15 sierpnia 2015

Nie było żadnego cudu !

"Cud nad Wisłą" J.Kossak
Dokładnie taki obrazek, w postaci dość podniszczonej przedwojennej pocztówki, to mój pierwszy kontakt z wiedzą o bitwie o Warszawę w 1920 roku. Mogłem mieć 5-6 lat kiedy znalazłem ją wśród zdjęć i pamiątek rodzinnych. Tata objaśnił mi wydarzenie symbolicznie na pocztówce przedstawione w sposób taki jaki był możliwy do pojęcia dla umysłu dziecka i czasów w których o wojnie polsko-bolszewickiej mówić nie było zbyt bezpiecznie.  O Dziadku, też wiedziałem, że walczył w Legionach i był ranny. A że w walce z Bolszewikami, to wiedza o kilka lat późniejsza. Opis tego zdarzenia znajdziecie w zakładce "Wspomnienia Taty (1928-45)".

Upływ czasu sprzyja legendzie

W tym wypadku rozbudowie legendy sprzyjał także brak możliwości jawnej rozmowy o wydarzeniach z wojny polsko-bolszewickiej. Pół wieku "nasi" inżynierowie dusz starali się wymazać wydarzenia, które chwałę Polsce i podziw cywilizowanego świata przyniosły, obnażając przy tym prawdziwe intencje komunistycznego monstrum.
Tak więc walki w okolicach Radzymina, czyli dosłownie na progu stolicy, obrosły legendą której charakter wynikał też z rzeczywistości jaka towarzyszyła nam przez lata PRL. Dobrym przeciwstawieniem komunistycznej magmy w której wszyscy grzęźliśmy, była postać dzielnego i uczciwego księdza Ignacego Skorupki. I tak jak na obrazie, do dziś widzimy go z krzyżem w ręku, porywającego do boju młodzież pospiesznie przekształconą w żołnierzy. Brakło im wyszkolenia, nawet obycia z bronią, a i wyposażenie było niepełne. Nie brakło im jednak z pewnością determinacji oraz wiary w cel walki. Taki kapelan ochotnik, jakim był ks. Skorupka, ogromnie pomógł zapanować nad lękiem i zwątpieniem. Zapłacił za to życiem. Czy rzeczywiście biegł na czele prowadząc do ataku batalion Legii Akademickiej ?
Na obrazie mamy też Matkę Boską, która ukazała się na otuchę Polakom i ku przerażeniu Bolszewikom. Sądzę, że są do dziś tacy którzy kojarząc nazwę "Cud nad Wisłą" i alegorię Kossaka pod tymże tytułem, przyjmują przekaz dosłownie.
Co do tego drugiego elementu ... jestem gotów uwierzyć. Gdybym znalazł się w tej bitwie, to ze strachu z pewnością widziałbym Matkę Boską, ze trzy chorągwie jazdy anielskiej, H. Pottera, a nawet  Myszkę Miki. Najpewniej zaległbym gdzieś w bruzdach wrzeszcząc i napełniając spodnie ze strachu.

A ksiądz Skorupka?

