27 września 2015

Dwa wcielenia Arsene'a Lupin

Georges Descrieres (1930-2013)

 

Francuski aktor teatralny i filmowy. Rektor i wykładowca szkoły teatralnej. Członek zespołu francuskiego teatru narodowego Comedie-Francaise. W 1967 roku zagrał w filmie "Dwoje na drodze" u boku A.Hepburn o czym pewnie nie pamiętamy. Znamy go jako Atosa w jednej z licznych ekranizacji powieści Dumas'a.
Atos
Jak pogrzebiemy w pamięci to przypomnimy sobie kryminalno-komediowy serial "Sam i Sally". Tandetny, ale przyjemny i zabawny.
"Sam i Sally"
Jako hrabia de Beaufor, wystąpił także w jednym z odcinków serialu "Słynne ucieczki". Ten serial bardzo mi się podobał, ale... nic już z niego nie pamiętam. Chyba tylko jedno. Ucieczkę hrabiego umożliwiła pewna dama, przesyłając ogromny pasztet w którym ukryta była drabinka sznurowa. Pani ta była urody takiej, że żadną miarą nie określiłbym jej "pasztetem" jak czasem z dezaprobatą o pewnych typach urody mówimy (choć to nieładnie).
Tyle z pamięci niektórzy z nas o eleganckim i przystojnym G.Descrieres umiemy przywołać. Niektórzy, bo... 
K A Ż D Y 
pamięta go z serialu:

"Arsene Lupin" !

Oglądany i lubiany w TV w latach siedemdziesiątych. Czekałem niecierpliwie na cotygodniowy odcinek. Wszystko było znakomite... WTEDY. Kilka innych ekranizacji tej samej powieści M. Leblanca to dość marne produkcje. Wypożyczałem też wówczas z biblioteki przy ul.Bonifacego (istnieje do dziś), powieści będące kanwą serialu. Niezbyt zajmująca lektura. Zaskoczyło mnie coś kilka miesięcy temu. Obejrzałem cztery odcinki "Arsena Lupine" i choć przyjemnie wspomnieć, to jakoś powrót do dziecinnych emocji nie udał się...

Dlaczego? Co się zmieniło?

"Dziękuję Grognar, mój przyjacielu"
Zmienił się świat - to truizm. Ja się zmieniłem. Zestarzałem i choć nie dorosłem (punkt dla mnie!) to jakoś inaczej takie filmy odbieram. Gra aktorska jest inna dziś niż niemal pół wieku temu. I to myślę, że nieistotne. Bo choć dziś inna, to warsztatowo z pewnością nie zawsze lepsza. Z pewnością również nastolatek, obserwując akcję i podstępne rozgrywki bardziej wczuwa się w fabułę i emocjonuje. Z wiekiem już w połowie każdej historii ekranowej domyślamy się zwykle w jakim kierunku zmierza i raczej domyślamy się jej końca. Tak jest też z historiami i historyjkami w życiu. Wiemy, domyślamy się i celnie odgadujemy zakończenie, nawet konsekwencje, jeśli ... nie jest to nasze życie. Wiedzy pozwalającej przewidzieć własny los w małych i dużych bataliach własnego życia także nabywamy z wiekiem, ale zbyt wolno. Szybsze będzie wieko... wiecie czego. 
A wracając do serialu. W tych odcinkach, które ponownie oglądałem był lektor, a nie dubbing... Przypomnijcie sobie. Ujmujący G.Descrieres jako Arsene Lupin to połowa postaci. Druga niemniej istotna to podkładany w polskiej wersji głos. Głos Wojciecha Pokory. Tak świetna interpretacja to majstersztyk i dodatkowy blask tej sympatycznej postaci. Wielkie ukłony dla obu aktorów, którzy choć pewnie się nie znali wspólnie skonstruowali ten wizerunek dżentelmena włamywacza, konesera sztuki, szampana i pięknych kobiet ...

I ja padłem ofiarą A. Lupin !

Połowa lat 80-tych. DS nr 8 "Koga" pok. 913. Sobotni listopadowy wieczór. Co robią studenci? Uczą się? Czytają? Ech... Piją wódkę. Wbrew legendom, nie były to częste wieczory, bo alkohol jak na nasze kieszenie był dość drogi.
Z zakupionych dwóch butelek jedna była już w obróbce i prowadziliśmy jakieś "mądre" dysputy. Mądre czy nie, ale im płytsza robiła się flasza tym głębsze były nasze przemyślenia. W automatyce nazywa się to sprzężeniem zwrotnym ujemnym (semestr IV).
Druga butelka chłodziła się. Nie w lodówce, bo to urządzenie było raczej rzadko spotykane wówczas w akademiku. Zastępował ją druciany koszyk, przytwierdzony do parapetu za oknem. Koszyki takie zdobyte drogą kradzieży w najbliższym SAM-ie, służyły wiele lat kolejnym rocznikom.
Kiedy Kropa lub Adi sięgnął po drugą półlitrówkę, koszyk okazał się pusty. Leżała tylko kartka z koślawym podpisem - "ARSENE LUPIN".
Ogarnął nas smutek tak wielki, że wybraliśmy się natychmiast na ul. Leczkowa, gdzie Zosia miała melinę czynną non-stop. Nie mając gotówki zostawiłem w zastaw legitymację studencką, co było powszechnie stosowane. I poprawialiśmy sobie humor do świtu.
Okazało się, że butelkę z koszyka, metodą "na wędkę" gwizdnął nam lokator z góry. Później zdradzony przez wspólnika, tłumaczył pokrętnie, że to miał być żart i zanim otworzył cenną zdobycz czekał aż przyjdziemy długo.
Drastyczna różnica w dwóch kwestiach. Filmowy Lupin miał wiernych wspólników, którzy by go nigdy nie wsypali. Druga istotna różnica jest taka, że Arsene był dżentelmenem, a nasz hmm... kolega (?) Krzysztof P. ( pamiętam cię ! ) zdecydowanie za takowego nie uchodził.

