24 grudnia 2018

Oglądajcie "Koronę królów"

Sekretarz Gminy Duda jest marszałkiem dworu Kazimierza Wielkiego. Zapity i głupkowaty Myćko jest królewskim dostojnikiem i imponuje wiedzą oraz obyciem. Wargacz alias "prawdziwy Kiler" współtworzy politykę państwa polskiego. Jakby tego było mało, bystrze obserwując reklamy TV zauważyłem, że dumny Bolko Świdnicki po kryjomu dorabia pracując w Żabce.
Chciałoby się spytać:
CO TU SIĘ DZIEJE, WĄSKI ?!
Otóż nic złego. To świat filmowy. Świat iluzji i rozrywki. Złej czy dobrej? Do wypowiedzi na ten temat właśnie Was zapraszam.

Dlaczego i skąd (niektórzy "z kąd") od razu "wiemy"?

Już przed emisją pierwszego odcinka rozpoczęły się dyskusje o wartości tej produkcji. Nie bardzo wiem na jakiej opierały się podstawie. Niestety jest to dyskusja obarczona naszym wciąż rosnącym obłędem MY-ONI. To bijatyka polityczna, przy czym określenie "polityczna" jest na wyrost.
Jedni, nawet nie oglądając "Korony królów" oklaskują, bo wreszcie (!!!) TVP, która znalazła się w rękach PRAWDZIWYCH Polaków pokazuje PRAWDZIWĄ historię z której dumni jesteśmy. Drudzy, nim obejrzeli, wykpili, bo cóż może wyprodukować TVP zarządzana przez Jacka Kurskiego. Ani jednym ani drugim się nie kłaniam.

Serial historyczny ?

Otóż moim zdaniem do tej kategorii "Korona królów" się nie zalicza i jej producenci takich aspiracji nie mieli. A jeśli mieli... to niech się Bóg nad nimi ulituje.
Według mojej absolutnie subiektywnej oceny, do seriali historycznych zaliczyłbym na przykład produkcję BBC "Elżbieta królowa Anglii" z wyśmienitą Glendą Jackson. A żeby nie szukać po świecie, to polskie przykłady. I tu mamy się czym pochwalić. "Kanclerz", "Królowa Bona", "Kazimierz Wielki" czy sięgający do mniej odległej historii serial "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy".
To są całkiem udane próby pokazania widzom ciekawych i istotnych etapów historii. Czy prawdziwie? Tak prawdziwie jak wiarygodność i dostępność przekazów historycznych oraz staranność twórców na to pozwala. Nawet zawodowi historycy przyznają, że nasze wyobrażenia zdarzeń i postaci historycznych są dyskusyjne. Ukształtowane są przez opisy, często nieliczne i niepełne, kronikarzy i dziejopisów, którzy mieli swoje poglądy oraz interpretowali zdarzenia i opisywali osoby według własnej opinii. Zatem dzisiejsze wyobrażenie o jakimś zdarzeniu sprzed wieków jest efektem interpretacji interpretacji. Albo i bardziej piętrowo. Wszak jak ktoś mądrze zauważył, historia to nie to co się zdarzyło, a to: co i jak o tym zdarzeniu dziś myślimy.
Tak więc seriale jak i filmy określane jako historyczne są jakąś wizją, pochodną zdarzeń prawdziwych, których już nie zobaczymy. I nie spytamy naocznych świadków czy Władysław III przed bitwą jadł śniadanie czy nie.  
Seriale, które wymieniłem oddają jakiś obraz epoki, pokazują zdarzenia i budują nasze wyobrażenia o czasach w których ich akcja się dzieje. Stroje, przedmioty codziennego użytku, obyczaje są pokazane zgodnie z dzisiejszą wiedzą. Na ile z prawdą? Któż to wie?
Mają kilka cech za które wdzięczny jestem ludziom, którzy je stworzyli. Są starannie reżyserowane. Nie żałowano czasu na duble jeśli było to potrzebne. Scenariusze i dialogi są przemyślane i składne. W obsadzie aktorzy z pierwszej ligi. Niektóre kreacje fantastyczne.
Dodaj napis
Gdyby Bona Sforza wstała z grobu i wystąpiła przed kamerami w jakimś wywiadzie, większość z nas skwitowałaby to:
"Eee... Aleksandra Śląska była bardziej prawdziwa" 
Tak. Jestem o tym przekonany!  

 

 

 

 

 

To może jeszcze ... "Czarne chmury" albo "Przygody pana Michała"?

Otóż nie. To seriale osadzone w odległych czasach, ale historycznymi nie są. Ten pierwszy, który bardzo lubię, oparty jest na wydarzeniach z epoki i wykorzystuje kilka historycznych postaci, jest serialem przygodowym. Bardzo dobrze zrobionym. Ale próżno szukać w kronikach wachmistrza Kacpra Pilcha, a Kalckstein inny miał życiorys i nie powiodło mu się tak dobrze jak serialowemu pułkownikowi Dowgirdowi. Kilka słów o serialu "Czarne Chmury" i jego powstaniu napisałem kiedyś:


Takich polskich seriali jest więcej. "Rycerze i rabusie", "Gniewko syn Rybaka"/"Znak orła", albo "Przyłbice i kaptury". Z mniej odległej historii mamy "Białą wizytówkę", "Tajemnicę twierdzy szyfrów", "Czas honoru". Jakość reżyserii, aktorstwa, scenariusza? Różna.
Niosą moim zdaniem pewną wartość. Oprócz doraźnej, jaką jest rozrywka, zachęcają do zapoznania się z historią. Może wielu z nas po ich obejrzeniu sięgnęło do książek?
A "Przygody pana Michała" to inna grupa. To serial będący ekranizacją beletrystyki historycznej. Czyli... pochodna pochodnej. Jakiś bardziej czy mniej udany obraz czasów o których opowiada. Do tej grupy dołączam też "Kolumbów" i kilka innych ekranizacji.
Można też stworzyć grupę seriali obyczajowych nawiązujących do naszej historii. Tylko w taki sposób, że losy bohaterów serialu determinowane są kluczowymi prawdziwymi zdarzeniami. Może "Dom", "Miasto 39", "Blisko, coraz bliżej"... Napiszcie jakie inne Wam się nasuwają.
Zatem czym jest "Korona królów" ?

