30 kwietnia 2013

Czy Seneka była żoną cezara?

Otóż w świetle zdarzeń, których byłem świadkiem, trudno jest na to pytanie odpowiedzieć. 
Lata 80-te. U kolegi, oglądamy kolejny odcinek, jakiegoś serialu o czasach rzymskiego imperium. Senatorowie, dyskutują o jakiejś koncepcji i postanawiają:
"Poczekajmy jak to oceni Seneka". Wchodzi do pokoju mój kolega i pyta: "Seneka to żona Nerona?". 
Śmieszy Was to? Wówczas rozbawiło nas to wszystkich do łez, mimo, że byliśmy tylko inżynierami in spe. Dziś tych rozbawionych... myślę byłoby mniej.

Ale nie o niedouczonych w wiedzy ogólnej, studentach Danziger Fachhochschule chcę wspomnieć. Zaciekawili mnie, w ostatnich tygodniach, nasi reprezentanci parlamentarni. Sami ich wybraliśmy. Deklarowałem, że polityki nie będę trącał, bo nie widzę w niej nic interesującego. Ale to nie o polityce, tylko o naszym (moim i Waszym) poziomie ....
Afery i aferki w świecie polskiej polityki są codziennością. W ostatnim czasie, różnego pochodzenia posłowie nawołują do uczciwości. I wielu z nich (z każdej partii) wzywa do oczyszczenia. Używają hasła... "musimy/powinniśmy być jak żona Cezara", co ma w ich mniemaniu oznaczać nieskazitelność. Nie chodzili do szkoły? Ci sami złotouści mówcy przestrzegali wielokrotnie, przed otwarciem puszki Z PANDORĄ... Może Pandora to pasta do butów?
I tu przypomniały mi się wypowiedzi lepsze od każdego kabaretu....
Zawiedziony poseł koalicyjnej partii (nieważne jakiej i koalicja również nieistotna), po niepomyślnym głosowaniu mówi:
Nasi partnerzy wykazali się graczostwem i chytrostwem politycznym
Przaśna ludowa posłanka pewnej partii, wydaje opinię o swoim koledze, stając w jego obronie:
Jest miły, uprzejmy, a czasem rubaszny jak Rubens. /Potem podstawą jego obrony w sprawie o ekscesy seksualne, jest ekspertyza lekarska o schorzeniach kręgosłupa/
Skąd to się bierze? (w i nternecie powszechne: " Z KĄD" ) .
I przychodzi do mnie mój handlowiec mówiąc: 
Panie Piotrze klient podpisze umowę, ale najpierw musi z panem porozmawiać "en face". 
Jak u Gogola. Z czego się śmiejecie?... Z samych siebie, bo wybraliśmy "najlepszych" z własnego grona.

26 kwietnia 2013

Pożyteczna (?) katastrofa ...

Dziś minęło 27 lat od eksplozji w elektrowni czarnobylskiej. Jej konsekwencje, różnej rangi i różnego rodzaju odczuwalne będą jeszcze przez kilkaset lat. Zginęło, bądź zmarło w ciągu miesięcy, kilkadziesiąt osób. Według szacunków w ciągu 70 lat na choroby nowotworowe zapadło i zapadnie kilkanaście tysięcy... 
Z okolic ewakuowano w pośpiechu ponad 350 tys. osób, które musiały zostawić wszystko co miały...
Ukraina do 2000 roku zamknęła wszystkie funkcjonujące bloki elektrowni, oceniając, że dalsza eksploatacja wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem.
Dziś na podstawie dostępnych źródeł wiadomo, że wybuch był splotem wielu czynników wywołanych przez ludzi. Zaniedbania przy budowie, niewystarczająca wiedza obsługi i radziecka koncepcja eksperymentu : "sprawdźmy czy się uda". Czytałem kiedyś o pewnym człowieku, który chciał sprawdzić, czy można przepiłować pocisk moździerzowy znaleziony w lesie. Sprawdził ...
Wiele ofiar bezpośrednich, to strażacy wezwani do gaszenia pożaru. Nie mieli żadnej ochrony i nawet nie byli uprzedzeni o promieniowaniu. To już zbrodnia. Metody gaszenia w pierwszych godzinach, nie tylko nie były skuteczne, a wzmagały emisję pyłów i oparów radioaktywnych.
Jakkolwiek by szacować i oceniać, bilans katastrofy jest straszny.
Ale gdzie tytułowy "pożytek" ? Może taki, że zdarzenie to czegoś nas nauczy? Raczej nie... bo historia uczy tylko tego, że jeszcze nigdy i nikogo niczego nie nauczyła. Na szczęście nie całkiem to prawda...

Inny pozytywny aspekt dostrzegłem. 

Mówi się "Nie było nas, był las. Nie będzie nas..."
Zamknięta i niezamieszkała strefa wokół elektrowni nie stała się pustynią, ani skupiskiem mutacji przyrodniczych. Tuż po katastrofie, pozostawiona żywność, spowodowała wzrost populacji różnych gryzoni i owadów. Natura mądrze sobie niektóre rzeczy jednak reguluje, więc skoro owadów i gryzoni przybyło, pojawili się ich amatorzy. To konsumenci biegający, latający i pełzający. Obecność ludzi w tym rejonie jest minimalna, a ingerencja w osobliwe środowisko żadna. Na zwierzęta nikt też nie poluje. I tak stworzył się przez nieszczęście, szczęśliwy zakątek. Rozkwit przeżywa wiele gatunków zwierząt, wróciły tu nawet niedźwiedzie nieobecne od prawie 100 lat. Las szybko "odzyskuje" terytorium zajęte ludzkimi budowlami.
Prawdziwy raj jeśli kiedykolwiek istniał, to z pewnością wtedy kiedy nas tam nie było. No, ewentualnie, dopóki człowiek był dwunożnym zwierzęciem porozumiewającym się z pomocą pochrząkiwania, popierdywania i stepowania.
O strefie czarnobylskiej, właśnie od strony zwierząt jest film do którego link załączam:
Czarnobyl - życie w strefie śmierci




W filmie znajdziecie odpowiedź na wiele pytań.... A ja myślę, że powinniśmy wiedzieć, że jak bardzo napsocimy, to sami się wybijemy, a zostanie.... las.

