22 maja 2015

Oby "Kiepskich" i "M jak miłość" kręcono jeszcze wiele lat !

Sam tytuł sugeruje, że uderzyłem głową w skrzynkę na listy lub jestem pod wpływem środków zaburzających świadomość w stopniu znacznym. 
A jednak Wasze przypuszczenia są błędne ... Zdaję sobie sprawę, że oba seriale są tragedią w kilkuset aktach i to nie w pojęciu tragedii greckiej niestety.
Zdarzyło mi się napisać o Czterech pancernych w zestawieniu ze Stawką większą niż życie. Przy okazji zaś ponurej historii wyjątkowej gnidy, jaką był Ludwik Kalkstein zebrało mi się też na wspominki o Czarnych chmurach.
Te trzy seriale są arcydziełami w zestawieniu z M jak miłość czy Światem według Kiepskich, o których teraz w kilku słowach...

Definicja serialu wg SEK

(SEK - Samozwańcza Encyklopedia Koziołkowa):

  • Serial opowiada jakąś historię prawdziwą.
  • Fabuła umieszczona jest na tle prawdziwej historii, ale żyje sobie własnym życiem. Osadzona w prawdziwym świecie, prawdziwe zdarzenia wykorzystuje instrumentalnie, tworząc własne w sposób bliski lub daleki od nich. 
  • Przypadek trzeci to fabuła całkowicie zmyślona i nawet miejsce akcji może być abstrakcyjne. 
Każdy z tych trzech szablonów może być podstawą do produkcji serialu będącego dobrą rozrywką. A jeśli stanowi jakieś źródło rozważań i daje nam jakąś wiedzę to znakomicie! 
Serial tworzy zamkniętą całość lub jest cyklem pojedynczych opowieści - odcinków, które łączy ze sobą jedynie główna postać (postacie). To częsty przypadek w serialach kryminalnych. W każdym jednak przypadku, jeśli serial liczy kilkadziesiąt odcinków staje się nudny, niestrawny, a z czasem upiorny.

"Świat według Kiepskich"

Zanim zacząłem układać swoje pokrętne myśli na temat seriali i "seriali", obejrzałem co najmniej 5 odcinków tej produkcji. Zatem jakieś wyobrażenie o całości mam. Niekłamany i bez krzty ironii podziw mam dla pomysłu i realizatorów w zakresie komercyjnym. To produkcja trafiająca do ogromnej rzeszy obsesyjnych zjadaczy telewizora zapewniająca dobry efekt finansowy. I właściwie na tym koniec. Ale...
Według badań statystycznych "Kiepscy" mają ogromną widownię, co przekłada się na cel finansowy producenta, a ja nie znam naprawdę NIKOGO kto tę produkcję ogląda (?!).
Dlaczego :
A/ Nie mam znajomych ?
B/ Nigdy nie spotkałem ludzi z nizin intelektualnych ?
C/ Widzowie plebejskiej rozrywki wstydzą się swoich gustów?
                                 (zaznacz "C")
Tacy w swej masie jesteśmy. Aspirujemy do grup intelektualnie wyższych, nawet jeśli nie mamy do tego podstaw. Swojej mierności się wstydzimy, nie mając jednocześnie chęci do nadrabiania zaległości w edukacji czy choćby obyciu.
Nawiasem mówiąc, aspirowanie do grup wyższych, bez względu na poziom startowy jest zjawiskiem wielce pozytywnym! Pod warunkiem że mobilizuje nas to do ... czegokolwiek.

"M jak miłość"

To serial inny, niż bazujący na dowcipie niższym niż Gang Olsena, Kiepscy , ale czy lepszy? Być może miał jako swój "target" ludzi normalnych, szukających w okienku telewizyjnym spokojnej opowieści o życiu rodziny i perypetiach ten spokój burzących. Tak jak przed laty radiowi Matysiakowie. Jakieś codzienności i jakieś niespodziewane zdarzenia. Mniej czy bardziej prawdopodobne, ale odnoszące się do rzeczywistości bliskiej naszemu otoczeniu. I tu pochwalę się, że znam osoby które pierwsze kilkadziesiąt odcinków oglądały.
Pomysł niezły, skupiający uwagę. Zatem sukces? Oczywiście, tyle że porażka idzie o krok za sukcesem. Widownia była tak liczna, że powstał wokół serialu cały komplet przedsięwzięć. Objazdy po kraju, spotkania z widzami i wszystko co tylko dało się zrobić dla pomnożenia popularności, a zatem dochodu. Nie udało się oczywiście nauczyć aktorstwa "cichomroczków", ale można ich było wylansować i wciąż straszą swoim wizerunkiem w reklamach i programach typu "Taniec z gwiazdami" itp. Programy są zresztą tej jakości co i gwiazdy. Ciągle też przelatują dokuczliwe... muchy.
M jak miłość to już chyba 10 lat i ponad 1000 odcinków. Nawet przy największym zaangażowaniu i talencie scenarzystów serial musiał stać się gniotem z najstraszniejszych snów. Wyczerpały się już możliwości wszelkich układów damsko-męskich w dowolnych konfiguracjach. Odkryto już wszelkiego rodzaju tajemnice z młodości czy dzieciństwa bohaterów. Dobrzy schodzili na drogę występku, źli skruszeni wrócili na drogę cerowanej cnoty. Ale ile jeszcze można ?

