30 sierpnia 2013

"Obłęd 44" i refleksje 2013

Piotr Zychowicz w swoich publikacjach jest bardzo radykalny i jednoznaczny. Momentami może bezkrytyczny. Wygłasza stanowcze opinie, poparte jednak starannymi analizami dokumentów. I odwaga i dociekliwość warte docenienia. Z początkiem sierpnia zachęcałem do przeczytania jego książki 


W końcu lipca ukazała się druga książka Piotra Zychowicza, pod tytułem "Obłęd 44", traktująca o ciągu zdarzeń poprzedzających i mających wpływ na wybuch Powstania Warszawskiego. Samo powstanie i jego przebieg nie jest w tej książce opisane. Ilość publikacji, opisujących bohaterską walkę powstańców i tragiczny los cywilów, to dziś już setki pozycji, z których część każdy przeczytał.
Pierwsza książka Piotra Zychowicza dotyka problemu, z którym w powszechnej wiedzy łączy się miasto w którym mieszkam. Choć po jej przeczytaniu można zrozumieć, że nie był to spór o Gdańsk.
Podmiotem drugiej książki, jest tragedia miasta w którym się urodziłem. Zatem pokuszę się o kilka refleksji i o tej publikacji. Nie jest to recenzja, ani obiektywna ocena. Do tego mam zbyt wątłą wiedzę. Takie tam moje przemyślenia i refleksje.

 

O co się spierać ?

Najlepiej o nic, bo jak twierdził O.Wilde, w eleganckim towarzystwie spory nie mają miejsca, bo wszyscy powinni mieć to samo zdanie. Wielki był to psotnik i autor niezliczonych bon motów. Jednak są kwestie, które warte są zastanowienia.

 

Kto odpowiada za rozkaz rozpoczęcia walk?

Zwykle każdy z nas, na to pytanie odpowiada logicznie dwoma nazwiskami:
T. Komorowski - Bór i A.Chruściel - Monter.
Monter, był dowódcą Okręgu Warszawa - Miasto, a Bór dowódcą Armii Krajowej i na nim zgodnie z zasadami wojskowymi, spoczywa odpowiedzialność za decyzje o najwyższym znaczeniu. Komorowski nie miał ani charyzmy, ani zdecydowania niezbędnego na tym stanowisku. Zastąpił aresztowanego w 1943 roku gen. S. Roweckiego, który być może jako silniejsza osobowość, w tej trudnej sytuacji uratowałby miasto i podległych sobie żołnierzy przed samobójczą walką. Tego zgadnąć jednak się dziś nie da.
Generał Bór w ostatnich dniach lipca, zwoływał codziennie dwie narady najwyższych dowódców. Omawiano najnowsze doniesienia i debatowano o możliwościach działania. Stworzyło to atmosferę "sejmiku", rozmywającego odpowiedzialność za decyzje, a najważniejsze z nich poddawano głosowaniu. W czasie pokoju demokracja jest systemem kalekim, choć podobno lepszego nie wymyślono. Natomiast w wojsku, dla demokracji nie ma i nie może być miejsca. Bór zdobył się raz na stanowczość i odwołał rozpoczęcie walk 29.VII. Żołnierze Armii Krajowej zdali broń i rozeszli się z punktów koncentracji. Była to armia zdyscyplinowana. Dwa dni później tej stanowczości mu zabrakło. I tak 1.VIII.44 wybiegli na ulice prawdziwi bohaterowie, w większości nieświadomi beznadziejności swej walki.
Zychowicz w swojej analizie nie zwalnia od winy Bora i Montera, ale wskazuje na kilka innych osób, znanych nam z historii. Przyjrzyjmy się im.