24 kwietnia 2013

Tajemnica lotu Warszawa - Kraków

AN - 24
Kilka dni temu, mój kuzyn przypomniał sobie, że jako kilkuletni chłopiec, w połowie lat 70-tych, leciał z Warszawy do Krakowa. Ponieważ Adam interesuje się lotnictwem, chciał dociec jaki to mógł być samolot. Ze względu na wagę sprawy, natychmiast powołana została komisja, w osobach mojej ciotki i mnie. Posiedzenie odbyło się w kuchni, przy smacznej kawie. Mieliśmy też opinię konsultanta w osobie wujka, zajętego w pokoju swoimi sprawami, ale wspierającego nas. Po krótkim podsumowaniu dostępnej wiedzy uznaliśmy, że musiał to być samolot radziecki AN-24. Pewność nasza wynikała z tego, że do końca PRLu, w PLL "Lot" latały tylko samoloty radzieckie. Spisano raport, który jest już zamknięty. 
A mnie się przypomniało, że...

Oprócz lat tuż po II WŚ, kiedy w barwach "Lotu" używano różnych pozyskanych maszyn, był ciekawy epizod zakupu samolotów zza "żelaznej kurtyny".
Vickers Viscount
Z początkiem lat 60-tych, zakupiono od British Airways 3 samoloty Vickers Viscount do obsługi tras międzynarodowych (Kair, Amsterdam, Rzym). Nasi piloci przeszli szkolenie w W.Brytanii celująco. Byli podziwiani, między innymi za umiejętność lądowania z wykorzystaniem radiolatarni, co już wtedy było w świecie archaizmem. Samoloty te jednak nie miały szczęścia. Już po kilku tygodniach eksploatacji, w grudniu 1962 r., pierwszy rozbił się na Okęciu, przy podchodzeniu do lądowania. Zginęło 28 pasażerów i załoga.

Zimą 62/63 drugi Viscount, miał niezwykłą przygodę...

W śnieżycy, dwukrotne podejście do lądowania w Warszawie nie udało się. Paliwa było zbyt mało, aby dotrzeć na lotnisko zapasowe. Wtedy odezwał się w radiu nieznany głos, który podał częstotliwość radiolatarni w Łęczycy (lotnisko wojskowe) oraz kierunek i długość pasa. Był to żołnierz, pełniący służbę na wieży kontrolnej. Złamał procedury, zdając sobie sprawę, że może uratować samolot przed niechybną katastrofą. Lądowanie na wojskowym lotnisku w Łęczycy odbyło się bez przeszkód, ale wywołało spore zamieszanie. Władze wojskowe zareagowały błyskawicznie... aresztując załogę i pasażerów. Nie wiemy kim był wojskowy kontroler lotów, który zachowując przytomność umysłu, uratował kilkadziesiąt osób. Dziś byłby doceniony, a wówczas.... Mam nadzieję, że przynajmniej nie dosięgła go kara z ręki tzw. LWP, za zdradę tajemnic wojskowych. 
Historię tą usłyszałem od znajomego mojego Taty, wiele lat temu, a jej opis w artykule prasowym 2-3 lata temu, przypomniał mi o niej.
W 1965 r. podczas burzy Viscount PLL Lot rozbił się w Belgii. Samolot leciał bez pasażerów. W tej sytuacji eksploatacja jedynego pozostałego samolotu, stała się nieopłacalna. Sprzedany został do N.Zelandii.

21 kwietnia 2013

20 kwietnia.... Co zawdzięczam Hitlerowi?

20 kwietnia 1889 r., w Braunau nad Inn urodził się Adolf Hitler.
J23 pamięta....
Napisano o nim tyle, że chyba nikt przez wszystkie informacje przebrnąć nie zdoła, a oddzielenie ziarna od plew jest coraz trudniejsze. 
Wariat czy geniusz? Zręczny polityk czy błazen?
W Niemczech ciągle istnieją grupy przypominające i wysławiające likwidację bezrobocia, budowę autostrad, inicjatywę produkcji VW "Garbusa". Jeszcze bardziej zadziwiające są wyniki ankiet w Austrii. Anschluss 1938 r., przez ponad 1/3 Austriaków dziś (sic!) uznawany jest za korzystny. "Pan z wąsikiem" postrzegany jest jako wybawca i polityk wielkiej miary. Swoją drogą, gdyby go szlag trafił, przed zajęciem Czechosłowacji, to przeszedłby do historii jako geniusz... I zanim Was to stwierdzenie oburzy, zastanówcie się. Tak by było!
My też mamy się czego wstydzić... Rzesza (nomen omen), usprawiedliwiających Jaruzelskiego, rośnie i nie ma na to wpływu coraz szerzej dostępna wiedza o historii lat PRL. 
Może zestawienie tych dwóch wstrętnych osobników, jest drastyczne, ale sądzę, że mogę sobie pozwolić na takie dywagacje. Jeśli ktoś przekroczy pewną granicę łajdactwa, to ważenie, kto gorszy, przypomina rozważanie czy ten co ukradł 100 tys., a mógł 200 jest jeszcze uczciwy. Doświadczenie dowodzi, że "troszkę" w ciąży się być nie da.

A co ja zawdzięczam Adolfowi Hitlerowi, przez utajnionych wielbicieli oznaczanemu "18" ?

Ano to moi drodzy, że ta rocznica przypomina mi zawsze o imieninach mojej serdecznej przyjaciółki, z którą przepracowaliśmy 8 lat i choć była to momentami mordęga ... To ciekawa i emocjonująca bywała to praca. I w dobrym zespole.  Agnieszka dla wszystkich była oparciem, powiernikiem tajemnic wszelakich i uosobieniem spokoju. A jednak... niedocenianym.

19 kwietnia 2013

Odzyskaliśmy szczątki samolotu ...

        Po 73 latach udało się...

