09 stycznia 2015

Noc "Czerwonych gitar" czyli ...

... dramat w trzech aktach, prozą spisany, wstępem i epilogiem zaopatrzony. 

 

Wstęp

W kwietniu minie 10 lat jak spotykam się ze stałą zaprzyjaźnioną grupą ciekawych i mądrych ludzi, spędzając czas przy zielonym stoliku, bawiąc się, dyskutując i zwiedzając różne zakątki Polski. Zatem krajoznawczo, intelektualnie i rozrywkowo. Lubimy to i teraz brak nam tego, bo z racji zawirowań życiowych spotkań tych ostatnio niewiele ...
W sierpniu 2008 zjechaliśmy na przeszło tygodniowe spotkanie w Pieckach, gdzie brydżowe rozgrywki  były treścią wiodącą, ale nie jedyną.
Ponieważ pierwsi uczestnicy przyjechali we czwartek, a główne całodniowe turnieje zaczynały się w poniedziałek, wiele było czasu. Na wypady krajoznawcze, wieczorne spotkania w grupie lub podgrupach i jak napisałby Sienkiewicz: "zabawy kielichami do świtu". Entuzjaści wysiłków fizycznych wybrali się na spływ Krutynią. I ja miałem pomysł na rozrywkę i niespodziankę... 

 

Akt I 

A...Aa...Aaaugustowskie noce...

Późnym popołudniem porwałem wybraną grupę i nie wyjaśniając celu wyprawy zapakowałem do auta. Ruszyliśmy w drogę w scenerii z filmu grozy. Od zachodu szły czarne brzuchate chmury, zwiastujące nawałnicę zapowiadaną już dzień wcześniej na zbliżający się wieczór. Droga Piecki - Augustów malownicza i tego popołudnia nieprzesadnie zatłoczona zajęła niecałe półtorej godziny. Znalezienie miejsca do parkowania ... proporcjonalnie dużo czasu wymagało. 
Augustowskie noce ...
Augustów w sezonie to nieustanny festyn i tłumy podążające z miejsca na miejsce. W jakimś celu lub bez celu, co też ma swój urok. W ogóle taka nieustająca zabawa w Augustowie ma wiele uroku w letnie wieczory, pod warunkiem, że nie jest się mieszkańcem Augustowa. Nad jeziorem zamówiliśmy sobie kiełbaskę z rożna i piwo... ten kto mógł. Przeszliśmy potem w kierunku sceny i cel naszej wizyty ujawnił się. Wielkie banery obwieszczały o koncercie zespołu, który w latach 60-tych reklamował się hasłem : 
"Gramy najgłośniej w Polsce !"
Z niepokojem spojrzałem na twarz towarzyszących mi osób, ale nie zobaczyłem rozczarowania. To już pół sukcesu. Dlaczego pół? Bo nikt z nas nie wiedział jak wypadnie koncert. Sam nigdy na koncercie Czerwonych Gitar wcześniej nie byłem. Kiedy
Pierwszy skład
rozpoczynali oszałamiającą jak na realia PRL karierę, byłem na tym etapie życia kiedy odkrywa się zastosowanie emaliowanego naczynia z jednym uchem. W końcówce najlepszego okresu zespołu, zgłębiałem sztukę jazdy na rowerku Bobo oraz umiejętność perfekcyjnego rozróżniania bucika lewego od... tego... drugiego, jakkolwiek by się zwał. 
Lata 70-te już bez Klenczona to trochę inny zespół, a i my raczej słuchaliśmy anglosaskiej muzyki, do której dostęp był coraz szerszy dzięki radiowej "Trójce". Wcześniej radioodbiornik na 1440 kHz i drut podpięty do kaloryfera dawały szansę wśród trzasków wyłowić Radio Luxembourg
Już w wolnej Polsce Czerwone Gitary powróciły z hukiem. Jakoś się nie złożyło i na żaden koncert się nie wybrałem. A wkrótce S.Krajewski czując się jedyną w tym gronie gwiazdą, rozbił reaktywowany zespół. Próbował nawet sądownie zawłaszczyć nazwę zespołu, zapominając chyba, że nie był wśród jego założycieli, a dołączył do niego zastępując Henryka Zomerskiego. Do dziś wskutek sporów o prawa autorskie Czerwone Gitary niektórych utworów grać nie mogą. Cóż, niewątpliwie utalentowany muzyk mający swój wkład w sukces Czerwonych Gitar, idol nastolatek sprzed lat okazał się... Sami pewnie wiecie, a o historii zespołu w wielu publikacjach poczytać możecie.
Ale wróćmy na koncert. 
Wieczór 16.VIII.2008 nie był rozczarowaniem. Zespół w obecnym składzie potrafi rozruszać i rozbawić publiczność w wieku od 17 do 97 lat. Grali fajnie, z energią. Jerzy Kosela zabawiał też w krótkich przerwach publiczność celnym żartem. Młodziutki w porównaniu z kolegami Arkadiusz Wiśniewski umie się wkomponować i nikogo nie udając, wnosi wiele do całości brzmienia. Co tu pisać... było świetnie ! 