Zmierzch Rancza

Ten serial oglądam i choć nie widziałem pierwszych dwóch serii, to oglądając trzecią z rosnącym zainteresowaniem, nadrobiłem zaległości. Teraz czasem z braku innych rozrywek oglądam dawne odcinki śmiejąc się i bawiąc znakomicie. "Ranczo" broni się dobrym dowcipem, pogodnym nastrojem małej społeczności Wilkowyj i dobrą, a w niektórych wypadkach świetną grą aktorów. Seria w której finale Lucy Wilska zostaje wójtem, kończy się symboliczną sceną:
Na cmentarzu przy grobie Japycza (L.Niemczyk) spotykają się koledzy z przedsklepowej ławeczki i wypowiadają kilka zdań bezpośrednio do widza. O tym, że trzeba wiedzieć kiedy skończyć. I nie jest to nawiązanie do słów tow. Milera, który nawiasem mówiąc skończyć wciąż nie może. Odnosiło się to do seriali które ciągną się bez końca. Bez sensu zresztą także. Ranczo miało być tym serialem, którego produkcja kończy się zanim jego popularność spadnie.
Jednak sukces skusił producentów i scenarzystów... Powstały kolejne serie. Dziś wyświetlane są kolejne odcinki z numerem >100. Cóż, jakoś serial nadal się broni bo są pomysły na nowe wątki, ale nawet ja patrząc z bezkrytyczną życzliwością widzę, że proces zjadania własnego ogona już się zaczął. I w tym wypadku zatem słowa piosenki Młynarskiego:
"... trzeba wyczuć kiedy w szatni, płaszcz pozostał przedostatni..."
nie znalazły zrozumienia.

Skąd zatem moje idiotyczne marzenie wypowiedziane na wstępie?!

Otóż spersonalizuję ten powód na dwóch przykładach. 
Pierwsza to

Andrzej Grabowski

Ceniony aktor teatralny. Znany z ról dramatycznych i komediowych. W filmach wcielał się także w różne role z powodzeniem. Co jakiś czas widujemy go w dobrych i zgrabnie przedstawianych monologach satyrycznych.
Kiedy pojawił się jako Ferdynand Kiepski spotkał się ze strony niektórych kolegów po fachu z pewną niechęcią czy nawet ostracyzmem. Mówił o tym w wywiadach, ale z umiarkowanym żalem. Praca w teatrze rozwija i daje mu satysfakcję zawodową, natomiast raz w roku w kilkutygodniowym maratonie morderczej pracy produkuje postać Kiepskiego. Duży to wysiłek, ale jak mówi otwarcie, zarobek wielokrotnie przekraczający  jego roczną gażę teatralną.
Czy niechętna reakcja kolegów to pogarda dla chałtury niegodnej prawdziwego artysty, a może zwykła niska zazdrość?


Druga osoba to

Teresa Lipowska

W teatrze nigdy nie miałem okazji jej oglądać. W filmach grywała sporo, ale raczej role dalszych planów. Chyba z talentem i dobrze. Ja w każdym razie polubiłem ją. Jak sama powiedziała: w ostatnim etapie życia zawodowego dostała pracę, która pozwala jej zarobić na więcej niż bułkę z masłem.

I wypowiedzi tych dwóch osób są dla mnie argumentem wystarczającym. 


Cieszyć się możemy, że im los dał szansę zarabiania atrakcyjnych pieniędzy. Że w produkcji dla ludu? Chwała pewnie żadna, ale i żaden wstyd. Od samego początku telewizja była rozrywką dla szerokich mas. A te szerokie masy trudno posądzać o wyrafinowany gust i pożądanie inteligentnej rozrywki. Telewizja serwuje nam rozrywkę coraz bardziej miałką, masy stają się coraz głupsze. Takie sprzężenie zwrotne dodatnie.
Niech więc zatem pani Teresa i pan Andrzej zarabiają pieniądze jeszcze wiele lat i cieszą się nimi jak tylko potrafią!

A my? Zawsze możemy przełączyć kanał, a i mamy czarodziejski guziczek ze znaczkiem ON/OFF na każdym pilocie. Konstytucja gwarantuje mi prawo do NIEoglądania tego czego nie lubię. Zapewniam, że i Wam to prawo nie zostało odebrane. Może kiedyś....