Jest TELENOWELĄ !!!

Osadzoną w epoce Kazimierza Wielkiego telenowelą. Mamy tu postacie historyczne. Odwołania do wydarzeń prawdziwych. A reszta jest jak w "Klanie" czy "M jak miłość". I nie wymagajmy niczego więcej. 
Uważam, że śledzę tę produkcję dość dokładnie. Akurat w porze emisji zwykle jem obiadokolację i jak Adaś Miałczyński czynię to w towarzystwie telewizora.
W pierwszych odcinkach widać było pewną zabawną sytuację. Pisanie scenariusza przez jakichś chyba wolontariuszy z kółka dramatycznego i oczekiwanie na werbunek kogoś kto sprawą się zajmie. W związku z tym znaczną część czasu zagospodarowano mszami i modlitwami. Łokietek nie miał napisanej roli więc... umierał przez trzy czy cztery odcinki. Bo nic innego dla niego nie wymyślono.
Później jakoś fabułę sklecono i wymyślono wątki zapełniające czas lepiej niż niekończące się modły.
Nie udało się jednak zatrudnić dobrego specjalisty od dialogów, bo są wciąż marne. Poszczególne wątki i intrygi są adekwatne do gatunku jakim jest telenowela. Głębia... jak w Zatoce Puckiej.
To nie są zarzuty! Telenowela nie wymaga niczego więcej niż widzimy w "Koronie królów".
Co do aktorów lub ich  namiastek to mamy obraz przystający do telenowel. Jakość zatrudnionych jest dla producenta bez znaczenia. A jeśli nawet znajdzie się ktoś taki jak Halina Łabonarska, to i tak polegnie pod ciężarem lichego scenariusza i braku reżyserii.
Możemy też śmiać się z języka, który jest nam współczesny, a tylko wtrącane są słowa odbierane jako staropolskie. Ale gdyby było inaczej, rozumielibyśmy dialogi?
Dopóki nie padnie pytanie króla:
- Ogarniasz sytuację w Wielkopolsce?
na które Spytko odpowie:
- Spoko!
Ja wytrzymam.
Nawiasem mówiąc, Henryk Sienkiewicz pisząc "Krzyżaków" użył języka chłopstwa XIX wieku. Nie znał polszczyzny wieku XV. Nikt dziś nie ma mu tego za złe, że Maćko z Bogdańca mówi słowami chłopa z Rzekunia.
Stroje są zbyt kolorowe i nie pasują do XIV wieku? Może i tak, ale to taki teatrzyk i nie wymagajmy w tym zakresie staranności. Jest zbędna w takiej produkcji.
Na stole pojawiają się ziemniaki? Nie ma to dla mnie znaczenia. Przegięciem byłby paprykarz szczeciński w puszce. /pozdrawiam Camelmana/.

To wszystko umowne. Jeśli nie macie innego zajęcia to "Koronę królów" możecie oglądać. Nie zaszkodzi nam to bardziej niż "Dynastia", "W labiryncie" czy "Niewolnica Isaura". 
Jeśli zaś "Korona królów" choć część z nas zachęci do poznawania historii, to bezwartościowa ta telenowela... przyniesie pewną wartość!  


  

05 listopada 2018

Czy dziś o 21.00 sie ucieszyłem ?

Zadając sobie samemu to pytanie, nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie.
Więc stawiam sobie pytanie pomocnicze:
Co bym myślał i jak bym się czuł, gdyby w Gdańsku wygrał K.Płażyński, w Krakowie M.Wassermann itd. ?
Otóż czułbym się źle, byłoby mi przykro i wstyd.
Zatem metodą dowodową znaną z logiki matematycznej pod nazwą "nie wprost" znajduję odpowiedź :

CIESZĘ SIĘ!

A jakoś nie do końca ... Bo mam wrażenie, że:

  • nie cieszymy się ze zwycięstwa, utożsamiając się z kandydatem który wygrał, tylko cieszymy się z przegranej tego którego nie lubimy lub/i uważamy za nieodpowiedniego
  • zmobilizowaliśmy się do tych wyborów tak mocno jak tylko się dało. Czyli w I turze ledwie połowa z nas zamieniła kapciuszki na tangolaczki i wyszła z domu żeby oddać głos. Ten % aktywnych nie jest chyba powodem do dumy? Staraliśmy się jak nigdy, a wyszło? Jak zawsze.
  • samorządowe wybory, a zwłaszcza moim zdaniem, ich II tura pokazały, że maksymalnym wysiłkiem umiemy zmontować pospolite ruszenie jedynie pod hasłem: "Każdy byle nie PiS!". A gdyby czarodziejską różdżką ich usunąć z rzeczywistości, to umielibyśmy powiedzieć kogo wybieramy jako reprezentanta naszych przekonań?
  • świętujemy przegraną kandydatów związanych rzeczywiście czy koniunkturalnie z żoliborskim Mahdim. Czy nie budzi naszego zaniepokojenia, że ci "mahdyści" mają poparcie 1/3 z nas?. Określenie tej licznej grupy jako niewyedukowanych, zaślepionych frustratów załatwia problem? Nie. Nie załatwia. Świadczy o naszej jedynie wyimaginowanej wyższości.
  • wybory samorządowe mają większy wpływ na nasze codzienne życie niż wybory parlamentarne, prezydenckie. Wykorzystanie ich jako kolejnego pola bitwy politycznej dowodzi naszej niedojrzałości.

Dość! 