3.IX 1939 lotnicy 121 Eskadry, przechwycili nad Puszczą Niepołomicką wyprawę bombową Heinkli 111, zmierzającą nad Kraków. Zestrzeliwując 1 samolot, a 2 uszkadzając, zmusili Niemców do ucieczki. Polską formacją, dowodził ppor. Wacław Król. W pierwszych chwilach starcia, jego samolot został trafiony w silnik i zapalił się. Pilot zdołał się uratować, a płonąca maszyna spadła w okolicach miejscowości Kłaj. Miejsce upadku PZL P11c, określone przez pilota, było przybliżone. Niemal dokładnie rok temu, J.Czerwiński, mieszkaniec Kłaja, odnalazł poskręcany, pordzewiały km lotniczy i zawiadomił A.Sikorskiego, redaktora znanego z programu Było nie minęło.
Grupa pasjonatów przeszukała teren, odnajdując fragmenty "jedenastki". Znaleziono cylindry silnika, kołpak śmigła, 2 km-y oraz tabliczki znamionowe i fragmenty poszycia z "szachownicą". Znaleziska te, jak powiecie to tylko złom ... I macie rację, ale mają one pewną wartość sentymentalną. Nie da się z nich oczywiście odtworzyć samolotu, ale będą historyczną ciekawostką w Izbie Regionalnej w Kłaju.
Myślę, że nie powstanie komisja, która na podstawie badań elementów wraku, ustalać będzie przyczynę zdarzenia ...
Dziś,  w Muzeum Lotnictwa w Krakowie, możemy podziwiać jedyny zachowany egzemplarz PZL P-11c. Należał on do tej samej, 121 Eskadry. Po walkach 1939 roku, został przejęty przez Niemców i dołączony do kolekcji samolotów H.Goeringa w Berlinie. Po bombardowaniu Berlina w listopadzie 1943, ocalałe eksponaty ewakuowano w rejon Piły. W 1945 roku na szczęście, "jedenastka" nie została zniszczona przez "wyzwolicieli". Widocznie nie nadała się na "trofiejny łup" i także nie można jej było wymienić na bimber. Samolot wraz z innymi eksponatami trafił do Pilawy k/Warszawy, potem do Wrocławia, aż wreszcie do muzeum w Krakowie. Dziś możemy tam, ten ciekawy samolot podziwiać.
"Jedenastka" i ja


A pułkownik Wacław Król ?




W 1939 r. zestrzelił 2 samoloty niemieckie, wspólnie z kpr. P.Kowalą i kpr. P.Zaniewskim (po 1/2 zestrzelenia). Walczył we Francji, gdzie zestrzelił 2 samoloty niemieckie na pewno i 1 prawdopodobnie. Brał udział w Bitwie o Anglię, walczył w formacji znanej pod nazwą Cyrk Skalskiego, a w ostatnich dniach wojny prowadził dwa dywizjony polskiego 131 skrzydła mysliwskiego, osłaniające nalot Lancasterów na kwaterę Hitlera w Berchtesgaden. Podczas całej wojny zestrzelił 8 i 1/2 samolotów. Powrócił do Polski, gdzie po różnych szykanach (nie był aresztowany) w 1957 r. przywrócony został do służby wojskowej. Napisał kilka książek, wśród których najbardziej znana to "Mój Spitfire WX-L". Może nie są one doskonałe, pod względem literackim, ale wiele ciekawych i ważnych faktów z lat wojny rzetelnie opisują.
Doczekał powrotu Polski do grona państw wolnych. Zmarł w 1991 r.

16 kwietnia 2013

101 rocznica "razy dwa"

101 lat temu, 15 IV, urodził się Kim Ir Sen.
W nocy z 14 na 15 IV zatonął RMS Titanic.
To pierwsze wydarzenie było katastrofą nieporównywalnie straszniejszą w skutkach. Ale to drugie, ma większą dramaturgię i wciąż obrasta wieloma legendami.
W wyniku zderzenia z górą lodową Titanic zatonął, a zginęło wówczas ponad 1500 osób. Nie jest to pod względem ilości ofiar, największa katastrofa morska. 
Dziś w świetle badań wiemy z dużym prawdopodobieństwem, dlaczego zderzenie, o stosunkowo niewielkiej sile, wywołało tak fatalny skutek. Przez lata funkcjonowało na temat przyczyn, wiele teorii opartych na dostępnej w danym momencie wiedzy. Ale były i teorie dotyczące działania sił nadprzyrodzonych (np. "klątwa mumii"). Oczywiście dopatrywano się też przyczyn w spiskach różnej konstrukcji. Pocieszyć to może niektórych z nas, bo dowodzi, że głupota nie narodziła się ani w dzisiejszych czasach, ani nie jest przywiązana do nacji, czy miejsca na mapie.
O wszystkich ustaleniach, możemy dziś czytać w książkach. Dostępne są też różnej jakości filmy popularnonaukowe.

Ja pozwolę sobie na wspomnienie trzech "wątków powiązanych":



Pierwszy...

Katastrofa stała się podstawą do dzieł i dziełek filmowych, literackich, malarskich, a także muzycznych.
W moim pojęciu jedno z nich zasługuje na szczególną uwagę. W 2010 r. wszedł na ekrany film Titanic II. Obejrzałem ten film rok temu. Przeżycie jest wprost kolosalne. Przez pierwszy kwadrans, patrzyłem z rosnącym niedowierzaniem. Później nie posiadałem się ze zdumienia, aż w końcu "świat mi się stracił", jak powiedział pewien góral, któremu kamień młyński spadł na ciemię. Podobny szok spowodował paraliż u pozostałych widzów. Scenariusz wielokroć mądrzejszy, wymyślił by pan Zenek, "kturen nie okończył rzadnyh szkuł", ale spożywając regularnie wino marki Wino, fantazję i polot ma, że hej! Gra aktorska, a właściwie jej brak, scenariusz, reżyseria, spójnie tworzą obraz katastrofy... kinematografii, na skalę niewyobrażalną. Wiele dni trwało, zanim powróciłem do równowagi umysłowej, w stopniu umożliwiającym funkcjonowanie. Ale jakiś lęk przed włączeniem telewizora zostanie na lata...


Druga kwestia...

To sensacyjny wątek, dotyczący poszukiwań wraku przez grupę R.Ballarda. Długotrwałe poszukiwania, uwieńczone zostały sukcesem w 1985 r.. Sam przebieg poszukiwań to już emocjonująca historia, ale znalazłem wypowiedź, z której wynika, że skorzystał z okazji amerykański wywiad. Otóż równolegle z poszukiwaniami, które stanowiły naturalny kamuflaż, podjęto obserwację i pomiary dotyczące ruchu radzieckich okrętów podwodnych na Atlantyku. Jeśli to prawda, to można snuć swobodne fantazje, zapytując, co było celem pierwotnym, a co wtórnym? Może więc znaleziono legendarny wrak, przy okazji? Plotka to czy prawda, może kiedyś się dowiemy.