Trudno sobie wyobrazić, żeby ksiądz biegł na czele ze wzniesionym krzyżem, de facto zastępując dowódcę nacierającej piechoty. Byłoby to nie tylko dziwne, ale i niemądre. Ksiądz Ignacy Skorupka, jak udowodnił swoim udziałem w ataku, był człowiekiem wielkiej odwagi, ale nie wariatem. 
Towarzyszył swoim podopiecznym od miejsca koncentracji pułku, służąc wsparciem kapłańskim i koleżeńskim. Ruszył razem z nimi do natarcia, choć nie było to obowiązkiem kapelana. Udzielał ostatniego namaszczenia bezpośrednio na polu walki, a jego odwaga i opanowanie mobilizowały innych. I w czasie tej kapłańskiej posługi dosięgnęła go kula. Nawet dokładnego miejsca gdzie poległ nie umiano ustalić tuż po bitwie. Czy zginął na miejscu, czy zmarł przeniesiony do pobliskiego gospodarstwa? Wersji jest kilka, jak to w takich sytuacjach bywa sprzecznych. I oczywiście każda ma... naocznych świadków.
Pogrzeb walecznego księdza i jego uroczysta oprawa, były podkreśleniem wielkiego czynu do którego tylko ludzie niezłomnego charakteru są zdolni. Ofiary życia i świadectwa miłości do ludzi i ojczyzny. Stał się zasłużenie jednym z symboli bitwy o Warszawę 1920. Swój zawód traktował poważnie, wypełniając swoje obowiązki z oddaniem ponad wszelkie oczekiwania. Tym zasługuje na najwyższy szacunek.
Jeśli poczytamy o krótkiej jego pracy wśród Polaków w Rosji, później w Łodzi to docenimy jego charakter, a śmierć będziemy widzieli jako "jedynie" ostatni silny akord i finał pracowitego i pożytecznego człowieka.
Figiel historii sprawił, że cokół szykowanego pomnika księdza Skorupki posłużył za element znanego Warszawiakom pomnika "Czterech śpiących". Figury pomnika najpierw wykonane były z pomalowanego gipsu, co doskonale koresponduje z jakością polsko-radzieckiego braterstwa broni, które ów monument miał symbolizować. Zastąpiono je wkrótce figurami z brązu, wykonanymi w odlewni... niemieckiej, w radzieckiej strefie okupacyjnej Niemiec. 
Czy Mrożek wymyśliłby lepiej?
Swoją drogą o historii choćby kilku znanych powszechnie pomników warto byłoby coś napisać.
"Pomnik braterstwa broni" czyli "Czterech śpiących"


Ale kto "stworzył" CUD ?

Kiedy rosyjska horda dotarła na przedmoście Warszawy, wielu było przekonanych, że porażka jest nieuchronna. Walki pomiędzy 12 a 16 sierpnia odwróciły wszystko i obroniły Polskę, a może i Europę przed strasznym losem na 20 lat. Krótko? Być może, ale 20 lat wiele znaczy. 
Określenie "Cud nad Wisłą" pojawiło się natychmiast po bitwie. Używane było nie z wiary w boską pomoc i ochronę, a z chęci pomniejszenia zasług marsz. J.Piłsudskiego i jego sztabu. Jak każda wybitna jednostka miał swoich zaciekłych oponentów. Niektórzy z nich to także ludzie godni szacunku. Ale byli tacy, którzy nie mogąc przełknąć faktów, głośno gardłowali o tym, że "nieudolny" Piłsudski przegrałby, gdyby nie przypadek, zatem... CUD !
Personalnie autorstwo określenia "cud nad Wisłą" przypisuje się Stanisławowi Strońskiemu. Nota bene, jego artykuł z 1922 roku - "Usunąć tę zawadę", dał początek kampanii oszczerstw i obelg wymierzonych w prezydenta Narutowicza. To, że skutków tej publikacji publicznie żałował, a kilkanaście lat później przyznał, że artykuł ten uważa za największy błąd w swoim życiu, niczego nie zmienia. Szkoda, że my nie wyciągamy wniosków z historii i w III Rzeczpospolitej znów ujadamy jak kundle na siebie nawzajem. 

Nie Piłsudski, a Rozwadowski !

Gen. Rozwadowski (1866-1928)
To nieco nowsza i nadal modna  interpretacja mająca podważyć zasługi zwycięzcy wojny z Bolszewikami. 
Piłsudski i Rozwadowski raczej sympatią się nie darzyli. Piłsudski nie miał wojskowego wykształcenia, a i praktykę skromną. Do sztabowych prac odnosił się często z lekceważeniem. Rozwadowski zaś był zawodowym wojskowym, z praktyką i zdolnościach sztabowca. Miał też pewne ambicje polityczne, do których z kolei brakowało mu zdolności. 
Ale w tym decydującym okresie wojny z sowiecką Rosją, o rozsądku ponad osobiste odczucia obu panów, świadczą fakty. Ten pierwszy w najtrudniejszej chwili wezwał Rozwadowskiego z Francji i mianował szefem sztabu. Ten drugi rozumiał swój obowiązek wobec Polski jak należy i wykonał swoje zadanie perfekcyjnie. Czy można więc gen. Rozwadowskiemu przypisać autorstwo zwycięstwa? Nie. Każdy plan o decydującym znaczeniu zatwierdza głównodowodzący. On też wybiera główną koncepcję działań. Żaden też głównodowodzący osobiście nie rozpisuje szczegółowo ról dla poszczególnych aktorów dramatu. Robi to szef sztabu i jego zespół. Odpowiedzialność za wynik działań jednakże spada na wodza naczelnego, a nie jego szefa sztabu. Cytując prof. G.Nowika: 
"Szef sztabu nie ma nazwiska"
Wyważony ten w swoich wypowiedziach historyk nie umniejsza zasług gen. Rozwadowskiego, ale przecież tegoż szefa sztabu "ktoś" wybrał... Wybrał trafnie.  Czy za błędy strategiczne 1939 roku obwiniamy gen. Stachiewicza? Niektórzy nawet nie wiedzą kto to.