Jak niektórzy z Was wiedzą, dywagacje mogę rozwijać w nieskończoność (na każdy temat).  Zatem dość.
Dzisiejsza, druga tura wyborów nie pokazała, że PiS przegrał. Pokazała, że NIE WYGRAŁ. To żaden powód do świętowania.
Nadal nie widzę żadnej siły, żadnej koncepcji na wspólne życie, w kraju, który jest naszą wspólnotą, umową społeczną. Bez górnolotnych haseł. Takim do życia.
Oskarżanie PiS o to, że jest przyczyną naszej destabilizacji, ruchu wstecz i wszelkich kłopotów z epidemią odry i gradobiciem w Wąchocku na czele, świadczy o nas źle.
PiS, a właściwie te 30% nie jest przyczyną a skutkiem. Skutkiem tego, że nie umiemy rozmawiać. Jesteśmy skorzy do kłótni i negacji wszystkiego. Spowodowaliśmy bałagan, w którym rzesza zagubionych i pokrzywdzonych została zebrana przez kilku spryciarzy i stanowi siłę. A że teraz ci spryciarze dzierżą ster do którego instrukcji nie przeczytali, to podnosimy larum. Bo w tym samolocie także siedzimy. Trzeba było myśleć o tym wcześniej! 

02 listopada 2018

Dywizjon 303 w "walce" z dywizjonem... 303

Czy nie jest przepiękny ?
Przypadek, lub celowa gra marketingowa sprawiły, że niemal jednocześnie zrealizowano dwie produkcje na ten sam temat.
Obejrzałem "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" i "303.Bitwa o Anglię". Oba filmy warte są uwagi. Oba coś nam pokazują. To samo, ale w inny sposób.
Umownie(!!!) nazwę film "303.Bitwa o Anglię" filmem angielskim, a "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" filmem polskim.

Zatem... film "ANGIELSKI"

W skrótowy, ale spójny sposób pokazuje drogę polskich lotników w zawierusze wojennej. Bardzo skromnymi środkami pokazane są walki powietrzne. Mogłyby sceny te być "ciągnikiem" ekranowego widowiska, ale nie są. Bo jak sądzę nie ma to być widowisko. I słusznie! Nie było chyba to celem twórców.
Film pokazuje zasadnicze momenty współdziałania naszych pilotów z Anglikami. I wypunktowane są te często drastyczne i kontrowersyjne momenty naszych relacji. Jest tu lekceważenie naszych pilotów, którzy zdaniem Anglików przegrali w kilka dni wojnę 1939 roku. Zimna kalkulacja brytyjskiego dowództwa. Trudne dopasowanie bezdyskusyjnego kunsztu polskich pilotów do kanonów lotnictwa brytyjskiego.



Aż w niektórych momentach zdziwiony byłem tym samobiczowaniem Brytyjczyków. Ale... należy im się ta "pokuta" po latach. ;)
Widzimy tu triumf polskiej taktyki walki powietrznej i chwałę. Podziw brytyjskiego dowództwa. Ale także to, że po zakończonej wojnie liczy się pragmatyzm i ... NIC innego.
Koziołek chwali ten film, bo pokazuje wielki wyczyn polskich pilotów w sposób czytelny dla każdego. Bo nie zagłębia się jego fabuła w meandry naszej specyfiki. Naszych imponderabiliów. I nie miejmy o to pretensji. Właśnie film w tej formie może być zrozumiały dla wszystkich. Norwegów, Japończyków, Wenezuelczyków. I to moim zdaniem jest najcenniejsza cecha przekazu tego filmu.

A "POLSKI"?

Tu jest większy rozmach. Dobre widowisko. Mamy trochę sienkiewiczowskiego patosu, ale nie wygląda to tak jak w amerykańskim filmie "Pearl Harbor" gdzie patos zamienia się w błazeństwo.
"Dywizjon 303. Historia prawdziwa", moim zdaniem, jest hołdem dla naszych dzielnych pilotów. Dobrym. 
Choć nie ma tu gry aktorskiej na miarę Oscara, to jest poprawna. Wiele scen wzrusza. Mam nadzieję, że nie tylko mnie.
I całe naprawdę dobre wrażenie psuje napis na zakończenie filmu...
Jeszcze nigdy w historii wojen tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym. 
/Winston Churchill/
Fałszem podkreślamy prawdziwy wyczyn polskich lotników ???.
Obojętnie czy umieszczenie tego cytatu jest celowe czy wynika z niewiedzy autorów filmu, to jest to paskudny "kleks na kliszy".
Wróciłbym do filmu "Bitwa o Anglię" z 1969 roku. Tam zaznaczono udział naszych pilotów w tej ważnej batalii w sposób jednoznaczny. Chcemy czegoś więcej? Czy naszej słusznej dumie, z dokonań naszych Lotników potrzeba mitu : 
"TO POLSCY PILOCI WYGRALI BITWĘ O ANGLIĘ !!!"
Moim zdaniem nie potrzeba ! Uważam, że nie tylko nie potrzeba, a jest to obrazą dla tych Bohaterów.

Co te filmy zmienią ?

Moim zdaniem przybliżą choćby podstawową wiedzę o naszych pilotach walczących w Bitwie o Anglię. Tym zaś, którzy czerpią wiedzę o historii ze źródeł, a nie z filmów fabularnych i memów, sprawią one przyjemność i będą stanowić fabularną ilustrację.
Chciałbym wierzyć, że wzbudzą zainteresowanie historią wśród ludzi młodych. Zachęcą do jej zgłębiania. Tego jednak nie jestem pewien ...

Czego NIE zmienią ?