 

Żołnierze i dowódcy



Nikt nie kwestionuje szaleńczej wręcz odwagi większości żołnierzy Powstania Warszawskiego. Dotyczy to tych nielicznych, wyszkolonych i doświadczonych w walkach oraz tych, którzy z walką zetknęli się po raz pierwszy. I tu cieszę się, choć może to niefortunne w tych okolicznościach słowo,  że Zychowicz obnażając bezsens samobójczej walki i zapędzając się przy tym w zbyt wysokie tony, ani przez moment nie zapomina o bohaterstwie Powstańców.
Dowódcy mający wykształcenie wojskowe i zdający sobie sprawę z konsekwencji rozpoczęcia walki, w sytuacji z jaką mieliśmy do czynienia 1 sierpnia 1944 postąpili w sposób niezrozumiały. 
Autor "Obłędu 44" próbuje dociec jak mogło dojść do tej dziwnej i tragicznej w skutkach decyzji, która zniszczyła trzon 300 tysięcznej Armii Krajowej, budowanej z wielkim wysiłkiem od pierwszych dni okupacji niemieckiej i sowieckiej. Trudna to sprawa. Komuniści po 1945 roku głośno, choć nieszczerze, wychwalali bohaterstwo walczących, wskazując jednocześnie na nieudolność, a często mówiąc o "celowym zbrodniczym działaniu dowódców AK".
Szkody z tego są moim zdaniem dwie:
1/ Częściowo zdyskredytowali wszelkie ruchy niepodległościowe, czy to wojskowe czy polityczne, wskazując nam z jaką łatwością poświęcono Warszawę i co najmniej 200 tys. istnień ludzkich, dla "gry politycznej". Podłe to kłamstwo, ale komunistom pomagało.
2/ Naturalną reakcją na propagandę PRL, było budowanie przez nas pamięci o Powstaniu jako czynie w całości i w każdym aspekcie słusznym. To teraz, po odzyskaniu niepodległości nam przeszkadza. Trudno nam omawiać to tragiczne zdarzenie i oceniać jego winowajców. Ale myślę, że trzeba. 
Skoro komuniści oskarżali dowództwo AK o błędną czy wręcz karygodną decyzję, to dowód, że było odwrotnie?
Według takiej logiki, jeśli to Niemcy ujawnili wymordowanie polskich oficerów w Katyniu przez Rosjan, do dziś powinniśmy wierzyć, że to nieprawda ...

 

Przegrana i "domordowywanie" Warszawy

Za koziołkowy neologizm - "domordowywanie" przeklnie mnie prof. J.Miodek.
Dziś może łatwo nam stwierdzić, że powstanie przegraliśmy w ciągu pierwszych kilkunastu godzin.  Nie udało się siłami około 2-3 tys. uzbrojonych żołnierzy, opanować żadnego ze strategicznych punktów Warszawy w pierwszych godzinach powstania. Plan rozpoczęcia walki, starannie tworzony od początku okupacji niemieckiej, odnosił się do sytuacji, kiedy okupant byłby zdezorganizowany i opanowanie naszej stolicy byłoby częścią powstania powszechnego. Sytuacja 1 sierpnia 1944 była inna. Tragicznie dla nas inna. Niepowodzenie powstania w prawobrzeżnej Warszawie spowodowało rozkaz rozwiązania oddziałów i rozejścia się "do domu". Na lewym brzegu Wisły tak się nie stało.
Izolowane strefy, zajęte przez powstańców walczyły, systematycznie likwidowane przez niemieckie oddziały w sposób barbarzyński.
Nie wiem i nie znalazłem odpowiedzi w źródłach, czy można było zaprzestać walk, kapitulując po 2 czy 3 dniach sierpnia. Trudno to sobie chyba jednak wyobrazić.
Wyprowadzenie wojsk powstańczych przez Wolę z miasta i walka w otwartym polu to zagłada 20-30 tys. żołnierzy armii podziemnej, ale bez unicestwienia miasta i ogromnej części jej mieszkańców. Takie rozwiązanie było rozważane do momentu upadku Woli.
Rozmowy o warunkach kapitulacji rozpoczęto z początkiem września. Ale Sowieci czuwali. Stalin wydał długo oczekiwaną  zgodę na lądowanie alianckich samolotów na wschód od Warszawy. W połowie września na Żoliborzu i Czerniakowie wylądowały oddziały tzw. "Ludowego Wojska Polskiego", tworząc pozory pomocy. W rzeczywistości, byli to polscy żołnierze, nieprzygotowani do walki, o słabym wyszkoleniu, których życie nic nie znaczyło dla sowietów czy też niejakiego Berlinga, renegata noszącego dystynkcje generalskie.  Nad Warszawę nocami nadlatywały radzieckie PO-2 i w zwykłych workach lub skrzynkach zrzucały zaopatrzenie... zwykle zniszczone samym upadkiem z wysokości kilkudziesięciu metrów. Cel Rosjan został zrealizowany. Podsycone zostały nadzieje na pomoc i rozmowy kapitulacyjne z Niemcami zerwano co przyniosło następne ofiary.