I rzecz trzecia... 

O Titanicu i jego katastrofie słyszał każdy. O jej szczegółach napisano tyle, że chyba nikt całości nie ogarnie. Natomiast mało kto pamięta, że Titanic, nie był "jedynakiem". 
Pierwszym z serii był RMS Olympic zwodowany w 1910 r., w stoczni Harland & Wolff. Kapitanem został Edward Smith, który później objął dowództwo Titanica. Olympic na początku kariery miał kolizję z krążownikiem HMS Hawk. Po katastrofie Titanica, poddany został znacznej przebudowie. Szczęśliwie przetrwał wojnę jako statek transportowy. W 1918 r. staranował niemiecki okręt U-103, "karcąc" go, za nieudany atak torpedowy. Czyn tyleż waleczny co lekkomyślny, ale zwycięzców się nie sądzi. Po wojnie powrócił do liniowej służby pasażerskiej. Jak zaczął karierę kolizją, tak i ją zakończył. W 1934 r. we mgle zderzył się z amerykańskim latarniowcem, a właściwie rozciął go na pół. Naprawę uznano za niecelową i RMS Olympic zasilił piece hutnicze.
Olympic w kamuflażu wojennym

Trzecim z serii był RMS Gigantic, któremu po katastrofie Titanica zmieniono nazwę na RMS Britannic, ale zwodowany w 1914 r., do służby jako statek pasażerski nie wszedł. Zarekwirowany tak jak Olympic, pełnił służbę wojenną jako HMHS Britannic (statek szpitalny). Zatonął w 1916 r., po wejściu na minę u wybrzeży Grecji. Zginęło 30 osób, z około 1300 przebywających na pokładzie.
Britannic doczekał się filmu opartego na prawdziwej historii szpiegowskiej. I tu uspokajam. Film ten można obejrzeć bez obaw. Zgrabna fabuła szpiegowska, udekorowana wątkiem melodramatycznym. Niewymagająca, ale niezła rozrywka.



15 kwietnia 2013

Dlaczego interesują mnie 10-letnie dziewczynki....

Otóż otworzyłem, jak co dzień informacyjne portale, żeby zobaczyć cóż się dzieje w świecie. I jak zwykle zaskoczenia nie było. Najważniejsze informacje to:
  • jakie buty nosi papież
  • słowna szermierka Dody i Kupy Wojewódzkiego
  • w jakiej sukience była w Nigerii M.Tusk
  • kolejny niepodważalny dowód na zamach
  • licytacja mieszkania I. Felicjańskiej
Zatem.... jak każdego dnia. Tak jest i choć mnie to mierzi czasem, a zwykle śmieszy, to wciąż myślę, że tego typu "rewelacje", dlatego są zamieszczane, bo my... to czytamy. Wszystko to jest podkreślane mocnymi słowami typu: sensacja, tragedia, skandal itp. . A co będzie napisane, jeśli wydarzy się coś naprawdę istotnego?
Ale wrócę do moich zainteresowań niepełnoletnimi dziewczynkami...
Pojawiła się notatka (Słupsk), o dziewczynkach z III kl., które widząc nieprzytomnego mężczyznę, wezwały pomoc. Niby... nic, ale ile razy widzimy dorosłych, w takiej sytuacji, którzy nie wiedzą co robić lub uciekają przed takim zdarzeniem. Co ciekawe, informacja ta zdjęta została po krótkim czasie. Czy dlatego, że zbyt mało było "kliknięć"? 
Wolę czytać o tym, że ktoś zrobił coś dobrego i pożytecznego, niż o tym, że Iga Korczyńska, egzotyczna tancerka z klubu "Ananas" (córka górnika i zubożałej księżniczki transseksualistki), pokazała się w towarzystwie Zachariasza Doroszyńskiego... w źle skrojonych stringach.
Kilka miesięcy temu pojawiła się informacja z Australii, o kundelku, który podczas pożaru przykrył sobą małe kocięta i w ten sposób je ocalił. Strażacy dotarli do nich i uratowali.
Również niedawno, w Krakowie, ratownicy medyczni, po ewakuowaniu rodziny z zaczadzonego mieszkania, na prośbę chłopca, wrócili i wyratowali szczurka Lolę. A główną rolę w tym zdarzeniu odegrał pies Odi.
Zresztą poczytajcie sami: RATUNEK
To w zestawieniu z wieloma i wielkimi dramatami ludzkimi właściwie błahostka ... Ale czy na pewno?
Możecie komentować, że dziwaczę i poddaję się sentymentalnym nastrojom, ale naprawdę wolę informacje o czymś pozytywnym, niż bełkot o kolejnych "sensacjach" z salonów. Tym bardziej, że i salony coraz bardziej zbliżają się do stodół, a ich bywalcy coraz bardziej gminni.
Dzielne dziewczęta ze Słupska, które pomogły uratować człowieka, pozdrawiam !



13 kwietnia 2013

"Ręce precz od Korei ! "

Czyżby to hasło po 60 latach wróciło?


Jeśli tak, to "Ręce precz..." od KTÓREJ Korei?
Kto właściwie, z liczących się graczy miałby chęć zaangażować się w wojnę?
Amerykanie czy chcą, czy nie, muszą chronić Koreę Płd., bardziej chyba dla utrzymania pozycji politycznej niż dla interesu ekonomicznego? Korea Płn., funkcjonuje, w obłąkanej postaci dzięki ciągłej pomocy Chin, którym na wybuchu wojny na półwyspie nie zależy, bo z całą resztą świata są związani jako eksporter.... chyba wszystkiego. Amerykanie dostarczają żywność, w zamian za ograniczenie zbrojeń. Co raz daje jakiś hamulec, a raz nie. 
Obszar Korei Płn. to surowce. Żelazo, węgiel, miedź, cynk i inne. Ale czy warto się angażować, żeby przejąć całkowitą kontrolę? 
Właściwie same pytania, na które odpowiedź znają może nieliczni fachowcy.