  • Czytając recenzje obu filmów, a nawet różne dyskusje jeszcze przed (!) premierami, doszedłem do wniosku, że nie zmienią naszej skłonności do krytykowania. A bo... aktorzy źle dobrani. A animacja marna. A to, że wersja samolotu jest z okresu późniejszego niż 1940 rok. Być może to prawda, ale nie pokazano zamiast Hurricane'a czy Sptfire'a... MIGa21 😃. A krytykujący szczegóły tego typu, jak sądzę chcą się popisać jedynie swoją znajomością wersji i modeli tych przepięknych nota bene myśliwców. Wśród tych krytyk miejsce pierwsze zajął w mojej klasyfikacji Tomasz Raczek. W jednej z audycji radiowych zwrócił uwagę, że podczas walk powietrznych, manewrom samolotu towarzyszą dźwięki naprężeń konstrukcji. Jego zdaniem nienaturalne. Gratuluję! Widocznie nie tylko jest krytykiem filmowym, ale ma za sobą także karierę pilota.
  • Jesteśmy głęboko przekonani, że Anglicy niewiele wiedzą o udziale Polaków w Bitwie o Anglię. Z pewnością wielu nawet sama bitwa nie interesuje i faktycznie niewiele o niej wiedzą. Ale jeśli ktoś z Was odwiedzi, choćby wirtualnie Biggin Hill, zobaczy. Także Newark, Northolt... A może pośród nas zróbmy kwerendę? Jaka jest wiedza statystycznego Polaka o tych wydarzeniach roku 1940? Większa niż "angoli" ?
  • Jako symbol brytyjskiej niewdzięczności przywoływana jest co krok umowa z rządem RP na uchodźstwie, o finansowaniu polskiego wojska. Tak. Była taka umowa. Bez niej nasi żołnierze wszelkich formacji mogli być tylko najemnikami. Według powszechnych w internecie informacji, za sprzęt, amunicję i zaopatrzenie zapłaciliśmy Wielkiej Brytanii złotem. Naprawdę? W 1947 roku zarząd PRL podpisał z Wielką Brytanią porozumienie rozliczające zobowiązania wynikające z umowy. Anglicy odstąpili od kwot wynikających z wyposażenia i utrzymania polskiej armii. Do spłaty pozostały koszty administracji, szkolnictwa itp. Ale i tak wciąż słyszymy, czytamy o 68 milionach w złocie. I nie wierzę, żeby to się zmieniło. 
  • Bardzo nas oburza wszelka dyskusja na temat liczby zestrzelonych samolotów niemieckich przez polskich pilotów. Przyjmujemy to jako działanie mające na celu umniejszenie zasług i kunsztu naszych Bohaterów. Tak nie jest! To impulsywne reakcje na wszelkie próby analiz jest właśnie szkodliwe. W tamtym czasie jednoznaczne mogło być tylko wyliczenie strat własnych. Zestrzelone czy uszkodzone maszyny przeciwnika były przyznawane poszczególnym pilotom na podstawie sprawozdań pilotów, świadectw kolegów czy czasem zdjęć z foto-KMów. Same zeznania zgłaszającego zwycięstwo nie były do końca wiarygodne... 
Pilot w serii akrobacji wchodzi na ogon przeciwnika, dokłada poprawkę, spogląda na zdjęcie ukochanej, umieszczone w kokpicie. Przypomina sobie sceny z bombardowanych polskich miast, swoje dzieciństwo, pierwszy lot szkolnym samolotem w Dęblinie. Przez myśl przelatują mu wyimaginowane dzieci wrogiego pilota (Uwe i Uta) i... wtedy posyła śmiertelną serię z ośmiu karabinów maszynowych.  
Tak? Oczywiście!!! Ale... w filmie. 
W rzeczywistości starcia trwały sekundy. Piloci jednocześnie wykonywali wiele czynności i ich automatyzm i precyzja decydowały o tym, który z nich zwyciężył. Dookoła leciały serie wystrzelone przez innych przeciwników, a czasem kolegów którym przypadkowo pilot wszedł na linię strzału. Dodajmy jeszcze mocno ograniczone pole widzenia pilota. Ogromne emocje. Bez złej woli, jego relacja z walki była tylko jego wrażeniem, nieobiektywnym. Po wojnie weryfikacja w oparciu o niemieckie dokumenty dotyczące strat własnych wykazała, że liczba zestrzelonych niemieckich samolotów była zawyżona. Dotyczy to zgłoszonych zestrzeleń WSZYSTKICH dywizjonów walczących po stronie aliantów. Po stronie niemieckiej było zresztą tak samo.
Bezdyskusyjnie, w każdej (!) statystyce, Dywizjon 303 jest jednak w czołówce najskuteczniejszych. 
Ważnym jest także, że Polscy piloci walczący w dywizjonach 303 Warszawskim i 302 Poznańskim oraz w dywizjonach brytyjskich, stanowią pośród sojuszników grupę najliczniejszą. Wyprzedzają Kanadyjczyków, Czechów i Nowozelandczyków. 

Zmieńmy choć jedno ...

Wciąż powszechną i w moim pojęciu niezwykle wstydliwą dla nas fałszywą interpretację tych prawdziwych słów:

Kiedy zobaczyłem ten cytat na ekranie, po filmie, który naprawdę obejrzałem z przyjemnością... Zrobiło mi się wstyd i strasznie przykro.
Te słowa są prawdziwe, ale jeśli spytamy kogoś z nas o nie, to chyba nieliczni będą w stanie wskazać autora tych słów. Pośród tych nielicznych większość stwierdzi, że odnosiły się do polskich lotników.
Winston Churchill wypowiedział te słowa w parlamencie po wizycie w jednej z baz lotniczych.
Był to sierpień 1940 roku.  
303 Dywizjon Myśliwski Warszawski im. T.Kościuszki wszedł do walki 31 sierpnia 1940
Nie "potwierdzajmy" zasług naszych lotników swoją niewiedzą, bo to obraża pamięć o Nich.
Miałem to wydanie książki z autografem autora. Przepadła, jak wiele cennych dla mnie pamiątek.

Kto zna mój stosunek do zwierząt, zrozumie.


05 maja 2018

ONR to żaden wstyd !!!

Obóz Narodowo Radykalny wywodził się ze środowiska szeroko pojętej narodowej prawicy. Inicjatorzy tego ruchu zarzucali eNDecji zbyt małą aktywność polityczną i jak sama nazwa wskazuje dążył do radykalizacji. Fundamentem ideologicznym miały być hasła wielkiej silnej Polski, w której prawa publiczne mieli mieć tylko POLACY. Tak dziś jak i wtedy nikomu nie udało się ustalić jakie kryterium decyduje o tym kto jest Polakiem, a kto nie. ONR kreował się także na ugrupowanie obrońców wiary katolickiej. Dumne to i wielkie hasła. Tak wielkie i pojemne, że aż puste. 
Legalna działalność ONR to raptem kilka miesięcy roku 1934. Delegalizacja tego liczącego kilka tysięcy ludzi ugrupowania, argumentowana była zaburzaniem porządku, rozsiewaniem nieprawdziwych informacji powodujących zamęt itp. W rachitycznej formie, podzieleni na BePowców i Rossmanowców, OeNeRowcy funkcjonowali gdzieś na marginesie aż do wybuchu II Wojny Światowej. Wojny w której piekło rzucili ludzkość ci którzy byli wzorem dla ONR ...