 

Ostrzeżenia ...

I tu Zychowiczowi bym laurkę wystawił. Wskazał na szereg zdarzeń, od początku wojny do lipca 1944, z których jasno wynika czym było w tym czasie ZSRR dla Polski, a Polska dla ZSRR. Okupacja sowiecka 1939-41 miała nieco inny przebieg niż okupacja niemiecka, ale była równie bezwzględna.
Po ataku Niemiec na ZSRR, wspieranie sowietów było w interesie Wlk. Brytanii, a po wejściu do wojny Japonii, powody do tego miały również Stany Zjednoczone. To zrozumiałe i rozsądne. Churchill mimo jednoznacznej opinii o zarazie komunistycznej, przyznał otwarcie, że jeśli diabeł byłby wrogiem Hitlera, to bez wahania z tym diabłem by się sprzymierzył. Jak powiedział tak uczynił.
Chyba nie dostrzegali tej konfiguracji nasi politycy.
Wielkim wysiłkiem i kosztem życia żołnierzy AK, zrealizowano akcję Wachlarz. Destrukcja na tyłach frontu niemiecko-radzieckiego, wspierała sowietów, a nam oprócz ofiar co przyniosła?
We wschodniej Polsce radzieckie oddziały partyzanckie i komunistyczne bandy były uciążliwe dla Niemców, ale stanowiły śmiertelne zagrożenie dla ludności. I tu lokalni dowódcy AK w wielu wypadkach wykazali zrozumienie sytuacji. Ich głównym celem była ochrona ludności przed bandami.
Z początkiem stycznia 1944 Armia Czerwona weszła w granice Polski. Uruchomiono akcję Burza. Jej znaczenie militarne było znikome, co nie umniejsza waleczności żołnierzy w niej uczestniczących. Celem było zaznaczenie naszego udziału w walce i wystąpienie wobec Sowietów jako gospodarze terenu. Efekt? Niepotrzebnie polegli żołnierze i ujawnienie oddziałów wobec wkraczających Rosjan. NKWD z łatwością oddziały te zneutralizowała. Tak działo się na Kresach, a w lipcu 1944 na Lubelszczyźnie. Co innego zrobiliby oni wkraczając do Warszawy, nawet gdyby powstańcy ją opanowali?
Chyba w świetle tych wydarzeń jasnym było, że nie ma możliwości "braterstwa broni" z Bolszewikami?

 

Sowieckie wpływy i agenci

Po kilkudziesięciu latach, wiele mamy wiedzy o sowieckich agentach czy informatorach w najważniejszych i najtajniejszych strukturach Wlk. Brytanii, USA, a nawet III Rzeszy. Niezrozumiała sympatia do kraju "powszechnej szczęśliwości", była jeszcze w latach 50-tych często spotykana wśród społeczeństw, których prawdziwy koszmar komunizmu nie dotknął. Francuzi do dziś nawet na odmiany tej choroby cierpią. Taka skłonność ludzi często ułatwiała działalność szpiegowską sowieckim służbom.
W II RP ruchy prosowieckie były marginalne i rekrutowały się najczęściej z pospólstwa i  sfrustrowanych pięknoduchów. Podczas wojny pojawili się przerzucani z ZSRR renegaci tworzący struktury mające na celu legitymizację przyszłej władzy okupacyjnej.
W naszej świadomości struktury polskiego państwa podziemnego i AK, od infiltracji bolszewickiej chroniły się skutecznie. Czy słuszne to przekonanie? Byliśmy jedynymi, których działalność służb sowieckich nie dotknęła? "Obłęd 44" i ten aspekt sprawy porusza.
Czy jedynymi środkami prowokującymi do wybuchu powstania były radzieckie ulotki zrzucane z samolotów i "szczekaczka" pod nazwą Radio Kościuszko. I choć wiele faktów i opinii znajdziemy w książce, to Zychowicz jednoznacznych oskarżeń nie stawia. Może słusznie, może jeszcze nie czas? Ileż nazw ulic i placów przyjdzie nam zmienić, jeśli kiedykolwiek upublicznione zostaną moskiewskie archiwa. Póki co tylko mroczna postać Tatara jest ogólnie znanym przykładem kolaboracji.