 

Sławomir Piestrzeniewicz 

alias 

Arsene Lupin

 

To tytułowe drugie wcielenie. Sławomir Piestrzeniewicz jest iluzjonistą o renomie światowej, udokumentowanej licznymi nagrodami w prestiżowych międzynarodowych konkursach. Dwukrotne wicemistrzostwo świata na kongresach w Lozannie oraz wiele innych nagród i wyróżnień. Występy na scenach całego świata. Jego sceniczny pseudonim to

Arsene Lupin

Występy dobrych iluzjonistów widziałem wielokrotnie. Bardzo lubię taką rozrywkę. Cenię ogrom pracy jakiej wymaga opanowanie tej sztuki. Ale Piestrzeniewicz imponuje mi szczególnie. Kilka cech go wyróżnia...





Kiedy miał przystąpić do egzaminu dopuszczającego go do pracy estradowej (w PRL na wszystko był potrzebny glejt), kończył medycynę. Wybrał już swoją drogę. A jednak... Zdał egzamin końcowy na AM w Łodzi, mimo że zawodu lekarza nie miał zamiaru podjąć. Dla mnie to dowód klasy tego człowieka. 
Ma ogromną umiejętność dialogu z widzem i nie popada przy tym w tanie dowcipasy. Często objaśnia mechanizm wybranych tricków, powtarzając je powoli i wskazując czynności normalnie ukrywane. Stopniuje napięcie i mówiąc, że to wszystko proste, na koniec jednak wykonuje kolejny figiel i zostawia nas oniemiałych. Okazuje się, że odkrywając przed widzem "wszystkie" tajemnice pokazał nam znów przemyconą kolejną sztuczkę. Taka piętrowa magia.
Umie mówić w taki sposób, że momentami gotowi jesteśmy zrezygnować z pokazu, byleby opowiadał. Ładne chyba? 
Na scenie grzeczny i uprzejmy, po zejściu z niej jest taki sam. To przyznacie, nie jest powszechne wśród artystów różnych dziedzin. Dziś Sławomir Piestrzeniewicz występuje wraz z synem Filipem, któremu życzę żeby godnym był spadkobiercą i kontynuatorem sztuki ojca.

Cud w Spale

Skoro pisałem o cudzie nad Wisła, to teraz o cudzie nad Pilicą...
Ponad 10 lat temu koncern w którym pracowałem, sponsorował spotkanie ZMPD w Spale. Piękne miejsce, duży rozmach i przyznam, że nadspodziewanie miła jak na takie spędy atmosfera. Jedną z atrakcji były pokazy iluzji Piestrzeniewicza. Z racji moich obowiązków byłem tam uziemiony na całe trzy dni, choć oprócz funkcji reprezentacyjnych zbyt wiele obowiązków nie miałem. Mogłem sobie pozwolić na wycieczki po okolicy, dobre jedzenie i zabawę przy kieliszku.
Trzykrotnie obejrzałem naprawdę wspaniały pokaz sztuki S.Piestrzeniewicza. Skoro trzykrotnie, to już za drugim razem znając przebieg poszczególnych sztuczek byłem przygotowany i próbowałem dostrzec szczegóły. Zapewniam Was, że z odległości 2 - 3 metrów, również z pomocą kolegów nie udało nam się odkryć tajemnic tych "czarów".
Pośrednim efektem mojego zachwytu mistrzostwem pana Piestrzeniewicza, było zaproszenie go na występ przez jeden z dynamicznych wówczas ośrodków kultury nieopodal Warszawy. Czy ten występ był udany, może w komentarzu zechce mi świadek i reżyser tego pokazu odpowiedzieć? 
Wszystko kiedyś się kończy i spotkanie ZMPD także dobiegło końca. Pośród wystawionych w ekspozycji naszych pojazdów była izoterma na podwoziu Atego (10 t DMC). Jeśli ktoś z samochodami ciężarowymi miał do czynienia, to wie, że niezaładowany samochód z napędem na tylną oś w lekkim piasku szybko się zagrzebie i ruszyć nie może. Trzeba mu pomóc. Poproszony o pomoc pan Piestrzeniewicz podczepił hol do swojej terenówki i lekkim szarpnięciem wydobył nasz samochód z opresji. Skomentował to szef sprzedaży jednego z dealerów:
- Wszystko co tu pokazał podczas występów to drobiazg, w porównaniu z tym cudem prawdziwej magii !
W prywatnej i miłej rozmowie przy bigosie czy też kiełbasie z rusztu, S. Piestrzeniewicz wyjaśnił mi, że głównym orężem iluzjonisty jest pewna umiejętność. Zmusić widza żeby patrzył na to co chce kreator pokazu i odwrócenie uwagi od tego czego w danym momencie widzieć nie powinien...
Panie Sławku... (przepraszam za poufały zwrot), to wie każdy! Ale niewielu umie to spowodować. Pan robi to świetnie !!!
A tu link na stronę znakomitego S.Piestrzeniewicza:
Taka bezpłatna promocja od koziołka...