Dlaczego zatem nie ma się czego wstydzić ?!

Przecież jeśli choć pobieżnie prześledzimy epizod historii którym był ONR w II Rzeczpospolitej, to zrozumiemy, że to tylko właśnie EPIZOD. Każdemu przecież, nawet dbającemu o higienę, może zdarzyć się niespodziewany bolesny i paskudny czyrak na dupie. Rzecz w tym żeby taki przykry przypadek zlikwidować ogólnodostępnymi środkami leczniczymi. Maść lub skalpel i po kłopocie.
Fala podobnych ruchów ogarnęła całą Europę lat 20tych XX wieku. W większości o znaczeniu marginalnym, ale niestety nie wszędzie na tym się skończyło. W 1919 roku w bawarskiej prasie ukazała się notatka gdzieś na odległych stronach drobnym drukiem. O małej partii założonej przez ślusarza Antona Drexlera. Szybka reakcja i może nie doszłoby do tragedii? Sanacyjny rząd II RP równie daleki od doskonałości jak i cała ówczesna Rzeczpospolita potrafił jednak zareagować i zneutralizować ruchy prowadzące do zamętu już w ich embrionalnym stadium. Taka uzasadniona skrobanka. Niemcy nie zareagowali tak jak my. Kto ma się wstydzić?

A dzisiejszy quasi ONR ?

To trochę inna sytuacja. Minęło ponad 80 lat. Miliony ofiar obrazują do czego doprowadziła ideologia nacjonalizmu i jedności opartej na nienawiści wobec wszystkiego co "nie nasze". 
Rasizm i antysemityzm w II RP był pewną walką o wpływy. Rywalizacją. Uzasadnioną czy nie, można dyskutować. Nie było wówczas jednak w Polsce nikogo chyba, kto nawoływałby do fizycznej eksterminacji. To czego dokonali Niemcy w latach II Wojny Światowej, ten ogrom zbrodni powoduje, że każdy przejaw antysemityzmu kojarzony jest z ludobójstwem. Słusznie czy nie, ale tak jest. 
Wszelakie "idee" do których odwołuje się ONR dziś, skompromitowały się w XX wieku krwawo. Hasła o wielkiej Polsce, obronie "świętości" różnorakich itp. to tylko pustosłowie. A wrzeszczący awanturnicy maszerujący w glanach to głupcy. Sfrustrowani głupcy. Ich sympatycy także.

Ale kilka powodów do wstydu jest... i moim zdaniem poważnych.

"Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika (...) nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście."
/"Dżuma" A.Camus/
Tego typu ruchy pojawiają się na całym świecie i pojawiać będą. Niezależnie od ustroju i miejsca na mapie. To jak wobec tego zjawiska się zachowujemy, decyduje o tym czy mamy się czego wstydzić. Nie można poważnie traktować ich programów, ale poważnie należy traktować zagrożenie jakie stanowią.
Wstydem jest, że nie umiemy zapobiec powstawaniu miejsc w naszej rzeczywistości, gdzie takie grupy się lęgną. To ludzie wykluczeni ze środowiska lub tacy, którzy sami się z niego wykluczyli. Żadnemu politykowi czy grupie nie udało się jak dotąd znaleźć sposobu na te wykluczenia. Wstyd zatem? Umiarkowany. Wstydzić się możemy tylko tego, że nie wymyśliliśmy żadnego systemu doskonałego, który układałby bez wad współżycie w ramach społeczeństw. Dlaczego? Bo człowiek nie jest doskonały i nie będzie.
Bardzo dbamy o poprawność, a moim zdaniem jeszcze bardziej o jej pozory. Tą poprawnością jest także prawo do wszelkiej wolności. Słowa, zrzeszania, wyrażania poglądów. Kierunek słuszny, ale w praktyce mamy kłopot. Skoro każdemu wolność to i troglodytom spod znaku ONR zabronić jej nie możemy. Więc jeśli ich rozpędzi policja to dobrze czy nie? I tu sobie nie radzimy.

Wyśmiać zatem! 

Może tak? Święty ONR ośmieszając znak...

Może się zawstydzą i uznają wyższość intelektu nad tępym i brutalnym niszczeniem? Kto w to wierzy temu polecam Moliera. Filozof kształcący pana Jourdain, wskazuje jasno wielkie wartości swojej wiedzy w zestawieniu z umiejętnościami szermierza, nauczyciela muzyki i tancerza, które lekceważy. Oni nie rozumiejąc ani słowa z jego starannych i uczonych wywodów w "odpowiedzi", stłukli go na kwaśne jabłko. Nie zraża to nieszczęsnego przedstawiciela elity intelektualnej. Ma zamiar napisać piorunującą satyrę, która swą logiką i siłą argumentów zmiażdży przeciwników. Wskaże prostactwo "dławidudy, rębajły i linoskoczka". Znakomite, tyle że morda już obita.

To mamy na co dzień.
To takie tam moje niezbyt odkrywcze rozmyślania o powodach do wstydu.

I jest powód jeden ogromny

Coraz częściej widzę polityków czy też ich imitacje, którzy używają tępych, wrzaskliwych OeNeRowców do swoich rozgrywek. To bardzo proste i efektowne, a zatem kuszące. Nie przejmują się tym, że swoimi zabawami mogą doprowadzić do nieszczęścia. Karmią twór, który dziś jest jedynie ohydnym i hałaśliwym skupiskiem. Łatwo przegapić moment kiedy stanie się on monstrum nad którym zapanować się nie da. Mamy takie przykłady w literaturze oraz filmie, ale niestety i w historii. I tego zachowania polityków-manipulatorów naprawdę się wstydzę. 
A może już nie czas na wstyd,
a na strach? 
 

02 kwietnia 2018

Półprawdy, postprawdy, fake newsy i zwykłe kłamstwa.