Co innego "chodzi po koziołkowej głowie". Dla nas, to napięcie i możliwość wojny ma chyba inny wymiar. Wymiar.... krwawego spektaklu. Na tyle to daleko od nas, że o siebie się nie obawiamy. Nawet gdyby się to w jakiś sposób rozlało, to konflikt na skalę światową, raczej wydaje się nam mało prawdopodobny. A igrzyska  lubimy. Przyzwyczailiśmy się do relacji z każdego makabrycznego zdarzenia. Nawet w swej "masie", domagamy się ich. Coraz więcej szczegółów. Coraz więcej okrucieństwa, o którym można sobie poczytać, na które można, popatrzeć siedząc w fotelu, w kapciach i najlepiej z torbą chipsów i piwem. Czy zbliżamy się do momentu kiedy jakaś stacja TV uruchomi reality show z autentycznym zabijaniem jakie dotąd znamy z filmów SF? Chyba już tylko hipokryzja powstrzymuje przed takim przedsięwzięciem. Bo zapotrzebowanie jest. Brutalność niektórych filmów fabularnych już nie wystarcza. Relacje ze zbrodni o charakterze kryminalnym, choć zawierają już chyba wszelkie szczegóły.... spowszedniały (!). Przyznajmy, że mając przekonanie o własnym bezpieczeństwie, popatrzylibyśmy z zainteresowaniem co wieczór, na relacje z kolejnej wojny. Jak "radzą sobie" koreańscy żołnierze, czy rakieta trafi, czy i jak zostanie przechwycona? Tak sobie myślę o nas jako o coraz bardziej "wymagającej" widowni. Wymagającej w sensie wrażeń, a coraz mniej w sensie intelektualnym. To nie agresywne i coraz mniej profesjonalne media uczyniła nas takimi... Odwrotnie. To my te media stworzyliśmy. Karmimy je, swoim często prymitywnym i chorym zainteresowaniem. Stąd też kolejne nowe grupy dziennikarzy i reporterów są coraz marniejsze w sensie wiedzy i choćby sposobu wysławiania się, bo my I TAK ich oglądamy.
A co do narzędzi nowoczesnej wojny... Czy długo jeszcze zdrowy rozsądek lub jakiekolwiek zabezpieczenia powstrzymają "ciekawość" dowódców, którzy też chcieliby się przekonać jak ich zabawki sprawdzą się w praktyce? Wojna podobno oczyszcza, ale od 100 lat broń i jej sposób użycia poszły w takim kierunku, że koszty ludzkie takiego "oczyszczenia" są gigantyczne, a przy niektórych scenariuszach niewyobrażalne.
No cóż, za parę dni się dowiemy... Ja mam nadzieję, że jeszcze tym razem, skończy się tylko na straszeniu wzajemnym.

12 kwietnia 2013

Czy aktorstwo jest wyrokiem?

Aktorzy dziś i przed setkami lat, przedstawiali i przedstawiają nam, pewne scenki nawiązujące do życia codziennego lub prezentują abstrakcyjne historie, mające na celu wywołanie refleksji, emocji lub czegokolwiek, żeby nas zabawić. Postacie i  ich konstrukcja, są dziełem lub "dziełkiem", dramatopisarzy czy scenarzystów. Aktor ma "jedynie", z pomocą reżysera, zgrabnie nam ową konstrukcję przedstawić. Zatem zawód ten jest ani łatwy, ani trudny. Wszystko zależy od tego, czy dana osoba potrafi być plastyczna i wyrazista i czy dobrze czuje się w tej pracy. Są w tym zawodzie artyści, rzemieślnicy solidni, szaraczki i partacze. Jak wszędzie.
Praca ta ma wiele pułapek (jak byłem mały mówiłem "półłapek"). Pierwsza to ciągły wyścig. Albo droga wzwyż, albo spadek. Żadnej stabilności na firnamencie popularności. Wyjątki są nieliczne i osiągane najczęściej dzięki przedwczesnej śmierci.
Takim przykładem jest Z.Cybulski, który po kilku świetnych rolach, zginął i nie wiemy czy w dalszej ewentualnej karierze, podołałby kolejnym wyzwaniom. 
Drugim niebezpieczeństwem jest wiara w "posłannictwo", związane z ideą patriotyczną, religijną lub jakąkolwiek inną. Tu, z litości nazwisk nie wymienię. 

Dziś w dobie pewnej umownej interaktywności mediów, jest kolejne niebezpieczeństwo - przypisanie do pewnego charakteru czy rodzaju postaci. I tak jeśli Piotr Adamczyk zagrał Jana Pawła II, to "musi" już być bogobojny i natchniony. Tymczasem świetnie zagrał dziwkarza, w beznadziejnym nota bene filmie Och Karol 2 lub podłego SS-mana w Czasie honoru. To niebezpieczeństwo sami aktorzy określają jako "zaszufladkowanie". Z jednej strony, przyjęcie roli gwarantuje popularność, a z drugiej, grozi dożywotnim przywiązaniem do jednej postaci czy charakteru. 
Z dawniejszej nieco historii, warto popatrzeć na J.Gajosa, który przez lata był wyłącznie "Jankiem Kosem". Zwalczył ten wizerunek, między innymi kreując postać w popularnym kabarecie lat 70-tych... I doczekał się, po wspaniałej roli w Dziadach recenzji:

 "...świetnie rolę Nowosilcowa odegrał woźny Turecki..." 