Kto zatem się zasłużył ? Chyba wielu.

Generał Wł. Sikorski, mając przeciw swojej 5 Armii trzykrotnie silniejszego przeciwnika, nie tylko utrzymał front, ale z sukcesem prowadził działania zaczepne. Choć 20 lat później okazał się nieumiejętnym politykiem i człowiekiem małostkowym, to w tej próbie pokazał godne podziwu zdolności jako dowódca.
Generał Haller, dysponując najsłabszymi pod względem wyszkolenia jednostkami, utrzymał linię obrony na przedpolach stolicy, dając czas na koncentrację i uderzenie znad Wieprza.
Największa zasługa przypada zaś tym, nieznanym dziś z nazwiska oficerom i szeregowcom, walczącym w lokalnych potyczkach, których było kilkadziesiąt, w ciągu tych kilku dni. Walka pod Ossowem, w której zginął ksiądz Ignacy Skorupka była jedną z nich. Ani największą, ani najważniejszą. Może nawet nieistotną dla całości. Nie umniejsza to jego indywidualnego bohaterstwa.

Największa nasza przewaga

Armia bolszewicka górowała nad armią polską liczebnością. Ale na szczęście tylko tym. Była to gromada dzikusów o nikłej świadomości. Zorganizowana według jakże charakterystycznego schematu :
"Kamandir, komisar i biezpagonnaja swołocz"
Oni mieli zanieść "szczęście" nam i całej Europie
I choć odmówić talentu Tuchaczewskiemu byłoby wielką niesprawiedliwością, to cóż mógł uczynić dysponując tak nędznym materiałem ludzkim?

Wojsko Polskie było dobrze dowodzone. Po załamaniu się ofensywy i odwrocie, morale armii było mizerne, co jednak udało się zmienić. Determinacja większości żołnierzy była w decydującym momencie atutem niezmiernie istotnym. Duża tu zasługa hierarchów kościoła katolickiego. Księża mobilizowali całą ludność do wysiłku, a liczni kapelani wspierali żołnierzy. Skorupka jest oczywiście pomnikowym przykładem, najbardziej znanym, ale jednym z wielu. 
Od 13 sierpnia marsz. J. Piłsudski odwiedzał oddziały grupowane w okolicach Dęblina i swoją obecnością ogromnie podnosił morale żołnierzy, którzy mu ufali. 16 sierpnia ruszyła operacja, podczas której towarzyszył pierwszorzutowym oddziałom. To ważne i nawet ci z nas, którzy nie byli czy nie są wielbicielami Marszałka chyba to przyznać muszą?
ppłk. Jan Kowalewski
Mieliśmy znakomity wywiad i specjalistów, którzy złamali sowiecki szyfr "Rewolucja". 
Jak porucznik Jan Kowalewski, na nudnym nocnym dyżurze, rok przed Bitwą Warszawską dał początek metodom łamania szyfrów bolszewickich i co z tego wynikło, możemy czytać w książkach profesora Nowika. 
W dużym uproszczeniu można stwierdzić, że Piłsudski podjął ryzykowną grę o wielką stawkę... widząc karty przeciwnika jak na dłoni. Ryzyko było, ale nie ślepa odwaga i wiara w szczęście.

Zwycięstwo na przedpolach Warszawy zawdzięczamy sobie. Konsekwencje ewentualnej klęski spadłyby na całą Europę. Były jednak kraje/narody których pomoc nie powinna być zapomniana. O tym....Komu i czy jest za co dziękować ? KLIK.