Bodźcem do koziołkowych rozważań na ten temat jest odrażający news na Facebook'u o śmierci jednej z gwiazd estrady. A właściwie nie on, a reakcja mojej przyjaciółki. To inteligentny człowiek i nie powiela głupot. Na wieść o rzekomej śmierci Tiny Turner zareagowała udostępniając tę wiadomość i dzieląc się z innymi swoim żalem i ciepłym wspomnieniem o tej zjawiskowej piosenkarce. Zareagowała emocjonalnie, nie sprawdzając prawdziwości tego wstrętnego fake'a. 
To naturalna reakcja i na tym bazują autorzy fake newsów. Na ten chwyt dała się złapać także Panorama TVP2 i podała tę fałszywą informację.
Zmiany cywilizacyjne, które niekoniecznie zawsze oznaczają rozwój, spowodowały, że odbieramy mnóstwo informacji. Pobieżnych, rzetelnych, niepełnych, fałszywych, prawdziwych, manipulowanych... 
Mamy dostęp do nich za pośrednictwem książek, prasy, radia, telewizji. Od ponad 20 lat informacje czerpiemy także z internetu. I tu waham się czy słowo "czerpiemy" jest właściwe...
Jeśli CZERPIEMY to jak rozumiem, szukamy źródeł, wybieramy je i dowiadujemy się o czymś co jest dla nas ważne, interesujące. 
Nie będąc na to przygotowanym, znaleźliśmy się jednak w innej pozycji. To nie my ich szukamy, to informacje lawinowo spadają na nas. W ciągu kilku tygodni odbieramy ilość informacji taką jak nasi pradziadowie przez całe swoje życie! 
Jak je weryfikować? Które traktować jako istotne? Które są tylko szumem informacyjnym? Które są fałszem? 
A te prawdziwe? Czy są prawdą pełną? Obiektywną? Czy tylko niosą część prawdy? 
Może są postprawdą? Obrobioną i podaną jako gotowe danie do spożycia z zamierzonym przez autora skutkiem ?
Jak słyszałem niedawno, w jednym ze skandynawskich krajów, ma być wprowadzony specjalny program szkolny, uczący dzieci jak rozpoznawać czy internetowa wiadomość jest godna zaufania.
Ja oczywiście niezawodnej recepty dla Was ani dla siebie nie mam. Buszuję w internecie często i chętnie, zdając sobie sprawę, że ziarno od plew trudno oddzielić.

Proste kłamstwa

Tu wystarczyłoby minimum krytycyzmu i ostrożności. Ale i tego nam nader często brakuje.
Przykłady ? Proszę bardzo:
  • Córka posła X, będąc pod wpływem środków odurzających spowodowała kolizję drogową. Budzi to zainteresowanie, emocjonalne reakcje. Po pewnym czasie dowiadujemy się, że poseł X... nie ma dzieci. Ale to już przeczytała tylko część z nas.
  • Siostra W.Bartoszewskiego wyszła za mąż za SS-mana. Oburzające, prawda? To, że W.Bartoszewski siostry nie miał, nie przeszkadza rozpowszechnianiu takiej bzdury. 

Idealizowanie historii

Zwłaszcza w odniesieniu do własnej historii, skłonni jesteśmy bezkrytycznie przyjmować różnorakie opowieści pochlebne dla nas. Będące mitem lub tendencyjnie opisanym faktem. Jeśli dotyczy to wydarzeń sprzed wieków to może nic szczególnie szkodliwego, choć nie powinni się temu poddawać fachowi historycy, bo ... przestaną być fachowcami. Nie powinien także się temu poddawać nikt kto szanuje historię i swoich przodków, którzy ją tworzyli lub byli jej biernymi uczestnikami. Zasadnicza zaś szkodliwość jest taka, że my prości ludzie przyjmujemy opisy zdarzeń jako rzetelną prawdę i budujemy sobie według nich obraz historii.
  • W bitwie pod Płowcami wojska Łokietka pokonały Krzyżaków. Jeśli ktoś nie zajmuje się historią i taki obraz starcia mu się podoba to niech takim będzie. Minęło przecież 700 lat.
  • Polska husaria nie przegrała bitwy przez 125 lat (bardzo popularne w memach). Tu zaprzeczyć mogliby uczestnicy paru bitew, ale minęło niemal pół tysiąclecia.
  • Heroiczna obrona Jasnej Góry. W rzeczywistości takie nasze wyobrażenie o tym historycznym epizodzie, to bardziej zasługa H.Sienkiewicza niż przeora Kordeckiego. Ale ten pierwszy wykreował mit w bardzo szlachetnym celu i chwała mu za to.
  • Harcerze broniący wieży spadochronowej w Katowicach. Nastoletni chłopcy i dziewczynki są symbolem determinacji i heroicznej obrony Śląska w 1939 roku. To ilustracja bardzo wyrazista. Możemy jej fabularną wersję obejrzeć jako jeden z głównych wątków średniej klasy filmu "Ptaki ptakom". Jak się jednak do tego odnieść skoro takiej obrony nie było?
  • Józef Szaniawski wiele sił poświęcił aby uzmysłowić nam jakim odważnym człowiekiem był płk. Kukliński. Wiele jego artykułów, wypowiedzi, uświadomiło nam jak trudną i ryzykowną pracę wykonał ten samotny wojownik. Szaniawski przedobrzył. Do bezdyskusyjnych sukcesów Kuklińskiego dopowiedział kilka domniemanych, kilka nieprawdziwych. Przedstawiał go przesadnie rysując postać idealną. Niedobrze! Z dobrą intencją posłużył się niewiarygodnymi argumentami. Błąd!
Przykładów zniekształcanych zdarzeń historycznych nieświadomie lub świadomie ubarwianych, czy wręcz zafałszowanych jest bez liku. A że historia to dziedzina w której lubię się rozglądać, to takich przeinaczeń znajduję mnóstwo.
Czasem jednak obraźliwe są wobec innych ...