Na szczęście, od tego czasu zaprezentował swoje umiejętności, w tak wielu różnych rolach, że chyba "zaszufladkowanie" mu już nie grozi.
Postrzegamy aktorów jako swoich idoli, zazdrościmy im, podziwiamy, a czasem obrzucamy błotem... Tymczasem to jest zawód jak każdy i wybory przed jakimi staje każdy, tyle, że zwykle w świetle jupiterów.
W.Malajkat po wielu docenionych przez publiczność rolach, wycofał się z aktorstwa zostając dyrektorem teatru. W jednym z wywiadów powiedział, że odtwarzanie ról, przestało go satysfakcjonować i woli pełnić funkcję, która daje mu poczucie wpływu na świat teatru. I...OK. Może szkoda, nam widzom, że tak się stało, ale ma do takiego wyboru prawo.
M.Kondrat, po latach sukcesów na scenach teatralnych, filmowych i telewizyjnych, powiedział "dość !" i zajął się biznesem. Otwarcie mówi o tym, że aktorstwo przyniosło mu popularność i satysfakcję, a teraz chce robić co innego. Nam... żal, ale jego wybór.
Praca aktora to rzadko wielkie zarobki. Andrzej Grabowski przyjął główną rolę w serialu Świat Według Kiepskich. Jest to produkcja dla gminu. Bez żadnych wartości. Ale... A.Grabowski otwarcie mówi o tym , że przynosi mu to dochody na poziomie nieporównywalnym z gażami teatralnymi i dlatego podjął się tej pracy. Wolno mu. Żeby mieć pogląd, obejrzałem co najmniej 3 odcinki i owszem, jest to koszmar, ale gra Pana Grabowskiego jest absolutnie profesjonalna. Zatem, jeśli jego koledzy oskarżają go o skurwienie, to myślę, że to zwykła zazdrość, pokryta tak zwanymi wyższymi ideami.
Jan Machulski za Vabank I i Vabank II otrzymał wielokrotnie niższą zapłatę, niż za dwuminutową reklamę jednego z banków. Tak jest i nie kryje się za tym żaden spisek. To prawa rynku.
Natomiast wszystko ma swoje granice.... pisała Nałkowska. Aktorka jednego z warszawskich teatrów, o średnich raczej zdolnościach i osiągnięciach artystycznych, na przestrzeni ostatnich 30 lat, wybrała jakiś show telewizyjny, który kolidował z terminami jej pracy etatowej. Jej przełożony zareagował stanowczo i zwolnił ją z pracy. Sprawa dotarła do sądu. Orzeczenie nie ma znaczenia, choć dobrze, że sąd zachował rozsądek.
Pani Grażyno, na coś trzeba się zdecydować ! Nie można siedzieć okrakiem na barykadzie. Nie jesteśmy wtedy ani po jednej, ani po drugiej stronie, a od siedzenia okrakiem... trochę boli.

10 kwietnia 2013

Zginął komisarz Bromski ...

... powtarzając błąd R.Mosera (Tobias Moretti). 


W ubiegłym tygodniu zginął komisarz Marek Bromski, zasłaniając swoim ciałem powabną panią psycholog. Nie doczekał też przez to romansu, z sympatyczną policjantką, który był na wyciągnięcie... ręki. No trudno... Płakali wszyscy, a wśród nich Alex, którego chyba najbardziej było nam żal.
Oczywiście nasuwa się spostrzeżenie, że gdyby J.Wesołowski starannie przeczytał scenariusz odcinka, to nie dałby się zaskoczyć M.Żurawskiemu. Ten drugi z panów, też budzi współczucie, bo głównie zapamiętałem go z ról ludzi zdecydowanie negatywnych, a choć go nie znam, wydaje mi się człowiekiem sympatycznym.
Serial Komisarz Alex ma jednak dla mnie, absolutną zaletę. To historyjka, której bohaterem jest pies. A zwierzęta budzą we mnie zawsze ciepłe uczucia i więcej sympatii, niż większość ludzi. Polska produkcja jest kopią fabuły serialu Komisarz Rex, produkowanego w latach 1994 - 2004 w Austrii, a później we Włoszech. Przyznam, że zobaczyłem Rexa dopiero niecałe 2 lata temu i obejrzałem wszystkie odcinki. Jest to miła bajka dla dzieci w wieku od 6 do 106 lat i oglądam ją z przyjemnością. Cieszyłem się z figli Rexa i wzruszałem prawdziwie, kiedy rannego psa-policjanta ratowali medycy. Choć właściwie z góry wiadomo, że co możliwe, będzie miało happy end
Fabuła odcinków, w tego typu filmie ma dla mnie drugorzędne znaczenie, a wiarygodność umiejętności Rexa... ŻADNE. W tym zestawieniu wyczyny owczarka z Psa Cywila, wydają się niemal rekonstrukcją faktów. Jedyne czego Rex nie umie to, samodzielne wypełnianie formularzy policyjnych. Przymykam oko i nawet w sympatię austriackich policjantów, wobec nielegalnych imigrantów wierzę. Patrzę, cieszę się i jest fajnie. 
Jakkolwiek produkcja filmowo-telewizyjna Austrii, raczej kojarzy mi się z poziomem eNeRDowskiego Telefonu 110, to Rex wygrywa moim zdaniem z Alexem. Włoska kontynuacja serialu, jest już nieco gorsza, a żarty ocierają się o poziom "Gangu Olsena", ale także chyba lepiej to wygląda niż w naszej wersji.
Nie wybrzydzam! Alexa oglądam i będę oglądał. Ale gra aktorów, choć występuje tu kilka osób o zauważalnych osiągnięciach w innych kreacjach, jest "drewniana". Muzyka w czołówce może nie ma znaczenia, ale nawet przy moim II stopniu słuchu, nijaka. Co najbardziej rzuca się w oczy, to sceny z udziałem czworonożnego bohatera. Nie wszystkiego można psa nauczyć, ale w "Rex-ie", montażem osiągnięto dużo więcej niż w naszej wersji. Szkoda, bo momenty, gdzie pies dokonuje wyczynów będących główną atrakcją filmu, są najistotniejsze. Nie muszą być wiarygodne. Mają bawić, wzruszać.
Zdecydowanie broni się jednak drugoplanowa postać "zimnego" chirurga, odtwarzana przez Janusza Chabiora. I rola napisana z pomysłem i aktorstwo, które mi się podoba. Oczywiście na uroczą podkomisarz Lucynę Szmidt też patrzę z przyjemnością... bo jestem starzejącym się erotomanem.
Oglądajmy dalej, może serial dojrzeje.

06 kwietnia 2013

Prof. J.Miodek, a nasze pieniactwo...

Po informacji o zaprzestaniu produkcji na TVP Polonia programu, w którym prof. J.Miodek, wyjaśnia meandry polskiego języka, zrobił się....szum. Oczywiście wszelkie wypowiedzi były, jak to jest w naszym stylu, patetyczne i odwołujące się do najwyższych wartości. Takie nasze pieniactwo. Ale..... raz się przydała ta nasza przywara. Programy będą nadal emitowane.
Jakie były powody decyzji o wstrzymaniu produkcji tych pożytecznych programów? Spisek masonów, żydów, pederastów, cyklistów i akwarystów? Polityczne gry PIS, PO albo pogrobowców PZPR czy nawet agentury służb specjalnych San Marino w Polsce. Wszystkie te możliwości są do przyjęcia i mogą służyć rozwijaniu różnistych historyjek.
Nasuwa się myśl nieodparta. Czemu stacje telewizyjne wydają znaczne sumy na głupawe konkursy, reality-show, przy których "Big Brother" to szczyt finezji i głęboko intelektualna rozrywka?. Natomiast rezygnują z "Ojczyzna - Polszczyzna"?

