitej, niemieckich z lat 1940-45 i powojennych. Zachowane w różnym stanie,  ale samo ich odnalezienie jest wielką frajdą. Między innymi istnieją stanowiska dział 105 mm Schneider, tzw. baterii "Duńskiej" i "Greckiej". Zachęcam do wyszukania odpowiedzi na pytanie: SKĄD TA EGZOTYCZNA NAZWA ?
Jeśli ktoś z Was znajdzie, proszę o wpis w komentarzach.
Tu stało działo z "Gryfa"
Przez wiele lat szukano miejsca, gdzie ustawiono, zdjęte z zatopionego stawiacza min ORP Gryf, działa, mające wzmocnić obronę Helu. Według różnych relacji, wzięły one udział w walkach lub tylko odbyły próbne strzelanie. Mimo wskazówek uczestników bardzo trudnego transportu i montażu wież Gryfa, przez wiele lat bezskutecznie poszukiwano miejsca ich posadowienia. W latach 90-tych udało się je odnaleźć. 
Do początku lat 90-tych, większość półwyspu była w gestii wojska. Dziś prawie wszędzie wstęp jest dozwolony. Pozostał jeszcze skład paliw, który mimo, że ma już z górą 70 lat nadal jest używany i takie bariery:
Nie próbowałem przejść... Może by strzelali? :)



Polski nalot na Gdańsk 7.IX.1939


Brzmi jak history-fiction, modna od kilku lat i czasem ciekawa. To o czym chcę wspomnieć, to bezdyskusyjne fakty. Ale tylko do pewnego momentu. Wyjaśnię w trakcie. 


Zatem:

  • 7 września 39 roku, w godzinach wieczornych z Helu, a właściwie okolic Jastarni wystartował wodnosamolot RWD Lublin-XIII w kierunku Westerplatte
  • załogę stanowili por. J.Rudzki i por. Z.Juszczakiewicz
  • zadanie: sprawdzenie czy Westerplatte nadal walczy i obrzucenie bombami (bo trudno to nazwać bombardowaniem) pancernika Schleswieg-Holstein, w celu wsparcia morale załogi Westerplatte. Sześć bomb 12,5 kg, którymi dysponowali lotnicy, na "Schleswigu" szkód wyrządzić nie mogło, ale załodze PST Westerplatte, dałoby poczucie, że nie są całkowicie osamotnieni .
  • "Lublin" dotarł nad port gdański. Według oceny lotników, na Westerplatte nie było śladów trwającej walki (Westerplatte poddało się przed południem tego dnia). W ciemności nie udało się odnaleźć pancernika.  
I tu kończą się fakty udokumentowane. Dalsza część, to powtarzana, niesprawdzalna (?) historia.
Lotnicy zauważyli łunę pochodni nad miastem. Była to manifestacja po zdobyciu Westerplatte. Pilot J.Rudzki skierował maszynę w tym kierunku. Zobaczywszy umundurowane (sic!), maszerujące z pochodniami formacje paramilitarne, nasi lotnicy obrzucili je bombami i ostrzelali z km-u.  

Tu zaczynają się niejasności:

  •  z żadnych kronik czy zapisków o takiej manifestacji "zwycięstwa" nie ma informacji
  • lokalizacja parady jest określana jako ul. Długa lub Haubstrasse (okolica "Błędnika"). To rozbieżność 2-3 km.
  • trudno chyba uwierzyć, że w nocy z samolotu można zauważyć, że tłum jest w mundurach  
  • zbombardowanie takiego tłumu, spowodowałoby ofiary również wśród cywilów, a propaganda niemiecka, fakt ten nagłośniłaby i wykorzystała

Zatem prawda to, czy mit?

Moje "propozycje" dotyczące zbombardowania manifestacji w Gdańsku, są następujące:
  • Niemcy uznali to zdarzenie za tak kompromitujące, że je wyciszyli
  • taki nieprawdziwy finał lotu rozpowszechniono świadomie, wśród obrońców RU Hel celowo, aby wzmocnić morale 
  • jest to konfabulacja lotników opowiedziana "ot dla hecy" 
  • historia powstała z plotek żołnierzy helskiego garnizonu interpretujących cel i przebieg wieczornego lotu 7.IX
Żadnej  z powyższych możliwości nie wyróżniam, jako najbardziej prawdopodobnej. Może ktoś napisze do mnie, o jakimś szczególe, pomocnym w wyjaśnieniu tej tajemnicy. Nic nie znaczącej, w sensie strategicznym, ale ciekawej. Prawda?

Na koniec ...

Następnego dnia, 8.IX Niemcy zbombardowali kotwiczące koło Jastarni wodnosamoloty 1 MDLot., które schroniły się tam po bombardowaniu puckiej bazy w dniu 1.IX.. Nie przedstawiały żadnej wartości bojowej. Były przestarzałymi samolotami zdolnymi najwyżej do zadań obserwacyjnych lub łącznikowych. Skąd zatem, właśnie tego dnia, Niemcy postanowili je ostatecznie unicestwić?
Bardzo liczę na to, że ktoś napisze coś, co pozwoli rzucić nieco światła na tę zagadkę.         



Westerplatte - mit (???) ... Nie jedyny.


