07 października 2017

MY TAXI czyli dyplom w szufladzie

Tuż przed maturą zacząłem zastanawiać się nad swoją przyszłością. Już kończąc szkołę podstawową marzyłem o studiach na Politechnice Gdańskiej i późniejszej pracy projektanta statków. Nauka w Conradinum przekonała mnie, że to dobry kierunek i ciekawa praca. Przyszłość pokazała, że tak.
Ale była dopiero połowa lat osiemdziesiątych. Po krótkiej radości sierpnia 1980 przyszedł 13 grudnia 1981 i mrok, żal, marazm. Działo się źle i praca inżyniera po studiach dawała dochody niższe niż praca niepiśmiennego operatora sztanctygla. Jakąś ewentualnością była ucieczka na Zachód. Tyle, że bez szansy powrotu. Do takiej decyzji nie byłem zdolny. I tu przyszłość pokazała, że instynktownie wyczułem, że to nie rozwiązanie dla mnie. Zbyt słaba osobowość. Po roku 1989 głównie w związku z pracą sporo krajów odwiedziłem. Prawie wszędzie mi się podobało (z wyjątkiem Libii), ale nigdzie nie wyobrażałem sobie życia na stałe. Takiej już jestem konstrukcji.
Tak czy inaczej przyszłość 20letniego maturzysty rysowała się marnie. Ale mając lat 20 wydaje się nam, że wiemy o życiu wszystko, jesteśmy oczywiście dorośli (!) i mądrzy (!!!).

I tak w swej "mądrości" znalazłem rozwiązanie ...

Bardzo imponował mi wówczas mój szwagier. Starszy o 7 lat, wydawał mi się przedsiębiorczy, mądry, zaradny itd. Wymyśliłem, że nie pójdę na studia bo co mi po nich. Po maturze razem z Włodkiem kupimy jakiegoś przechodzonego Fiata 125p za pożyczone pieniądze. Siądziemy we dwóch na taksówce w Warszawie i w krótkim czasie dorobimy się pieniędzy, nowszego samochodu, potem dwóch i będziemy opływać w dostatek. 
Faktem jest, że w owym czasie taksówkarze zarabiali dużo. Postoje taksówek to kolejki ludzi, podjeżdżające taksówki, które zabierały 2-3 pasażerów z których każdy płacił osobno. Cenę za kurs taksówkarze ustalali niemal dowolnie. Nierzadko też podjeżdżając na postój mówili w jakim kierunku mogą łaskawie jechać. 
Sam byłem nieszczęsnym uczestnikiem takiej scenki:
Dworzec Centralny. Pociąg się spóźnił i nie zdążyłem na ostatni autobus 130. Stoję w kolejce kilkunastu osób. Co kilka minut podjeżdża taksówka i PAN kierowca woła: 
- Bielany!
Łaskawie zabiera 1-2 osoby, które cieszą się, że los je wskazał.
- Wola!
Znów się do kogoś los uśmiechnął. A ja stoję marznę i czekam. Wreszcie...
- Mokotów !
- Może być dolny ? - pytam czepiając się skrawka nadziei
- Jaka ulica ?
- Sobieskiego ...
- NIE ! - moja nadzieja zgasła
W powszechnym mniemaniu zarobki taksówkarzy były ogromne. Ile w tym prawdy a ile legendy, którą sami uwiarygodniali swoim zachowaniem? Aroganccy, lekceważący. Traktujący pasażera per noga. Uważani byli także za ludzi o szerokich kontaktach i nieograniczonych możliwościach załatwiania spraw wszelakich.
I jeszcze ten obraz taksówki z lat 80tych. Fiat lub wiekowy Mercedes z brudnymi pokrowcami z baraniej skóry na siedzenia. Popielniczka pełna petów i smród. A i taksówkarz nie zalatywał lawendą zwykle.

Tato, Tato, jestem geniuszem!

Moim "fenomenalnym" pomysłem w pierwszej kolejności podzieliłem się z Tatą. Po buntowniczym okresie nastolatka, Ojciec stał się dla mnie najważniejszym autorytetem i najlepszym rozmówcą. Przyjmował wszystkie moje, choćby najgłupsze przemyślenia z powagą. Nie wyśmiewał, choć pewnie czasem z trudem się powstrzymywał. Gdy było trzeba udawał, że wie mniej niż wiedział naprawdę i nie pouczał. Zamiast tego zadawał pytania. Odpowiedzi w wielu wypadkach absurdalne, przyjmował i prowadził rozmowę tak żebym sam swoje teoryjki rozłożył na czynniki pierwsze i dostrzegł ich wartość realną.
Po latach zrozumiałem, że gdyby wystąpił w roli mentora i jawnie miażdżyłby mnie przewagą wiedzy i inteligencji, nic by nie osiągnął. Ja bym zaparł się nawet w najgłupszej idei i brnąłbym w nią na własną zgubę. On? Cóż by zyskał? Satysfakcję taką jak komandosi wygrywający walkę z plutonem pluszowych misiów.
Tata stał się moim doradcą i powiernikiem najskrytszych myśli do ostatnich Jego dni. Do ostatniej naszej rozmowy 09.01.2000. Chyba obaj nie wiedzieliśmy, że widzimy się ostatni raz. 
Do dziś kiedy jestem w trudnej sytuacji i rozterce pomagam sobie zastanawiając się co Tata na moim miejscu by zrobił. Mama miała dla mnie wielkie serce i rozpieszczała kiedy miałem lat 4 i ... 40. Tata był filarem na którym mogłem oprzeć każde moje przedsięwzięcie.
Ale opuszczając świat dygresji i wracając do mojego pomysłu z 1984 roku ...

