04 stycznia 2016

Może zamiast dziś histeryzować, wczoraj trzeba było mysleć ?

Moje sympatie czy skłonność ku jakimkolwiek partiom nie mają tu znaczenia. A nie jestem nawet całkiem pewien czy jakiekolwiek jednoznaczne sympatie jeszcze mam. Zastanawiam się nad mechanizmami, które nami powodują i nie posiadam się ze zdziwienia.Wstydzę się jak większość (?), ale obca jest mi histeria którą widzę od dnia ostatnich wyborów parlamentarnych.

Setki, a może tysiące lat cofając się, widzimy społeczności czy grupy skupione wokół jakiegoś przywódcy. Może niepiśmiennego. Może odzianego w skóry i dłubiącego w nosie, ale wyróżniającego się zdolnościami trybuna. Jakimikolwiek cechami powodującymi, że jakaś grupa, stanowiąca siłę i większość podąża za nim i tworzą w ten sposób jakiś system władzy.
Czy to jest OK?
Tak.

Oczywiście pojawiają się rywale. Może być to równy elokwencją czy stanem posiadania sąsiad lub brat, o ambicjach zagrażających władcy. Sprawa jest dość prosta. Jeden drugiemu obcina łeb. Pomocna bywała też trucizna. Subtelniej trochę. W późniejszym okresie osobliwie pojmowana pobożność zabrania zabijać. Piąte chyba... Dobrze pamiętam? Zatem stosowane są inne metody. Bratu będącemu potencjalnym czy rzeczywistym rywalem do tronu można na przykład wypalić oczy. Tak czyniło wielu bogobojnych władców. W naszej historii też tak bywało. Taki figiel znakomity, uczynił Zbigniewowi jego przyrodni brat Bolesław. Podobno zabieg się powiódł ale pacjent umarł.
Czy to jest OK? 
Nie, według naszych obecnych zasad. Ale wówczas metody takie były powszechne. Więcej było okrucieństwa, ale za to może mniej hipokryzji.

Wokół każdego władcy czy lokalnego kacyka zbierali się ludzie władzę jego wspierający lub ją zwalczający. 
Co nimi powodowało? Chęć wzmocnienia danej grupy. Ambicje osobiste, potrzeba forsowania własnych idei. Chyba pełne spectrum ludzkich potrzeb, ambicji i pragnień pozytywnych i negatywnych było i jest także dziś powodem. Z czasem ci orbitujący wokół ośrodka władzy, tworzyli swoje stronnictwa, koterie, wspierające władzę panującą lub przeciwne jej.
Czy to jest OK? 
Myślę, że tak. Opozycja mobilizuje władzę do sprawniejszego działania. Hamuje przed skrajną deprawacją. Wszak pamiętamy często używaną sentencję: 

"Każda władza deprawuje,
a władza absolutna deprawuje w sposób absolutny"
Spory różnych stronnictw mogą być nie tylko hamulcem przed powyższym, ale i przyczynkiem do pozytywnych zmian i korekt kursu.

Różne zawirowania i kataklizmy burzyły porządek w państwach i imperiach. Zamęt nie do opanowania przyniosła Rewolucja Francuska. Jak twierdził Paweł Jasienica, dała także pośrednio początek wszelakim teoriom spiskowym. Dlaczego? Dlatego, że polityka w każdym jej aspekcie stała się tak skomplikowana, że trudno było ją pojąć. Zatem najłatwiej było tłumaczyć wszystko jakimiś tajemnymi powiązaniami, spiskami czy nawet siłami z zaświatów. Dziś kiedy stajemy się coraz głupsi, a świat coraz bardziej skomplikowany i szybciej biegnący widzimy to aż nadto jaskrawo.
Mam osobliwe podejście do Francji i Francuzów. Zuchwała dewiza: "Bóg działa przez Franków", ma moją specyficzną interpretację...
Nie odbierając Francji wkładu w rozwój Europy w wielu aspektach, Rewolucję Francuską widzę jako początek zarazy, której wirus podlegając różnym mutacjom, rozlazł się po całym świecie i do dziś nie zgasł. 
Władza Burbonów po swojej świetności stoczyła się w dół i była całkowicie niezdolna do działania. Ale raz obalony porządek nigdy i nigdzie nie został sensownie zastąpiony żadnym innym trwałym i bliskim zadowalającemu. W samej Francji także. W kraju dzikim jak Rosja, chwytliwe i zwodnicze idee pomogły w powstaniu monstrum, rządzonego przez przestępców przez 70 lat. Na dodatek potwór choć zgniły całkowicie, nie zdechł a się przeobraził i dziś nadal zagraża światu.
Obarczanie Francji winą za wszystko jest oczywiście moją fanaberią i nic nikomu do tego. Ale niepohamowany zachwyt Francuzów ZSRR czy Rosją, to moim zdaniem już coś w rodzaju zboczenia, które nazwałbym "francuską chorobą" gdyby nazwa ta nie była już zajęta. A można tu wymienić parę przykładów. Y.Montand z zachwytem piał po powrocie z Moskwy o wspaniałym "kraju sprawiedliwości". G. Depardieu manifestuje swoją miłość do Rosji, choć tu raczej jest to miłość z podatkiem w tle, a tło to przymglone jest nadmiarem alkoholu. 
Laval zachwycony Hitlerem i jego państwem to także mutacja tej samej choroby.
Tak czy siak Francji nie lubię...
Czy to jest OK?
Pewnie nie, ale jakoś się tym nie martwię. Wszak jako koziołek mogę sobie na taką niechęć pozwolić.