Dyskusja o obronie Westerplatte rozgorzała na nowo z powodu filmu, który ostatnio powstał i od kilku tygodni możemy go oglądać w kinach. O filmie napiszę osobno, bo to inna kwestia. Raczej dotycząca naszych krewkich i niewyważonych opinii. Spór dotyczy faktycznego dowództwa. 
Czy dowodził mjr. Sucharski, czy kpt. Dąbrowski? 
Z wypowiedzi uczestników tej bohaterskiej obrony i dokumentów strony niemieckiej sprawa nie ma jasnego jednoznacznego obrazu. Dokumenty i relacje cytuje w swojej książce "Westerplatte - w obronie prawdy"  M.Borowiak. Uprzedzam, że nie jest to beletrystyka i przebrnięcie przez lekturę cytowanych dokumentów, łatwe nie jest. Ale mamy artykuł Roberta Michulca ("Poligon" 1/2014). Staranny, choć pisany przez amatora. I tu mamy cytaty ze wspomnień uczestników walk. Ale... obraz zupełnie inny. Zostawmy to.
Wiemy dlaczego atak zaczął się z dwuminutową zwłoką i dlaczego w ogóle nastąpił, zamiast blokady placówki. Wiemy, że liczba obrońców to 180 do 210 ludzi. Symboliczne są 280 mm działa pancernika "Schleswig-Holstein", które samym swym istnieniem budziły grozę, aczkolwiek do ostrzału z takiego dystansu okazały się bezużyteczne. Obrona placówki trwająca 6 dni nie miała strategicznie znaczenia żadnego. Nawiasem mówiąc, tranzyt przez Westerplatte przestał istnieć, w momencie uruchomienia portu w Gdyni, ale utrzymanie naszej wojskowej obecności w Gdańsku miało znaczenie polityczne.

Major Henryk Sucharski był komendantem placówki, natomiast kapitan Franciszek "Kuba" Dąbrowski dowodził kompanią wartowniczą, zatem obrońcy z natury rzeczy podlegali jego komendzie, w sprawach bieżących. Sucharski znając sytuację po spotkaniu 31.VIII z płk. Sobocińskim, wiedział, że o żadnej odsieczy nie ma mowy. Korpus interwencyjny gen. Skwarczyńskiego został wycofany. Był przeznaczony do interwencji na okoliczność lokalnego incydentu, a nie wojny. Obrona musiała zakończyć się kapitulacją. 
Kiedy 2.IX Westerplatte zostało zbombardowane z powietrza, mjr. Sucharski zdecydował o poddaniu, nie widząc sensu dalszej obrony i miał swoje racje. Kpt. Dąbrowski sprzeciwił się temu, a dopuszcza taki sprzeciw regulamin wojskowy, w szczególnej sytuacji i również miał swoje racje. Obrona trwała jeszcze niemal pięć dni. Nie spowodowała istotnych strat po stronie niemieckiej. Nie wiązała wbrew legendzie wielkich sił nieprzyjaciela. A jednak sens jakiś miała. I o tym można dyskutować. Natomiast ja nie zgadzam się z prostymi i czarno-białymi ocenami. W większości wypowiedzi, jeśli ktoś uznaje kpt. Franciszka Dąbrowskiego za bohatera i prawdziwego dowódcę obrony, ocenia także mjr. Sucharskiego źle. Drodzy cierpliwi czytelnicy... Tak nie jest. Obaj mieli swoje racje i jeśli dziś łatwo nam oceniać, pomyślmy najpierw, w jakich realiach działali i jaką wiedzą o całym przebiegu walk w kraju dysponowali.  Czy którykolwiek z obrońców, trwając na stanowisku, w położeniu tragicznym, nie zasłużył na szacunek??? Przespacerujcie się po Westerplatte dziś i wyobraźcie sobie jaki ciężar ci Bohaterowie unieśli przez sześć długich dni...
Jeden tylko mam żal do mjr. Sucharskiego, że w jedynej swojej wypowiedzi streszczającej owe siedem wrześniowych dni, na spotkaniu przy szachach, z M.Wańkowiczem, nie wspomniał o determinacji i zasługach kpt. Dąbrowskiego. Dlatego zawsze będąc na Rakowickim cmentarzu, zapalmy znicz temu odważnemu człowiekowi.
Szanujmy ich wszystkich, bo spełnili swój obowiązek ponad oczekiwania. Czy my dziś potrafilibyśmy?
Widok z Placówki Fort... Świt 1.IX

 

