05 lipca 2016

Pomnik Władysława Bartoszewskiego i moje stanowcze (raczej) NIE!

Wywiązała się jakaś kolejna burza w szklance wody, a właściwie w misce pomyj. Tak. Bo poziom naszych swarów, z czystością, z którą woda się kojarzy, nie ma już nic wspólnego. Radni Sopotu kłócą się o celowość budowy pomnika prof. W.Bartoszewskiego. 
Przesadziłbym stwierdzając, że jestem oburzony, czy nawet zdziwiony. Coraz mniej naszych wybryków mnie dziwi. 
Niepohamowana chęć budowania pomników jest naszej naturze przydana. Nie wiem skąd się to bierze. Zbudowaliśmy i budujemy pomniki Jana Pawła II w ilościach hurtowych, mimo że sam prosił żeby tego nie robić. Tu wyjaśnienie łatwe. Dużo mniej zaangażowania, środków i inwencji trzeba żeby postawić kolejną bardziej czy mniej udatną figurkę, niż zbudować szkołę, szpital czy choćby wodociąg. Jeśli chcecie, niechby ten wodociąg był imienia Jana Pawła II albo im. 11 Apostołów. Jedenastu(!), bo zdrajców... nie liczymy!

Zatem zbudujmy pomnik Wł. Bartoszewskiego

Do Sopotu mam blisko. Wyobrażam sobie pomnik prof. Bartoszewskiego w stylu od jakiegoś czasu popularnym. Ławeczka z postacią  w naturalnej pozie i miejsce obok na którym można przysiąść.  Obowiązkowa jest selfi ostatnimi czasy.
Mamy takie pomniki. Przykładem może być pomnik-ławeczka Jana Nowaka-Jeziorańskiego czy Mariana Rejewskiego. 
Zasługują na takie upamiętnienie. Każdy przechodzień może patrząc na te "ławeczki" wspomnieć o ich dokonaniach z szacunkiem, a o osobach z sympatią. 
Nie są to zimne zwaliste monumenty, a ciepłe i subtelne dowody pamięci, dające bodziec do refleksji, wspomnień, może czasem zgłębiania historii. Takie pomniki nie zawłaszczają przestrzeni miasta a stają się nienachalnym jej elementem. 
Z mojego bliskiego otoczenia też mam przykład. W Orłowie tak utrwalono postać Antoniego Suchanka. Bez przesady i patosu, a zostanie na wieki ślad po malarzu maryniście, który dla mieszkańców Trójmiasta jest postacią ważną.
Na takiej ławeczce z brązu czy marmuru, bardzo chętnie przysiadłbym obok prof. Bartoszewskiego i podumał sobie...

Moje "spotkania" z prof. Bartoszewskim

Najzabawniejsze choć oczywiście pośrednie, jest takie:
W pracy, czasem korzystałem z pomocy tłumaczek. Zachowam je zawsze we wdzięcznej pamięci. Nie tylko z powodu profesjonalizmu, ale i wielkiego uroku osobistego. Kiedyś podczas jakichś rozmów popadłem w piętrowe dygresje, zdania zapętliłem tak, że sam byłem zdumiony. Zdałem sobie sprawę, że dla tłumaczącego moje wypowiedzi jest to trudne. Po spotkaniu spytałem czy nie sprawiłem kłopotu.
- Piotr... ja często tłumaczę też Bartoszewskiego!
Gdzieś już tę sytuację przytaczałem. A Profesor mówić umiał ładnie, ciekawie, ale zwykle szybko. Popadał w wątki poboczne, dygresje. Tyle, że jemu się całość zawsze zamykała, mnie ... różnie.
Pamiętam także wieczór kiedy z tą samą koleżanką byłem umówiony na wyjazd gdzieś z Warszawy. Kończyła swoją pracę właśnie jako tłumaczka W.Bartoszewskiego i miałem ją odebrać. W umówionym miejscu czekałem w upalny wieczór. Po kilku minutach wyszła w towarzystwie Profesora, który uznał, że wypada ją odprowadzić, podziękować i z elegancją pożegnać.
Uścisnąłem rękę i wyjąkałem coś nieporadnie w odpowiedzi na jego przyjazne powitanie. Zapewniłem solennie, że bezpiecznie dowiozę moją koleżankę na miejsce naszej konferencji i zadbam o wszystko. Pewna klasa zachowania Profesora, nawet w tak krótkim spotkaniu, wzbudza mój podziw. 
Wobec każdego z kim się spotykał, z kim pracował był uprzejmy. Choć był człowiekiem tzw. wielkiego świata, naturalną uprzejmość miał dla każdego, kto na nią zasługiwał. Nawet w najważniejszych rozmowach potrafił wstrzymać dyskusję i spytać tłumaczkę czy nie zrobić przerwy bo może jest zmęczona. Podał kawę czy szklankę wody. 
Tych moich spotkań jest wiele i wciąż będą. Oprócz tego jedynego realnego o którym wspomniałem, są liczne wirtualne. Ogromnie cenne. Władysław Bartoszewski, którego całe dorosłe życie przypadło na burzliwe czasy naszej najnowszej historii, zostawił nam wiele przemyśleń i myśli zaczętych, które nas samych powinny pchnąć do własnych rozważań. Możemy czytając jego książki, artykuły, zarejestrowane wypowiedzi... myśleć. Nie wszyscy jednak chcemy. 