 

Akt II

Nigdy nie wiemy co nas czeka za zakrętem

W iście egipskich ciemnościach prowizorycznego parkingu, poszukiwaliśmy naszego samochodu. W żółwim tempie, w korowodzie setek aut wydostaliśmy się z miasta. Szosa na Ełk była już niemal pusta. Jak sądzę było już mocno po północy. Zadowoleni, gawędziliśmy wymieniając wrażenia. Za kolejnym zakrętem zobaczyliśmy stojące 2-3 samochody i kilka osób. Wypadek. Nadjechaliśmy 1-2 min. po zdarzeniu. Jak się okazało czwórka młodych ludzi jadących od strony Ełku, potrąciła człowieka który nagle wybiegł z przydrożnych krzaków. Leżał na ziemi i pojękiwał. Przytomny. Włączyłem pełne światła i awaryjne. Podłożyłem potrąconemu coś pod głowę. Przełożyłem delikwenta na bok i poprosiłem kogoś żeby siedział przy nim i zmuszał do rozmowy. Zadzwoniłem na 112 i niemal natychmiast uzyskałem połączenie. Poprosiłem o karetkę na słupek (nr kilometra) drogi nr 16 i w skrócie opisałem sprawę....
- Ale proszę pana, pan się powinien połączyć z Augustowem, a połączyło pana do Ełku...
- Gówno mnie to obchodzi, niech pan wezwie pogotowie !
- Spróbuję...nie wiem czy się da przełączyć
Jednak się udało i powtórzyłem co miałem do zakomunikowania, dyżurnemu w Augustowie. Wróciłem do rannego i mogłem mu się na spokojnie przyjrzeć. Gacie w kwiatki, bawełniana koszulka, klapki i obowiązkowe skarpetki. Gadał coś, ale bez związku z pytaniami pani którą prosiłem żeby rozmawiała z nim. Był być może poraniony wskutek wypadku, ale przede wszystkim był pijany w dym. Fakt, że mamrolił z coraz większą energią odebrałem jako świadectwo, że nie jest z nim źle i pocieszałem zdenerwowanego kierowcę. Nie dość, że potrącenie człowieka to okropne przeżycie, nawet jeśli niezawinione, to samochód pożyczony od rodziców był mocno uszkodzony.
Policja przyjechała bardzo szybko i potężny policjant wypytując o najistotniejsze sprawy stanął nad delikwentem z latarką...
- Oooo.. jak policjant to od razu w oczy świeci !
- Ech... Jak ty bracie widzisz, że jestem policjantem to nie jest z tobą tak źle.
Ta rozsądna diagnoza rozładowała atmosferę i upewniła nas, że obejdzie się bez czarnego worka. Dokumentów człowiek nie miał. W okolicy żadnych domów, a wypytywanie nic nie dawało. Choć gadał dużo, to tylko o tym, że on się do szpitala nie da zabrać.
Po chwili jednak wyjaśniła się tożsamość i okoliczności w jakich znalazł się na drodze. Z tych samych krzaków z których wybiegł poszkodowany, wychynął inny tubylec w podobnym stroju. Chyba niewiele mniejszą niedawno dawkę przyjął. Powiedział, że za pagórkiem jest kilka domków i tam mieszka ofiara. Razem spożywali flaszkę, a ta ku ich zaskoczeniu po jakimś czasie opróżniła się do cna. Nasz bohater wieczoru raźno  wyruszył z zamiarem pozyskania następnej od szwagra mieszkającego za szosą. I tak mógł stracić życie w heroicznej wyprawie po to co o północy bywa najcenniejsze...
Po kilku minutach dojechała karetka. Lekarz wstępnie obejrzawszy już całkiem ożywionego pijaczka uspokoił nas, że wygląda to na ogólne potłuczenie.
Ponieważ świadkiem samego wypadku nie byłem, pożegnałem się z tak osobliwie poznanym towarzystwem i ruszyliśmy do Piecek. Pożegnałem się też z bluzą, która służyła nieszczęśnikowi za poduszkę i została na szosie. Zapomniałem...