Mit drugi - Wizna

Widok z Góry Strękowej
720 naszych żołnierzy przez trzy dni hamuje 40-tysięczny korpus H.Guderiana. Ani 720, ani 40 tys. Z publikacji historyka, T.Wesołowskiego znamy bliższą prawdy, historię tej walki. Szczegóły znajdziecie, ale....
Znów drażni mnie ocena typu 0 lub 1. 
Jeśli ktoś był nad Biebrzą, pod Wizną, zobaczy, że na kilkunastometrowej grobli, rozwinąć do ataku można pluton, może kompanię, a nie czterdziestotysięczny korpus. 
Kpt. W.Raginis i dowódca artylerii kpt. St.Brykalski wypełnili swój obowiązek ponad oczekiwania.
Kurpiki
Kpt. W.Szmidt  poddał schron w Kurpikach po bezprzykładnej, zaciekłej obronie, kiedy na jego pozycję, dosłownie wjechały czołgi. 
Porucznik W.Kiewlicz, zawodowy oficer formacji fortecznej, porzucił swoją pozycję, kiedy Niemcy zbliżyli się na kilkaset metrów. Wycofując się, spotkał oddział por. Teofila Szopy, rezerwisty, z zawodu nauczyciela, który zebrał grupę błąkających się żołnierzy, stanął do walki i poległ. Nie ma do dziś nawet grobu. 
Giełczyn
Kpt. Szmidt otrzymał w 1972 r. Virtuti, od polskiego rządu, a Kiewlicz od ... władz PRL. 
To, że większość żołnierzy uciekła ze swoich stanowisk, nie umniejsza bohaterstwa Tych, którzy bronili się dzielnie. Tych zaś którzy nie wytrzymali presji, również nie oceniajmy łatwo. 
Czy ja, albo ktokolwiek z Was, jest pewien, że wytrzymałby?
A dowodzący korpusem niemieckim, H.Guderian ? Znamy go jako autora wyśmienitej teorii użycia broni pancernej, która do dziś jest lekturą adeptów sztuki wojennej. Nazywano go "Szybkim Heinzem" . Zagroził, że jeśli resztki obrońców się nie poddadzą, jeńcy będą rozstrzelani. Schwytani, ranni nasi żołnierze byli rozjechani czołgami pod Jedwabnem. No cóż, takie też są "wyczyny" Wermachtu.
Kpt. Władysław Raginis, nie chcąc oddać się w niewolę, rozerwał się granatem i dopiero po 70 z górą latach, doczekał się honorowego pogrzebu. I tu ostatnia moja uwaga... Nie podziwiajmy go za samobójstwo, które oczywiście można zrozumieć, ale za dzielną i mądrą walkę, choć nie był oficerem doświadczonym .


Kawaleria 1939



Ułani, szwoleżerowie, strzelcy konni, armii II Rzeczpospolitej, zawsze byli i są dla nas symbolem i dumą. Czy słusznie? Jaki właściwie, mamy obraz tych formacji i kto ten obraz wykreował?
W wojnie 1939 r. udział wzięło 11 brygad kawalerii, co stanowiło mniej niż 10% naszej armii. Lance jako broń obowiązkową, wycofano już na kilka lat przed wojną. Natomiast wyposażono kawalerię, w działka ppanc. Bofors, karabiny (rusznice) ppanc. wz.35 "UR" i pancerne oddziały wsparcia, składające się z rozpoznawczych samochodów pancernych wz.29 i wz.34 oraz tankietek TK i TKS
Można zatem postrzegać tą formację, jako piechotę przemieszczającą się na koniach. Cofając się o kilka wieków, znajdziemy dragonów, których walka była w założeniach podobna. W polskiej armii, nasycenie bronią pancerną i ppanc, w kawalerii było... największe.
Żołnierze służby zasadniczej, w kawalerii służyli  o 2 miesiące dłużej niż w piechocie. Zatem można przypuszczać, że ich wyszkolenie siłą rzeczy było staranne. Tradycja i świadomość elitarności, przekładała się na wysokie morale. Choć gdyby samym morale wygrywało się bitwy..., to w połowie września, nasi ułani poili by konie w Odrze.
U progu wojny, jednostki kawalerii, miały WSZYSTKIE armie. Było jasne, że jest to "zmierzch" konnicy i każda armia, przekształcała je w jednostki pancerne i zmotoryzowane, w miarę swoich możliwości ekonomicznych. Tak czyniono również w polskim wojsku. Całkowite przezbrojenie, to 10 BK pod dowództwem płk. Maczka i Warszawska Bryg. Pancerno-Motorowa płk. Roweckiego. 
W latach trzydziestych na paszę dla koni, armia wydawała kwotę za, którą można było zakupić około 80 czołgów 7TP. Jest to liczba pojazdów tej kategorii, którą dysponowała niemiecka dywizja lekka. Informację tę podaję za B.Wołoszańskim. Ale z dnia na dzień, funduszów na owies nie da się zamienić na zakup czołgów.
Dla pełnej jasności, armia niemiecka w 1939r., także korzystała z transportu opartego na trakcji konnej, w znacznej części. 
Transportery Sd.Kfz.251, które widzimy w każdym filmie wojennym, to produkcja rozpoczęta w czerwcu 1939 roku i w wojnie z Polską, wzięły udział nieliczne pojazdy. W rok później, armia niemiecka, uderzając na Francję miała tylko jedną (sic!) dywizję całkowicie opartą na trakcji motorowej.
Użycie jednostek naszej kawalerii w walce, bardzo dobrze opisuje B.Wołoszański, w swoim fabularyzowanym dokumencie o bitwie w rejonie polany Mokra. Wołyńska BK pod dowództwem płk. J.Filipowicza oparła się tam 4DPanc gen. Reinhardta. Pomimo dysproporcji sił, wykorzystując wszelkie dostępne atuty, polscy żołnierze zadali nieprzyjacielowi poważne straty (ponad 100 pojazdów) i powstrzymali na krótko natarcie. Wobec przewagi niemieckiej, Wołyńska BK musiała się po walce wycofać.

Szarże "na czołgi"....