To dlaczego nie chcę pomnika ?!

Nie jestem przeciw, a nie chcę. To niezupełnie to samo. Myślę, że Władysław Bartoszewski na takie upamiętnienie zasłużył. Czy sam by tego chciał? Podobno za życia lubił być doceniany i honorowany. Lubił splendor. Każdy ma w sobie jakąś domieszkę próżności. Jeśli ktoś twierdzi że tej cechy nie ma to jest hipokrytą.
Ale to, że kogoś doceniamy, pamiętamy o nim, to przede wszystkim nasze myśli i wspomnienie. Jeśli uznajemy, że Władysław Bartoszewski zrobił coś pożytecznego dla ludzi, dla pewnych idei, to spróbujmy się od niego uczyć. Każdy w swojej dziedzinie może z jego doświadczeń korzystać i doskonalić się w tym co robi. Jeśli zaś nie ze wszystkim w co wierzył i promował się zgadzamy, to także może być to punktem wyjścia do poszukiwania rozwiązań innych, naszym zdaniem lepszych. To jest prawdziwa forma szacunku i pamięci o człowieku niezwykłym i mądrym. Ja chciałbym być mądrzejszy niż jestem. Sądzę, że drogą do tego całkiem niezłą jest słuchanie innych i czerpanie z ich doświadczeń.
Czy pomnik, który byłby materialnym ukłonem wobec Profesora powinien stanąć? Sądzę, że tak. Kiedyś taki pomnik powstanie. Może niekoniecznie w Sopocie. Ale nie teraz. To zły na to czas.
Z pewnością stałby się dla wielu miejscem, gdzie jak pisałem powyżej, można się zatrzymać, pomyśleć. Wspomnieć z wdzięcznością czy sympatią..., a choćby i krytycznie.
Pomyślcie jednak jak zachowaliby się dzisiejsi PRAWDZIWI Polacy, PRAWDZIWI patrioci. Mnożą się coraz szybciej, a właściwie wychodzą z cienia i rozłażą po całej naszej rzeczywistości. Coraz mniej rozumiejący, coraz mniej wykształceni, ale bezmiernie brutalni w słowie i geście. A obawiam się, że wkrótce także w czynie. Chamscy i bezmyślni. Oni myśleć nie muszą - oni "wiedzą".
I tak hipotetyczny ten pomnik Władysława Bartoszewskiego byłby dla nich doskonałym miejscem manifestowania nienawiści wobec tych, których słów nie są w stanie zrozumieć i nawet nie chcą. Wobec tych, o których samo wspomnienie budzi w nich frustracje i nienawiść do wszystkiego. To funkcja własnych kompleksów.
Nie chcę takiego losu dla pomnika prof. W.Bartoszewskiego. Dlatego powstanie kiedyś, kiedy się opamiętamy lub dostaniemy rózgą od historii po raz kolejny i spokorniejemy. Ja chcę i dożyję tego czasu ! 
Niekoniecznie marzę o rózgach, ale o opamiętaniu...

Dziś rano z jakiegoś portalu (dla PRAWDZIWYCH Polaków i PRAWDZIWYCH katolików) dowiedziałem się, że Tadeusz Kościuszko był zdrajcą czy też wrogiem Polski. Autorem tej jakże niezwykłej tezy jest Grzegorz Braun. Niedoszły polityk, niespełniony dokumentalista i publicysta. Jest jednak moim zdaniem spełnionym satyrykiem, tyle że nie było to jego zamiarem. Bawi, śmieszy tylko jakoś wokół nas coraz mniej śmiesznie... Trzeba będzie burzyć pomniki Kościuszki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.