Synu! Znakomity pomysł!

Może nie tymi słowami, ale podobnie Tata przyjął mój plan na życie.
Z uwagą wysłuchał jak opowiadam o swojej koncepcji. Przez taksówkę do dobrobytu i szczęścia. Z uznaniem kiwał głową. Potwierdzał. Gadaliśmy długo. Tata doprowadził swoimi sposobami do wniosku, który wydał mi się własnym, a był w rzeczywistości Jego mądrym drogowskazem.
Po kilku latach wyjaśnił mi także, że użył mechanizmu którego używają wobec mężczyzn inteligentne kobiety. Tak manewrują abyśmy ich pomysły i wizje przyjmowali za własne. Uznali za objaw swojego geniuszu. One zaś wtedy wspierają nasze działania i podziwiają. Tym można sobie kupić każdego faceta. Ja jestem przypadkiem skrajnym - narcyzem. Średnia to mężczyzna lubiący być docenianym i łasy na pochlebstwa. Jeśli inteligentny, to pochlebstwa nie mogą być zbyt toporne. Uważajcie drogie panie!
Wszystkie kobiety które podziwiałem a niektóre kochałem, miały ten mechanizm opanowany perfekcyjnie.
Ups...Znów MISZCZ dygresji pobłądził. Jaki zatem był ten wysterowany "mój" wniosek z wielogodzinnej dyskusji z Tatą:

Skoro taksówka to znakomity pomysł na dziś, to za kilka lat będzie nim także!

Mogę skończyć studia, które same w sobie są atrakcją. Jeśli okaże się, że jako inżynier nic nie zwojuję, to dyplom mogę schować do szuflady i zarabiać krocie jako taksówkarz. W razie niepowodzenia zaś... Wystarczy otworzyć szufladę i wyciągnąć dyplom. Jeśli zrobię odwrotnie i po maturze zostanę taksówkarzem to w razie niepowodzenia... Nie ma co otwierać szuflady. Będzie pusta.
Tak nie po raz pierwszy i nie ostatni Tata pomógł mi w wyborze drogi.

Dyplom w szufladzie

Nie umniejszam wartości dyplomu, ale moja droga zawodowa daleko odbiegła od branży okrętowej. Po pracy w BK Stoczni Gdańskiej, pracowałem na zlecenie stoczni Meyer Werft, HDW, Seebeck. Po załamaniu rynku stoczniowego przypadek rzucił mnie w świat handlu samochodami użytkowymi. 




Zaczynałem od podstaw czyli od pracy sprzedawcy. Wówczas jeszcze bez komórki. Tak... był kiedyś świat bez telefonów komórkowych. Miałem teczkę, kilka prospektów, oferty własnoręcznie układane i Fiata Uno. Za CRM służył mi zeszyt w kratkę formatu A4.
Sporo lat spędziłem w klubowych barwach MAN a później DaimlerChrysler (Mercedes). Mnóstwo zdarzeń dobrych i złych. Ważne, że wiele z nich było ciekawych. Zawodowo czułem się spełniony. Spotkałem też wielu ludzi. Czy dobrych czy złych? Interesujących.
Dyplom choć odłożony do szuflady przydał się. I formalnie i praktycznie. Bo inżynier to nie tylko człowieczek umiejący wyliczyć grubość blachy, wskaźnik przekroju. To przede wszystkim sposób myślenia. Przydaje się to na co dzień.
Trochę uśpiony powodzeniem w pracy i bardzo zmęczony ciągłymi podróżami, przyjąłem atrakcyjną jak sądziłem propozycję od człowieka któremu miałem powody ufać bez zastrzeżeń. Znaliśmy się niemal 20 lat. Od studiów. Praca prosta. Zarządzanie kilkuosobowym zespołem małej firmy. Bez ciągłych wyjazdów. Pieniądze i inne profity nieco mniejsze, ale stabilność i jasna przyszłość... Jednak cel był inny niż deklaracje. Mój "przyjaciel" cel ten osiągnął. Przyszedł dzień, który udowodnił mi, że jednak nie znam się na ludziach. Zostałem na lodzie. Spotkało mnie to przed czym przestrzegałem innych. Uważałem, że mnie to nie grozi. Strasznie dziecinna jest moja zarozumiałość i pewność siebie. Ale dalej je lubię, a siebie samego kocham bezgranicznie.
Krąg znajomych szybko zaczął się przerzedzać. Wiele osób jednak chciało mi pomóc. Tyle, że byli to akurat ci, którzy oprócz doraźnej pomocy za którą jestem im ogromnie wdzięczny nie mogli pomóc mi w powrocie na rynek pracy. Pracowałem zatem dorywczo gdzie i jak się dało. U socjopaty, którego funkcjonowanie zależało od dawek i rodzaju środków farmakologicznych. Dla kilku wizjonerów, którzy chętnie korzystali z moich bezpłatnych usług itp. Czasem nawet świadomie dawałem się wykorzystywać, żeby tylko mieć zajęcie, pozór pracy.
Kiedy wszystko się sypało skorzystano z okazji i zostałem wypatroszony z ostatniego kapitału jaki miałem na czarną godzinę. Tak dokładnie według porzekadła o rodzinie i zdjęciu. Zaś ktoś bardzo mi bliski i ważny przez lata, z dnia na dzień zerwał ze mną wszelki kontakt i zaczął się wstydzić naszej znajomości.