Według historyków, w całej kampanii doszło do 17 szarż ułanów na nieprzyjaciela. NIGDY nie dokonano takiego ataku na czołgi.
Najbardziej znane to:

Krojanty 1.IX

18 Pułk Ułanów Pomorskich osłaniając odwrót GO Czersk, dokonał szarży na piechotę niemiecką tracąc około 10% stanu. Dopiero podczas pościgu za uciekającymi Niemcami, ułani znaleźli się pod ogniem, broni maszynowej oddziałów zmotoryzowanych. I tu mamy początek mitu o głupich polskich dowódcach posyłających kawalerię na czołgi. W dzień później korespondenci włoscy w oparciu o relacje niemieckie opublikowali informacje o naszej kawalerii i jej bezprzykładnym męstwie, w intencji dla nas ... pozytywnej. Propaganda niemiecka, przedstawiła te wydarzenia również fałszywie, tyle, że z intencją ośmieszenia polskiej armii. Ten sposób dyskredytowania Polski, podjęli także komuniści PRLu.

Lasy Królewskie 1.IX

Patrol ułanów Mazowieckiej BK uderzył na kawalerię niemiecką. Niemcy przyjęli atak, w którym użyto lanc i szabel. Po krótkiej walce, Niemcy uciekli.

Wólka Węglowa 19.IX

14 Pułk Ułanów Jazłowieckich przebijając się do Warszawy uderzył na biwakujące oddziały niemieckie. Szarża trwała około kwadransa. Był to pierwszy oddział Armii "Poznań", który przebił się do Warszawy.

Fakty faktami, a wizerunek pozostaje... 
Wizerunek szalonych ułanów, z szablą przeciw czołgom, jest na obrazie J.Kossaka... Niech mu Bóg wybaczy. 



Najbardziej rażący jest jednak kadr z filmu "Lotna" gdzie obłąkany chyba kawalerzysta, tnie szablą lufę czołgu. Oczywiście nasz "mistrz" X muzy, a z pewnością mistrz przedstawiania swoich poczynań w dowolnym świetle, w zależności od sytuacji, tłumaczy to jako alegorię, co jeszcze ma mu dodać splendoru. Dziś wykreował się na autorytet, nie tylko artystyczny, ale i moralny. Ja jednak chyląc czoła przed naszymi ułanami, nie chcę mieszać tu ludzi niewartych ich ostrogi.
A jeśli ktoś z Was nie zasnął, czytając moje opinie "koziołkowe", to zachęcam do czytania (z krytyczną ostrożnością) publikacji o kawalerii i jej dokonaniach.
Dziś mamy grupy rekonstrukcyjne, złożone z pasjonatów, których pokazy możemy podziwiać. Popatrzcie na migawki...

Uzbrojenie 1939 

Nie będę tu przytaczał statystyk, dotyczących ilościowego porównania armii polskiej i niemieckiej. W tzw. "sile żywej" to 1 : 2, a w najistotniejszym uzbrojeniu to od 1 : 3 do 1 : 5.
Nie będę także przepisywał szczegółowych danych taktyczno-technicznych, bo literatury dobrze je opisującej jest pod dostatkiem. Pozwolę sobie na skomentowanie kilku stereotypów, jak to już uczyniłem w przypadku kawalerii. 

Okręty

PMW dysponowała w przededniu wojny 1 stawiaczem min, 4 niszczycielami, 5 okrętami podwodnymi, 6 minowcami/trałowcami i kilkoma mniejszymi nieistotnymi jednostkami z czasów I wojny.

Flota służyć mogła do zabezpieczenia przed Flotą Bałtycką na wypadek wojny z ZSRR. Duży stosunkowo zespół okrętów przystosowanych do minowania, w tym 3 okręty podwodne, mógł jednorazowo postawić zaporę około 500 min. Zatem realnym było zablokowanie wyjścia z Zatoki Fińskiej. Do wojny morskiej przeciw Niemcom flota ta nie była i nie mogła być przygotowana. I rozsądna ocena KMW z lat 20tych ukierunkowała budowę floty w konfiguracji na wojnę z Rosją. Stąd w przeddzień wojny z Niemcami, zgodnie z planem Peking trzy niszczyciele: Burza, Błyskawica i Grom, przed wybuchem wojny przeszły do Anglii. Reszta pozostała na Bałtyku, przy pełnej świadomości dowództwa, że ich żywot będzie krótki. Nawet użycie okrętów podwodnych było wątpliwe, przy absolutnym panowaniu niemieckiego lotnictwa.  


ORP Gryf

Zbudowany we Francji stawiacz min do głównych swoich zadań był wystarczająco nowoczesny. Jednakże brak pancerza pokładowego, osłaniającego komory minowe, słabe uzbrojenie przeciwlotnicze i bardzo mała prędkość, nie pozwalały na użycie go w starciach bezpośrednich.

ORP Wicher

Bliźniaczy okręt Burzy, zbudowany we Francji o dość dobrych możliwościach, jednak w 9 lat po wejściu do służby był konstrukcją daleką od nowoczesności. Prędkość poniżej ówczesnych wymagań. Artyleria główna umieszczona w 4 pojedynczych wieżach i bardzo słaba artyleria p-lot. Warto jednak zauważyć, że w bogatszej od nas Francji, dysponującej ogromną w porównaniu z polską flotą, niszczyciele tego typu pozostawały nadal w służbie.