 

Akt III

Umiłowanie muzyki ponad życie

W dobrych humorach, bo groźnie wyglądające zdarzenie okazało się jednak łagodne, gawędziliśmy dojeżdżając do Ełku. Nawet śmiechu trochę było bo niektóre scenki były komediowe.
Wjazd do Ełku to długa prosta szeroka ulica oświetlona szczodrze latarniami. Nie jechałem szybko, ale zobaczyłem coś co spowodowało, że straciłem władzę w członkach i zwolniłem jeszcze bardziej. Uznałem, że umysł mój uległ jakiejś katastrofie i mam przywidzenia. Ponieważ w samochodzie zapadła cisza, a pasażerka siedząca obok miała twarz skamieniałą w zadziwieniu, wywnioskowałem, że jest to omam zbiorowy.
Na lewej stronie jezdni stał długowłosy człowiek w czarnych spodniach i białej koszuli a la Słowacki i... grał na kontrabasie. Wokół nikogo. Tylko my przez chwilę byliśmy jego widownią. Dopiero po minucie odzyskaliśmy mowę i zaczęliśmy się zastanawiać co to za "zjawa" i skąd się wzięła.
Za chwilę pojawiły się jadące z przeciwka trzy białoruskie autotransportery. Gołym okiem widać było, że zgodnie z białoruską tradycją mają obejście ograniczników bo grzały jakieś 120 na godzinę. Mam nadzieję, że koncert kontrabasisty już się skończył, bo jeśli nie to los jego i instrumentu był przesądzony. 
Już bez przygód dojechaliśmy do Piecek, które faktycznie pod naszą nieobecność doświadczyła potężna burza. Mimo późnej pory, na tarasie opróżniliśmy potężne szklaneczki ze złotym płynem i kostkami lodu, omawiając i koncert i zabawną przygodę...
OW Piecki
Gdyby aktów było pięć, zakończyłbym teraz cytatem z Szekspira:
"Reszta jest milczeniem..." Bo cóż tu dodać?   

 

Epilog

Co też mi przyszło do głowy, żeby tę historyjkę utrwalić? Na koncercie plenerowym był chyba każdy kiedyś. Wypadek drogowy także kiedyś widział. 
No ale kontrabasisty o drugiej w nocy na środku ulicy nikt poza nami nie widział ! Ale nie stąd to miłe wspomnienie...
W sylwestrową noc siedziałem sobie wspominając, a w noworocznych życzeniach na FB pojawił się ciepły klip:
Ten kto go umieścił wywołał uśmiech i wspomnienie tej sierpniowej nocy. I tak sobie po koziołkowemu piszę.