26 października 2016

Pułkownik Kukliński a przypadek "Majora "M"

Pośmiertnie do stopnia generała brygady został awansowany Ryszard Kukliński. Dla jednych szpieg i/lub zdrajca, dla innych bohater. Niektórzy określają go jako pierwszego polskiego żołnierza w NATO. To ostatnie dość karkołomne, ale intencja zrozumiała.
Awans będący uhonorowaniem działalności Kuklińskiego, jedni przyjmują z niesmakiem inni mówią: Nareszcie !. 
Warto wspomnieć jak długo odwlekano unieważnienie wyroku śmierci wydanego przez sąd PRL. Trudność oceny? Brak wystarczających informacji? Sądzę, że koniunkturalizm. 
Gdyby generalska nominacja nastąpiła za życia miałaby większą wagę. Dziś także ma swoją wymowę, choć w scenerii politycznej dość obecnie szalonej, jest niejednoznaczna.
Mimo, że dość dużo czytałem na temat działalności Pułkownika nie mam wystarczającej wiedzy do kategorycznych ocen. Ale wciąż w myślach wiąże mi się jego szaleńcza misja z losem "majora M"

"Major M" 

Nie urodził się w mundurze. Nie była jego marzeniem wojskowa kariera. Mieszkał w niewielkim sympatycznym mieście, w rodzinie o ustabilizowanej w lokalnym świecie pozycji. A że do tego wyróżniał się wśród rówieśników inteligencją i cieszył się ich sympatią, dał się nieco ponieść. Cieszył się życiem i zabawą licząc, że ponadprzeciętne zdolności wystarczą, żeby lekko przebrnąć przez liceum w nadwiślańskim miasteczku. Potknął się jednak na maturze. Wrześniowa poprawka odbierała mu szanse egzaminów na studia. Jedyna możliwość to szkoła wojskowa. Tak trafił do jednej ze szkół oficerskich LWP, po zdanej maturalnej poprawce. Zdawał sobie sprawę czym jest LW(tzw.)P, ale pogodził się z losem. W życiu trzeba czasem iść na kompromis. 
W latach 70-tych jako oficer miał wiele przywilejów niedostępnych dla innych. Mieszkanie, niezła pensja. Pamiętam jak wspominał, że mógł sobie pozwolić na frykasy w postaci wczesnych pomidorów. Kto nie pamięta lat 70-tych może się dziwić. Dziś taki "przywilej" to coś śmiesznego.
Nie wiem co zdecydowało. Może wychowanie i zasady wyniesione z porządnego domu, a może obserwacja rzeczywistości i bystrość umysłu. Pewnie wszystko po trochu. Postanowił się nie zeszmacić. A wówczas w LWP nie było to łatwe. Wykonywał swoja pracę należycie, ale nie płaszczył się i do PZPR się nie zapisał. To nie bohaterstwo, ale jednak oznaka charakteru. Skutkowało to oczywiście pomijaniem w nagrodach i opóźnieniami w awansach. 
Chyba ważną satysfakcją dla "Majora M" była sympatia żołnierzy. Nie czuł potrzeby odreagowywania stresu na podwładnych. Wymagał ale szanował. Kiedy było trzeba ścigał podwładnych którzy z przepustki nie wrócili, niczym Linda w "Krolu". Przy takich wyjazdach często niespodziewanie odwiedzał moich rodziców. Z pewnością wiele razy musiał wydawać rozkazy których sensu doszukać się trudno, ale zachowywał ludzkie oblicze.

Dwie opowiastki

Było ich wiele, ale przytoczę te dwie.
Razu pewnego wyjechał "Major M" na likwidację wadliwej amunicji wyprodukowanej w Pionkach. Jeden z żołnierzy zaproponował, że cała kilkuosobowa grupa mogłaby korzystając z okazji wstąpić do jego domu. Uwinęli się zatem szybko z zadaniem i pojechali z wizytą. Podobno gołąbki przygotowane przez mamę tego żołnierza były wyśmienite. Czy nielubianego dowódcę żołnierz zaprosiłby do swego domu?
Druga historyjka to wręcz anegdotka. Los sprawił, że syn sąsiada rodziców "Majora M" trafił na służbę do jego jednostki. Nie dostał przepustki na święta Wielkiej Nocy. Sąsiad przyszedł do mamy "Majora M" z prośbą o interwencję. Na próżno tłumaczyła mu cierpliwie, że jej syn nie ma wpływu na przydział przepustek w kompanii jego syna.
Człek ten choć bardzo prosty, wielkiej był poczciwości i pobożności. Cały wieczór chodził po podwórku, mrucząc:
- Taki sąsiad! K... mać, Matko Bosko, nie chce pomóc!

13.XII.1981

Nocny alarm. Rozkazy w zalakowanych kopertach i wyjazd. Żony dopiero po kilku dniach dowiedziały się gdzie ich mężowie zostali wysłani. Major ze swoją kompanią trafił do zmilitaryzowanego zakładu jako zabezpieczenie. Na jego szczęście nie musiał stawać przed najdrastyczniejszymi decyzjami. Jakoś ustalić relacje z załogą fabryki trzeba było. Wyjaśnili sobie wzajemnie, że to los ustawił ich w tej niekomfortowej sytuacji. Spędzili tam wspólnie jakiś czas nie wchodząc sobie wzajemnie w drogę.

Wojsko POLSKIE !

"Major M" doczekał w służbie dnia kiedy wraz z odzyskaniem niepodległości odzyskaliśmy też własne wojsko. Chyba jak każdy, przez poprzednie lata wiedział, że nie mamy polskiej armii. Ale służąc w LWP ważnym było żeby mimo wszystko być polskim żołnierzem. Sądzę, że nim był. Takim go postrzegam. 
Powinna go w tym momencie spotkać nagroda? W bajkach tak! W rzeczywistości, ci sami koledzy, którzy prześcigali się w czołobitności wobec sowieckich namiestników szybko przefarbowali się i przejęli lub zachowali kluczowe stanowiska. Nie zapomnieli mu, że się nie skundlił i traktowali go jako żywy wyrzut sumienia. Dlatego też znów był pomijany. Odszedł na emeryturę w stopniu... majora.
Dziś cieszy się wnukami, wędkowaniem. Jeśli czuje jakiś żal, to się nim nie karmi. Zawsze był człowiekiem pogodnym.

Uhonorowanie zasług płk. Kuklińskiego, choć bardzo spóźnione, jest także oddaniem szacunku tym którzy z najróżniejszych przyczyn trafili do LWP, a zachowali godność, własną tożsamość. Nie sprzeniewierzyli się zasadom nadrzędnym. "Major M" jest moim zdaniem jednym z nich. Czy dziś cieszy się z awansu płk. Ryszarda Kuklińskiego na pierwszy stopień generalski? Sądzę, że tak. Nie widzieliśmy się wiele lat...

Zgadzam się z tym napisem. A Wy ?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.