03 września 2015

Koziołkowe gusła wrześniowej nocy ...

Co roku z dużą powagą obchodzimy rocznicę wybuchu II Wojny Światowej. Wojny która odebrała nam niepodległość na 50 lat, pochłonęła życie 6 milionów polskich obywateli i przyniosła gigantyczne straty materialne. Kilka razy 1 września przed świtem byłem na Westerplatte. To miejsce samo w sobie budzi szacunek. Straceńcza załoga wykazała tam wielki hart ducha i kunszt żołnierski. Choć obrona nie miała żadnego militarnego znaczenia i walka, która rozpoczęła się tu o 4.48 nie była pierwszymi strzałami wojny, to słusznie Westerplatte uznajemy za symbol ataku Niemiec na Polskę w 1939 roku.

Go to hell Hel !

Stwierdziłem, że tym razem na Westerplatte nie pojadę. Są tam tłumy ludzi i gwar jak na festynie. Już dwa lata temu widziałem grupki  z flaszką w garści zachowujące się jak na koncercie rockowym. Nie chodzi tu o mój niesmak, ale postanowiłem tej szczególnej nocy odprawić swoje gusła w innym miejscu. W całkowitej ciszy i samotności. Zdecydowałem, że pojadę na cypel Półwyspu Helskiego, posiedzę i podumam w ciszy o tych którym współczuję losu i zazdroszczę męstwa. Należy im się to. Także ode mnie.
Wyruszyłem około godziny trzeciej. Puste ulice i nie wiedzieć po co, wszędzie działająca sygnalizacja świetlna. Także na małych skrzyżowaniach. Przejechałem Kolibki wyobrażając sobie jak o tej porze w 1939 roku, po obu stronach granicy szykowali się aktorzy pierwszych aktów dramatu. Na Grabówku minąłem orkiestrę WSM pakującą się do autokarów ze swoim "orężem". Jechali na uroczystości na Westerplatte. Od Władysławowa pusta szosa i jazda środkiem w obawie przed liskami czy sarenkami. Spotkałem ich sporo, ale na szczęście nie miały skłonności samobójczych i na drogę nie wybiegały. Dziwiły się tylko czemu "człowieki" się włóczą po nocy.
Do Helu dotarłem z dużym zapasem czasu i pokręciłem się trochę po niemal pustym porcie.

W końcu ruszyłem asfaltową alejką w stronę cypla. Jest oświetlona latarniami, na pierwszych 100 m. Dalej jest dość równą kamienistą drogą, a światło księżyca skutecznie zatrzymują gęste korony drzew. Nieodzowna w takiej sytuacji latarka była... w garażu. Jakim cudem nie wywracając się dotarłem do plaży nie wiem. Ale tu niespodzianka. Wzdłuż brzegu biegnie drewniany pomost i jeśli ktoś nie chce to nie musi iść po piachu. Dotarłem na mały taras na samym cyplu...

Będą wspaniałe zdjęcia !

Z każdą taką moją wycieczką wiąże się robienie zdjęć. Pomysł miałem "genialny". Z Helu zrobię zdjęcia oświetlonego pomnika na Westerplatte o 4.48 i godzinę później...
Czasem zaskakuje mnie głupota niektórych ludzi, ale moja własna zadziwia mnie i bawi bezustannie !
Pogoda była znakomita, powietrze przejrzyste jak kryształ i można było zobaczyć to :

4.48

Jak można sądzić, że z odległości 25 km da się zobaczyć oświetlony pomnik? Ginie w łunie świateł miasta, portu i rafinerii. Ktoś oprócz mnie mógł tego nie wiedzieć???
5.48
Nierozsądny pomysł na zdjęcia nie wypalił zatem. Myśląc o historii i smakując piękne widoki spędziłem godzinę rozgraniczającą noc i dzień 1.IX., 76 lat po. 

"Polska w ruinie"

Ostatni raz w tym rejonie Półwyspu Helskiego byłem trzy lub cztery lata temu. Pomost wzdłuż brzegu to dla mnie nowość. Nie jedyna. 
Kiedy się ledwie co rozwidniło pojawił się jakiś człowiek w schludnym uniformie, z foliowym workiem do którego zbierał śmieci. Nieliczne, a to też jakiś postęp. Przechodząc zagadał przyjaźnie. Zamieniliśmy parę słów, wypaliliśmy po jednym. Petów na ziemie nie rzuciliśmy! Pan powędrował dalej do swoich obowiązków, a ja dalej cieszyłem się widokami i niezwykle ciepłą nocą.
Około szóstej poszedłem wzdłuż brzegu od strony zatoki. Czysto, równo. Każda militarna pozostałość, a jest ich tu mnóstwo, opatrzona tabliczką z opisem w trzech czy czterech językach. Poprzednie moje przejście tą trasą to kamienie, błoto i chaszcze.

Helska Załoga

Idąc w stronę samochodu, chciałem zobaczyć co zostało ze 100 mm działa, które choć w opłakanym stanie, ale jako jedyne z 27 BAS się zachowało i w 2010 r. wyglądało tak:
Zanim dotarłem w poszukiwane miejsce usłyszałem muzykę. I nie była to twórczość w stylu "Majteczki w kropeczki", ani "Panno Walerciu...", a przedwojenne polskie piosenki wojskowe.
Doszedłem do celu i szczęka mi opadła. Stanowisko wspomnianej armaty wyremontowane, wygląda jak nowe. 
Wewnątrz sześcioosobowa "załoga". Trzy panie i trzech panów. Przekrój wiekowy szeroki. Dwóch panów w kompletnym umundurowaniu. 
Postanowili spotkać się i uczcić rocznicę właśnie tu. Siedzieli przy kawie i domowym cieście gawędząc. Wyremontowali zdewastowane stanowisko i dbają o nie. To zwyczajni-niezwyczajni ludzie, którzy oprócz codziennego życia mają prawdziwą pasję.
Przyjęli mnie jak oczekiwanego gościa. Częstując kawą, jedna z pań powiedziała przepraszająco:
"Wie pan, ale ta kawa to taka z termosu..."
Szanowna Pani, kawa była znakomita, a  spotkanie kogoś takiego jak Wy to zaszczyt dla mnie i radość. 
Po sympatycznej pogawędce, pamiątkowe zdjęcie i w drogę do Gdańska.
Jadąc już w świetle dnia do domu, miałem o czym myśleć. To zaskakujące spotkanie tak interesujących ludzi dało mi wiele optymistycznych refleksji. Choćby dla tego niespodziewanego spotkania, warto było zarwać noc. A nieudane zdjęcia? Nie ma nieudanych zdjęć. Zawsze coś pokazują. A że coś innego niż się spodziewałem? Też frajda ... Zdjęcie oświetlonego pomnika już przecież mam. Zrobiłem w poprzednią rocznicę.
2014