Tak czy inaczej, różne stronnictwa przy różnej jakości i wielkości królach przekształciły się z czasem w partie. Ukształtowały się struktury, sposoby działania. Każda partia wybierała swoje władze lub jej założyciel wybierał sobie członków. Partia miała jakiś swój cel i program. Przeciwne sobie partie starały się... Ech, przejdźmy na czas teraźniejszy!
Starają się pozyskać zwolenników, dyskredytując partie przeciwne. Bardzo szybko zaczęto sięgać po środki wątpliwej uczciwości. Obrzucanie się błotem i oszczerstwa już dawno są narzędziem walki politycznej. Pozyskiwanie finansów ze źródeł mocno podejrzanych to także codzienność i nowość żadna. Angażowanie w intrygi mające skompromitować przeciwnika ma historię dłuższą niż dąb Bartek i choć może mierzić, to tak już jest. 
Czy to jest OK?
Ani tak ani nie. Polityka nie jest czystą grą i jeśli ktoś się nią brzydzi niech się w nią nie angażuje. Jeśli ktoś wierzy, że można stworzyć partię o szlachetnych celach, grupującą ludzi wyłącznie na wskroś uczciwych, posługującą się wyłącznie prawdą i uczciwością, to jest jak student V roku medycyny, który wierzy w niepokalane poczęcie.

Usprawnianie narzędzi służących do zdobycia przewagi nad przeciwnikiem trwa cały czas. Ale jeśli spojrzymy na przykład na starożytną Grecję, nie wiem czy prawdziwą, ale taką jaką ją zapisała historia, to i tam wszelkimi metodami starano się zjednać sobie stronników i pogrążyć przeciwników. Ważne było, aby przeforsować własną wizję państwa i jego organizacji. Wszak cel uświęca środki.
I tu zaczyna się moje zdziwienie. Celem było dawniej zdobycie władzy, dziś także. Zdobycie jak największej rzeszy wyborców, nadal aktualne. Jakim sposobem? Przekonać do własnego programu, co wydaje się oczywiste. A ja coraz bardziej jestem przekonany, że CEL i ŚRODEK zamieniły się miejscami albo pomieszały.
Czytając deklaracje wyborcze KAŻDEJ partii widzę jasno jaki jest cel: pozyskanie większości elektoratu i zdobycie władzy. Normalne i sensowne.
Czy to jest OK?
Jeszcze tak, ale tylko przez chwilę...

Programy, obietnice, deklaracje nie są już tym co dana partia chce zrealizować. Służą wyłącznie pozyskaniu wyborców. Zdobycie władzy jest celem samym w sobie. Coś co jest imitacją programu partii ma nas przekonać do postawienia "krzyżyka". Taki "program" wymyślamy, żeby wyborcy na nas zagłosowali. To jest środek i cel. Nie ma nic poza tym !!! Nie zdobywamy władzy dla realizacji własnej wizji państwa tylko żeby tę władzę mieć... 
To nie politycy się degenerują, tylko MY - WYBORCY. Można kupić nasz głos coraz taniej i coraz mniej wiarygodnymi obietnicami.
Gdybyśmy byli ludźmi o podstawowej świadomości, elementarnej wiedzy, głosowalibyśmy na partię zebraną ad hoc przez Palikota, Kukiza czy Petru???
Nie odmawiając inteligencji temu pierwszemu, zdobywał głosy w poprzednich wyborach, bo wystawił faceta w spódnicy i był atrakcyjnym kuglarzem, co wielce spodobało się gawiedzi. 
Kukiz, sympatyczny szansonista rockowy, porwał chyba elektorat swoimi dokonaniami scenicznymi. To wystarczy, żeby uwierzyć w niego jako dojrzałego polityka?!
Ryszard Petru jest dla mnie autorytetem dyskutującym w programach radia TOK-FM o ekonomii i bankowości i dość! Dziś przedstawia się jako LIDER opozycji... i wygłasza orędzie. Taki dowcip? Nie! Taka autokreacja jest śmieszna, ale nie u nas. My to także przyjmiemy za dobrą monetę....
Czy to jest OK?
Nie jest i to BARDZO ...

Zacznijmy od prostej matematyki:
Weźmy za przykład kamienicę w której mieszka 100 osób uprawnionych do głosowania.
1 z "naszej setki" oddał głos nieważny
12 zagłosowało na PO
19 zagłosowało na PiS
21 oddało swoje głosy na partie które zdobyły niewielkie ilości mandatów lub nie osiągnęły progu wyborczego.
Zatem decyzję o tym kto i w konsekwencji jak będzie rządził naszym państwem podjęło
19 ze 100... 
To dość proste wyliczenie, którego nie da się chyba podważyć. Ci którzy dziś w jakichś bardziej czy mniej poukładanych protestach uczestniczą, mają oczywiście do nich prawo. Choć większość z nich nie za bardzo wie przeciw czemu protestują. Zachowują się jak rozżalone dzieci i głośno wołają o zagrożonej czy może już usuniętej demokracji.
Oburzamy się, bo mniejszość (19/100) przejęła całość władzy i zrobi z niej użytek według własnych potrzeb.
Nie zapomnijmy jednak o jednym, tych 
49 osób ze 100
nie miało chęci głosować !
Jest im obojętne kto będzie nimi rządził? Zatem... zgadzają się na KAŻDĄ władzę.
To jest właśnie demokracja. Potencjalny wyborca może głosować na kogo chce, ale może także uznać, że mu się nic nie chce. I tego wstydzę się najbardziej. Chyba bardziej niż większości tych, którzy w naszym imieniu mogą teraz robić różne rzeczy. Także te które nas kompromitują. 
A z drugiej strony, jeśli widzę T.Lisa biorącego udział w manifestacji, wykrzykującego idiotyczne hasła to się zastanawiam. Gdzie są normalni ludzie? A gdzieś chyba jeszcze jacyś zostali ...