Okręty podwodne

Dwa najnowsze, zbudowane w holenderskiej stoczni Royal Schelde (Orzeł i Sęp), były pod każdym względem nowoczesne i niemal doskonałe. Tyle, że ich walory na małym akwenie jakim jest Bałtyk nie mogły być wykorzystane przeciw Kriegsmarine. W PRL zbudowano prześmiewczą teorię jakoby Sęp i Orzeł miały być elementem kolonialnych planów lub też efektem zupełnej ignorancji decydentów. Okręty typu "Orzeł" miały spełniać jasne zadanie. Szybkie wyjście w morze, osiągnięcie pozycji u ujścia Zatoki Fińskiej, patrol kilkunastodniowy i powrót. Lub osiągnięcie tej pozycji, atak silną salwą torpedową i szybki odwrót. Do tego zadania potrzebna była autonomiczność 30dniowa, zasięg oraz prędkość 20 węzłów na powierzchni. Z tych wymagań powstał okręt o wyporności ponad 1000 ton na powierzchni i niemal 1,5 tys. w zanurzeniu. Nie z "imperialnych" zapędów II RP.
ORP Wilk, Żbik i Ryś, będące podwodnymi stawiaczami min, zbudowane we Francji, nie odbiegały swoimi parametrami od tego typu okrętów w dniu wybuchu wojny, choć o nowoczesności mówić tu nie można. 
ORP Żbik

Tu znów wracamy do przewagi powietrznej Luftwaffe.  W takich warunkach, walka z okrętami III Rzeszy była więcej niż trudna, a tropienie i zatapianie transportów wroga, przy zachowaniu zasad Protokołu Londyńskiego (1936) niemożliwe. Za sukces w tych realiach należy uznać fakt, że żaden z naszych okrętów podwodnych nie został zatopiony. Trzy po wyczerpaniu możliwości działania, internowane zostały w Szwecji, a Wilk i Orzeł przedarły się do Wlk. Brytanii. Na minie postawionej przez ORP Żbik, wyleciał w powietrze 1.X.39, niemiecki trałowiec M-85...

 

Samoloty 

Tu przeinaczeń i fałszywych wyobrażeń jest najwięcej. Przy tak ogromnej przewadze liczebnej Niemców, nawet gdybyśmy posiadali sprzęt najnowocześniejszy, także czekałaby nas przegrana.

Myśliwce

Głównym samolotem tej kategorii był PZL P-11c. Samolot piękny i o najlepszych parametrach na świecie w roku 1934. Pięć lat później, żaden z nich, decydujących o skuteczności myśliwca, nie zbliżał się nawet do wymaganego minimum. Jedynym atutem była zwrotność i odporność na przeciążenia, co w walce kołowej doskonale wykorzystywali nasi piloci. Wersje nowsze, będące pewną modyfikacją to P-11g Kobuz - prototyp i P-24 produkowany wyłącznie na eksport. Były to samoloty o nieco lepszych osiągach i mocniejszym uzbrojeniu. Miały także zamkniętą kabinę pilota. Nie był to jednak postęp tak duży, aby mogły być porównywalnym przeciwnikiem dla  Messerschmitt'a 109.
Warto jednak wspomnieć, że samoloty P-11 b i f oraz produkowane na licencji PZL w Rumunii P-24e, brały udział w początkowym okresie walk przeciw ZSRR i radziły sobie przyzwoicie. Greckie lotnictwo używało tych maszyn w walkach z lotnictwem włoskim.
Zaprojektowany według nowoczesnych założeń PZL-50 Jastrząb mógł przynieść wymagany postęp. Dolnopłat z chowanym podwoziem oblatany na początku 1939 roku, był konstrukcją obiecującą, ale wymagającą zmian i poprawek. Kłopoty z mechanizmem składania podwozia, zbyt słaby silnik przy dość ciężkim płatowcu i niestabilność przy niskich prędkościach. Niedociągnięcia te częściowo poprawiono i kilka miesięcy później samolot osiągnął prędkość około 500 km/h. Pięć egzemplarzy było w różnych fazach produkcji, kiedy wybuchła wojna. 

Bombowce

Nawet niezainteresowany tematem, zna nazwę PZL 37B Łoś. Był to bombowiec na wskroś nowoczesny i w chwili wybuchu wojny jeśli nie najlepszy, to z pewnością jeden z najlepszych w kategorii bombowców średnich na świecie. Prędkość, udźwig, uzbrojenie obronne, wszystko to Łosia wyróżniało. Mankamenty to delikatne podwozie, co w wypadku lotnisk polowych sprawiało problemy oraz łatwość pożaru w wypadku trafienia. 
Lekki bombowiec walk wrześniowych to PZL 23 Karaś. Powszechne określenie tego udanego samolotu to "bombowiec liniowy". Wzięło się ono od francuskiej koncepcji użycia tego typu samolotów. Rozpoznanie w strefie frontowej i uderzenie na wykryte cele. W porównaniu do niemieckich samolotów z którymi  musiał się zmierzyć, Karaś miał zbyt małą prędkość i manewrowość. 
Ale powinniśmy rozumieć, że użycie naszych bombowców w eskorcie i przy częściowej choćby kontroli obszaru przez nasze myśliwce, wyglądałoby inaczej. W realiach września 39 i rewelacyjny Łoś i absolutnie poprawny Karaś nie miały szans na wykonywanie zadań bez ogromnych strat.