Czy wyciągnąłem dyplom z szuflady ?

Do smętnego końca zmierza ta bajka? Warto użalać się nad klęską której odwrócić nie można?  
Nie! 
Bo gdyby tak było to już bym jej nie pisał, tylko skręcał konopkę i szykował taboret.
Naprawdę był podobny...
Choć pokrętnie, to dyplom znów się przydał. Pojawił się inny kolega ze studiów. Sporo czasu razem spędzaliśmy, lubiliśmy się. Chyba byliśmy zaprzyjaźnieni. Później drogi się rozeszły. Przez ćwierć wieku widzieliśmy się kilka zaledwie razy, ale mnie zostały miłe wspomnienia.
Obu nam los przyłożył obuchem w łeb potężnie. Różnica jest jednak zasadnicza. Mac Gyver, umiał się podnieść sam i wymyślił własny sposób żeby zarabiać na życie. Niełatwy i wymagający, ale własny. Nie na darmo jak widać nasza koleżanka Asieńka dała mu taką ksywę.
Od kilku miesięcy jestem kierowcą jego taksówki. Pewnie wie, że ta propozycja pozwoliła mi uwierzyć, że nie utonę.
Gdyby nie studia Mac Gyver'a bym nie poznał. Zatem dyplom choć w szufladzie na zawsze już zostanie, to znów się przydał.

MyTAXI

Praca dorożkarza nie wymaga szczególnych zdolności. Nie wymaga kwalifikacji i nawet myślenia w zakresie większym niż podstawowe.
Obaj z Mac Gyver'em liczymy, że z czasem da nam nawet jakiś dostrzegalny zarobek. Na dziś zaś daje mi zajęcie i coś co w moim wypadku bardzo cenne. Świadomość tego, że mam po co rano wstać i mam coś do zrobienia.
Jest też trochę małych atrakcji. Można przyglądać się ludziom, życiu miasta. Bawić się "polując" na pasażera. Ratować wędrujące ulicą jeże... Wymyślam sobie różne cele, żeby uatrakcyjnić monotonną pracę taksówkarza. Zajęcie to ma ten mankament, że fizycznie bardzo wyczerpuje. Możecie mi wierzyć.


Nocny kurs na Politechnikę



Chwilami myślę, że uczestniczę w jakimś małym przełomie. Funkcjonowanie MyTAXI opiera się na nowoczesnym pomyśle. Pasażerom się system zamawiania i monitorowania podoba. Ja jako kierowca jestem nieco jak gracz w grze komputerowej. Czasem bywa zabawnie.
Właścicielem MyTAXI jest Daimler AG. Koncern potężny, o wielkich możliwościach. A mnie z racji dawnej pracy w DCAP bliski... Kozioł jest sentymentalny.
Luksusowe hotele oglądam teraz tylko z zewnątrz
Tekst choć niesponsorowany, jest świadomą moją reklamą MyTAXI ? Może trochę. 😉
Chcecie kod promocyjny? Nie trzeba. Wystarczy, że wsiadając do mnie powołacie się na "Koziołkowe myśli". Słowo!
A co będzie? Zobaczymy...

 

4 komentarze:

  1. Taksiaż...to wszystko czym możesz być!
    Onurfia

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja uważam, że się poddałeś. Ograbiła cię siostra, opuścili "przyjaciele". Nawet twoja brydzowa, wydawalo nam sie, że lojalna partnerka rozpowszechnia różne wiadomości naśmiewając się i kpiąc z ciebie. Na Polopen w Bydgoszczy byliscie gwiazdami brydzowymi i towarzyskimi. A dziś? Ma cię za nic. Nawet w internecie gra z kim innym.Faktem jest, że jakies dziwne osoby chciały was opluc, dokuczyc, ale to nic nie warte. Ale nie o brydza chcialem spytac...
    Czy praca taksówkarza to dobra droga?

    OdpowiedzUsuń
  3. I jak, po ponad dwóch latach nadal w MyTaxi??

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak. Ponad 2 lata. Pogodziłem się z losem. Na normalną pracę już nie liczę.

    OdpowiedzUsuń

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.