Otóż decyduję o tym ja, Ty i Wy wszyscy....

Żadna stacja na świecie nie zaprzestanie produkcji programów, które przyciągają widzów, choćby były najgłupsze i prezentowały "osobowości" o ilorazie inteligencji kaloryfera. To kwestia rentowności i niczego poza tym. Jeśli ktoś mówi o posłannictwie, wyższych wartościach (najczęściej mówiący w ten sposób nie wie o czym mówi), to może go spotkać ocena, jak w "Ziemi Obiecanej", gdzie Szalawski do Fronczewskiego, mówi: "Jesteś pan szlachetnym FIJOŁEM".
Rodzaj i styl programów, preferowanych przez producentów jest dopasowywany do naszego poziomu. I stąd decyzje o emisji programów porażających swoją marnością, a odsuwaniem innych. Bo lubimy "Sranie na ekranie" i "wojewódzkie" popisy.
Natomiast jeśli ktoś przyjrzy się, prof. J.Miodkowi, to wiele ma z tego uciechy. Mówi mądre rzeczy. Nie ocenia i nie pogardza naszymi ułomnościami, a wyjaśnia. Wskazuje prawidłowości rządzące językiem, ale i rozumie zmiany wynikające z tego, że język którym się posługujemy zmienia się. Przy tym, Pan prof. Miodek jest niezwykle medialny i nie wiem, czy to dar wrodzony, czy też kwestia dobrych szkoleń. Jeśli to drugie, to żałuję, że nie miałem tak inteligentnych uczniów...

Z wypowiedzi prof. J.Miodka:

Często też mówię swoim studentom, że każdego z nas dopada czasami amnezja językowa. Sam miałem taki przypadek we Wrocławiu. Na jednym ze spotkań z czytelnikami wydanej właśnie mojej książki dziewczyna poprosiła o autograf z dedykacją „Dla Sylwii Kwiatkowskiej”. A ja zapomniałem, czy Sylwii napisać przez jedno, czy dwa „i”. W końcu piszę jej dedykację: „Sylwia Kwiatkowska niech przyjmie tę książkę na pamiątkę”.

04 kwietnia 2013

Dlaczego wolę z kobietami?

Kto się łakomie oblizał, tego rozczaruję. Ja nie o TYM. Znowu będzie o brydżu.
Gra ta sprawia mi przyjemność i jest gimnastyką umysłu. Czytam stosowną literaturę i ciągle coś nowego w tej jakże ciekawej grze odnajduję. Ale brydż to nie tylko logika, strategia i łamigłówki. To także ludzie. Grać zacząłem z kolegami z podwórka w wieku lat kilkunastu, a wiedza nasza była taka, że na pierwszym ręku "otwieraliśmy" kontrą, bo słyszeliśmy, że istnieje kontra zwana "wywoławczą"...
W technikum i na studiach było z nauką brydża nieco lepiej i jak na ten etap, wyniki nie były zawstydzające. Chyba wtedy zacząłem widzieć spotkania przy brydżu jako obserwację ludzkich zachowań. Ten aspekt spotkań przy "zielonym stoliku" jest ciekawy i nader pouczający. Tak potoczyła się historia świata, że dziś w brydża, może grać każdy. Nie jest to już gra dla elity intelektualnej. Dobrze to czy źle?
Zatem spotykamy przy grze, damy i dżentelmenów oraz pospólstwo, a nawet takich dla których kultura byłaby pojęciem ze słownika wyrazów obcych, gdyby wiedzieli co to słownik. Pełny przegląd charakterów, grup społecznych, temperamentów i zachowań. Jakże więc wybrać sobie partnera do potyczek brydżowych z rycerzami 13 cięć, ale i czasem ciżbą kudłatą, dziegciem smarowaną....?
Otóż zdecydowanie lepiej gra mi się z paniami. My, mamy w większości tą przywarę, że się łatwo poddajemy emocjom i właściwie każde rozdanie zakończone niepowodzeniem powoduje szukanie winy... u partnera. Większość z nas nie umie się też powstrzymać, od niekoniecznie potrzebnych pouczeń i komentarzy. 
Panie zwykle takich potrzeb nie mają, co wynika z poczucia własnej wartości i naturalnego kobietom wyważenia. Owszem bywają chwile spięć, ale zdecydowanie kończy się to jakąś logiczną dyskusją po turnieju, a nie przekrzykiwaniem przy stole. Nam się często wydaje panowie, że musimy ciągle coś udowadniać. Partnerowi, przeciwnikowi, a chyba najbardziej ...sobie samemu. Czasem do granic absurdu.... Strzeżmy się takich graczy, a i niech nas Opatrzność strzeże.
Nie wszystko jest jednak proste. Ludzi mądrych i głupich mamy wśród obu płci procent jednakowy. Tu mamy ideał "parytetu" o który w niektórych dziedzinach życia toczone są wielkie i nic nie wnoszące dysputy. Jeśli trafimy na pana o odrażającym zachowaniu przy stole, wynikającym z pewnych niedoborów, jest ciężko wytrzymać jeden turniej....ba, czasem dwa rozdania to męka. Natomiast jeśli trafi się nam za partnera, czy przeciwnika, pani o takich cechach.... Tylko ucieczka na inny kontynent byłaby szansą (choć i to niepewne) na ratunek. 



Mnie się poszczęściło i czekam kiedy los nam pozwoli wrócić do wspólnej gry.

03 kwietnia 2013

Kombatanci i opozycjoniści, których nie znałem !