Prototypy i projekty

Wspomniałem o obiecującym Jastrzębiu, ale również inne planowane i prowadzone prace nad unowocześnieniem lotnictwa wskazują, że dowództwo naszej armii zdawało sobie sprawę z potrzeb. Uwarunkowania ekonomiczne nie pozwalały na wystarczająco szybki rozwój. Pomimo obiecujących wyników Jastrzębia, już projektowano jego wersję rozwojową PZL 56 Kania. Rewelacyjny Łoś miał być w przyszłości zastąpiony przez PZL 49 Miś, udoskonalony na podstawie doświadczeń ze swoim poprzednikiem. Był też udany i sprawdzony prototyp PZL 46 Sum, który zastąpić miał Karasia. Projektowane samoloty wielozadaniowe Wilk, Ryś i Lampart, swoimi założeniami projektowymi sięgały dalej niż Me-110, a może gdyby doczekały się urzeczywistnienia byłyby legendą porównywalną z De Haviland Mosquito ? Wilk po testach prototypu, okazał się zbyt ciężki, powolny i stąd koncepcja samolotów Ryś i Lampart.  Wszystko to daje podstawy wierzyć, że mogliśmy mieć w niedalekiej przyszłości, sprzęt na poziomie równym najlepszym armiom. Tylko wojna nie chciała czekać... A może Beck ją przyspieszył ?

 

Czołgi

Zwykle wyobrażamy sobie nasze małe, pamiętające I WŚ czołgi FT-17 przeciw niemieckim "panterom" i "tygrysom". No może nie wszyscy... Ale taki jest obraz utrwalony między innymi przez filmy, w których uparcie na czołgi niemieckie "charakteryzuje" się łatwo dostępne radzieckie T-34. Z racji kształtu i wielkości zawsze wyjdzie... panteropodobny pojazd.

Ale w 1939 r. niemieckie czołgi to w większości lekkie PzKpfw-I i PzKpfw-II. Łącznie około 2,5 tys. sztuk. Średnich czołgów PzKpfw-III i IV Wermacht miał ledwie ponad 300. Dla pełnego obrazu, największą wartość i siłę bojową przedstawiało 298 czołgów przejętych po zajęciu Czechosłowacji. Według oznaczeń niemieckich były to PzKpfw-35(t) i 38(t).

Potęga niemieckich uderzeń pancernych, to przede wszystkim niespotykana dotąd taktyka. Szybkie jednostki pancerne uderzały przy idealnie zgranym wsparciu lotnictwa i artylerii. W I wojnie Niemcy nie docenili nowej broni. Sami wyprodukowali nieliczne i koszmarnie nieporadne czołgi, podczas kiedy alianci w krótkim czasie wypracowali świetne jak na owe czasy maszyny, zdolne do przełamania frontu. Niemcy jednak odrobili lekcję. Przebieg kampanii 1939 r. nie skłonił jednak Francuzów do zmian organizacyjnych. Oni swojej lekcji nie odrobili. Jak zatem się dziwić, że my nie byliśmy w stanie przeciwstawić się genialnej koncepcji wojny błyskawicznej? Koncepcja samodzielnych działań związków pancerno-motorowych była w naszej armii w fazie analiz i studiów. Nasze nieliczne w porównaniu z przeciwnikiem czołgi walczyły w rozdrobnieniu, w pododdziałach rozpoznawczych i wsparcia. A sprzęt?

7 TP

Czołg lekki, o bardzo dobrej mobilności, uzbrojony w 37 mm działko Bofors i km, górował na niemieckimi Panzer - I i II, a z powodzeniem mógł zmierzyć się z czeskimi czołgami, o których wspomniałem wcześniej. Jedynym mankamentem był dość słaby pancerz, co niosło ryzyko dużych strat przy ataku na okopane stanowiska broni przeciwpancernej.

Vickers E

Czołg zakupiony wraz z licencją, posłużył do zaprojektowania i rozwoju 7TP i to zasadnicza jego zasługa. W 1939 roku był konstrukcją sprzed ponad dekady. W walkach, dzięki sprawności załóg pojazdy te okazały się jednak przydatne. To właśnie Vickersy, a nie 7TP były na wyposażeniu 10 Brygady Kawalerii pułkownika St.Maczka.


TK-3 i TKS

TKS z działkiem FK-A
Nie były to czołgi, ale tankietki uzbrojone w karabin maszynowy, a w 1939 r., rozpoczęto przezbrajanie ich w polskie działko automatyczne FK-A wz.38 (20 mm). W tej wersji z powodzeniem mogły nawiązać walkę z lekkimi czołgami niemieckimi. Ze względu na małe rozmiary, zwrotność i prędkość, świetnie sprawdzały się w zadaniach rozpoznawczych i jako ruchome punkty ogniowe. 