 

Nasza miara drogi do wolności

I tu Zychowicz podnosi temat tyleż historyczny co socjologiczny. Mamy skłonność do oceny naszego wysiłku w walce o niewątpliwie słuszne cele, mierząc go niewłaściwie. Liczymy krzyże na grobach naszych rodaków walczących z zaborcą czy najeźdźcą. A przecież to nie liczba naszych poległych jest miarą efektywności walki. Ta efektywność to zabici przeciwnicy.
Celnie ujął to gen. G.Patton przemawiając do swoich żołnierzy:
"Przybyliście tu nie po to aby ginąć za naszą ojczyznę. Chodzi o to żeby jak najwięcej tych sukinsynów zginęło za swoją !"
W wypadku Powstania Warszawskiego liczba naszych ofiar w stosunku do zabitych wrogów to proporcja porażająca.


Powstanie Warszawskie uszanować należy i śmieciami są ci, którzy wykorzystują rocznicę tej tragedii do swoich "buczących manifestacji". Dumni mamy prawo być z bezprzykładnego męstwa walczących, ale sam fakt wybuchu Powstania Warszawskiego to nie powód do dumy. Obojętnie czy daliśmy się sprowokować, czy sami rzuciliśmy się w przepaść.

Chciałbym, żeby ktoś z Was po przeczytaniu książki Piotra Zychowicza "Obłęd 44" podzielił się ze mną swoimi refleksjami.



5 komentarzy:

  1. I nikt ci nic nie odpisał....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Może Ci którzy książkę czytali, uważają, że źle/niemądrze ją skomentowałem.

      Usuń
  2. Cóż, ciężko tą książkę komentować. Po prostu w większości Zychoowicz, niestety, ma rację. Przynajmniej w kwestii sensu Powstania. Mogę nie zgadzać się z autorem w innych kwestiach, takich jak np. uwagi co do postępowania Sikorskiego. Był "gościem" na utrzymaniu anglików, więc iężko sobie wyobrazić jakieś działania przecowko Churchilowi. Nie zmienia to jednak faktu, że Powstanie i złożona ofiara tylu istnień nie miały żadnego sensu. Ciężko to przyjąć do wiadomości. Do indywidualnej oceny pozostaje, czy decyzja o powstaniu to: zdrada, głupota czy błąd. To już każdy musi ocenić indywidualnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam
    Przeczytałem tę książkę niedawno. Patrząc jednak na datę powstania twojego wpisu o książce moje opinia będzie lekko spóźniona. Książki Zychowicza nie sposób czytać beznamiętnie. Autor dokonuje wielu niestety trafnych analiz. Czytając książkę miałem wrażenie, że czytam swoje własne opinie na temat ówczesnej polityki rządu na emigracji. Trudno jest nam współczesnym zrozumieć tej niesamowitej naiwności i głupoty Sikorskiego i jego ludzi. Nic dziwnego, że autor też w to nie wierzy i oskarża generała o egoizm, kumoterstwo, chęć błyszczenia w środowisku i bycie wiecznie na świeczniku. Łatwo jest szastać życiem innych, gdy się jest samemu bezpiecznym. Najgorsze jest to, że obecne "elyty", też są nie wiele warte.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Piotrze. W związku z 70 rocznicą i ja sięgnąłem po książkę "Obłęd 44". W czasie jej lektury odczuwałem na zmianę gniew,smutek i żal. My ,wychowani na "Kolumbach" ,zawsze czciliśmy i czcić będziemy męstwo powstańców,ale świadomość ,że tylu ludzi zginęło i została zniszczona Warszawa ,przez decyzję 4-ch idiotów ,nie dawała mi spać przez pare dni. Z lektury wynika że to Okulicki,Pełczyński i Monter przekonali Bora Komorowskiego do powstania , wbrew instrukcjom naczelnego wodza. Na dodatek oszukali go. Nie mam wątpliwości ,że ksiażka oparta jest na faktach historycznych i choć nie ze wszystkimi opiniami się zgadzam to polecać ją będę każdemu. Pozdrawiam Czarny

    OdpowiedzUsuń

Każdego zapraszam do uwag i dyskusji. Także tych którzy chcą pozostać anonimowi.