Nie było w historii naszego kraju takiego pokolenia, które nie uczestniczyłoby w wojnie lub jakimś wewnętrznym przewrocie. Stąd, jak sądzę tkwi w podświadomości każdego z nas chęć, a może potrzeba, dołączenia do grupy kombatantów, pasującej do naszej daty urodzenia. Tak więc w latach 45 - 50, pojawiło się mnóstwo "weteranów" partyzantki komunistycznej. Przyczyna prosta. Nie trzeba odwagi, żeby stać się bohaterem po fakcie, a i kariera w PRL-u, stawała się łatwiejsza. W późniejszych, nieco mniej okrutnych czasach, wielu ludzi przypisywało sobie czynny udział w Powstaniu Warszawskim. Nie wiem czy przed wojną, byli również tacy "dorabiani powstańcy" śląscy czy wielkopolscy ?
Moje pokolenie, o wojnę nawet się nie otarło, a jeśli ona nadejdzie nawet za rok albo jutro, to ewentualnie będę się nadawał do przytroczenia na plecach miny naciskowej i (niespiesznego) pełzania po nadjeżdżający czołg.
Przeżyliśmy jednak, będąc w różnym wieku lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, w których nie brakło dramatycznych i tragicznych zrywów niepodległościowych.
I tu pojawia się "problem", bo nie każdy uczestniczył aktywnie w tych wydarzeniach, a jakoś nam się w łepetynach poukładało, że były tylko dwie grupy: opozycjoniści i obrońcy znienawidzonego systemu. Jakoś nie chcemy pamiętać, że trzecia grupa była największa. To ci którzy robili to co chcieli lub musieli, nie angażując się po żadnej ze stron, choć oczywiście bardziej czy mniej wyraźne, sympatie mieli. Oportunizm jest najczęściej spotykaną postawą, wobec wszelkich masowych zjawisk. Żadna to ujma i jeśli żyje się przyzwoicie to "pudrowanie" przeszłości jest zbędne.
W szczególnym położeniu znajdują się ludzie parający się literaturą, aktorstwem, malarstwem, rzeźbą itp.. Od wieków, aby funkcjonować musieli szukać mecenatu, bo sztuka i posłannictwo to jedno, a że jeść trzeba to drugie. Przykładów z najwyższej "półki" jest wiele. Molier, Szekspir, gdyby nie nie znaleźli przychylności możnego mecenasa, nie oglądalibyśmy dziś "Świętoszka" czy "Wieczoru Trzech Króli". Schodząc na niższe kategorie sztuki (też potrzebne), wszelkiej maści pieśniarze i szansoniści też, aby zaistnieć i trwać, jakiemuś mecenatowi przypodobać się musieli. Jeśli nie wkraczało to w obszar donosicielstwa i krzywdzenia innych, to chyba każdy z nas to akceptuje?
I tu po długich wstępach (kto zasnął?), dochodzę do uroczej dziewczyny z gitarą lat 70-tych. Mnóstwo piosenek i tłumy wielbicieli. Niektóre jej przeboje nucił każdy. W 74 roku wyskoczyła z mega-piłki i zaśpiewała piosenkę  na otwarcie "Ogólnoświatowego Turnieju W Piłce Kopanej".
Występuje do dziś, ma nadal liczne grono wielbicieli w wieku od 0 do 100 i wielka jej chwała za to. Ja za tego rodzaju muzyką nie przepadam, a i oczywiście znawcą nie jestem. Ale szanuję i sądzę, że wypracowała swój styl, godny docenienia. Nie wytrzymała jednak i musiała się "dopisać"... W jakimś wywiadzie telewizyjnym, opowiadając o przeszłości, stwierdziła: "No cóż, my ludzie estrady, będąc w opozycji wobec władzy mieliśmy trudną sytuację...". Proszę Pani .... po co??? Nikt oprócz obłąkanych radykałów (oqrwieńców chyba nie mogę napisać?) nie będzie Pani wypominał tamtych lat bo NIE MA CZEGO. Więc po co?
To był przykład z kategorii "soft", a teraz "hard". 
Dwa lata, temu przeczytałem wywiad z synem E.Gierka. Na pytanie o stosunek tow. Gierka do wprowadzenia Stanu Wojennego, odpowiedział, że wówczas jego ojciec, był już w opozycji (sic!) wobec władz PRL... Nawet jeżeli ta odpowiedź wynika z głupoty, to i tak horror... E.Gierek jako uczestnik opozycji wobec komunistów....
No ale każdy, jeśli chciał, po odzyskaniu niepodległości, dopisać się do kombatantów, próbował. I niektórym sie udało.
To na koniec napiszę Wam prawdę o sobie. Ja też jestem kombatantem!!! Otóż w marcu 1981 stałem w (niewielkiej) grupie pod Stocznią im. Lenina (później im. SA) i czekałem na decyzję o strajku generalnym. Ponieważ było zimno, dostałem anginy i przez 3-4 dni nie chodziłem do szkoły. Zatem poniosłem uszczerbek na zdrowiu w walce o niepodległość....
Pozwalam sobie tu na swobodne żarty, ale proszę mi wierzyć, szanuje Tych, którzy rzeczywiście walczyli o niepodległość i Tych, którzy dali nam coś dobrego...Choćby wartościową rozrywkę.


01 kwietnia 2013

Turniej w świątecznej atmosferze... czyli dlaczego chciałbym zabijać?

Tradycyjnie od czasów niepamiętnych, o 23.00 odbywa się polski turniej par Nocny Blues. W okresie świątecznym, co zrozumiałe, prowadzący te turnieje mają często inne obowiązki. W związku z tym na prośbę naszej Koleżanki, założyłem zastępczo swój turniej. Brydż, jak coraz słabszym głosem przypominam, to gra elitarna. Dziś zwątpienie moje wzrosło.... Na kilkadziesiąt zapisanych par, już na wstępie musiałem dokonać kilkunastu (!!!) zastępstw. Powód? Gracze zapisują się i nie są w stanie grać! Traktujemy grę w internecie jak zabawę z GIBami. A przecież zaproszony przez nas partner to realny człowiek, mimo, że go nie widzimy i często w ogóle nie znamy. Oczywiście nie jest to tragedia na miarę trzęsienia ziemi, ale czy w realnym świecie umawiamy się na spotkanie i bez powodu na nie nie przychodzimy? 
Są wśród wiernych graczy platformy BBO tacy, dla których internetowy brydż jest relaksem i możliwością wirtualnego spotkania z innymi. Czasem jest to jedyna, w danej chwili dostępna forma.
Szanujmy siebie i innych.....
Ale jutro pewnie, znów zorganizuję turniej, z myśla o tych, którzy potraktują go poważnie (bez przesady) i zabawią się wspólnie, zapominając, choć na kilkadziesiąt minut o swoich troskach. Warto, nawet jeśli pojawi się znów kilku niewartych miana GRACZA...... No cóż.... Unicestwić ich nie mogę....