Renault FT17

Pomimo jego znikomej wartości bojowej, warto mu poświęcić chwilę uwagi. Skonstruowany w 1917 r., był pierwszym czołgiem z obrotową wieżą i silnikiem z tyłu. Ten układ obowiązuje do dziś w większości konstrukcji. W armii gen. J. Hallera pułk czołgów wyposażono w 120 tych pojazdów. W 1919 r. wraz z armią pułk przybył do Polski. FT17 w wojnie z Bolszewikami nie odegrały kluczowej roli. Powolny czołg wsparcia piechoty zaprojektowany był na potrzeby wojny pozycyjnej. W wojnie manewrowej nie miał pola do popisu. Ale wszędzie tam gdzie udało się go użyć sprawił się dobrze.
Jeden z utraconych wtedy czołgów, po pewnym czasie sowieci sprzedali do Afganistanu, gdzie po  zakończeniu służby został ozdobą na dziedzińcu ministerstwa. Tak przetrwał, a kilka miesięcy temu, rząd Afganistanu przekazał go nam w prezencie. Przebył więc pół świata i szkoda, że nie może nam nic opowiedzieć.
W 1939 r. około 30 czołgów użyto jako drezyny pancerne towarzyszące pociągom pancernym. W tej roli nawet tak archaiczny pojazd sprawował się zadowalająco.  


Renault R-35

Tuż przed wojną z braku możliwości zwiększenia produkcji własnych czołgów 7TP zakupiono 100 szt. francuskich R-35, przy pełnej świadomości ich niedoskonałości. W lipcu 1939 pierwsza partia (40-50 szt.) dotarła do Polski. Sformowano z nich 21 Batalion Czołgów Lekkich, mający za zadanie obronę przedmościa rumuńskiego. Po ataku ZSRR na Polskę, obrona ta nie miała racji bytu. Oddział, nie użyty w walce przekroczył granicę rumuńską 18.IX. Kilka pojazdów włączonych do grupy "Dubno" wzięło udział w walce z Niemcami pod Kamionką oraz z Rosjanami pod Krasnem. Był to czołg marny. Zbyt powolny i wyposażony w armatę o zbyt słabych parametrach.


Artyleria

Przez wieki miała decydujący wpływ na przebieg bitew. Była bronią najdoskonalszą, a zatem... rozwijała się najwolniej.

Artyleria polowa i haubice

naszej armii to w większości konstrukcje z przełomu wieków. Ale najgorsze były znów dysproporcje ilościowe, skąpe zapasy amunicji i zużycie leciwego sprzętu.
Artylerii ciężkiej nie posiadaliśmy w ogóle, nie licząc 27 moździerzy 220 mm. Tylko kilka z nich wzięło udział w walce pod Tomaszowem Lubelskim.

 

Artyleria ppanc.

to świetne produkowane w Polsce licencyjne działa Bofors wz.36 (37 mm). Lekkie i łatwe do ukrycia. Z odległości 500 m pocisk przebijał każdy ówczesny pancerz.

Armata ppanc wz.36 Bofors

Artyleria przeciwlotnicza

to także produkowana na licencji Boforsa, armata 40 mm, doskonała do zwalczania celów na niskim i średnim pułapie. 75 mm armata wzór 36/37 to nasza konstrukcja, nieustępująca najlepszym armatom tego kalibru na świecie. Niestety 40-tek i 75-tek do września 39 wyprodukowano odpowiednio 50% i 10% z partii zamówionych przez armię. Uzupełnieniem nie mogły być niemal zabytkowe francuskie armaty 75 mm.   
Armata plot wz.36/37

 

Broń piechoty

Tu mamy niemal równowagę jakościową. Podstawową bronią piechoty obu stron był karabin i karabinek Mauser wz. 98, w różnych swoich modyfikacjach.  WP miało też na wyposażeniu bliżej nieokreśloną, niewielką liczbę karabinków samopowtarzalnych wz.38M. Była to konstrukcja inż. J.Maroszka, ze wszech miar nowoczesna, a niektóre jej rozwiązania stosowane są do dziś
Pistolety maszynowe to 9 mm wz. 38 Mors, którego wyprodukowano tylko kilkadziesiąt sztuk serii próbnej. Niemcy posiadali niemal 9 tys. MP38 i około 3 tys. MP18 i MP28. Jednak była to broń w pierwszym rzędzie kierowana do jednostek specjalnych, których na froncie polskim nie użyto. Nieliczne egzemplarze mogły być użyte przez pancerniaków. Widok żołnierzy niemieckich biegających ze Schmeisser'ami to znów  "zasługa" filmów. 
Ręczne i ciężkie karabiny maszynowe to w naszej armii prawdziwy przegląd. Najpopularniejszy rkm to przyzwoity wz.28 Browning, a ckm to wz.08 Maxim/Spandau

Rusznice przeciwpancerne  

Rusznice przeciwpancerne, zwane też karabinami ppanc można zaliczyć do broni piechoty. Potraktuję je jednak osobno, ze względu na ciekawą choć krótką karierę. Przede wszystkim jednak ze względu na zasłużoną sławę polskiego "Urugwaja".

Pojawienie się pierwszych pojazdów na tyle mocno opancerzonych, że pociski zwykłej broni strzeleckiej nie mogły zagrozić załodze, spowodowało "ruch" ze strony drugiej, czyli wyścig "miecza i tarczy". Najprostszą logiczną drogą, było zastosowanie pocisków z twardym rdzeniem i zwiększenie prędkości wylotowej przez wzmocnienie ładunku miotającego i wydłużenie lufy. 

Teoretycznie można by te parametry powiększać bez końca, ale otrzymalibyśmy "armatę", której żołnierz nie udźwignie. Strzał z takiego monstrum spowodowałby, że nieszczęsny strzelec odleciałby na kilkanaście metrów do tyłu ze strzaskanym obojczykiem, a pocisk z wielkim hukiem i prędkością.... nie wiadomo gdzie. To oczywiście żart, ale mający swoje źródła. 