"Ci podli Angole"

Powodem naszego obszczekiwania Wielkiej Brytanii są najczęściej wydarzenia wokół II Wojny Światowej. Brytyjczycy z pewnością zawiedli nasze nadzieje. Ale czy jest ich winą, że budowaliśmy je na nierealnych podstawach? To powoduje nasze rozgoryczenie, ale nie usprawiedliwia (!!!) takich dziecinnych oskarżeń:
  • Dzięki naszym kryptologom mogli odczytywać niemieckie depesze szyfrowane Enigmą, a pomijają ich udział w przedsięwzięciu, które w sposób decydujący skróciło wojnę.
  • O pokonaniu Niemców w Bitwie o Anglię zdecydował udział naszych lotników. Anglicy nie dopuścili ich nawet do udziału w paradzie zwycięstwa, a za utrzymanie polskiej armii wystawili nam rachunek
  • Churchill zdradził nas i sprzedał w Jałcie 
Każdy z tych zarzutów można spotkać w necie co krok. Niektóre źródła tych mitów można opisać. Ich powszechność można wyjaśnić naszą niewiedzą i zapalczywością wprost do tej niewiedzy proporcjonalną. Jeśli ktoś z Was zechce, odpowiem rozwijając każdy z tych tematów.

Minister Szyszko zamordował wiewiórkę

Niefortunna ustawa umożliwiła niekontrolowaną wycinkę drzew. Rozpętała się burza protestów. Czy kształt ustawy wynikał z celowego działania, czy też z głupoty, nie mnie to rozstrzygać. Zanim wprowadzono do ustawy łatkę-poprawkę, wycięto wiele drzew.
Ktoś dla podniesienia dramaturgii umieścił takie zdjęcie:
Może miało być symbolem barbarzyństwa? Miało nas poruszyć?
Efekt był taki, że jedni z nas uznali wprost śmierć wiewiórki jako skutek wycinki drzew, inni zaś zajęli się poszukiwaniem miejsca w którym zrobiono zdjęcie. I tak zdjęcie mające być pewnym symbolem stało się autonomicznym bytem i było tysiące razy powielane i komentowane.
Takim też symbolem w sporze między myśliwymi a obrońcami(?) zwierząt miało być to zdjęcie:
W rzeczywistości, sarna była ofiarą wypadku drogowego i tak jej dziecko zostało sierotą. Zdarzenie samo w sobie jest tragiczne, ale użycie go jako "dowodu" na bezmyślne okrucieństwo myśliwych to już łajdactwo. 
O ile pomysłodawcę chwytu z wiewiórką można zrozumieć, to ten drugi przykład nie ma cienia usprawiedliwienia.

Byle szybko 

czyli:

"Wstaw cokolwiek !"

Małe i duże redakcje prześcigają się w podawaniu informacji. Coraz częściej nie są one nawet pobieżnie weryfikowane. Liczy się tylko to żeby być pierwszym. Potrzeba sensacji. A jak jej nie ma? To choćby sensacyjki.
Dobrym przykładem jest niedawna katastrofa MIGa-29 niedaleko Mińska Mazowieckiego. W ciągu kilku godzin dowiadywaliśmy się o "przyczynach" wypadku i losie pilota.
  • Doświadczony - niedoświadczony?
  • Dobre - złe warunki pogodowe?
  • Brak paliwa czy usterka?
  • Pilot katapultował się... Nie, nie katapultował się. Szukają go lub już znaleźli. Złamania rąk i nóg, może tylko nóg? A może jednej?
Mniej spektakularny przykład o mniejszym rozgłosie to wypadek, którego skutki widziałem na własne oczy.
Ze dwa lata temu, zimą, w środku dnia na Drodze Gdyńskiej rozbił się samochód osobowy. Przejeżdżałem tamtędy kilkanaście minut po zdarzeniu. Droga sucha, łuk łagodny. Auto tak zmiażdżone, że nawet nie umiałem określić marki. Zatem szybkość chyba.
Po powrocie do domu zacząłem szukać jakiejś informacji w trójmiejskich portalach. Samochód Audi TT. Kierowca zginął. Jechał sam. Do notatki dołączono zdjęcie:
Zdarzenie jakich wiele. Tragedia dla rodziny kierowcy. Ot i wszystko. Zwróciłem tylko uwagę na to, że wrak na zdjęciu jest niebieski, a ten który widziałem był srebrny. Prosto sobie wyjaśniłem, że chłopczyk lub dziewczynka piszący notabene niezgrabnie notatkę, na polecenie szefa w tempie ekspresowym, wkleił jakiekolwiek zdjęcie. Bo zdjęcia z miejsca wypadku nie miał. Właściwie bez znaczenia...
Ale zwrócił moją uwagę komentarz jednego z czytelników, o letnich oponach.
I tak nieistotna wydaje się nierzetelność jak wrzucenie nieprawdziwego zdjęcia, spowodowała fałszywą ocenę zdarzenia. Proste, prawda? A ile razy w sprawach większej wagi, o większym zasięgu, mamy do czynienia z drobnymi świadomymi lub nie, przekłamaniami? Na ich podstawie budowane są całe teorie, nabierające rozmachu i żyjące własnym życiem.

Liczby nie kłamią ?

Z pewnością przemawiają do wyobraźni.

"Mózg wykorzystuje tylko 10% swojej mocy". 

Stwierdzenie znane od dziesiątków lat. Nieprawdziwe? Ale jak pobudza do rozważań i jak tajemnicze budzi domysły. Choć przyznam, że słuchając wypowiedzi wielu ludzi na eksponowanych stanowiskach, myślę czasem: Chyba 3% nie sięga !

Świat jest zadłużony na 40 bilionów $. 

Nie wiem jak to jest liczone. Nie wiem jakie ma znaczenie. Ale jak brzmi! Prawda?
Ktoś celnie to skomentował:
Albo:

Bez stosownych procedur prezydent Warszawy (L.Kaczyński) przekazał na rzecz schroniska dla zwierząt kilkanaście tysięcy złotych.

Oburzająca rozrzutność? Beztroska? Być może. Ale słysząc to, nie myślimy o tym lub nie wiemy, że budżet roczny Warszawy to kilkanaście miliardów. Spróbujcie obliczyć % tej "rozrzutności".