Brytyjczycy wprowadzili w 1937 roku rusznicę ppanc. kal. 13,97 mm Boys. Nie miała ona zbyt dobrych parametrów, a przy tym odrzut przy wystrzale był ogromny. Żołnierze, którzy zetknęli się z tą bronią żartowali, że Victoria Cross należy się za samo naciśnięcie spustu...  

Rusznice straciły swoje znaczenie w momencie wprowadzenia granatników przeciwpancernych z ładunkami kumulacyjnymi, ale stosowane były do końca wojny w różnych celach, według pomysłowości żołnierzy. 

W tej kategorii uzbrojenia, chyba jedynej, w dniu 1.IX.1939 dysponowaliśmy ogromną przewagą pod każdym względem. Na los wojny 1939 ta przewaga nie wpłynęła, ale podkreślam, bo szczegół to wart pamięci.

Niemiecka rusznica to półautomatyczny karabin przeciwpancerny PzB38 kal. 7,92 mm, o możliwości przebicia 25 mm pancerza z odległości 100 m. Broń o pomysłowej konstrukcji, tyle, że jej skomplikowanie skutkowało częstymi zacięciami.  W 1939 r. Niemcy dysponowali rusznicami PzB38 w ilości około 1400 szt.

Karabin ppanc wz.35 "Ur."

Skonstruowany przez inż. J.Maroszka i jego współpracowników w roku 1935, w swej klasie nie miał sobie równych.
Pocisk w odróżnieniu od innych pocisków ppanc., nie miał rdzenia stalowego, tylko ołowiany, jak w normalnym pocisku karabinowym. Miało to tę zaletę, że miał mniejszą skłonność do rykoszetowania, a prędkość wylotowa 1275-1300 m/s zapewniała jednak wystarczającą siłę przebicia. Z 300 m pocisk "Ur-a" przebijał płytę pancerną grubości 15 mm przy nachyleniu 30 stopni. Z odległości 100 m przebijał pancerz każdego czołgu jakim dysponowała niemiecka i sowiecka armia na początku wojny.
Produkcja okryta była szczególną tajemnicą. Nazwa "Ur" miała sugerować, że jest to sprzęt produkowany na eksport do Urugwaju, stąd czasem w powojennych relacjach rusznica ta nazywana bywała "Urugwajem".
Skrzynie z tą bronią magazynowane były w magazynach centralnych i opatrzone napisami: "Sprzęt optyczny/mierniczy".
Rozpowszechniana przez lata opinia, że przez nadmierne utajnienie, broń była źle i nieumiejętnie wykorzystana jest nieprawdziwa. Karabiny ppanc. "Ur" rozesłano do poszczególnych jednostek w lipcu 1939 i zapoznano z nimi wybranych żołnierzy (strzelcy wyborowi, zbrojmistrze, dowódcy pododdziałów). W ostatnim tygodniu sierpnia przeszkolono większy krąg żołnierzy przeznaczonych do obsługi. Szkolenie to... kilkanaście minut. Obsługa tej broni była tak prosta jak obsługa karabinu, a dobry hamulec wylotowy, ograniczał odrzut do tego stopnia, że był on niewiele większy niż przy strzelaniu z Mausera. Dzięki zachowaniu tajemnicy, rusznice te były dla Niemców całkowitym zaskoczeniem. 
Były jednak dwa negatywne skutki tej tajemnicy. Pierwszy może dotkliwy dla użytkowników, ale niezbyt istotny. Nie wszystkie jednostki otrzymały na czas instrukcję transportu tej dość gabarytowo nieporęcznej broni. Drugi, ważniejszy, to brak opracowania przez sztab założeń taktycznych użycia rusznic.
Zamówionych przez armię było 7610 sztuk kb-ppanc wz.35. Każdy pluton miał dysponować jedną rusznicą. Ilość wyprodukowanych i dostarczonych do jednostek liniowych "Ur-ów" nie jest znana. Znalazłem kilka, wiarygodnych źródeł i na ich podstawie szacuję liczbę karabinów przeciwpancernych użytych przez naszych żołnierzy na co najmniej 3 do 3,5 tys. 
"Ur" sprawił się dobrze. Dowodzi tego fakt, że na podstawie zdobytych egzemplarzy (około 800), Niemcy zmodyfikowali swoje marne (o czym myślę nie bez satysfakcji) PzB38. A zdobyte w Polsce kbppanc wz.35 "Ur" wykorzystywali w walkach 1940 roku w Belgii i Francji (Panzerbuechse 35p). Następnie część tej broni sprzedano/przekazano armii włoskiej, która używała jej do końca swojego udziału w wojnie.

  

3 komentarze:

  1. Jeśli nie czytałeś to polecam Vladimir Wolff "Kryptonim Burza". Wprawdzie jest to beletrystyka, ale z drugiej strony ciekawe spojrzenie na alternatywną wersję historii.
    Pzdr
    Olo

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo ciekawe - gratulacje! Jak możesz - podaj źródła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Większość informacji jest z książek, prasy tematycznej. Nieco z obejrzanych programów historycznych. Kilka informacji z ustnych relacji.

      Usuń

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.