J.Owsiak - chłopiec do bicia

Jako żelazny dowód niegospodarności a najlepiej nieuczciwości WOŚP można podać liczby ze sprawozdań księgowych. Powielane tak często, że każdy "dowód" ten zna. Wszystkie liczby są prawdziwe (!!!). Figiel jest prosty. Bierzemy wpływy i wydatki z różnych sprawozdań. Jedno dotyczy rozliczeń rocznych a drugie rozliczenia tzw. Finału WOŚP. Każdy uczeń liceum ekonomicznego to potrafi. A my czytając przyjmujemy bezkrytycznie.
Manipulacja liczbami i szokowanie nas jej efektem są powszechne i codzienne. Można o tym napisać tomy, ale po co? 

Niech ilustracją mówiącą o manewrowaniu liczbami czy wynikami będzie prosty żart sprzed ponad 50 lat: 
Chruszczow i Kennedy ścigali się w biegu na 100 m.
N.Y. Times:
Prezydent Kennedy wygrał bieg na 100 m. z Chruszczowem
PRAWDA:
W biegu na 100 m. tow. Chruszczow był drugi, a J.Kennedy przedostatni.


I tu niechcący zasiałem ziarno nowego mitu. Jestem pewien, że znajdzie się ktoś kto zacznie szukać w Google informacji o tym kiedy bieg ten miał miejsce.

Ani jedno słowo nie jest kłamstwem

1.XI.2011 na lotnisku Okęcie awaryjnie lądował Boeing-767 pilotowany przez kapitana Tadeusza Wronę. Przez kilka dni wszystkie media powtarzały filmową relację z lądowania i rozmowy z kim się tylko dało. Przede wszystkim zamęczano kapitana Wronę o to aby po raz kolejny opowiadał o zdarzeniu i zadawano mu mnóstwo pytań. Nie zawsze mądrych. Odpowiadał i opowiadał cierpliwie. Zaimponował mi skromnością. Nie kreował się na bohatera. Tak trwało póki dramatyczne skądinąd wydarzenie nie spowszedniało widzom.
Kapitan tłumaczył, że lądowanie bez wysuniętego podwozia jest wykonywane zgodnie ze starannie opracowaną procedurą. Ćwiczone wielokrotnie na symulatorze, jeśli wykonane zgodnie ze sztuką, jest manewrem który daje duże szanse uniknięcia katastrofy.
"Ćwiczymy ten manewr na symulatorze. Trudniejsza jest symulacja lądowania z jedną wysuniętą golenią. Kończy się tzw. "cyrklem". Samolot zawsze wylatuje poza pas." 
Kilka miesięcy temu oglądałem program na Discovery, gdzie jest ta sama wypowiedź kpt. Wrony... z jednym małym cięciem:
 "Ćwiczymy ten manewr na symulatorze. Trudniejsza jest symulacja lądowania z jedną wysuniętą golenią. Kończy się tzw. "cyrklem". Samolot zawsze wylatuje poza pas." 
Każde słowo rzeczywiście jest wypowiedziane przez bohatera zdarzenia. Zatem nie ma tu kłamstwa? Jest. W zgrabnym cięciu. Nie ma tu mowy o jakiejś wielkiej intrydze. Wypowiedź zniekształcono dla dodania dramaturgii. Głupie i szkodliwe.
Nawiasem mówiąc na Discovery wiele jest ciekawych i wartościowych dokumentalnych i popularnonaukowych programów, poszerzających nasza wiedzę, ale mamy kwiatki typu:
  • okręt rozwijał prędkość 30 węzłów na godzinę
  • samoloty leciały na wysokości 30 tys. metrów (stopa a metr... co za różnica)
  • ratunkowe tratwy HYDRAULICZNE
  • na pokładzie lotniskowca znajdowało się 60 NISZCZYCIELI (Devastator-destroyer... co za różnica)

Inny przykład "dobrego" ułożenia wypowiedzi...

W ubiegłym roku TVP zrealizowała film dotyczący zagadkowej postaci Herberta Klose i budzącej emocje historii tzw. "Złota Wrocławia". Historia fascynująca. Film powraca do poszukiwań od wielu lat ponawianych w różnej formie. Pokazuje ich ciekawe fragmenty, szczegóły śledztw. Naprawdę warto obejrzeć. 
Ale...
W samej końcówce narrator wspomina poszukiwania z roku 2006, którym patronował ówczesny rząd, a kierował nimi płk. Lesiak. Za chwilę, jednym tchem T.Lulek (narrator) przytacza wypowiedź płk. Chrobota o odnalezionych monetach. Wartościowe, zabytkowe monety sprzedane zostały na Zachodzie przez MSW. Prawda? Tak. Monety te wykopano w Lubiążu. Też prawda. Każdy powiąże te srebrne monety z poszukiwaniami z roku 2006, bo to narzuca kolejność wypowiedzi. Tyle, że wykopano je w latach 80tych i zdarzenie to dotyczy poszukiwań z lat PRL. O tym wiedzą tylko ci z nas, którzy tajemnicami skarbów dolnośląskich interesują się. 
I znów kłamstwa nie ma (?). Tylko manipulacja kolejnością wspominanych faktów.


Poruszony przeze mnie problem każdy z Was może uznać za błahy lub poddać dyskusji. Wiadomości rzucane w przestrzeń internetu mają coraz większą siłę absolutnie niezależną od ich prawdziwości. Przez wielu z nas są przyjmowane w dobrej wierze jako prawdziwe, bezkrytycznie.   Czytajmy je, ale zastanówmy się zanim je przyjmiemy lub tym bardziej powielimy.Nigdy nie urósłby do rangi problemu tzw. "ruch antyszczepionkowców" gdyby tylko idioci go nagłaśniali. Do tego przyczynili się także ci spośród nas, którzy oczarowani chwytliwym hasłem lub nazwiskiem "autorytetu" rozpowszechniają bzdury."Antyszczepionkowcy" to przykład drastyczny i dla każdego zrozumiały. Ale i w innych drobnych, może mniej dramatycznych i mniej masowych sprawach łatwo dajemy się oszukać. Bo przecież ...

"Ludzie uwierzą we wszystko co przeczytają w internecie"

/Albert Einstein/